piątek, 19 września 2014

119

  Jednym z prezentów dla chłopaków i przypuszczałam, że wiem, od kogo był kulig w Białowieży. Mieliśmy tam jechać w drugi dzień świąt. Na następny dzień rano przyjechał wynajęty autokar,          w który się załadowaliśmy. Podróż była wesoła i w świetnych nastrojach dojechaliśmy na miejsce. Uczyłam się o Białowieży, ale jeszcze nie miałam okazji tam być. Niall już przebolał wczorajsze zajścia  i tryskał humorem. Louis trochę się z niego ponabijał, ale było to nie groźne, jak u Louisa.
Gdy dojechaliśmy, zaczął padać śnieg. I to mocno. Zakwaterowano nas w pokojach. Dzieci były bardzo mocno podekscytowane i nie mogły się doczekać. Kulig miał być na następny dzień. Mama im opowiedziała, co znaczy kulig i nawet chętnie po kolacji poszli spać. Hotel bardzo nam się podobał. Był bardzo nowoczesny i ekskluzywny. Na dole, w piwnicy było urządzone „piekiełko”, do którego postanowiliśmy pójść. Potańczyliśmy trochę i zdecydowaliśmy, że jednak trzeba iść spać. Rano musieliśmy wstać o szóstej…
   Zwlekłam się z łóżka. Niall spał. Zaczęłam go budzić.
- Nie budź mnie! - Warknął.
- Wstawaj, bo nam kulig przepadnie.
Nic. Wzięłam szklankę, do której nalałam trochę zimnej wody. Podeszłam do niego i zaczęłam kroplami wylewać wodę ze szklanki.
- CZYŚ TY OSZALAŁA?! - Obudził się natychmiast.
- Kulig - powiedziałam.
- Zaraz będę gotowy - powędrował do łazienki. Poszłam zobaczyć, jak dzieci. Były już ciepło ubrane      i wychodziły na lekkie śniadanie. Szybko bardzo się uwinęły i wyszły na dwór rzucać się śnieżkami. Były pod opieką Michała. Wróciłam do pokoju. Niall był już gotowy.
- Szybko ci to poszło - powiedziałam.
- No takie przebudzenie… Zemszczę się… Kiedyś.
- Dobrze, że powiedziałeś „kiedyś”.
Zeszliśmy na śniadanie, ale Niall nie za bardzo był głodny. Zaproszono nas do sań. Wyszliśmy przed hotel, gdzie czekały już sanie zaprzęgnięte końmi.  Michał z mamą zdecydowali, że pojadą z dziećmi. Michał miał pod opieką chłopaków, a mama dziewczynki. Reszta par miała sanie dwuosobowe plus woźnica. Wsiedliśmy do sań. Byliśmy w pierwszych saniach.  Odjechaliśmy kawałek i następne sanie zostały zapełnione przez Jaya i Gabrielę.  Wszystkie pary wsiadły do sań i ruszyliśmy. Dzieci jechały    w środku kuligu i tylko słyszeliśmy ich piski. Sanie po obydwu stronach miały zamontowane pochodnie. Było to bardzo romantyczne. Byliśmy przykryci kocami. Śnieg padał i było przecudownie. Z tyłu Lou wydawał dziwne okrzyki. Echo niosło po lesie od czasu do czasu spadał śnieg z drzew, co wywoływało pisk i śmiechy wszystkich. Kulig trwał około godziny i dojechaliśmy na jakąś polanę, na której paliło się ognisko. Zaczęła się szarówka. Zaproszono nas do pieczenia kiełbasek.
- Kiełbaski! - Ucieszył się Niall.
Tego nie mógł sobie odmówić. Darcy była zachwycona i przybiegła do mnie powiedzieć:
- Mamo! Jak jest fajnie!
- Też ci się podoba?
- SUPER!
Do picia była kawa, albo herbata. Panowie dostali po żubrówce, co ich bardzo rozpogodziło. Po zjedzeniu i wypiciu, zabrano nas z powrotem do sań i powieziono dalej. Woźnica powiedział do nas:
- Teraz macie być cicho.
Przetłumaczyłam Niallowi, co powiedział woźnica. Jechaliśmy dalej w ciszy. Dojechaliśmy do polany, która była otoczona siatką, za którą pasły się żubry.
- O! Bizony!- Powiedział Niall.
- Jakie bizony? W Polsce są żubry.
- To żubry jeszcze żyją?- Zdziwił się.
 - W Polsce jeszcze żyją – odpowiedziałam - jak widzisz, całkiem nieźle się mają. W pewnym momencie jeden z żubrów podszedł do siatki. Był olbrzymi. Ellie się wystraszyła i Louis ledwo ją złapał, bo o mało, co nie wypadła. Woźnica oznajmił, że możemy wysiąść. Wyskoczyłam, a Niall patrzył na mnie, jak na wariatkę.
- Gdzie ty idziesz?!
- Do żubra.
- Bo ci zrobi krzywdę!
- Nie, zrobi. Jest oswojony z ludźmi.
Nie najładniej pachniało, więc Darcy powiedziała:
- Mamo… Śmierdzi!
Poprawiłam ją:
- Brzydko pachnie.
- No perfumami nie pachnie - rzucił woźnica, który kręcił się blisko nas.
Następnie podwieziono nas pod stanowisko, gdzie były wilki. Stwierdziłam, że to wspaniałe zwierzęta. Obserwowaliśmy je z daleka. Nawet nie wiem, kiedy zrobiło się jasno…
Gdy wracaliśmy jeden z woźniców zaczął śpiewać i było to bardzo śmieszne. Podchwycili pozostali. Chłopcy nie chcieli być dłużni i zaczęli śpiewać coś po angielsku. Trzeba przyznać, że kulig był bardzo udany. Zadowoleni byli wszyscy. Dojechaliśmy do hotelu i czas było, żeby się spakować. Zjedliśmy obiad, a potem rozeszliśmy się po pokojach. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Dzieci pełne wrażeń pousypiały na swoich miejscach. Kupiłam parę pamiątek z Białowieży no                i żubrówkę. Pomyślałam, że dam ją Kazikowi. Zasnęłam na kolanach Nialla. Kiedy się obudziłam, wciąż jechaliśmy.
- Co? Znowu korki? - Zapytałam.
- Nie, śnieżyca – odpowiedział - nic nie widać. Ale macie tutaj dużo śniegu.
- Jakby u was nie padał śnieg.
- Nie, aż tyle.
Wyjrzałam przez okno i powiedziałam:
- Zwykle u nas tyle nie pada.
W pewnym momencie przyszła do nas Dominika.
- Niall? Mógłbyś pogadać z Zaynem? Bo ja chciałabym pogadać z Megan - podniosłam się do pozycji siedzącej, bo leżałam na Niallu, który przeszedł na miejsce Dominiki. Za chwilę usłyszałam głos Nialla:
- Chcesz się położyć?
- A może ty chcesz się położyć? - Powiedział Zayn.
- Chętnie - stwierdził Niall.
- Chyba nie pogadamy - stwierdziła Doma.
- A o czym chcesz gadać? - Rzucił Zayn za naszymi plecami.
- O kuligu - odparłam.
- Był super - rzucił Niall.
- Czy możecie się zamknąć?! - Zdenerwowała się Dominika - zajmijcie się sobą.
- Noooo, to co robimy? - Usłyszałyśmy uwodzicielski głos Nialla.
- Odwal się - Zayn odwrócił się do szyby.
- No to mów - rzuciłam do Dominiki.
- Jak myślisz, czy to nie było wymuszone?
- Co? - Zdziwiłam się.
- No te zaręczyny - szepnęła.
- CO TAM SZEPCZESZ?  – Zapytał Niall
- Dobra, chyba będziemy musiały pogadać o tym w domu, bo teraz nam nie dadzą. - Stwierdziłam
Autokar się zatrzymał i usłyszałyśmy rumor.
- Co się stało? - Zapytałam.
- Nic - zobaczyłyśmy gramolącego się z podłogi Nialla.
- Co ty robisz? - Zapytała Doma.
- Dojrzałem i spadłem - stwierdził.
- To wracaj na miejsce. Na swoje.
Okazało się, że jesteśmy na jakimś parkingu, bo kierowca musi mieć przerwę. Nie chciało nam się wyłazić, ale musiałam wyjść, bo Antoś chciał siusiu. Niall poszedł ze mną. Zabrałam wszystkie dzieciaki i odbyło się zbiorowe siusianie. Niall zabrał chłopców, a ja dziewczynki. Po chwili wpadła Ellie.
- Ale mi się chciało siusiu! Dobrze, że jest ta przerwa! - Ucieszyła się.
Gdy wracaliśmy do autokaru, było po kostki śniegu.
- Bałwany wracają! – Powiedział Lou, gdy wróciliśmy do autokaru. Faktycznie sporo było na nas tego śniegu. Mieliśmy jeszcze trochę czasu i wyszliśmy wszyscy rozprostować nogi. Chłopcy zaczęli nas okładać śnieżkami. Rozpoczęła się normalna wojna śnieżkowa. Dostałam śnieżką pod oko i miałam już dosyć.
- AŁA! - Wrzasnęłam i zgięłam się w pół.
Niall podbiegł do mnie.
- Co ci się stało?
- Cholera, dostałam śnieżką! Będę miała limo! Kto to był?
Następny, który dostał, był Niall. Dostał w ucho.
- AŁA! – Zawył - to boli!
- A coś ty myślał?! - Zdenerwowałam się - ja idę do autokaru - powiedziałam.
Na to wszystko wyszedł Michał z dzieciakami. Chłopcy z ochotą rzucili się na robienie śnieżek i zaczęli rzucać we wszystkie strony. Obserwowałam to wszystko z autokaru. Gdy Lou dostał od swoich chłopaków, złapał Tommiego i przeturlał go po śniegu. Ellie się bardzo zdenerwowała.
- PRZECIEŻ ON SIĘ PRZEZIĘBI - krzyknęła na niego.
Louis rozejrzał się za Jimim.
- Ja wam dam! Tak swojego ojca?!
Jim schował się za Michałem. Obserwowałam gonitwę wokół Michała, który chwiał się na wszystkie strony, jakby nie wiadomo ile wypił. Wreszcie zobaczyłam, jak wszyscy padają na siebie. Wszyscy zostali potraktowani śniegiem. Kiedy się podnieśli, wrócili do autokaru, a Eleanor zaczęła wszystkich swoich chłopaków rozbierać.
- Przeziębią się! - Zaczęła histeryzować - dostaną zapalenia płuc!
- Nic nam nie będzie - uspokoił ją Lou.
W pewnym momencie poczułam, jakieś zimno na karku.
- ZIMNE! - Wrzasnęłam i się zerwałam z fotela.
- Co? Tańczysz Gangnamstyle, o i teraz kaczuszki! - Powiedziała mama, a ja piszczałam, jak głupia.
- ZABIERZCIE TO ZABIERZCIE! - Wrzeszczałam.
- Co mamy zabrać? - Zapytał Liam, wchodzący do autokaru.
Poczułam, że śnieżka wpada mi w majtki… zaczęłam zdejmować z siebie kurtkę, którą miałam jeszcze na sobie, po czym zaczęłam rozpinać spodnie.
- Tak przy dzieciach?! - Powiedział niewinnie Niall.
- ZAMKNIJ SIĘ!
Cały autokar leżał na fotelach i płakał ze śmiechu.
- WEŹ MI TO W CHOLERĘ WYCIĄGNIJ! - Powiedziałam zdenerwowana.
- Ale co?
- JAK TO CO?! TO, CO MI WRZUCIŁEŚ ZA KOŁNIERZ!
- To jeszcze się nie rozpuściło? - Zdziwił się.
- WYCIĄGNIJ TO! - Jeszcze raz wrzasnęłam.
- No przecież nie będę ci grzebał w majtkach, przy dzieciach! - Powiedział cicho.
Louis piał swoim wyjątkowym śmiechem, a Dominika stwierdziła:
- Przepraszam, ale ja muszę iść jeszcze do toalety - i wybiegła w popłochu. Zayn wykorzystał okazję     i poszedł zapalić, a śnieg sypał co raz bardziej. Wreszcie wyciągnęłam tą pioruńską śnieżkę i mogłam spokojnie usiąść. Byłam wściekła. Niall coś zagadał, a ja warknęłam na niego.
- No nie gniewaj się na mnie…
- Jeszcze raz się odezwiesz, a sam będziesz miał w gaciach tą śnieżkę i sama ci ją wsadzę. Obiecuję!
- Mmm… to mogłoby być interesujące - usłyszałam głos Louisa.
- Ty też sobie życzysz? - Zapytałam.
- Nie, dziękuję - powiedział cieniutko. Wiedział, jak mnie rozbroić. Uświadomiłam sobie, jak to musiało komicznie wyglądać i zrobiło mi się trochę lepiej.
Gdy Doma z Zaynem wróciła, kierowca powiedział:
- Możemy jechać.
Było mi mokro. Usiadłam na fotelu i oparłam się o okno.
- No, chodź tu, połóż się - rzucił Niall, klepiąc się po kolanach.
- Nie - burknęłam pod nosem.
- Nie myślałem, że tak będziesz tańczyć…
- To trzeba było myśleć - warknęłam, chociaż zaczynało mnie to bawić.
Wesoły autokar odjechał z parkingu. Im bardziej się zbliżaliśmy do Warszawy, tym większy zaczął padać śnieg. Louis stwierdził, że trzeba będzie wyjść i odkopać drogę przed nami. Przedstawił to tak wyraziście, że wszystkich bolały boki ze śmiechu.
Faktycznie jechaliśmy 40 km/h, bo było ślisko, a widoczność była prawie zerowa.  Do Warszawy dojechaliśmy około północy. Podjechaliśmy pod dom, a tam dwie postacie próbowały odśnieżyć podjazd.
Wygramoliliśmy się z autokaru. Podziękowaliśmy kierowcy, pożegnaliśmy się z Gabi, Domą i ich chłopakami i ruszyliśmy do domu. Mimo prób odśnieżenia, brnęliśmy do domu po kolana śniegu. Biedny Mały Joe był zmachany, jakby przerzucił tonę węgla, a Filip już nic się nie odzywał. Mały Joe porzucił odśnieżanie, żeby zrobić nam herbatę, a Louis zaczął mu opowiadać o przygodach, które nam się przytrafiły. Poszliśmy spać nad ranem. Mieliśmy wylatywać za dwa dni.  
Obudziłam się na następny dzień. Odsunęłam kołdrę i zwlokłam się z łóżka. Powędrowałam do okna. To, co zobaczyłam za nim, spowodowało, że wróciłam, czym prędzej do łóżka. Niall obudził się, gdy wstałam i był bardzo zdziwiony, że wracam z powrotem.
- Co? Stęskniłaś się za mną? - Mruknął uśmiechając się cwaniacko.
- Nie, ale czarno widzę nasz odlot… - Powiedziałam kładąc cię z powrotem.
- O czym ty mówisz? - Otworzył szeroko oczy.
- To idź, zobacz, co się dzieje za oknem.
Faktycznie świata nie było widać. Niall podszedł do okna i zaczął przez nie wyglądać.
- Czemu za oknem jest tak biało? Pomalowałaś je, czy jak?
Otworzył okno i stwierdził:
- ZIMNO! BRRRRRRRRRRRRR….
- Jak śnieg pada, to zwykle jest zimno - odpowiedziałam filozoficznie.
 Niall zamknął szybko okno i biegiem wskoczył do łóżka lepiąc się do mnie. Spletliśmy nasze stopy,            a ja położyłam głowę na jego torsie.
- To co robimy z tak rozpoczętym dniem?
- Zastanówmy się, co zrobimy, gdy nie będziemy mogli odlecieć. Przecież mieliśmy być u twojej mamy.
- Zadzwonię do niej i powiem, jaka jest sytuacja - powiedział logicznie.
- Myślisz? - Zapytałam - Że zrozumie?
- No przecież to nie od nas zależy. To pogoda.
Trochę się uspokoiłam.
- Może nie będziemy dzisiaj wstawać z łóżka, co? - Zapytał Niall przykrywając się prawie, aż po nos.
- Też mi się nie chce, ale muszę zobaczyć, co robią dzieci…
Przytrzymał mnie, gdy chciałam wyjść. Przytulił mocno i mruknął do ucha:
- Jeszcze chwilę. Poleżmy tak sobie.
- Dobrze. Chwilę - powiedziałam.
Na korytarzu zaczął się jakiś ruch.
- Jak myślisz, co tam się dzieje? - Zapytałam.
- Cicho, jeszcze śpimy - położył mi wskazujący palec na ustach.
- Ale...- Zaczęłam mówić, ale skończyło się na tym, że zaczął mnie całować.
  Zeszliśmy na śniadanie bardzo spóźnieni…
- Ale robaczki sobie pospały – usłyszeliśmy - widzieliście, co się dzieje za oknem?
- Widzieliśmy… Z domu nie można wyjść. Zasypało nas - powiedział Niall.
Mały Joe ciskał się po kuchni.
- Co tam się dzieje?
- Piecze chleb, bo nie może wyjść do sklepu.
- Faktycznie nas tak zasypało?
Podeszłam do okna i zobaczyłam, że śniegu napadało do połowy drzwi.
- Dobrze, że dostaliśmy się do domu. Gorzej by było, gdybyśmy utknęli w zaspach…
- Byłoby wesoło - stwierdziła mama.
- To, co mamy do jedzenia? - Zapytał Niall.
- Co? Odkochałeś się już? - Zapytał Liam.
- Nie - burknął Niall - ale burczy mi w brzuchu.
- Zostało trochę z kolacji.
Popatrzyłam na zegarek i zrobiło mi się słabo. Było piętnaście po szesnastej…
- Ale żeśmy pospali!
- Kto pospał, ten pospał - rzucił Michał.
- A co się stało?
- Dzieciaki nie dały mu pospać. Koniecznie chciały iść na górkę - powiedziała mama - wtedy odkryliśmy, że nie można wyjść z domu.
- To, co? Tak zostaniemy do wiosny? - Ucieszył się Louis.
- Może nas odkopią… Trzeba zadzwonić na Żoliborz, żeby przyjechali z łopatami - powiedziałam.
- Myślisz, że oni mogą wyjść? Że ich nie zasypało? - Rzucił Michał.
- Jeśli oni wyjść nie mogą, to trzeba zadzwonić po straż pożarną! - Powiedział, Liam.
Wybrałam numer na Żoliborz, ale usłyszałam komunikat:
 Przepraszamy. Podany numer, na który dzwonisz jest niedostępny. Spróbuj ponownie później.
Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Dominiki:
- Cześć Doma. Jak tam u was sytuacja? Możecie wyjść, czy nie?
- No ciężko – usłyszałam - nie możemy otworzyć drzwi…
- Możemy pogadać?
- Nie za bardzo…
- A co? Zayn siedzi obok ciebie?
- Nawet leży…
- Macie co jeść?
- Coś tam będzie.
- To jesteście w lepszej sytuacji, niż my,
- Jak to?! - Zdziwiła się.
- No… nie ma chleba, nie ma masła… Mały Joe się wściekł, bo nie może iść do sklepu. Postanowił upiec chleb sam.
- Chociaż macie Małego Joe… - odparła na to Doma.
- Chyba pozostaje faktycznie wezwać straż pożarną, żeby nas odkopali…
- A co? Sądziłaś, że was odkopiemy?
- No… troszkę.
Wybrałam numer do straży pożarnej, ale był zajęty.
- Zdaje się, że nie tylko ja wpadłam na ten sam pomysł…
- Jaki? - Zapytał Liam.
- O straży pożarnej. Nie można się dodzwonić.
- To wiś na słuchawce - powiedziała mama.
  W pewnym momencie Tommy, który stał przy drzwiach do ogrodu, nacisnął na klamkę i drzwi się otworzyły…
- Hura! Jesteśmy uratowani! - Wrzasnął Niall.
- Co się stało? - Zapytał Mały Joe.
- Tommy odkrył drogę ucieczki z tej twierdzy! - Cieszył się Niall.
Okazało się, że wiatr zawiał nam drzwi wejściowe, ale ogrodowymi można było wyjść.
Mały Joe szybko się ubrał w kombinezon Filipa i powiedział:
- Trzeba się przekopać, aby pójść do sklepu.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Zaczęliśmy obserwować, jak znika za domem, z trudem idąc. Dzieci pobiegły do okien z drugiej strony.
- Nie widać go, nie widać! - Zaczęły krzyczeć.
- No, za nim dojdzie tutaj, to trochę potrwa… - stwierdził Michał - panowie, ubieramy się i idziemy kopać.
Wszystkie kombinezony narciarskie poszły w ruch i po chwili panowie znaleźli się w ogrodzie. Zaczęli coś pokrzykiwać. Okazało się, że są tylko dwie łopaty, więc jest problem. Mały Joe szuflował, jakby był do tego stworzony. Okazało się, że sąsiedzi byli już odkopani. Michał zaczął coś krzyczeć przez płot          i za chwilę znalazły się jeszcze dwie szufle. Niall wrócił do domu.
- Niall ty nie kopiesz? - Zdziwiłam się.
- Nie ma dla mnie łopaty…
- To pójdziesz kogoś później zmienisz.
Po piętnastu minutach, słaniając się na nogach, przyszedł Louis.
- Ale to jest ciężka praca!.
- Niall do roboty - zawołałam.
- Ale ja jestem taki głodny! - Zaprotestował.
- Dzieci też są głodne - powiedziałam wściekła.
Niall ubrał się w kombinezon Louisa i wyszedł. Obserwowałam stronę ulicy i w pewnym momencie zobaczyłam, że coś się dzieje z boku. Panowie odkopali już cały bok. Nie widziałam nigdzie Nialla. Liam zwijał się, jak w ukropie. Michał obok, Mały Joe za nimi, a Nialla nie było widać.
- Gdzie on poszedł? - Zaczęłam się zastanawiać.
Po następnych piętnastu minutach wrócił.
- Ale jestem zmęczony…
- Nie widziałam cię, żebyś kopał.
- Ale ja z tyłu byłem.
- Tak… z tyłu byłeś, zobaczysz nie dostaniesz śniadania.
Niall wyskoczył, jak z procy. Zobaczyłam go w pierwszym rzędzie. Po następnych piętnastu minutach, udało im się przekopać do ulicy. Mały Joe wrócił do domu i powiedział:
- Idę na zakupy! Może pojadę samochodem?
- Ale ulica jest nieodśnieżona - powiedziała mama.
- A no tak, faktycznie. Zakopię się. To pójdę piechotą.
Złapał jakieś siatki i poszedł. Michał zadzwonił do straży miejskiej z prośbą, by odkopali ulicę. Niestety śnieg padał cały czas i powiedzieli mu, że nie prędko to zrobią. Po półtorej godzinie wrócił Mały Joe. Targał jakieś siaty, pełne po brzegi i powiedział:
- Udało mi się wziąć masło, więc wziąłem trzy kilo, olej, całą szynkę, ser…
Dobrze, że wziął również plecak, bo miał gdzie pakować.
- To musi nam wystarczyć na jakiś czas.
Niall, jak na złość był głodny.
- Nie ma marnowania jedzenia. Wszyscy jedzą to, co jest podane.
- A co z Żoliborzem zrobimy? - Zaczęłam się zastanawiać.
- Niech się starają sami – powiedział Mały Joe - mają zamrażalkę, więc niech sobie rozmrożą.
Zadzwoniłam do Dominiki.
- Doma, macie w zamrażalce jedzenie.
- Też to odkryliśmy, ale zaczęliśmy się zastanawiać, czy możemy.
- No pewnie, że możecie!
- Jay nawet znalazł chleb w zamrażalniku…
- To wsadźcie do mikrofali, to wam się szybciej rozmrozi - powiedziałam.
- Co? Oni będą mieli jedzonko? - Zapytał Nialler kręcący się koło mnie.
- Będą.
- To może ja do nich pójdę?
- Może do jutra rana zajdziesz – powiedziałam - tu będzie szybciej.
Niall niepocieszony usiadł na fotelu. Miał taką minę, jakby miał zaraz umrzeć.
- Mamusiu, głodna jestem - powiedziała Darcy.
- Poczekaj, zaraz pójdę zobaczyć, czy czegoś nie ma dla ciebie.
Wszystkie dzieci były głodne. Zajrzałam do kuchni. Mały Joe szalał po niej i bałam się wejść, bo nie chciałam oberwać szmatą.
- Coś słoneczko chciałaś?  – Zapytał Mały Joe. Widać było, że był w dobrym humorze. Zobaczyłam, że smaży naleśniki.
- O jak dobrze!
- Co? Głodna jesteś? To weź sobie.
- Nie, dzieciaki są głodne.
- Masz tu pięć naleśników. Tyle zdążyłem nasmażyć.
Wzięłam nutellę, zabrałam do jadalni i zaczęłam smarować. Jakimś dziwnym trafem, znalazł się Niall.
- JEDZONKO! - Wrzasnął. Wszystkie dzieciaki znalazły się zaraz za nim.
- To dla dzieciaków - powiedziałam.
Rozsmarowywałam równo nutellę, składałam naleśniki i rozdawałam najmłodszym.
- A ja? - Zrobił maślane oczy Niall.
- No przecież widzisz, że nie mam.
- Sama zjadłaś!
Po chwili pojawił się Mały Joe i przyniósł kolejne pięć naleśników. Niall rzucił się na niego, ale Mały Joe zgrabnie go wyminął.
- Tutaj Megan zarządza tymi naleśnikami - skomentował stawiając naleśniki przede mną. Obok mnie pojawiła się Ellie.
- Pomóc ci? - Rzuciła.
- No, byłoby szybciej.
Niall wpatrzony w półmisek stał nieruchomo.
- Co ty narkotyzujesz się tym zapachem? - Zapytałam.
- No tylko to mi zostało – powiedział i prawie zaczął płakać.
Okazało się, że było sześć naleśników.
- Mogę mu to dać? - Zapytała Ellie.
- Daj, bo przecież żyć nam nie da.
Niall szczęśliwy wybiegł do salonu. Za chwilę ustawiła się przerażająca kolejka.
- Dzieci mają pierwszeństwo powiedziałyśmy.
W pewnym momencie zobaczyłam, że Antoś stoi drugi raz, ale trzyma coś z tyłu w rączce.
- Zjadłeś już Antosiu?
Antoś nic nie odpowiedział. Był jakiś nie swój.
- Antosiu, co trzymasz za placami?
- Naleśnika - przyznał się.
- To jak zjesz, to ci dam następnego.
- Ale wujek Niall powiedział, że mi da dwadzieścia dolarów, jak mu przyniosę naleśnika.
Eleanor się wkurzyła.
- Będzie dzieci przekupstwa uczył! NIALL!!!!!!!!!!!! -  Wrzasnęła.

Ellie wyskoczyła z jadalni, a ja usłyszałam rumor na schodach.  Zdaje się, że kogoś pokarało… Tym kimś oczywiście był Niall. Dzięki Bogu w domu był Michał i sprawdził, co się nie stało. Nie był za bardzo rozmowny, z czego wywnioskowałam, że coś jest nie tak. Postanowiłam, że dopadnę go później, bo na razie musiałam się zająć nakarmieniem głodnych. Mały Joe donosił naleśniki, więc była teraz ich cała sterta.
___________________________________

Przepraszam, ale jakoś nie mam ostatnio weny. Wszystko się sypie... Jestem zakochana po uszy, ale nie mogę wyjawić swoich uczuć, bo tylko się ośmieszę i to jest najgorsze. W dodatku straciłam najlepszego przyjaciela... Jednym słowem... Do dupy.

sobota, 6 września 2014

118

*UWAGA*
 Dzisiaj ogłoszenia parafialne wyżej :) Jest w sumie jeden z przełomowych rozdziałów na tym blogu ;) Skupcie się, nie przerywajcie czytania ani na chwilę, przysięgam, że nie pożałujecie :) Mam nadzieję, że Was zaskoczę w pewien sposób, więc życzę wszystkim przyjemnego czytania <3

PS. Do wszystkich, którym zrobię smaka i oczywiście wprowadzę w klimat gwiazdkowy, BARDZO PRZEPRASZAM :D xox
                                                                                      ~Meg
________________________


  Wieczerza była bardzo udana. Wszystko było znakomite, a Mały Joe rósł w oczach, gdy go chwaliliśmy. Oczywiście Niall był pioruńsko głodny i cały czas twierdził, że nie wytrzyma, ale jakoś udało mu się przeżyć. Byłam pełna podziwu dla Małego Joe, że przygotował takie ilości jedzenia i tyle rodzajów potraw. Były cztery rodzaje śledzi:
  • ·         W śmietanie
  • ·         Pod pierzynką (moje ukochane)
  • ·         Korzenne
  • ·         W ketchupie

Była ryba po grecku i po litewsku oraz pstrąg w galarecie. Brałam po jednym dzwonku z każdej potrawy, bo tradycja nakazuje spróbować wszystkich potraw wigilijnych. Po zjedzeniu wszystkich tych potraw byłam już pełna, a to był dopiero początek… Potem na stole pojawił się barszcz, oraz zupa grzybowa i rybna. Barszcz był z uszkami. Wszystkie zupy były podane w wazach. Spróbowałam barszczu. Był przepyszny. Wszyscy się rozpływali. Niall spróbował po jednym talerzu każdej zupy. Byłam pełna podziwu dla niego i zaczęłam się zastanawiać, gdzie on to wszystko mieści? Następnie na stół wjechał karp w różnych postaciach. Był smażony, gotowany oraz w szarym sosie. Wzięłam pół dzwonka gotowanego i ledwo w siebie wmusiłam, do tego były oczywiście ziemniaki oraz kapusta      z grzybami, obok stały pierogi z kapustą i grzybami. Niall bardzo ucieszył się na pierogi. Większość była przeżarta, ale Niall dalej próbował każdej potrawy.
- PEROGI! – Krzyknął - No przecież to tradycja - powiedział, gdy popatrzyłam na niego z przerażeniem.
Następnie wjechał kompot z suszu i słodkie. W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
- O chyba idzie Mikołaj! - Powiedziałam głośno.
Mam nadzieję, że nie Harry… Jay wstał i potoczył się otworzyć. Dzieci zdenerwowane patrzyły            w stronę drzwi. Faktycznie za drzwiami stał Mikołaj.
- Mikołaj! - Krzyknął Jay.
 Popatrzyłam na dzieci. Były lekko przerażone. Wór był olbrzymi i Mikołaj mruknął coś do Jaya.
- Ojej! Jeszcze jeden worek prezentów? - Powiedział Jay - Już idę!
 I wniósł jeszcze jeden wór podobnej wielkości.
Mikołaj usiadł niedaleko choinki i zaczął rozwiązywać worki.
- Czy wszystkie dzieci były grzeczne? - Zapytał tubalnym głosem.
Dzieciaki popatrzyły po sobie, a Antoś zaczął chlipać. Mikołaj pokazał w kierunku Antosia i zapytał:
- Jak masz na imię?
Antoś ze zdenerwowania zapomniał swojego imienia.
- Antoś - powiedziała Darcy.
- To chyba Antoś był grzeczny, bo mam dla niego prezent - zaczął grzebać w worku. Antoś przybiegł do mnie i powiedział:
- Mamusiu? To dla mnie?
- No chyba dla ciebie – powiedziałam - idź do Mikołaja. Na pewno coś ci da.
Podszedł niepewnym krokiem, a Mikołaj wyciągnął olbrzymią paczkę.
- Tu jest napisane Toni - powiedział.
- To ja!- Powiedział Antoś.
- Ty jesteś Antoś, a nie Toni.
- To, to samo!
Mikołaj podał mu paczkę i chwilkę przytrzymał, gdy Antoś złapał prezent.
- A powiesz nam wierszyk?
Antoś się strasznie zestresował. Zobaczyłam, że robi mu się podkówka na twarzy, więc podeszłam do niego i powiedziałam:
- Powiedz szybko wierszyk i będziesz miał to z głowy.
Antoś wypalił:
- Na tapcianie lezi leń. Nić nie lobi ciały dzień…
Ponieważ wierszyk był po polsku, nie wszyscy go rozumieli, ale po tym jak skończył, dostał wielkie owacje.
Następnie Mikołaj wyciągnął jakiś długi prezent.
- Tu jest napisane Tommy. Który to jest Tommy?
Tommy zerwał się i podbiegł do Mikołaja.
- Chyba byłeś niegrzeczny w ciągu roku - stwierdził Mikołaj.
- Byłem grzeczny.
- Na pewno? Bo coś mi się wydaje, że tu rózga jest w środku…
Tommy złapał paczkę i pobiegł do Lou.
- O, następna rózga dla Jimmiego.
Mikołaj wyciągnął taką samą paczkę.
- Chyba z was niezłe urwisy…- stwierdził.
Chłopcy stali, jak trusie.
- Wiecie, co to jest rózga?- Zapytała mama.
- Nie - odpowiedzieli.
- Niegrzeczne dzieci dostają po pupie rózgą - powiedział Michał.
Tommy rzucił prezentem, który upadł na podłogę.
Następnie prezenty dostały dziewczynki. Jakieś wielkie pudła. Gdy dzieci dostały już wszystkie prezenty, Mikołaj przeszedł do rozdawania prezentów dla dorosłych. Wyciągał po kolei z worka           i rozdawał. Rozdawanie prezentów trwało godzinę.
- To co? Można już otwierać prezenty?
Dzieci siedziały grzecznie i czekały. Nawet Tommy z Jimmem siedzieli, jak trusie.
- To co? Otwieramy prezenty, prawda? - Powiedziałam.
- Jeżeli już wszystkie rozdane, to otwieramy! - Odpowiedział mama.
Byliśmy zastawieni wielką ilością prezentów. Mikołaj się pożegnał i powiedział, że ma jeszcze dużo domów do odwiedzenia. Poszedł w kierunku ogrodu. Dzieci rzuciły się do otwierania prezentów. Po chwili w pokoju znalazł się Stefan. Został oczywiście ugoszczony odpowiednio, a mama powiedziała coś do Darcy:
Darcy zajrzała pod choinkę.
- O jeszcze jest coś! Widocznie Mikołajowi wypadło - wrzasnęła.
Wyciągnęła jeszcze paczkę.
- O! Tu jest napisane: Stefan! Widocznie Mikołaj podrzucił, bo nie było cię, gdy rozdawał prezenty.
- No nie było mnie. Bardzo przepraszam. Takie korki były, że nie mogłem dojechać na czas.
Darcy do mnie przyszła i szepnęła:
- Mamusiu, a dlaczego wujek Stefan pachnie tak samo, jak Mikołaj?
- Widocznie używają tej samej wody kolońskiej. A powiedz mi, rozpakowałaś już wszystkie prezenty - zapytałam, zmieniając temat.
- Jeszcze nie.
- No to idź rozpakuj! - Powiedziałam.
Okrzyków radości nie było końca. Dzieci oczywiście dostały bardzo dużo zabawek, ale największą furorę zrobiły kolejki elektryczne. Wszyscy panowie. Dosłownie cała płeć męska zasiadła na podłodze i zaczęli rozkładać po salonie kolejkę. Kolejka była super ekstra i sama z przyjemnością się jej przyglądałam. Był to bardzo trafiony prezent. Dziewczynki bawiły się lalkami, obie dostały wózki          i jeździły tymi wózkami nawet po kolejce, co denerwowało przeciwną płeć. Razem z Danielle kazałyśmy dziewczynkom przejść na drugą stronę salonu i tam się bawić. Były zachwycone, bo miały kąt dla siebie. Gdy zapanowałam nad prezentami dzieci, postanowiłam, że otworzę swoje. Dostałam super sweter, który był bardzo mięciutki oraz przyjemny. Dostałam perfumy od Calvina Kleina. Zapach był przeuroczy. Po za tym dostałam naszyjnik, pasek, kosmetyczkę pełną kosmetyków, długopis z piórem, biografię Michaela Buble, oraz książkę kucharską. Popatrzyłam na autora i aż mnie podniosło. Było dwóch autorów książki. Tytuł był: „Jak gotować i nie zwariować”. Jako autorzy byli podani: Mały Joe i Chudy Su.
- To wydaliście książkę?! - Wrzasnęłam.
Okazało się, że każda z dziewczyn dostała po jednej.
- Czy mogę poprosić o autograf?! - Rzuciłam się do Małego Joe.
Oczywiście autor siedział zadowolony i ochoczo wpisywał się do książek. Mama zabrała kompot i na stół wjechał mak wigilijny, kutia, kluski z makiem, ciasteczka, makowiec, piernik, keks. Stół uginał się od słodyczy. Dzieci mieliśmy z głowy, bo były zajęte prezentami. Ciężko było je nawet oderwać, by poszły spać. Zresztą wszyscy panowie siedzieli przy kolejce, która z trzech została połączona w jedną   i objeżdżała prawie cały salon…
Wszyscy byli zachwyceni. Niall ledwo się ruszał. Tak się objadł, a Mały Joe stwierdził:
- No to chyba śniadanka  jutro nie będzie…
Niall się zaniepokoił.
- Nie strasz gości - powiedziała mama.
- Niech nikt nie mówi o jedzeniu - rzucił Niall.
Koło jedenastej dzieci zostały położone spać. Wszystkie zabawki musiały pójść do ich pokoju, poza kolejką, która została wyłączona, bo chłopcy nie chcieli zasnąć.  Wypiliśmy jeszcze po koniaczku. Pożegnaliśmy towarzystwo z Żoliborza, które wytoczyło się do samochodu, a pozostali zaczęli się rozchodzić po pokojach. Lubiłam siedzieć pod choinką, więc postanowiłam, że jeszcze chwilkę tam pozostanę. Mały Joe szybko się uwinął z robieniem porządków i przyszedł zapytać:
- Chcesz coś jeszcze?
- Herbaty bym się napiła - odpowiedziałam.
- Zaraz ci zrobię - rzucił i zniknął w kuchni.
Przyniósł w dzbanku i powiedział:
- Wybacz, ale jestem bardzo zmęczony. Czy mogę iść spać?
- Oczywiście. Nie krępuj się mną. Jak będę czegoś potrzebowała, to sama sobie zrobię.
W salonie zostałam sama. Lampki się świeciły i było magicznie. W pewnym momencie na schodach pojawił się Niall.
- Co ty tu robisz?
- Siedzę sobie - odpowiedziałam.
- Nie idziesz spać?
- Jeszcze wypiję herbatę.
Byłam lekko zamyślona, więc nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł.
- O, jemioła - powiedział i pociągnął mnie za rękę. Znalazłam się w jego objęciach. Pocałował mnie,       a ja zapytałam:
- A to, za co?
- No stoimy przecież pod jemiołą – powiedział - napiłbym się szampana…
- Pewnie stoi w kuchni - odparłam.
Niall poszedł do kuchni. Usłyszałam brzęczenie szkła. Specyficzny strzał butelki i za chwilę Niall przyszedł z dwoma kieliszkami.
- Sam nie będę pił - podał mi kieliszek - za nas - szepnął mi do ucha.
Upiłam łyk i nim się zorientowałam, Niall klęknął przede mną. Popatrzyłam na niego lekko zdziwiona, a on był bardzo zdenerwowany.
- Słuchaj… Jesteśmy już od pewnego czasu razem i chyba nam dobrze, prawda?
- Prawda - odpowiedziałam.
- Naprawdę ci dobrze ze mną?- Zapytał niepewnie.
- Gdyby nie było dobrze, to bym z tobą nie była - odpowiedziałam logicznie.
- No właśnie, więc pomyślałem, że może zostałabyś moją żoną?- Wyciągnął pudełeczko z kieszeni marynarki i otworzył je.  Zatkało mnie. Zaparło mi wręcz dech w piersiach. W pudełku był przepiękny pierścionek z dużym szmaragdem.
- Boże, jaki piękny!- Powiedziałam przez lecące mi po policzkach łzy.
- Czy to ma znaczyć tak?
Chwila była tak magiczna, że powiedziałam:
- Tak, Niall!
Niall złapał mnie na ręce i zaczął ze mną tańczyć po salonie. Z pokoju rodziców, wyjrzał Michał.
- Co tu się dzieje?
- ZGODZIŁA SIĘ! - Prawie wrzasnął Niall.
- Dzieci śpią - upomniał go Michał - na co się zgodziła?
- WYJŚĆ ZA MNIE!
 Michał zamknął za sobą drzwi, jednak po chwili otworzył i wyszedł z pokoju.
- CO POWIEDZIAŁEŚ?! - Zapytał zdezorientowany.
 - ZGODZIŁA SIĘ WYJŚĆ ZA MNIE ZA MĄŻ! - Rzucił uradowany Niall.
Michał został wepchnięty do salonu, a za nim wpadła mama.
- NARESZCIE! - Ucieszyła się i zaczęła nas całować.
Za chwilę w salonie pojawili się wszyscy.
- Co się dzieje? - Zapytała Ellie.
- ZGODZIŁA SIĘ! - Wrzasnął ponownie Niall.
Wszyscy byli uradowani. Za chwilę zaczęły strzelać butelki od szampana.
Na następny dzień ciężko było wstać. Kiedy się obudziłam, Niall patrzył na mnie.
- Witaj moja narzeczono.
Uśmiechnęłam się do niego. Niall mnie zaczął całować.  Na dole zadzwonił dzwonek.
- Która to godzina? - Zapytałam.
- Wpół do jedenastej.
- JEZUS MARIA!? Przecież śniadanie. Zerwałam się z łóżka i gdy wybiegłam na korytarz, usłyszałam głosy na dole. Pobiegłam na górze do łazienki, która była pusta i szybko się umyłam. Gdy wróciłam do pokoju, Niall leżał jeszcze w łóżku.
- Niall, wstawaj! Idź się myć!
- Myślałem, że poleżymy dzisiaj w łóżku…
- Na śniadanie trzeba iść!
- Nie jestem głodny…
- Chory jesteś?! Zaszkodziło ci coś? - Zaczęłam się niepokoić.
- Nie. Jestem szczęśliwy - odpowiedział.
Siedziałam przy toaletce i malowałam się.
- Niall, idź się myć! Łazienka jest wolna.
- To już wszyscy wstali?
- Zapewne. Na dole są już z Żoliborza.
Niall wyskoczył z łóżka, jak oparzony.
- Muszę im powiedzieć!
- Najpierw idź się umyj!
- Poczekaj tu na mnie.
- Dobrze, poczekam - powiedziałam spokojnie.
Szybko załatwił poranną toaletę, bo po chwili był z powrotem.
- Ogoliłeś się już?
- Cholera, zapomniałem.
Cofnął się. Po następnych dziesięciu minutach był z powrotem ogolony i ubrany w garnitur. Wyglądał bardzo elegancko. Postanowiliśmy zejść na dół.
- Dobrze wyglądam? - Zapytałam.
- Ty zawsze dobrze wyglądasz - odparł.
Gdy zaczęliśmy schodzić na dół, usłyszeliśmy oklaski.
- To jednak prawda! - Powiedział Zayn.
- Co prawda? - Zdziwiłam się.
- Niall tak odstawiony, to tylko w ważnych momentach życia bywa - zaśmiał się.
Niall był uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Widzisz? Uprzedziłem cię - powiedział do Zayna.
Dominika się zarumieniła. Zayn udawał, że nic nie zrozumiał. Wszyscy popatrzyli na Zayna, a potem na Domę. Zayn nie wytrzymał tego i podszedł do Dominiki i klęknął przed nią:
- Zostaniesz moją żoną? - Zapytał.
- Już myślałam, że nigdy nie zapytasz!
- Czy to oznacza tak? - Zapytał Zayn zbity z tropu.
- Tak, głuptasie.
Znowu był szampan, a Louis skomentował:
- Wreszcie! Wszyscy będą żonaci!
Ustawiliśmy się w kolejce, aby pogratulować Dominice i Zaynowi. Mały Joe zagonił nas do jadalni         i powiedział:
- Tak szampana na czczo! Będzie nie dobrze. Siadajcie i jedzcie!
- To najpierw życzenia! - Powiedziała mama.
Złożyliśmy sobie wszyscy życzenia i zasiedliśmy do stołu. Niall chyba faktycznie był najedzony, bo mało co jadł, aż się zaniepokoiłam. Mały Joe też to zauważył i powiedział:
- Zaszkodziło ci coś wczoraj?
- Nie, on jak jest zakochany to nie je - odpowiedział Louis.
Zayn za to był przy dużym apetycie. Stoły się uginały od jedzenia. Na stole na półmiskach leżały szynka, baleron, polędwica, pieczony schab. Były również nóżki w galarecie. Do tego chrzan. Zobaczyłam również pasztet.
- To z zająca? - Zapytałam.
- Z zająca - odpowiedziała mama.
- A jest cumberland?
- No przecież stoi obok.
Byłam przeszczęśliwa. Na stole stały również sałatki trzech rodzajów. Nałożyłam sobie pasztetu na talerz i zaczęłam jeść.
- Jak ty możesz jeść? - Zdziwił się Niall.
- No mogę - odpowiedziałam.
Przy stole panowała wesoła atmosfera.    
- To co? Znów wspólny ślub bierzecie? - Zapytał Liam.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy. Ja się z tym dopiero od wczoraj oswajam, że wychodzę po raz kolejny za mąż, ale damy wam znać - powiedziałam.
 Dominika tryskała humorem i była przeszczęśliwa. Siedziała blisko Gabrieli i coś tam sobie szeptały do ucha. W pewnym momencie Michał odchrząknął:
- Niall, ale w Polsce jest zwyczaj, że powinieneś poprosić rodziców przyszłej panny młodej, o rękę.
Niall się zrobił czerwony.
- Nie wiadomo, czy wyrażą zgodę - dorzucił Michał.
Widziałam, że sobie kpi z Nialla. Zayn dla odmiany zrobił się blady.
- A jak ja mam poprosić o rękę jej rodziców, skoro oni są gdzieś w Indiach?!
Gabi zaczęła się dusić ze śmiechu. Zayn nie zauważał, co się dzieje wokół.
- Przepraszam, ale muszę iść zobaczyć, kiedy odlatuje najbliższy samolot do Delhi – powiedziała Gabi.
- Może sprawdź do Kalkuty - powiedziała Dominika - będzie bliżej.
- A GDZIE ONI SĄ?! - Zaczął histeryzować Zayn.
- Teraz? W Warszawie - odparła Doma.
- Ubieraj się, jedziemy.
- Pozwól, że najpierw ja porozmawiam - rzuciła Doma.
Zayn zrobił się zielony.
- To, co ty tutaj jeszcze robisz?!
- Jem śniadanie.
- Widzisz, Niall? Jak dobrze, że moi rodzice siedzą naprzeciwko nas? - Rzuciłam do niego.
-Yyy… - Niall wstał od stołu i pobiegł na górę.
Wszyscy ryknęli śmiechem.
- No widzisz? Zestresowałeś biednego Nialla! Jak tak możesz!? - Oburzyła się mama - idź na górę, bo jeszcze zawału serca dostanie!
- No przecież żartowałem! Wszyscy pojęli, o co mi chodziło, tylko nie on.
Zayn się jakoś rozluźnił.
- Wreszcie nie są to panienki na wydaniu!
- Jak to nie są?! - Oburzyła się mama.
- Zdaje się, że zaraz będzie awantura małżeńska - skomentował Lou.
Mama pogroziła mu palcem, a on się uroczo uśmiechnął.
- Zdaje się, że będę musiał po ojcowsku z nim porozmawiać - powiedział Michał.
Wstał od stołu.
- Tylko nie bij go - dodałam.
Po pewnym czasie, zeszli obydwaj.
- Co? Dostałeś błogosławieństwo? - Zapytałam Nialla.
- Odbyliśmy męską rozmowę - powiedział Michał.
- Wszystko w porządku? - Zapytałam po cichu Nialla, który usiadł obok.
- Tak, wszystko okej - powiedział uspokojony Niall.
- Powiedz mi, co ci mówił Michał.
- Później ci powiem - odszepnął.
Nałożył sobie coś na talerz i udawał, że je. Po śniadaniu Zayn z Dominiką oraz Gabriela z Jayem wyszli, bo Zayn stwierdził, że musi porozmawiać z mamą Dominiki i Gabrieli. Przejął się tym, co Michał powiedział, nie na żarty. Dla świętego spokoju, dziewczyny zgodziły się pojechać do mamy. Doma szepnęła mi do ucha:
- Musimy pogadać.
- Oczywiście - zgodziłam się - kiedy?
- Może jutro.
- Okej. Powiesz mi, jak wypadła rozmowa z mamą.
- Ja mamę już przygotowałam  – powiedziała - czułam, co się święci.
- Chodźcie już! - Zawołał Zayn z dołu.
Wszyscy objedzeni rozeszli się po pokojach i gdy zostaliśmy sami w pokoju, zaatakowałam Nialla:
- To co ci powiedział Michał? Co uświadamiał cię?
- Zapytał się, czy nie jesteś w ciąży - wybąkał Niall - powiedziałem, że nie wiem…  - spalił buraka.
- Zdaje się, że muszę porozmawiać z Michałem - powiedziałam.
- Chodź, idziemy. Poproszę Anię o twoją rękę.
- A ja porozmawiam poważnie z Michałem - dodałam.
Zeszliśmy na dół. Michał siedział w fotelu i udawał, że czyta książkę, którą dostał pod choinkę. Mama siedziała w drugim fotelu i była mocno zamyślona. Niall chciał zawrócić od schodów, ale go pociągnęłam dalej. Stanął obok mamy, która popatrzyła na niego.
- Mamo - zaczął Niall - Ekhem… Aniu…
- Możesz mi mówić Aniu cały czas - powiedziała rozbawiona mama.
- Chciałem cię prosić o rękę - powiedział Niall.
W salonie zapanowała cisza. Usłyszeliśmy chrząknięcie zza książki.
- Ja już jestem mężatką - powiedziała przez łzy mama.
Do Nialla doszło, co powiedział. Zrobił się czerwony, jak burak i odparł:
- O Megan, to znaczy o rękę… To znaczy rękę Megan, to znaczy…
- Już bez żadnych „to znaczy”. Zgadzam się - powiedziała mama.
- Na co się zgadzasz? - Zapytał Louis schodzący ze schodów.
- Niall poprosił o rękę Ani - powiedział ciągle czytając, Michał.
Louis był zdezorientowany, a przynajmniej tak wyglądał. O mało nie spadł ze schodów.
- To kto kogo prosił o rękę? - Zapytał Lou, który stanął obok, cały czas zdezorientowany.
- Michał Nialla - powiedziałam.
Michał nie wytrzymał i zaczął się śmiać.
- Bardzo interesująca ta książka, nie? - Zapytałam.
- Bardzo - wydukał.
Mama o mało nie spadła z fotela. Niall stał, jak słup. Nic się nie ruszał, tylko mrugał oczami i głęboko oddychał.
- Szkoda, że tego nie widziałem - prawie się popłakał, Lou.
Miałam majtki mokre ze śmiechu.
- Przepraszam, muszę się iść przebrać - rzuciłam i pobiegłam do pokoju.
Za chwilę w pokoju był Niall.
- Co? Przyszedłeś mi pomóc?
- W przebieraniu, zawsze. Ale jajcarz z tego Michała…
- To nie wiedziałeś? - Zdziwiłam się - Nie stresuj się tak. Przecież oni robią sobie jaja. Nie widzisz? Michał cię wkręcił.
- A co? Nie muszę prosić mamy o rękę?
- Mamy na pewno nie… Przecież mówiła ci, że jest mężatką.
- No, mamy nie. Chodziło mi o twoją.
- Kiedyś był taki zwyczaj.
Niall odetchnął z ulgą.
- To ja nie muszę już tam schodzić?
- Jak chcesz to nie musisz.
- Chyba nie wyjdę do końca wieczora.
- Pewnie zgłodniejesz.
- Nie. Nie zgłodnieję.
- Chyba faktycznie chory jesteś. Takie dobre rzeczy były i pierogi i śledzie. Nic z tego nie jadłeś, a już dzisiaj, to w ogóle.
- Szczęście mnie dławi widocznie - powiedział.
- To nie dobrze - powiedziałam. Przytuliłam się do niego i powiedziałam:
- Przestań się tak martwić. Czego ty się tak boisz? - Zapytałam.
- Czy nam się ułoży - odparł

- Zróbmy wszystko, żeby nam się ułożyło.