- Jak dowiedział się, że Danielle rodzi, chciał
od razu jechać, ale powiedziałem mu, żeby wziął zimny
prysznic,
napił się mocnej kawy i za dwie godziny pojedziemy.
- Przecież sami nie pojedziecie. Macie jeszcze
tyle alkoholu we krwi, że jak was złapią, to będzie
dopiero problem. To was zawiozę.
- Nigdzie nas nie zawieziesz! Sam doktor mówił,
że nie wolno ci jeździć w takim stanie! - Wrzasnął.
- Samej. Podkreślam: SAMEJ
- No, ale jeśli pojedziemy z Lou, to też
będziesz traktowana, jak sama, bo reszta nie będzie mogła siedzieć za
kierownicą.
- A róbcie sobie, co chcecie - obraziłam się i poszłam do kuchni, gdzie
urzędowała mama.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam do Liama.
- Halo? - Usłyszałam.
- Co ty śpisz?!
- Nie, ale strasznie mnie boli głowa. Nie krzycz
tak, proszę…
- Jak Danielle?
- Jeszcze rodzi.
- Wybierają się do was Harry i Louis. Nie wiem,
jednak jak Zayn, bo się jeszcze z nim nie widziałam.
- Niech oni tu nie przyjeżdżają, bo doktor Jan
się wścieknie. Już się wściekł, że ja przyjechałem.
- Doktor Jan, to się wściekł, że ja cię
przywiozłam, a nie, że ty przyjechałeś. Miałam wykład na temat
jazdy samochodem kobiet ciężarnych.
- To mam nadzieję, że nie przywieziesz Harry’
ego i Lou.
- Ja nie, ale coś się wykombinuje. Może przyjadą
taksówką? Zobaczymy. Na pewno będą. Weź się
napij kawy. Może ci trochę głowa przejdzie.
- Może i to jest pomysł - wyszeptał do telefonu Li.
Rozłączyliśmy się i wstawiłam wodę na kawę dla
Harry’ ego.
- Jak się czujesz mamo po wczorajszym? - Zapytałam mamę dopijającą kawę.
- Dziękuję, dobrze, tylko spać mi się chce, bo się
nie wyspałam.
- A co się stało?
- Jeszcze się pytasz? Twój mąż bez przerwy
śpiewał.
- Tak?! Nie słyszałam.
- I
jeszcze jeden i jeszcze raz… Tak mu się to spodobało. Niedługo pozna już
wszystkie polskie pijackie
piosenki - powiedziała.
- A jak to przepraszam śpiewał?
- I jeście jeden i jeście raz… - zacytowała mama.
Myślałam, że spadnę ze stołka ze śmiechu.
- Nie śmiej się tak, bo jeszcze urodzisz - zażartowała.
- Nie żartuj sobie tak. I co jeszcze śpiewał? - Zapytałam przez łzy.
- Różne takie. Szkoda, że go nie nagrałam.
Byłoby się z czego pośmiać…
Zrobiłam mocną kawę Hazzie’ emu. Mocną to znaczy
cztery łyżeczki na szklankę…
- Co? Harry chce jechać? - Zapytała mama.
- No - przytaknęłam - niestety. Powiedział, że musi wspierać Liama,
który dogorywa w poczekalni.
- Jak to w poczekalni?! Nie na porodówce? - Zdziwiła się mama.
- Doktor Jan nie chce denerwować Danielle i
powiedział, że w takim stanie nie ma wstępu na
porodówkę.
Myślisz, że oni za dwie godziny będą trzeźwi?
- No, na pewno będą w lepszym stanie, a co robi
Harry?
- Bierze zimny prysznic - na potwierdzenie moich słów z góry dotarł do
nas przeraźliwy wrzask.
Wstałam i poszłam na górę. Doszłam do nas do
sypialni. Wrzask dochodził oczywiście z łazienki.
Gdy tam weszłam, Harry stał pod prysznicem i
wrzeszczał.
- Czemu wrzeszczysz? Przecież nie masz namydlonych
oczu.
- Ale zimno!
- To sobie puść ciepłą wodę!
- Nie. Muszę pod zimną, żeby wytrzeźwieć.
Zdenerwowałam się. Otworzyłam drzwi od kabiny i
przekręciłam ciepłą gałkę. W tym momencie
znalazłam się
pod prysznicem.
- Harry do cholery jasnej! Co ty wyprawiasz?!
- Czy coś się stało?! - Usłyszeliśmy zza drzwi zaniepokojony głos
mamy.
- Nie, wszystko w porządku - powiedziałam.
- To czemu wrzeszczysz?
- Bo mnie Harry zmoczył.
- Dobrze, to idę pić dalej kawę - odpowiedziała mama i usłyszeliśmy zamknięcie
drzwi.
Byłam już cała mokra, więc zakręciłam wodę.
- Nie zakręcaj, jest tak przyjemnie i tak miło -
powiedział Harry i odkręcił wodę.
- Harry, ja muszę zdjąć te mokre rzeczy z
siebie.
- To ja ci zdejmę, chcesz?
- Nie.
Chciałam otworzyć drzwi od kabiny, ale nie mogłam.
Popatrzyłam na Hazzę. Trzymał je tak, żeby się
nie otworzyły.
- Harry, weź tą rękę.
- Nie.
- Muszę wyjść i się rozebrać.
- To ja cię rozbiorę.
- Powiedziałam ci, że nie.
Harry nie przejmując się, tym co mówię, zaczął mnie
rozbierać.
Gdy zdjął ze mnie ostatnią mokrą rzecz, udało mi się
otworzyć drzwi od kabiny. Wyskoczyłam, jak
z procy,
złapałam ręcznik i wyszłam z łazienki. Wytarłam się i ubrałam w świeże rzeczy. Zaczęłam
się czesać, gdy poczułam, że do pleców przytulił się
Harry.
- Harry co ty wyprawiasz?! Przecież jesteś
mokry!
- No, to co?!
- Dopiero się przebrałam. Idź się wytrzyj i
ubierz się. Czeka na ciebie kawa na dole.
Uciekłam z pokoju na dół. Gdy weszłam do kuchni,
mama na mnie jakoś dziwnie popatrzyła.
- Czemu nie wysuszyłaś głowy?
- Bo Harry’ emu jakieś dziwne rzeczy w głowie.
Najpierw mnie wciągnął pod prysznic w ubraniu,
potem, jak się już przebrałam, przykleił się do mnie
mokry, znowu musiałam się przebierać.
Ktoś schodził po schodach.
- Dzień dobry wszystkim - powiedział Michał.
- O Boże. Obudził cię - powiedziałam na dzień dobry.
- Nie, nawet nie. Nawet się wyspałem. Trzy
godziny w moim zawodzie to dużo. To prawie, jak osiem
u normalnego człowieka. A co się stało Harry’ emu,
że wydawał takie dźwięki paszczą szczękową?
- Wlazł pod zimny prysznic i zaczął wrzeszczeć.
- No cóż. Może się prześpię później, jak się
uspokoi. A jak Danielle? Urodziła już?
- Z tego co wiem, jeszcze nie. Rozmawiałam z
Liam’ em.
- Jak to rozmawiałaś z Liam’ em?
- No, tak.
- Tak. Zawiozła go do szpitala.
- Ty?! - Zdziwił
się Michał.
- No, ktoś musiał tatusia dowieźć…
- Ale ty nie powinnaś…
- Wiem - przerwałam w pół zdania Michałowi - już miałam na ten temat wykład. Już się
nigdzie nie
wybieram.
Napijesz się kawy?
- To dla mnie?
- Nie, to dla Hazzy. Zaraz ci zrobię.
- A czemu ta jest nie odpowiednia?
- Jak chcesz, to spróbuj.
- Cztery
łyżeczki kawy to szatan - powiedziała mama.
- O nie. To takiej, ja nie chcę.
Woda była gorąca, więc zrobiłam Michałowi normalną kawę
i postawiłam ją przed nim.
- Mleka?
- Chętnie.
- Strasznie was przepraszam za Hazzę, ale jak
się napije, to jest nieobliczalny.
- To już zauważyłem - powiedział Michał - lepiej żeby nie pił w ogóle, bo chyba nie umie
pić.
Wypiliśmy spokojnie kawę. Harry jakoś długo nie
schodził. Poszłam na górę. Weszłam do sypialni
i zobaczyłam dwa wielkie poślady. Harry leżał na
brzuchu i spał w najlepsze. O mało nie wybuchłam
śmiechem. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam koc i
przykryłam nim Harry’ ego. Gdy go przykrywałam,
coś zamruczał pod nosem, ale nie zrozumiałam co.
Zostawiłam go i poszłam z powrotem na dół.
- No i co z nim?
- Śpi - powiedziałam.
Mama się zaczęła śmiać.
- No, to masz problem z głowy.
- Przykryłam go kocem, bo gdy otworzyłam drzwi,
nacięłam się na jego pośladki. Zadzwonię się
dowiem, co z
Lou.
Zadzwoniłam na komórkę Ellie.
- Halo? - Usłyszałam szept.
- Co, ciebie też głowa boli?
- Cicho. Mnie nie boli, tylko Louisa.
- A co robi?
- Śpi.
- No i dzięki Bogu.
- Ale wybierał się do Danielle. Nie wiem, czy mam go
budzić?
- Lepiej nie. Doktor Jan zakazał przyjazdu
chłopakom w takim stanie. Liam siedzi w poczekalni.
- Biedny Liam - powiedziała Ellie - Danielle jest pewnie na niego wściekła…
- No przecież to był ślub Nialla. On się nie
upił z innego powodu, tylko z tego, że Niall się ożenił, tak
jak z resztą wszyscy pozostali.
- To trzeba będzie jej jakoś wytłumaczyć - stwierdziła Eleanor - a ty jedziesz do szpitala?
- Ja już byłam. Doktor Jan też nie chce mnie
widzieć.
- To wychodzi, że ja powinnam jechać…
- No, było by wskazane…
- Ale co ja zrobię z dzieciakami?
- Przecież dzieci są u Kazika. Mama rozmawiała z
nim i powiedział, że mogą zostać. Nawet jest
wskazane, żeby zostały. Dopóki oni nie doprowadzą się
do ładu…
- O… To może potrwać do wieczora - powiedziała Ellie - nie mogę wyjść, bo muszę pilnować Louisa, bo
nie wiem, co ten cholernik zrobi.
Skończyłyśmy rozmowę,
na stwierdzeniu, że chyba nikt nie pojedzie. Postanowiłam, że zadzwonię
do Dominiki.
- Halo?
- Witaj, żyjesz?
- No, jakoś. Ciężko, ale żyję.
- A gdzie jesteś?
- U Zayna.
- Rozumiem, że Zayn jest w stanie wskazującym?
- Jeszcze mocno wskazującym.
- Jak ty sobie dałaś radę z nim? - Zapytałam zaciekawiona.
- Jak się walnął na łóżko, to tak leży.
- Nie rozebrałaś go?
- A po co? Przecież ja nie mam tyle siły, żeby
go przewrócić.
- Mam do ciebie przyjść i ci pomóc?
- Jeszcze tego brakowało, żebyś przychodziła.
Pilnuję tylko, żeby nie zrobił sobie krzywdy, bo ma
jakieś dziwne zapędy.
- Jak to? - Zdziwiłam się.
- Bo się wściekłam na niego wczoraj, że tyle
wypił i że zostawił szklankę w zasięgu rąk dzieci, które to
wykorzystały…
- A to Zayn!
- A to nie wiedziałaś?
- Ups…
- To teraz już wiesz. Chciał się pociąć.
- Że CO?! - Zdenerwowałam
się.
- No tak, bo jego pupile wypili po jednej
trzeciej szklanki…
- No tak, bo tą ostatnią wypiła Darcy.
- Słyszałam, dlatego dzisiaj nie dzwoniłam
jeszcze do ciebie, bo nie wiedziałam, jak zareagujesz.
- No przecież to nie twoja wina, może Zayn już
nie będzie zostawiał szklanek z alkoholem byle gdzie…
Będzie miał nauczkę.
- Mam taką nadzieję…
- A wiesz, że Danielle rodzi?
- NAPRAWDĘ?! Żeście tak zniknęły po cichu. Nawet
Niall powiedział, że ma do was żal.
- Mam nadzieję, że do powrotu z Hawajów mu
przejdzie. A nie wiesz, co u Gabrieli?
- Ona żyje.
- A Jay nie.
- Jak wszędzie…
- No to w takim razie do wieczora. Walczmy dalej
z naszymi facetami - rozłączyłyśmy się -
wiesz
Michał, ty jeden z męskiej części przeżyłeś na
trzeźwo - powiedziałam do niego.
- No, trochę symulowałem.
- Jak to?
- Wlewałem sobie wodę do kieliszka.
Zaczęłam się śmiać.
- No, to jest sposób. Gdybym wiedziała, że masz
wodę w butelce, to może bym piła razem z tobą.
- Wiesz, jakby to wyglądało? Lekarz rozpija
swoją pasierbicę. Jeszcze by mnie wsadzili do więzienia.
- Co zrobić, żeby oni wytrzeźwieli?
- Nic. Niech się sami doprowadzą do ładu.
Najlepiej, żeby ich nie budzić. Do jutra powinni
wytrzeźwieć.
- A powiedz mi, co grozi Darcy.
- Ile tego wypiła?
- Jedną trzecią szklanki. Podobno równo się
podzielili.
- Nie powinno jej to zaszkodzić.
- A gdzie mama?
- Poszła się przespać.
- To może ty też pójdziesz?
- Wypiłem kawę, to teraz mogę służyć pomocą.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć. Za
drzwiami stała Gabriela.
- Witaj, co cię tu sprowadza?
- Jay rzyga od wczoraj non stop. Nie wiem już co
z nim zrobić. Pomyślałam, że może Michał już wstał…
- No, wstał, wstał, wchodź, jest w kuchni - zamknęłam za nią drzwi.
- A jak twój?
- Śpi - odpowiedziałam.
Gabriela miała podkrążone oczy. Widać, że była
bardzo zmęczona.
- Witam - powiedział Michał - czy coś się dzieje z Jay’ em?
- Tak.
- A co?
- Rzyga od wczoraj non stop…
- Oj, to nie dobrze. Nie wiem, czy nie będzie
trzeba go zabrać do szpitala. Poczekaj. Wezmę tylko
swoją torbę i pójdziemy, zobaczymy, co tam się
dzieje.
Michał szybko poszedł na górę i po chwili wrócił z
torbą lekarską. Torbę dostał ode mnie pod choinkę
i był bardzo zadowolony z niej. Złapał płaszcz i
poszli. W drzwiach jeszcze rzucił:
- Zajrzyj do Harry’ ego.
Posłusznie podreptałam na górę.
Kiedy weszłam do sypialni, Harry leżał na ziemi. Koc
leżał na łóżku. Wyglądało to tak, jakby się obudził
i chciał
wstać. Przewrócił się i zasnął… Wzięłam koc, przykryłam go i zeszłam na dół. Poszłam
do
biblioteki. Wzięłam swoją ulubioną książkę i
zagłębiłam się w lekturze. Nie wiem, jak długo czytałam,
bo straciłam poczucie czasu, ale do rzeczywistości
przywołał mnie Michał.
- Mama wstała?
- Nie.
- Muszę jechać do szpitala.
- A co się stało?
- Jay jest odwodniony. Musi dostać kroplówkę, a
jak Harry?
- Śpi na ziemi.
- Może go położę na łóżku?
- Niech śpi tak.
- Ale podłoga jest zimna. Jeszcze się przeziębi…
Weszliśmy na górę i Michał położył Harry’ ego na
łóżku.
- Może postawić tu jakieś krzesła, żeby nie
spadł?
- Nie będziemy dźwigać krzeseł z dołu. Jak
spadnie, to spadnie. Trudno.
Przykryłam go kołdrą, którą odsunęłam, gdy Michał
kładł go na łóżko.
- Wiesz, zanim pojedziesz do szpitala z Jay’ em,
zajrzyj jeszcze do Zayna, bo Dominika była bardzo
wystraszona, jak z nią rozmawiałam. Zayn chciał się
ciąć.
- Może to i dobry pomysł, żeby obejść wszystkie
domy i nie jeździć po szpitalach…
Michał się ubrał, wziął swoją ukochaną torbę i
wyszedł. Poszłam do salonu. Zobaczyłam, że poszedł
w kierunku Zayna. Dzięki Bogu Simon i Niall
wylecieli wczoraj… Było o dwóch mniej.
Wróciłam do czytania książki i usłyszałam sygnał
Skype. Podeszłam do komputera. Zobaczyłam ikonkę
Nialla.
- Cześć Niall, nie śpisz?
- Nie, a co?
- Wszyscy pozostali twoi kumple, śpią jak
zabici, po za Liam’ em, który pewnie śpi w poczekalni.
- W jakiej poczekalni?!
- Danielle rodzi.
- A ty?
- Nie tym razem. A w ogóle to przepraszam cię,
że wczoraj wyszłam po „angielsku”, ale Antoś dawał
mi tak popalić, że nie mogłam wysiedzieć do końca.
Musiałam iść się położyć. Dan zresztą też, tylko
ona się
rozsypała, a ja się jeszcze trzymam.
- Mam nadzieję, że zdążę na twój poród.
- Nie wiem.
Chcę mieć to za sobą. Młody daje mi tak w kość, że ledwo żyję… A jak tam? Głowa
cię nie
boli? - Zaczęłam się śmiać.
- Nie. Ponieważ wiedziałem, że czeka mnie lot,
troszkę markowałem.
- Co? Woda do kieliszka?
- A skąd wiesz?
- Michał mi zdradził. To was dwóch było
oszukujących?
- No.
- Nawet boję się zadzwonić do Kazika, dowiedzieć
się, co u niego… - powiedziałam.
- Znając życie gotuje coś dla pijaków na kacu…
- Wiesz, to jest pomysł, muszę chyba do niego
zadzwonić. Może i dla Harolda coś odpali… Jak wam
tam jest?
- Cudownie! Chcesz zobaczyć?
- Chcę - powiedziałam.
Niall przekręcił laptopa w drugą stronę i zaczął
pokazywać pokój.
- A gdzie Ewelina?
- Opala się na tarasie. Muszę kończyć, bo
właśnie mnie woła.
- To pozdrów ją od nas wszystkich i życzę wam
udanego urlopu.
- Wielkie dzięki, a ja życzę wam wszystkim
zdrowia.
- Oj, to się przyda - powiedziałam.
Postanowiłam zadzwonić do Kazika.
- Cześć Kazik! Żyjesz?
- Żyję.
- Jak tam dzieciaki?
- Jeszcze śpią.
- Na pewno?
- Przed chwilą zaglądałem. Śpią, a jak tam twój
mąż?
- Też śpi.
- Gotuję żurek. Może chcesz dla niego?
- A nie masz bigosu?
- Mam, ale żurek lepszy. To podrzucę ci, a nie
wiesz, jak pozostali?
- Jay jedzie do szpitala na kroplówkę, Lou śpi,
z Zayn’ em nie wiem, co się dzieje, Harry śpi.
- A Liam? - Zapytał się Kazik.
- Rodzi… To znaczy śpi na porodówce.
- A co Danielle rodzi?
- No, a jak tam twoi goście?
- Szkoda gadać… Jedynie żyją Artur z Kasią.
Reszta śpi martwym bykiem. Przez pół nocy wszyscy
rzygali, a teraz śpią…
- Rozumiem, że żurek gotujesz dla wszystkich.
- No, dla tych, którzy w potrzebie…
- A dla mnie dasz porcję?
- A potrzebujesz? - Zdziwił się.
- No, nie, ale już tak dawno nie jadłam żurku…
- Na Wielkanoc jadłaś.
- No, to dawno.
- Dobrze. Dam ci i dla doktora i mamy. Będę za
parę minut.
- Okej.
- Muszę kończyć, bo ktoś puka do drzwi.
Wyjrzałam przez okno w salonie i już wiedziałam kto
to taki. Michał poszedł sprawdzić, co z gośćmi.
Zobaczyłam, że drzwi do jego samochodu są otwarte. No
tak… Michał zbiera. Zobaczyłam także, że
drzwi od domu Gabi i Jay’ a są otwarte, oraz od domu
Zayna. Zastanawiałam się, ile jeszcze osób
zgarnie Michał, ale po nie długim czasie wyszedł i
poszedł w kierunku domu Jay’ a. Razem z Gabi
wynieśli biedaka i wsadzili do samochodu. Procedura
była taka sama u Zayna. Michał razem z Gabi
wytaszczyli Zayna do samochodu, a Dominika szła za
nimi. Wsiadła z przodu, a Gabriela wsiadła w
samochód Jay’ a. Ruszyli i pojechali do szpitala. Gdy
wyjechali, zobaczyłam, że drzwi u Simona się
otwierają i wychodzi z nich Kazik. Wzięłam płaszcz i
założyłam go. Wyszłam na spotkanie z nim. Kazik
targał
dwie ciężkie torby.
- Miło cię widzieć - powiedział.
- Jedna torba dla ciebie, druga dla Ellie, ale
tego ci nie dam. Zaniosę ci to do kuchni, bo to za ciężkie
dla ciebie. Jajka masz?
- Mam. Zaraz ugotuję - powiedziałam wchodząc do domu.
Weszliśmy do domu. Kazik wniósł torbę do kuchni, po
czym wyciągnął z niej garnek pełen żurku.
- Boże, ty pewnie gotowałeś jakiś kocioł tego
żurku…
- No na taką ilość, to musieliśmy ugotować tyle
- zaczął się śmiać - a jak ci smakowało na weselu?
- To, co jadłam było wszystko wspaniałe. Żałuję,
że nie mogłam zjeść więcej.
- A co jadłaś?
- Jadłam wspaniały pasztet, nie zostało ci go
jeszcze trochę?
- Zostało. Poczekaj. Zaniosę tylko garnek Ellie
i pójdziesz ze mną i wybierzesz sobie, co będziesz
chciała.
Postawiłam garnek na kuchence i wyszłam za Kazikiem.
Cofnęłam się jednak i napisałam kartkę.
Poszłam
do Kazika
~ M
Gdy wyszłam z domu, Kazik już wracał, więc poszliśmy
razem.
- Chudy Su jest świetny - powiedział Kazik - do pięt mu nie dorównuję.
- Nie bądź taki skromny. Też jesteś świetny. Na
pewno nie umie ugotować takiego żurku, jak ty gotujesz. On ma swoje potrawy, ty
swoje i jesteście obaj świetni i nie wpadaj w kompleksy.
- Ale on jest taki zorganizowany…
- Wyszkolił się. Przecież prowadzi knajpę. Ty
miałeś siedem osób. W porywach więcej, a on ma knajpę na sto trzydzieści
miejsc.
- Ale to widać, bo duże ilości gotuje. Musicie nam
pomóc w jedzeniu tego wszystkiego.
Weszliśmy do kuchni Simona, za którą była spiżarnia.
Wszystkie miejsca w spiżarni były zajęte.
- Wybieraj, co sobie życzysz - rzucił Kazik.
- Od czego tu zacząć?
- Możesz brać wszystko.
Wzięłam dwie sałatki, łososia w galarecie, pasztet,
sok jabłkowy.
- A czy ja mogę jeszcze jeden karton?
- Bierz.
Na obiad wzięłam zająca w śmietanie. Zobaczyłam
również pomidorówkę.
- A pomidorową mogę wziąć?
- NO BIERZ PRZECIEŻ! Wędliny nie chcesz?
- A jaką masz?
- Szynkę litewską.
- DAWAJ!
- Ogórki chcesz?
- Jakie?
- Małosolne.
- Sam robiłeś?
- No…
- To dawaj.
- Kiełbasa podwawelska jeszcze jest, chcesz?
- Dawaj - powtarzałam w kółko.
- Zaraz ciężarówkę trzeba będzie zawezwać - zaczął się śmiać.
- A toooooort? Został jakiś tort?
- No pewnie, że został. Większość była już tak
pijana, że nie miała chęci, a jest naprawdę świetny.
- To… Dawaj.
- Resztę, co dzisiaj nie rozdam, to zamrażam.
- Dobrze wiedzieć. Jak będę miała kłopot z
obiadem to do ciebie wpadnę.
- Nie ma problemu. Dla ciebie wszystko.
Zaczęłam wszystko pakować w torbę, ale jeszcze masę
zostało.
- To ja zaraz przyjdę po to, bo się ze wszystkim
nie zabiorę.
- To ci pomogę - wyciągnął wózek i zaczął wpakowywać do niego
wszystkie rzeczy.
Zabraliśmy się jakoś z tym wszystkim i poszliśmy w
kierunku naszego domu.
W drzwiach powitała nas mama.
- Co ty wyprawiasz? - Powiedziała.
- Kazik powiedział, że mamy sobie wziąć trochę
do jedzenia, bo to wszystko się zniszczy, a takiego
żarcia, jakie oni gotują, to długo nie zobaczymy - powiedziałam.
- Znalazłam żurek i wstawiłam jajka - rzuciła mama.
Wnieśliśmy wszystko do kuchni. Kazik poszedł do
siebie, a ja zaczęłam rozpakowywać.
Mama się złapała za głowę.
- Kto to będzie jadł?! Mamy przecież tyle żarcia
po Świętach! Jest bigos, indyczka…
- To się
zamrozi. Będzie na później.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam, a w nich stał
Michał.
- Co się stało z Zayn’ em, że go zabrałeś?
- Lepiej, żeby go poobserwowali lekarze. Jest
dla siebie niebezpieczny.
- Co on zrobił?
- Chciał sobie podciąć żyły.
- To, aż tak niebezpieczny dla siebie?
- No… To mogło się źle skończyć.
- Która to jest godzina? - Zapytałam.
- W pół do drugiej - odpowiedział Michał.
- Jesteście głodni? - Zapytałam.
- Ja nie - odpowiedziała mama.
- Ja bym coś zjadł - rzucił Michał.
- Zjesz żurku, czy pomidorowej?
- Może być żurek.
Obrałam jajko, przekroiłam na pół i wyłożyłam na
talerz. Podgrzałam zupę i nalałam na talerz.
Zaniosłam na stół i powiedziałam:
- Siadaj, proszę. Smacznego. Zjesz zająca?
- Nie, jak zjem żurek, to mi wystarczy, a co u
Harry’ ego?
- Nie wiem. Byłam u Kazika. Robiłam spustoszenie
w jego spiżarni.
Michał się zaśmiał.
- To pójdę i zobaczę.
Michał po zjedzeniu zupy poszedł na górę, ja
sprzątnęłam.
Po pewnym czasie zszedł i powiedział:
- Chyba do siebie dochodzi.
- To może zaniosę mu trochę żurku?
- Spróbuj. Może zje. Może się lepiej poczuje - powiedział.
Powtórzyłam procedurę z przed paru chwil i uzbrojona
w talerz poszłam na górę. Michał poszedł za
mną i otworzył mi drzwi. Harry leżał cały przykryty
kołdrą.
- Śpisz? - Zapytałam na głos.
Kołdra się poruszyła.
- Mów ciszej - powiedział Michał - bo zdaje się, że twojego męża boli głowa - prawie wyszeptał.
Podeszłam do łóżka, postawiłam talerz na szafce
nocnej.
- Pssst - usłyszałam spod kołdry, gdy stawiałam talerz.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia - powiedziałam.
Kołdra się poruszyła. Michał podszedł do łóżka i
odkrył kołdrę. Harry się rzucił, żeby się zakryć.
- Czy możesz zasłonić okna? - Usłyszałam słaby głos spod kołdry.
Podeszłam do okna i zaczęłam zasłaniać.
- Nie tak głośno - usłyszałam znów.
- Ciszej nie umiem - powiedziałam - siadaj.
- Nie.
- Siadaj, bo zaraz cię sama posadzę.
- Michał posadzisz go? - Powiedziałam głośno.
Michał się pod nosem uśmiechnął.
- Ostra jesteś - powiedział szeptem.
- Nie lubię pijaków - powiedziałam.
Harry zaczął się gramolić. Michał chciał pomóc
Harry’ emu, ale ten się wywinął.
- Jak nie chcesz, żebym ci pomagać, to powiedz,
a nie się ciskasz - rzucił cicho Michał.
- Masz tutaj żurek. Zjedz go - powiedziałam.
Widziałam, ze każde słowo, które powiedziałam, go
boli.
- Nie będę nic jadł.
- Będziesz.
- Mówiłem, żebyś nie krzyczała.
- Będzie ci lepiej po tym żurku. Mam cię
nakarmić?
Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam go karmić. Gdy
już zaczął jeść, Michał wyszedł.
- I po co ci to było? - Powiedziałam.
- No, ślub Nialla jest tylko raz… A co z resztą?
- Liam rodzi,
Lou śpi, może też je żurek, Jay leży pod kroplówką, a Zayn jest na psychiatryku.
- Coś ty powiedziała?
- Louis śpi, albo je. Jay leży pod kroplówką,
Liam rodzi, a Zayn jest w psychiatryku - powiedziałam
głośniej.
Widziałam, że myśli krążą, krążą, krążą, aż wreszcie
załapał.
- Jak to Zayn w psychiatryku?!
- Chciał się pociąć.
Harry przestał jeść.
- Jedz.
Dałam mu kolejną łyżkę do ust.
- Na długo?
- Nie wiem.
- To co my bez niego zrobimy?
- Na razie nie macie trasy koncertowej.
- A co się stało Jay’ owi?
- Zatruł się alkoholem.
- No… Tankował ostro…
- Rzygał przez całą noc, to teraz będzie leżał
pod kroplówką. Muszą go nawodnić…
- A ty co robiłaś?
- Nic. Nic nie robiłam. Niall doleciał
szczęśliwie.
- Rozmawiałaś
z nim?
- Tak.
- A jak on?
- Żyje normalnie.
- Przecież on też dużo pił.
- Tak, wodę.
- Nic nie rozumiem…
- Zostały jeszcze dwie łyżki. Zjadaj to.
Po wduszeniu w Harry’ ego zupy, wstałam i chciałam
wyjść.
- Nie odchodź - usłyszałam szept.
- Najlepiej, to się jeszcze prześpij - powiedziałam.
- Już mi się nie chce spać. A tak mnie boli
głowa…
- Pójdę do Michała i się zapytam, czy da ci coś
na głowę.
Wzięłam talerz i zeszłam na dół. Mama z Michałem
siedzieli w salonie i oglądali mecz koszykówki.
Wstawiłam talerz do zmywarki.
- Zjadł? - Zapytał Michał.
- Zjadł. Musiał.
- Ostra jesteś.
- Czy coś na ból głowy można dać? - Zapytałam.
- Po takiej ilości alkoholu raczej nie, ale
żurek raczej powinien mu pomóc.
Ze złą wiadomością wróciłam do Harry’ ego.
- Niestety Michał nie chce ci nic dać. Za dużo
alkoholu masz we krwi. Powiedział, że ci żurek pomoże.
- Połóż się koło
mnie - poprosił.
- Najlepiej będzie, jak sam się jeszcze
prześpisz. Ja muszę iść dać obiad.
- A mama nie może?
- Mama już się wystarczająco napracowała w
kuchni.
- Jak musisz… No to idź - powiedział smutno.
- No dobrze. Na chwilę się położę.
Wgramoliłam się na łóżko. Antoś był spokojny. Pewnie
spał. Harry przytulił się do mnie i zasnął.
Jak ja mam teraz wstać?!
Jego ręka oplatała mój brzuch. Spróbowałam podnieść
jego rękę, ale od razu się poruszył, a ja
zamarłam. Nie miałam nawet książki pod ręką…
Musiałam coś wykombinować. Zaczęłam przekładać
się na bok, tak, żeby było mi łatwiej wstać. Harry
przewrócił się na bok. Udało mi się usiąść i po
cichutku wstałam. Nawet się nie zorientował. Na
paluszkach wyszłam z pokoju. Gdy zeszłam na dół,
Michał zapytał się:
- I co?
- Ciężko to zniósł, że nie dostanie nic na ból
głowy, ale zasnął.
- Chodź. Usiądź z nami. Pooglądasz koszykówkę.
- A nie wiecie, co u Liama i Danielle?
- Nikt nie dzwonił. O której doktor Jan ma
przyjechać?
- Na dziewiętnastą.
- To może
zająca podamy? - Zaproponowała mama.
- Harry i tak
zająca nie będzie jadł. Jakby co, to mogę iść do Kazika po więcej, bo tego dużo
zostało.
Nie pomyślałam o wieczorze… To i tortu można by było
wziąć więcej.
- Nie, są makowce. Słodyczy jest wystarczająca
ilość. Są ciasteczka, makowce jest mak wigilijny
z bezikami i sernik, którego nikt nie jadł…
- A wiesz Aniu, ja bym zjadł - powiedział Michał.
Mama poszła do kuchni i usłyszałam, że rozkłada na
talerzyki sernik.
- Napijcie się czegoś? - Zapytała.
- Ja herbaty poproszę - powiedziałam.
- Ja też - odpowiedział Michał.
Mama przygotowała podwieczorek i z całą
przyjemnością go zjedliśmy. O szóstej
poszłam budzić
Hazzę. Poszłam na górę i po cichu weszłam do pokoju.
- Gdzie byłaś? - Usłyszałam.
- Na dole. Pamiętaj, że mamy gości.
- A Darcy?
- Darcy zabawia gości u Kazika - odpowiedziałam siadając koło niego - a za godzinę będzie doktor Jan.
Wyspałeś się?
- Tak.
- Głowa przestała boleć?
- Trochę.
- Musisz wstawać. Wykąp się, tylko wykąp się w
ciepłej wodzie.
- A co? Kąpałem się w zimnej?
- Nie pamiętasz?
- Nie.
- Kąpałeś się w zimnej wodzie i jeszcze
wciągnąłeś mnie pod ten zimny prysznic.
- Naprawdę? - Ucieszył się.
- To wcale nie było śmieszne, a potem jeszcze
jak się przebrałam, to mnie zmoczyłeś.
- Nie… Naprawdę? - Ucieszył się jeszcze bardziej.
- Właściwie muszę cię wstawić teraz pod wrzątek.
Za karę. A pamiętasz, że dostałeś ode mnie klapsa?
Harry zaczął intensywnie myśleć.
- Nie… Naprawdę?
- Leżałeś tutaj, gołym dupskiem do góry, no i
oberwałeś.
- Będzie siniak?
- Może… Pięć palców. Potem przykryłam cię kocem
i poszłam na dół. Gdy przyszłam z powrotem
leżałeś na ziemi znowu z gołym dupskiem, więc
dostałeś drugi raz. Gdyby nie Michał, to byś tak leżał.
Zlitował się nad tobą i cię położył do łóżka.
- Takiego nagiego?
- No przecież cię nie ubrałam.
- A kto mnie rozebrał?
- Michał.
- Ojej… To ja nie zejdę.
- Nie wygłupiaj się. Jest lekarzem przecież, a
po za tym ma takie same instrumenty, jak ty.
- A skąd wiesz?
- Się
domyślam. No wstawaj. Przez te pogaduchy jest już dwadzieścia po szóstej. Idź
się wykąp,
ubierz się ładnie i zejdź na dół. W tym momencie
zadzwonił telefon.
- Halo? - Odebrałam.
- Czy to moja ulubiona pacjentka?
- Tak, panie doktorze. Dzień dobry.
- Chciałem powiedzieć, że trochę się spóźnię, bo
pani Danielle właśnie urodziła i muszę tu załatwiać
parę spraw.
Przyjadę tak na dwudziestą.
- Dobrze panie doktorze. Czekamy z kolacją. A co
panie doktorze urodziła?
- Córeczkę.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Waży 3, 800 i ma 60 cm długości. Jest
zdrowa. Jest wszystko okej.
- A Liam?
- Właśnie muszę do niego iść, bo chyba śpi
jeszcze tam w poczekalni… A nie. W moim gabinecie.
Pozwoliłem mu
się położyć na kozetce. Mam nadzieję, że się wyspał i doszedł do siebie.
- Mamy po niego przyjechać?
- Nie, to go podrzucę, jeżeli będzie chciał.
Przecież jadę do państwa. Muszę kończyć, bo właśnie
zaraz będę z nim rozmawiał.
- To do widzenia.
- Do zobaczenia.
Harry mi się uważnie przyglądał.
- I co? - Zapytał.
- Doktor przyjedzie na ósmą. Danielle urodziła
córeczkę. Trzy osiemset, sześćdziesiąt centymetrów
długości.
- Mogę jeszcze poleżeć?
- Wypadałoby, żebyś wstał. Wstawaj, ubieraj się
i przychodź do nas. Muszę powiedzieć o dobrych
nowinach.
Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół.
- Dzwonił doktor Jan i powiedział, że będzie o
ósmej, bo Danielle urodziła.
- Tak? Co? - Zapytała mama.
- Tak, jak było w planach. Dziewczynka trzy
osiemset, sześćdziesiąt centymetrów długości.
- E, to długa - powiedział Michał.
Zadzwonił mój telefon.
- Czy możesz otworzyć drzwi? - Usłyszałam Kazika.
- Czemu dzwonisz na telefon?
- Bo nie chciałem budzić Harry’ ego.
Otworzyłam mu drzwi.
- Zapomniałaś o śledziach, a Chudy Su kazał ci
przynieść to - podał mi zapakowany
półmisek.
Słuchawkę trzymał przy uchu ramieniem, tak, żeby nie
spadła.
- Wchodź - powiedziałam - nawet to się
przyda, bo będziemy mieli gościa na kolację. Przyjedzie doktor
Jan. Danielle urodziła.
- To cudownie, że ma już to za sobą.
- Pewnie Liam będzie dzwonić, ale się nie
zdradzaj, że wiesz, ok.?
- Jasne. Nic nie powiem.
Gdy byłam w kuchni zadzwoniła moja komórka.
- Cześć Megan! Jestem szczęśliwym ojcem
córeczki!
- Moje gratulacje, a jak Danielle?
- W porządku, ale jeszcze się z nią nie
widziałem, bo boję się, co powie.
- To się nie zastanawiaj, tylko idź.
- Doktor Jan mnie zamknął w swoim pokoju na
klucz i nie mogłem wyjść.
- A już wytrzeźwiałeś?
- No wiesz co?! Już dawno! A głodny jestem, jak
sto piorunów. Brudny…
- To co?
Będziesz jechać na Wiśniową?
- No chyba wpadnę, żeby się przebrać.
- To idź do Kazika, bo jest przerażony, że
wszystko mu się popsuje.
Kazik kiwał głową na „tak”.
- Ale dziś nic nie piję.
- Nikt ci nawet nie proponuje.
- Dobra. Doktor mi pozwala iść do Danielle. To
na razie pa.
Zadzwoniłam do Ellie.
- Jak tam żyjecie?
- Ciężko, chociaż po tym żurku trochę lepiej.
- Danielle urodziła.
- A ty skąd wiesz?
- Od Liama i doktora Jana, który będzie u nas
nie długo.
- A co się stało? Jesteś w ciąży?!
- No przecież jestem! Chyba ci jednak od wczoraj
nie przeszło…
- O Jezu… Przepraszam… Jakaś rozkojarzona jestem
- powiedziała.
- A Lou już doszedł do siebie?
- Po trochu dochodzi. Właśnie się zastanawiam,
co robić na kolację…
- To się zastanawiaj dalej. Trzymaj się. Cześć.
Kazik poszedł, a ja zaczęłam nakrywać do stołu. Odkryłam
półmisek, na którym okazało się, że są na
nim wędliny. Pięknie ułożone i udekorowane. Postawiłam
półmisek na stole i zaczęłam zaglądać do
torby, którą przyniósł Kazik. Znalazłam tam śledzie,
które robił Kazik według naszego przepisu, też na
półmisku i
dwa słoiki. Jeden z sosem tatarskim, drugi z sosem cumberland. Na sosy bardzo
się
ucieszyłam, bo nie miałam żadnego. Wlałam każdy do
osobnej sosjerki i postawiłam także na stole.
Przygotowałam masło, wyjęłam chleb. Czegoś mi jednak
brakowało. Sałatki przecież! Wzięłam sałatki
i przełożyłam je do salaterek. Postawiłam je na
stole i zauważyłam, że nie położyłam serwetek.
Talerze miałam białe, a półmisek granatowy. Doszłam
do wniosku, że muszę to połączyć ze sobą, więc
położyłam granatowe serwetki. Było bardzo elegancko.
Jeszcze postawiłam stroik i wszystko było
gotowe.
- A kieliszków nie dasz? - Zapytał Michał.
- Och, przepraszam. Zapomniałam. Dobrze, że
przypomniałeś, ale doktor Jan będzie samochodem.
- To najwyżej zostawi samochód i pojedzie do
domu taksówką. Dziewczyno, ja się z nim chyba nie
widziałem z dwadzieścia lat… Po za tym, że dziś rano
w szpitalu.
Podeszłam do etażerki i wyciągnęłam kieliszki. Postawiłam
przy każdym nakryciu po jednym i w tym
momencie uświadomiłam sobie, że muszę postawić
jeszcze szklaneczki do wody. Brakowało mi
jeszcze tylko świeczki. Stroik był bez świeczki,
więc zdecydowałam się na wąski, wysoki świecznik.
Wyciągnęłam
go i zaczęłam szukać granatowej świecy. Niestety takiej nie znalazłam, więc
oprawiłam
niebieską
świecę i postawiłam ją na stole. Krytycznym okiem rzuciłam na stół, ale nie
było się do
czego przyczepić. Wszystko było okej. Mama zaczęła
zbierać brudne rzeczy po podwieczorku i
przechodząc rzuciła okiem.
- Ale pięknie to urządziłaś - rzekła.
- Muszę tylko kupić granatowe świece - stwierdziłam.
- Ta niebieska też pasuje - pochwaliła mnie.
- Usiądź sobie i odpocznij trochę, bo latasz
dziś, jakby ci ktoś silniczek w tyłek wsadził - Powiedziała
mama.
Usiadłam w fotelu. Po schodach zszedł Harry.
Elegancko ubrany w granatową marynarkę, jasne
spodnie, białą koszulę i z czerwoną muchą.
- O! Śpiący królewicz się obudził - powiedziała mama - już dobrze?
- Tak, już wszystko okej.
- Harry, czy w lodówce jest alkohol? - Zapytałam.
- A po co ci alkohol?
- No, po za tobą są jeszcze inni, którzy będą
chcieli pić.
- Ja nie będę.
- To dobry objaw - podsumował Michał- Ale ja się napiję. Jan
pewnie też.
- Bylebyśmy nie musiały was leczyć, tak, jak ty
pozostałych.
- No wiesz co Aniu… To, że my wypijemy ze cztery
kieliszki, to nie znaczy, że spadniemy pod stół.
- Dobrze. Już się nic nie odzywam - odpowiedziała mu mama.
- Ale przyjęcie
- powiedział Harry - o której doktor przyjedzie?
- O ósmej. Mówiłam ci.
- Głodny jestem.
- To zjedz sernika.
- Ale ja
bym coś konkretnego zjadł…
- Nie będziesz teraz jadł. Zjemy wszyscy.
- Kiedy mi kiszki marsza grają!
- To niech ci grają dalej - powiedziałam - nie długo przyjedzie doktor Jan.
- Ale to
dopiero za godzinę! - Zaprotestował.
- Jakbyś się tak nie spił, to byś jadł normalnie
śniadanie, obiad i podwieczorek.
- A co było na podwieczorek?
- Tort z wesela - skłamałam.
- A dobry był?
- Pyszny!
Widziałam, że Michał się dusi ze śmiechu.
- Chcesz sernika?! - Zapytałam.
- Można?
- Można. Michał? Może zjeść sernik?
- Może.
- To idź i sobie weź kawałek.
- A nie dasz mi?
- Nie. Też masz rączki i możesz sobie sam
ukroić.
- Ale tu
jedzenia! - Jęknął Harry z lodówki.
- O! Śledzie są! - Wrzasnął podniecony.
Zerwałam się z fotela i w ostatnim momencie wyrwałam
mu półmisek.
- Powiedziałam, że sernik, a nie śledzie. To
jest na kolację.
- Nie dasz mi śledzia? - Zapytał słodko.
- Nie. Mogę ci dać śledziem, ale szkoda mi
śledzi.
- No nie złość się.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Sernik masz tutaj - rzuciłam i poszłam otworzyć. Za drzwiami stała
Dominika.
- Co z Zayn’ em? - Zapytałam, gdy weszła do środka.
- Będzie musiał tam poleżeć. Najmniej tydzień…
- Rozbieraj się - powiedziałam - jadłaś coś?
- Właśnie wróciłam ze szpitala. Dali mu jakieś
bardzo silne leki i śpi.
- Wiedzą, że pił?
- Wiedzą. O, dzień dobry - powiedziała, gdy weszła do salonu i zobaczyła
mamę z Michałem.
- Witaj Dominiko - przywitała ją mama - może coś zjesz?
- Nie, dziękuję. Zaraz idę do Kazika, bo dzwonił
do mnie, że mam przyjść. Widzę, że będziecie mieli
gości. To już idę.
- Spokojnie, Dominika. Czekamy na doktora Jana.
- To tym bardziej idę!
- Spokojnie. Ma być koło dwudziestej. Możesz
trochę posiedzieć.
- Nie wiesz, gdzie Gabi?
- Pewnie z Jay’ em…
- Nie odbiera
telefonów. W domu ciemno, więc pewnie jej nie ma. Samochodu przed domem, też
nie
widzę…
- To chodź do biblioteki. Pogadamy. Może chociaż
napijesz się herbaty?
- Herbaty chętnie - odpowiedziała.
Zrobiłam krok w kierunku kuchni, ale mama się
zerwała i powiedziała:
- Idźcie pogadać, a ja pójdę i zrobię herbatę.
Gdy wchodziłyśmy do biblioteki, usłyszałyśmy krzyk
mamy:
- Harry! Opamiętaj się!!!! Co ty wyprawiasz?!
- Siadaj sobie na fotelu, a ja zaraz przyjdę.
Zrobiłam w tył zwrot i w jednym momencie byłam w
kuchni. Harry stał przy otwartej lodówce. W
jednej ręce trzymał kiełbasę, a w drugiej sernik.
- Wynoś mi się z kuchni! I zostaw to! Proszę to
do lodówki z powrotem włożyć! - Wrzasnęłam.
- Sernik też? - Zapytał potulnie.
- Ten kawałek możesz sobie zabrać!
- Aniu jest przepyszny - rzucił spokojnie Harry wychodząc z kuchni z kawałkiem sernika.
- WRACAJ! - Wrzasnęłam znowu - a talerzyk?!
Potulnie wrócił, wziął talerzyk z szafki, położył sernik
i wyszedł z nim.
- Idź do Dominiki i uspokój się - powiedziała mama.
Wyszłam z kuchni. W pokoju siedział sam Michał.
- A gdzie Harry? - Zapytałam.
- Gdzieś poszedł - odpowiedział.
Poszłam do biblioteki.
- Ja nie przeszkadzam? - Zapytała Doma.
- Nie. Coś ty. Ciesz się, że nie masz Zayna w
domu, bo dzisiaj są nie do zniesienia - powiedziałam,
siadając w fotelu. Naprzeciwko mnie siedział Harry z
talerzykiem pod brodą i pomachał mi z miłym
uśmieszkiem.
- Chyba przejdziemy do gabinetu - powiedziałam.
Gdy wstałam, Dominika też wstała… i Harry też wstał.
- My przejdziemy. Ty zostajesz tutaj - powiedziałam.
Harry odstawił sernik i… pomachał mu.
Widziałam, że Dominika się ugotowała i o mało nie
pękła ze śmiechu.
- Ja nie mówiłam do sernika, tylko do ciebie,
Haroldzie. Możesz zostać tutaj razem z sernikiem, który
dotrzyma ci towarzystwa i nie będziesz się czuł
samotny.
Przeszłyśmy do gabinetu. Gdy zamknęłam drzwi,
Dominika parsknęła śmiechem.
- Jak ty się możesz na niego złościć. On jest
taki słodki - powiedziała.
- Nagrabił sobie - burknęłam - Powiedz
mi. Jak to z tym Zayn’ em jest?
- On też jest dla mnie taki słodki…
- Wiesz, co? Jutro wpadnę do ciebie i opowiesz
mi wszystko, bo tutaj nie ma warunków.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Pod drzwiami stał Harry,
tak jak przypuszczałam.
- Czy ja mogę też jutro przyjść? - Zapytał słodko.
- NIE - warknęłam.
- Ale dlaczego?
- Bo to będzie babskie spotkanie.
- To ja mogę się zrobić na dziewczynkę - powiedział piskliwym głosikiem.
Przypomniałam sobie Henię z wieczoru panieńskiego. Dominika
chyba też sobie przypomniała, bo
ryknęłyśmy obie gromkim śmiechem. Pod domem coś zaczęło się
dziać. Wyjrzałam przez okno
i zobaczyłam samochód, z którego wysiadał Liam, a z
drugiego doktor Jan.
- O, doktor przyjechał.
- Dobrze. To ja już idę. Widzimy się rano.
- Dobrze! Będziemy! - Odpowiedział jej Harry piskliwym głosikiem i
pomachał na pożegnanie.
Złapała kurtkę i już jej nie było.
- No chyba się trochę rozładowała - usłyszałam głos zza siebie.
Faktycznie. Nie mogłam się długo na niego gniewać.
Gdy doktor podszedł do naszego domu,
otworzyłam drzwi i powiedziałam:
- Zapraszamy!
Liam pomachał nam od swojego domu. Odmachaliśmy i
weszliśmy wszyscy do środka.
- Ale zimno.
Nie powinna pani tak wychodzić.
- Ona jest gorąca dziewczyna, panie doktorze - powiedział Harry.
- Naprawdę?
W holu byli wszyscy. Doktor się najpierw przywitał
ze mną, potem podszedł do mamy, przywitał się
z Michałem, a na końcu z Harrym. Gdy się rozebrał,
przeszliśmy do salonu.
- Napije się pan czegoś? - Zapytał Harry.
- Nie, dziękuję. Jestem samochodem - odpowiedział doktor.
- No, nie wygłupiaj się. Najwyżej pojedziesz
taksówką. To jest teren zamknięty i chroniony. Nic się
samochodowi nie stanie - powiedział Michał - nie widzieliśmy się tyle lat… Trzeba się
czegoś napić.
- No, dobrze. Kieliszek wina poproszę.
- Co ty wino?
- Może aperitif jakiś? - Zapytał Harry.
- To poproszę.
- Sok grejpfrutowy z wódką?
- No, może być.
- Wódka polska - powiedział Michał.
- Oj, to chętnie.
Po krótkim czasie Harry wniósł tace, na których
stało pięć szklaneczek.
Podszedł do doktora Jana.
- Najpierw damy - powiedział doktor Jan.
Harry się speszył i podszedł do mamy. Mama wzięła
szklaneczkę. Harry podszedł do mnie.
- Która jest bez alkoholu? - Zapytałam.
- Ta bliżej mnie - odpowiedział.
- Ta?
- Ta.
Potem Harry poszedł do doktora, który wziął
szklankę, Michał też dostał swoją i Harry wziął ostatnią.
Popatrzyłam na niego groźnie, ale on mrugnął do mnie
porozumiewawczo. Usiedliśmy. Doktor Jan na
fotelu.
Michał obok. Usiadłam na kanapie. Obok mnie mama, a z drugiej strony
Harry.
- Mam nadzieję, że pijesz bez alkoholu - powiedziałam przez zęby cicho.
- No pewnie - odpowiedział mi na ucho.
- A jak się moja ulubienica czuje? - Zapytał doktor Jan.
- Od rana nic się nie zmieniło, panie doktorze -
odpowiedziałam śmiejąc się.
Doktor trochę opowiedział o Danielle i o jej
córeczce i o przygodzie Liama. Okazało się, że siedział na
krzesełku i
spał. W pewnym momencie spadł z tego krzesełka. Zgarnął go więc do siebie do
gabinetu
i kazał mu
się położyć na kozetce. Dał mu koc i poduszkę i powiedział, że ma spać, po czym
wyszedł
z gabinetu i
z roztargnienia zamknął go na klucz. Potem miał trzy rodzące pacjentki. W tym
Dani i nie
miał czasu
pójść do gabinetu. Gdy wrócił, Liam stał pod drzwiami i gdy tylko te zostały
otwarte, Li
wyskoczył,
jak kula z armaty do toalety. Biedny Liam spędził tam w gabinecie osiem godzin…
Gdy dopiliśmy koktajle, zaprosiłam wszystkich do
stołu. Wcześniej zapaliłam świecę. Doktora
posadziłam na
honorowym miejscu. Obok niego posadziłam Michała.
- Wiem, że powinnam posadzić mamę koło pana, ale
chcecie sobie pogadać, dlatego zmienię trochę
zasady - powiedziałam.
Mamę posadziłam koło Michała, a my z Harrym
usiedliśmy z drugiej strony. Z tym, że ja siedziałam
obok doktora, a Harry naprzeciwko mamy.
- Nie siadaj, tylko nalej panom alkohol i mamie
też - wycedziłam po cichu przez zęby.
Harry się poderwał i poleciał do kuchni po alkohol. Wrócił
i rozlał do kieliszków alkohol, pomijając
nasze dwa.
- Proszę bardzo, panie doktorze. Proszę się
częstować - powiedziałam - proponuję, żeby zacząć od
śledzia.
- Śledź? - Zapytał doktor - nie jadłem go od dwudziestu lat.
- Ach, to tylko dzięki mamie jadamy - powiedziałam.
- Udało się pani przewieźć śledzie?
- Tak. Były w zamkniętym opakowaniu, a tego nie
kwestionują. Nie mogą, jeśli jest zamknięte -
Powiedziała
mama.
- To się zmieniło. Kiedyś zabierali wszystko.
- Widocznie trafiam na dobrych celników - rzekła mama.
Doktor z całą przyjemnością wziął śledzie. Spróbował
i stwierdził, że są pyszne.
- A to przepis Kuronia - pochwaliła się mama.
- Kuronia? - Zdziwił się doktor.
- Syna - powiedziała mama - był świetnym kucharzem.
- Jak to „był”?
- No niestety nie żyje.
- To wielka szkoda. Młody człowiek…
- Zmarł w wieku bodajże czterdziestu lat.
- To wielka szkoda - przyznał doktor- Ale Jacek też już przecież
nie żyje, prawda?
- No, tak. Jacek zmarł trochę wcześniej - powiedziała mama.
- Pani go nie pamięta - powiedział doktor.
- No nie, ale bywałam na jego grobie razem z
mamą - odpowiedziałam.
Zebrałam talerzyki po śledziach i przeszliśmy do
dalszych przystawek. Na piecyku grzał się zając
i buraczki. A zapachy rozchodziły się po całym domu.
Choinkę za oknem włączyłam przed przyjściem
pana doktora i było bardzo uroczyście. Doktor wziął
wędliny i się rozmarzył.
- Zupełnie, jak polska…
- Bo polska.
- Jak to?
- No tak. Litewska. Produkowana w Polsce.
Ulubiona szynka Megan.
- Wspaniała - zachwycał się doktor.
Doktorowi wszystko smakowało. Był wręcz zachwycony.
- Takiego pasztetu to dawno nie jadłem…
- A to z dzika.
- Niech pani nie mówi, że pani z Polski
przywiozła dzika!
- Nie, ale przepis jest polski - zaczęła się śmiać mama.
- Fantazja - cmokał dalej doktor.
Widziałam, że Harry też się zajadał pasztetem.
- Proponuję sos cumberland - powiedziałam.
Kolacja przebiegła bardzo miło i sympatycznie. Harry
się wreszcie najadł i zaczął tryskać humorem.
Mama się rozpogodziła. Na słodkie przeszliśmy do salonu. Harry
pilnował, żeby panowie mieli pełne
kieliszki i około dziesiątej poczułam się trochę
zmęczona i przeprosiłam wszystkich, że muszę jednak
iść się położyć. Doktor Jan powiedział:
- Ale oczywiście. Pani musi!
Zostawiłam wszystko na głowie mamy i Harry’ ego i
poszłam do pokoju. Umyłam się i weszłam do
łóżka. Zapaliłam nocną lampkę i zaczęłam czytać
książkę. Byłam ciekawa, kiedy Harold przyjdzie.
Zgasiłam światło o wpół do jedenastej, bo strasznie
chciało mi się spać. Coś mnie obudziło. Zaczęłam
się zastanawiać, co. Doszłam do wniosku, że to Harry
mnie łaskocze. Odwinęłam się i walnęłam
go. Jak się później okazało prosto w głowę.
- AŁA! - Powiedział.
- Czemu mnie budzisz po nocy?! - Powiedziałam.
- Jakiej nocy? Jest jedenasta rano. Niech ci będzie.
Jedenasta przed południem. Wszyscy się o ciebie
martwią.
Włącznie z Darcy. Widzę, że dobrze spałaś.
- A ty spałeś?
- Spałem, ale krótko.
- A co się stało?
- No, wyspałem się w ciągu dnia, więc spać mi
się nie chciało. Ile można spać?
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki.
- Przecież ja
miałam być rano u Dominiki! - Uświadomiłam
sobie.
- Rozmawiałem z nią i powiedziałem, że jak
wstaniesz, to pójdziesz do niej - powiedział Harry
pojawiający się w progu łazienki.
- A skąd wiedziałeś, że ja o tym myślałam?
- Widocznie telepatia - zaczął się śmiać.
Szybko się umyłam, ubrałam i zeszłam na dół.
- Mamusia! - Usłyszałam głos Darcy.
- Cześć kochanie. Jak tam u Kazika? - Zapytałam.
- Fajnie było - odpowiedziała - wyśpałam się.
- Ty też się wyspałaś?
- Tak!
Wyśpałam się.
- A główka cię wczoraj nie bolała?
- A śkąd wieś?
- Tak się pytam, bo tatę bolała, wujka Liama
bolała, wujka Louisa też.
- Widoćnie cioś w pogodzie było - powiedziała poważnie - tak mówił Kazik.
- Aha - odpowiedziałam dusząc się ze śmiechu - i co zrobiłaś?
- Wujek mi dał mlećka i pośłam śpać.
- No dobrze. Jak pomogło, to dobrze.
Nie miałam teraz czasu na rozmowę z nią na temat
spijania z kieliszków, więc postanowiłam to zrobić
w spokojniejszym czasie.
- Chodź. Zjesz śniadanie - powiedziała mama.
- Darcy, jadłaś?
- Tak - odpowiedziała.
- To ty zostaniesz z tatusiem, a mama musi pójść
do cioci Dominiki - powiedziałam.
Zobaczyłam nieszczęśliwą minę Hazziego.
- Jak wrócę, to wszystko mi opowiesz, dobrze?
Umowa stoi?
- Śtoi - powiedziała Darcy.
Zjadłam szybko śniadanie i zadzwoniłam do Dominiki.
- Doma, jesteś w domu, czy w szpitalu?
- Czekam na ciebie.
- To, już idę.
- Wstawiam wodę na herbatę - powiedziała.
- Okej.
Ubrałam się w płaszcz i poszłam do Dominiki. Padał
śnieg. Było ślisko, więc szłam na sztywnych
nogach, żeby nie upaść. Gdy dotarłam do domu Zayna,
drzwi się od razu otworzyły, więc nawet nie
zdążyłam zmarznąć po drodze.
- Bez Harry’ ego?
- No przecież byśmy nic nie pogadały przy nim.
- Ale on był wczoraj taki słodki.
- Przechodził samego siebie - odpowiedziałam.
- Czy tobie też się wczoraj przypomniała Henia?
- Zapytała Doma.
- Henia była niepowtarzalna - zaczęłyśmy się śmiać.
Przez półtorej godziny Dominika mi opowiedziała, o
tym, jak się zeszli z Zayn’ em. Opowiedziała mi
również, że Geoffrey cały czas ją prześladuje i
chce, żeby do niego wróciła.
- Nie rób tego - powiedziałam.
- Nie mam zamiaru. Z Zaynem jestem szczęśliwa.
- A to jest najważniejsze, że jesteś szczęśliwa.
Obgadałyśmy wiele spraw. Jak to przyjaciółki i
Dominika powiedziała:
- Słuchaj. Ja cię strasznie przepraszam, ale
muszę jechać do szpitala - powiedziała.
- Przecież nie ma sprawy - odpowiedziałam i razem wyszłyśmy z domu.
- Jak wrócisz, to wpadnij do mnie i powiedz, co
z nim, dobrze?
- Dobrze. A nie masz dzisiaj gości?
- Ty będziesz gościem.
- Nie muszę być gościem. Mogę być dobrą
sąsiadką.
- To jesteśmy umówione.
- Dobra.
Dominika wsiadła w samochód i wyjechała do miasta. Ja w
tym czasie wróciłam do domu, i przeprowadziłam z Darcy bardzo poważną rozmowę na temat wypijania z cudzych szklanek
napojów. Darcy mi przyrzekła, że więcej tak nie będzie robić i powiedziała, że
to Tommie przyszedł ze szklanką i
powiedział, że ma dobry soczek. Ona wypiła i nawet jej nie smakował, a potem to
nie pamięta. Dzięki Bogu, że nie pamięta… Goście Nialla wylecieli wczoraj wieczorem.
Kasia z Arturem też. Mama żałowała, że dłużej nie pogadała z ciocią Ewą i nawet
namawiała ciocię, żeby została na trochę dłużej. Simon poleciał do Europy, więc
dom stał pusty. Ciocia Ewa była u nas i bardzo jej się podobał nasz dom. Po wyjeździe gości zrobiło się jakoś pusto na
Wiśniowej. Zaczęło nam brakować również Nialla.
* Wiem... Przepraszam, nawaliłam... Ale słowo daję, że wrzucam najszybciej, jak jest to możliwe. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie złe, czy coś, ale po prostu zaczęła się ta głupia szkoła (a w moim przypadku jeszcze ponadgimnazjalna...) i jakoś na nic nie mam czasu. Przychodzę do domu po 8 lekcjach wycieńczona i nie mam na nic chęci, no więc jeszcze raz Was za to przepraszam i mam nadzieję, że wciąż czytacie <3 (Oczywiście postaram się szybciej wrzucić kolejny ;))
~Meg