środa, 30 kwietnia 2014

105

  Harry nie zmienił zdania, więc postanowiłam wrócić do Warszawy. Dominika z Gabrielą obiecały zająć się sklepem, za co byłam im bardzo wdzięczna. Ustaliłam z mamą, kiedy przyjadę i zaczęłam pakować rzeczy. Wszyscy na Wiśniowej byli niepocieszeni, po za najbardziej zainteresowaną osobą, która się nie pojawiła na Wiśniowej. Niall odwiózł mnie na lotnisko i wymogli na mnie, że mam wrócić. Niall nawet się odgrażał, że jeśli nie przyjadę, on sam po mnie przyleci i mnie zabierze. Dzieciaki były bardzo podekscytowane wyprawą, w przeciwieństwie do mnie. Darcy opowiadała Antosiowi, że może będzie pilotować samolot, bo ona już to robiła. Niall zaprowadził mnie do samego samolotu, na co zezwoliła cała obsługa. Widziałam tylko, że rozmawiał ze stewardessą, nie wiem tylko o czym. Potem pomachał mi, po czym wyszedł. Stewardessy były bardzo pomocne. Zajmowały się dziećmi, a mnie się chciało wyć z rozpaczy. Przypomniała mi się ostatnia podróż, kiedy byłam niezdecydowana czy wracać, ale teraz miałam już sklep i przyjaciół, do których musiałam wrócić. Trochę się przespałam. Nawet nie wiem, kiedy wylądowaliśmy w Warszawie. Stewardessy wyprowadziły mnie, jako pierwszą z samolotu. Oddały dzieci i znalazłam się w ramionach mamy.
 -  Nic nie mów. Wszystko już wiem -  powiedziała -  dzwonił do mnie. Niall
Mama zgarnęła nas do samochodu i pojechaliśmy na Żoliborz.
 -  Pomyślałam sobie, że będzie ci tu lepiej -  powiedziała mama, gdy stanęłyśmy pod naszym domem -  jeżeli pozwolisz, to trochę pomieszkam z tobą. Michał jest na dyżurze. Jutro wróci, to będzie spał, więc do wieczora mamy spokój.
Rozpakowałyśmy rzeczy, położyłyśmy dzieci spać i usiadłyśmy przy herbacie w ogrodzie. Opowiedziałam mamie wszystko, na co mama skwitowała:
 -  Kretyn.
Poczułam się bardzo zmęczona.
 -  jeżeli nie będziesz miała nic przeciwko, to pójdę się położyć -  powiedziałam.
 -  Oczywiście, idź.
Zajrzałam do dzieciaków. Spały. Poszłam do siebie do pokoju i przez pół nocy przepłakałam. Podjęłam decyzję, że nie wracam. Zostawię sklep dziewczynom. Niech prowadzą w moim imieniu. Postanowiłam, że zadzwonię jutro do Dominiki i powiem jej o tym. Wyłączyłam swoją komórkę, gdy wsiadałam do samolotu. Nie włączałam jej i zupełnie o tym zapomniałam. Na następny dzień rano, obudziłam się dosyć późno i gdy zeszłam na dół, mama zajmowała się dzieciakami. Wszyscy wyglądali na bardzo szczęśliwych.
 -  Zjesz śniadanie? -  Zapytała mama.
 -  Nie, dziękuję. Nie jestem głodna -  odpowiedziałam.
 -  Musisz coś zjeść -  nalegała -  Mały Joe tak się napracował na twój przyjazd! Kto to ma jeść?! Przygotował wszystkie twoje ulubione potrawy! Jak tu przyjedzie, to ma cokolwiek zniknąć! Bo będzie bardzo niezadowolony.
Poszłam do lodówki. Otworzyłam ją szeroko i zaczęłam się zastanawiać, co by tu zjeść. Nie miałam apetytu, ale zobaczyłam śledzie w śmietanie. Chwyciłam półmisek i poszłam do mamy. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść.
 -  No co ty?! Śledzie jesz na śniadanie?!
 -  Mam ochotę.
 -  No dobrze, wszystko dla ciebie -  powiedziała mama -  dzwonił Niall. Chciał się dowiedzieć, czy dojechałaś szczęśliwie. Nie mógł się do ciebie dodzwonić. Na Skype ciebie nie było. Był mocno zdenerwowany. Zapewniłam go, że jesteś cała i zdrowa, dzieciaki też i żeby się nie martwił. Potem dzwonił Liam, a następnie Eleanor z Louisem w tle… Ostatni dzwonił Zayn. Muszę powiedzieć, że masz naprawdę wspaniałych przyjaciół. Można ci tylko pozazdrościć takich. A! I jeszcze                         w międzyczasie dzwoniła Dominika. Masz pozdrowienia od Gabrieli i Jaya przekazane przez Dominikę. Wiadoma osoba nie dzwoniła -  powiedziała mama. Nikt nie wie, gdzie jest.
Ostatnią uwagę puściłam mimo uszu.
- Co będziemy dzisiaj robić? -  Zapytała mama -  może pójdziemy do zoo z dzieciakami?
 -  A mogłabyś je zabrać sama?
  -  Wolałabym, żebyś poszła z nami.
Mama nie chciała słyszeć, że zostanę sama w domu, więc musiałam się zgodzić. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do zoo. Faktycznie było to jedyne miejsce w Warszawie, w którym nie byłam z Harrym. Poczułam, że mogę tam jechać. Zdałam sobie sprawę, że miałam zadzwonić do Dominiki.  Wybrałam jej numer i po krótkim czasie usłyszałam jej głos.
 -  Halo?
 -  Cześć.
 -  MEGAN! -  Wrzasnęła do słuchawki.
 -  Nie wrzeszcz tak, bo będę cię słyszeć w oryginale, nie w telefonie… -  zażartowałam -  pewnie wszyscy słyszeli na Wiśniowej, że zadzwoniłam.
 -  No coś w tym stylu -  zaśmiała się Doma -  jesteśmy w sklepie. Ruch jest olbrzymi. Nie długo zabraknie towaru. Ludzie są zachwyceni!
 -  Słuchaj, dzwonię po to, żeby ci powiedzieć, że jeśli chcecie, zatrzymajcie ten sklep dla siebie. Ja zostanę już tutaj. Wiem, że przekazuję jego w dobre ręce -  powiedziałam.
 -  Ty chyba na głowę upadłaś -  usłyszałam po drugiej stronie -  możemy ci go poprowadzić do twojego powrotu. Tylko, skąd wziąć towar?
 -  To znajdźcie sobie dostawców, bo ja nie wracam.
Dominikę zatkało.
 -  Dajemy ci miesiąc czasu na przemyślenie.
 -  Dominika, gdzie ja mam wrócić? Przecież nie zamieszkam w domu, w którym mieszkałam z Harrym. Zastanów się. To nie jest już mój dom.
 -  Możesz przyjechać, bo on się wyprowadził.
 -  Za dużo wspomnień -  skomentowałam -  uważasz, że przez miesiąc, zapomnę o wszystkim?
 -  No nie, ale sklep musi czymś handlować.
 -  Dobrze, porobię trochę biżuterii i prześlę ci.
 -  No… dobra, okej… zamówienie jest, naprawdę spore. Prześlę ci mailem.
Pożegnałam się i rozłączyłam.  Po obiedzie i wyprawie do zoo, poczułam się strasznie zmęczona. Dzieci zresztą też, więc poszliśmy wszyscy spać, po za mamą. Z dołu dochodziły, jakieś głosy. Zaczęłam się zastanawiać, czyje. Słyszałam mamę i jakiś męski głos. Właściwie pomrukiwania. Trudno było mi wyczuć, kto to jest. Dopiero po chwili, gdy się odezwał, wywnioskowałam, że to Michał. Zwlekłam się z łóżka i poszłam na dół.
 -  Witaj, Megan -  ciepło mnie przywitał. Rzucił się na mnie. Przytulił mnie mocno, a mama stwierdziła, że chyba zacznie być zazdrosna. Wiedziałam, że żartuje. Popatrzyłam na nią i zapytałam:
- Jakieś wieści?
 -  Żadnych -  odpowiedziała.
Rodzice robili, co mogli, żeby mnie rozchmurzyć, jednak niezbyt im to wychodziło. Dzieci były jakieś markotne, mimo, że ubóstwiały Michała i mamę.
 -  Dzieci są zmęczone, więc powinny iść spać. Posiedźcie tutaj, a je położę Darcy i Tosia do łóżeczek -  powiedziała mama.
Dzieci nawet nie oponowały. Popatrzyłam na zegar. Było po dziesiątej wieczorem.
   Po dwóch tygodniach takiego bytowania nie było żadnej wiadomości od Harolda. Weszłam na Twittera, gdzie huczało od plotek.  Podobno widywano Harolda z różnymi dziewczynami na przedmieściach Los Angeles.  Przeżyłam szok. Zamknęłam czym prędzej komputer i poszłam do siebie. Musiałam się wypłakać.  Po następnych dwóch tygodniach, siedziałam sama w domu, bo mama z dziećmi wybrała się do Łazienek. Ktoś zapukał do drzwi. Poszłam otworzyć i stanęłam, jak wryta.
 -  Cześć przyjaciółko -  usłyszałam. Za drzwiami stał Niall z Dominiką i Zaynem.
 -  C.. Co?! Co wy tu robicie?! -  Wydukałam.
 -  Przyjechaliśmy pogadać z tobą -  powiedział twardo Nialla.
 -  Nie ma o czym -  powiedziałam- Ale wchodźcie, bo przecież nie będziecie tak stać.
Weszli do środka i przywitaliśmy się.
 -  Kiedy przylecieliście?
 -  Przed chwilą -  powiedział Zayn -  czy ja mogę skorzystać z łazienki? Z tego wszystkiego zapomniałem zabrać lusterka! -  Skierował się do łazienki.
 -  Boże! Jaki ja jestem głodny!! -  Usłyszałam.
 -  Nie martw się Niall, już coś robię. Mały Joe bardzo dba o mnie, aż za bardzo -  powiedziałam.
 -  Pomogę ci, szepnęła Doma.
Gdy znalazłyśmy się w kuchni, Doma powiedziała:
 -  Słuchaj, nie miałyśmy okazji pogadać. Jestem z Zaynem -  wypaliła.
- Co?! -  Aż usiadłam z wrażenia -  czy Niall o tym wie?!
 -  Wie. Okazało się, że Zayn poszedł na odwyk dla mnie. Rzeczywiście nie pije. Przebywał tam, sama wiesz, że cały czas i został na razie uleczony. Rozmawiałam z Niallem i doszliśmy do wniosku, że dla dobra Zayna, nie możemy mu tego zrobić. Chciałam z tobą o tym pogadać, ale nie było okazji…
 -  A jak to zniósł Niall?
 -  Wiesz, mam wrażenie, że on w kimś innym się podkochuje.
 -  O kim mówisz?
 -  Nie udawaj niewiniątka -  popatrzyła dziwnie na mnie -  przecież to, że jesteśmy tutaj, to tylko jego sprawka. Powiedział, że sprowadzi ciebie z powrotem. Nie wiedziałam, jak zareagujesz, więc postanowiłam z Zaynem, że przylecimy również.
Miałyśmy już przygotowane śniadanie, więc musiałyśmy wrócić do pokoju, po za tym, że Niall wydawał z siebie dziwne odgłosy, w rodzaju: „Jestem głodny”, „Coś bym zjadł”, „Ile mam czekać?!”, „Może znajdą się jakieś perogi?”, „Zaraz umrę z głodu”… Na to ostatnie nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Zaczęłyśmy wnosić śniadanie i humory się od razu poprawiły. Zasiedliśmy do stołu. Postawiłam, co miałam w lodówce, a największa wojna zaczęła się o śledzie… TRADYCYJNIE.
 -  Śledziki! -  Ucieszył się Niall.
Zayn chciał mu podać talerz, ale Niall był szybszy i wyrwał mu go z ręki.
 -  Niall, czy ty w ogóle nie jadłeś od miesiąca czasu? -  Zapytałam.
 -  No coś w tym rodzaju -  burknął.
 -  Miło cię widzieć.
Rzeczywiście był jakiś szczuplejszy.
 -  Odchudzałem się, ale takiego jedzonka nie odpuszczę!
Stół był pusty, to znaczy talerze i półmiski.
Niall przystąpił do ataku.
 -  Przyjechaliśmy po ciebie! My jesteśmy delegacją. Jeśli się nie zgodzisz, przyjadą wszyscy. No prawie… -  spochmurniał trochę -  dłużej tego nie wytrzymamy! Na Wiśniowej atmosfera jest grobowa   i wszyscy tęsknią za wami.
 -  A szczególnie on -  mruknęła Dominika po polsku.
Zayn czuł się jakoś niezręcznie. Nie wiedział, czy Dominika zdążyła mi powiedzieć, czy nie, ale Doma się do niego przytuliła.
 -  Zayn odzwyczaja się od lusterka -  powiedziała.
 -  Naprawdę? Duże zmiany na Wiśniowej.
 -  No, już mówiłam ci. Sklep świetnie prosperuje, co chyba wiesz z naszych raportów. Nie długo będziesz milionerką!
 -  Jak to ja?! No przecież wy prowadzicie sklep!
- Ale to jest twój sklep! My jesteśmy tylko w zastępstwie. Musisz wrócić, bo masz masę zaproszeń.
 -  Jakich zaproszeń? -  Zdziwiłam się.
 -  Z różnych telewizji, stacji radiowych!
 -  Nigdzie się nie wybieram…
- Ale to są zaproszenia te ze sklepu! Sklep odniósł wielki sukces! Z Gabrielą pomyślałyśmy, że dobrze by było otworzyć sklep internetowy. Po za tym musisz wrócić, bo niebawem ślub Gabrieli! Nie zrobisz jej tego! Przecież jesteś druhną!
 -  Harry mnie zdradza -  palnęłam.
 -  Jest dupkiem i koniec -  odparował błyskawicznie Niall -  stwierdziliśmy to wszyscy.
 -  Gdyby nie kontrakt, który jest podpisany, wypieprzylibyśmy go z zespołu -  powiedział Zayn.
 -  Zayn! Nie wyrażaj się! -  Upomniała go Dominika.
 -  Oj, przepraszam -  powiedział Zayn.
Do diabła?! Co tu się dzieje?! Zayn przeprasza?! Od kiedy?! Chyba faktycznie był po uszy zakochany  w Domie.
 -  A więc to prawda? -  Powiedziałam wracając do tematu.
Wszyscy unikali mojego wzroku.
 -  Zachowuje się, jak pies spuszczony z uwięzi -  powiedziała Doma.
Przy drzwiach coś się zaczęło dziać.
 -  Błagam… Nie mówcie niczego przy dzieciach, dobrze? -  Powiedziałam.
Cała trójka energicznie pokiwała głowami. Gdy drzwi się otworzyły, Darcy z okrzykiem radości zaczęła biec.
 -  Wujek Niall! -  I dopadła do niego.
Toni dopadł do Domy.
 -  Widzisz? Dzieciakom też brakuje nas -  szepnęła mi do ucha.
Coś w tym było, bo dzieciaki zaczęły się pytać, kiedy wrócimy do domu… Zdawałam sobie sprawę, że muszę podjąć jakąś decyzję, bo nie mogłam mamie siedzieć dłużej na głowie. Do pokoju weszła mama.
 -  A co wy tu robicie?! Niall?! Zayn?! -  Zaczęła się witać.
 -  Przyjechaliśmy po Megan. Nie wrócimy bez niej -  rzucił Niall.
 -  A beze mnie? -  Zapytał Antoś.
 -  No bez ciebie też nie i bez Darcy! Wszyscy pojedziemy do domu.
 -  Hura! -  Ucieszyła się Darcy.
 -  Tylko mamusia musi zdecydować, kiedy pojedziemy.
 -  Mamusiu! Ja chcię do domu! -  Powiedział Antoś.
 -  Porozmawiamy o tym później, dobrze? -  Powiedziałam do niego.
Niall coś szepnął Darcy do ucha, która pokiwała główką i gdzieś wybiegła.
 -  Gdzieś ty ją posłał? -  Zapytałam.
 -  Poszła do siebie do pokoju -  odpowiedział -  czy mam cię spakować, czy sama się spakujesz?
 -  Trochę mnie zaskoczyliście…
 -  Słuchaj, jeśli nie chcesz wracać do siebie, to możesz przyjechać do mnie -  powiedział poważnie -  ty też mi pomagałaś, jak miałem swoje problemy… musisz wracać z nami. Nie ma mowy! Jak się sama nie spakujesz, to jutro przyjdę i cię spakuję.
Pogroził mnie palcem.
 -  Darcy się już pakuje.
 -  Daj spokój, przecież ona się nie zmieści w trzech walizkach.
 -  To ją spakuj -  rzucił -  pewnie mama ci pomoże.
 -  Może jednak pobędziecie tutaj troszkę? Muszę się oswoić z sytuacją -  powiedziałam -  i przemyśleć parę rzeczy.
 -  Jeszcze nie przemyślałaś? -  Zdziwił się Zayn.
 -  To nie takie proste, kiedy masz dwójkę dzieci i praktycznie zostajesz samotną matką bez dachu nad głową.
Zaynowi zrobiło się głupio.
 -  Przepraszam… Zapomnij o moim pytaniu.
Do pokoju wpadła Darcy.
 -  Już! -  Krzyknęła radosna.
- Co już? -  Zapytała mama.
 -  Już jestem spakowana! Czy mam spakować Tosia?
Popatrzyłyśmy na siebie z przerażeniem.
 -  już się spakowałaś? -  Zapytałam.
 -  Tak.
 -  A co spakowałaś?
 -  Wszystko.
 -  Jak to wszystko? Pozwolisz, że zobaczę, co spakowałaś?
 -  No to chodź.
Wzięła mnie za rękę i poprowadziła na górę.
Walizka stała na łóżku, a z niej wylewały się wszystkie rzeczy.
 -  No jak ty to spakowałaś? Przecież wiesz, że trzeba wszystko ładnie ułożyć.
 -  Nie miałam czasu! -  Chciało mi się śmiać, więc wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, gdzie popatrzyło na mnie pięć par oczu -  chcecie zobaczyć, co żeście zrobili? Ręce mi opadły.
Wszyscy powędrowali do pokoju Darcy. Za chwilę na dole pojawili się Niall z Zaynem.
 -  Mamusiu, czy ja mogę się iść śpakować? -  Zapytał Antoś.
 -  Wiesz, Antosiu… Może ja cię spakuję, jednak najpierw trzeba pomóc Darcy, a po za tym nie mamy jeszcze biletów.
 -  Już załatwiam -  usłyszałam. Zobaczyłam, że Niall idzie do komputera -  pozwolisz, że skorzystam?
Kiwnęłam machinalnie głową. Okazało się, że sześć biletów do Stanów może być jutro, ale z dwoma przesiadkami, co nie wchodziło w grę. Dla dzieci byłoby to zbyt męczące. Pierwszy lot, w którym byśmy się zmieścili, był za miesiąc… Niall coś postukał na klawiaturze. Wyłączył go i powiedział:
 -  Załatwione. Lecimy jutro.
 -  Czyś ty oszalał?! Jak ty to załatwiłeś?! -  Zapytał Zayn.
 -  Wynająłem samolot -  poinformował nas Niall -  przecież nie będziemy siedzieć tu miesiąc.
 -  A źle ci? -  Zapytałam.
 -  Mnie jest dobrze, ale wszystkim pozostałym jest źle.
 -  O mnie nic nie mów -  powiedziała Dominika.
 -  Ja nie mówię o nas, mówię o pozostałych na Wiśniowej.
 -  Jak wy to sobie wyobrażacie? Że ja wrócę do domu i będę tam mieszkać? -  Powiedziałam.
 -  Dlaczego nie? -  Rzucił Zayn -  przecież jesteśmy z tobą. Pamiętaj. Wszyscy z tobą nie zamieszkamy, ale Niall może, bo jest wolny.
Pogroziłam Zaynowi palcem.
 -  A po za tym mama może z tobą lecieć.
 -  Niestety nie mogę lecieć w tej chwili -  powiedziała mama -  mam za dwa tygodnie promocję książki…
 -  To załatwione. Lecimy w szóstkę.
 -  Aniu, pomożesz przy pakowaniu? -  Zapytał Niall.
 - Chyba wszyscy będziemy pakować -  zaśmiała się mama.
W ten sposób zostaliśmy z dzieciakami spakowani, wsadzeni w samolot i polecieliśmy do Chicago. Wszystko było tak, jakby we mgle. Nie pamiętam lotu. Pamiętam tylko, jak strasznie mnie zabolało, gdy zobaczyłam nasz dom, pod który podjechał samochód. Gdy wysiadłam i zobaczyłam dom łzy poleciały mi ciurkiem. Nie wiedziałam, że tak strasznie przeżyję powrót na Wiśniową. Niall zaczął mnie przytulać. Wreszcie był od tego specem. Gdzieś mnie poprowadził. Dopiero potem się zorientowałam, że do siebie do domu. Zostałam objęta specjalną ochroną i nigdy nie byłam sama. Stale mi ktoś towarzyszył. Dzieciaki były przeszczęśliwe, że jesteśmy z powrotem w domu, może nie całkiem swoim, ale że na Wiśniowej. Niall odprowadzał i przyprowadzał Darcy z przedszkola, Dziewczyny się zajmowały gotowaniem na zmianę.
   W takim stanie przeżyłam następne dwa miesiące. Od Harry’ ego nie było żadnych wieści. Wszyscy się opiekowali mną, a najbardziej Niall.
Do pokoju, w którym siedziałam wszedł Liam.
 -  Słuchaj Megan. Za tydzień jest ślub Gabi i Jaya.
 -  Jak to? To oni się jeszcze nie pobrali? -  Dotarło do mnie.
 -  Postanowili, że muszą przełożyć ślub, bo Gabi nie chciała słyszeć, żebyś na nim nie była. Musisz się przygotować, bo więcej przekładać nie będą.
Postanowiłam, że muszę porozmawiać z Gabrielą. Wstałam, ale zakręciło mi się trochę w głowie. Dobrze, że Liam stał obok, bo mnie złapał.
- Co ci jest? -  Zaniepokoił się.
 -  A nic, zakręciło mi się w głowie -  powiedziałam.
 -  To posiedź tutaj trochę, albo idź się połóż. Co chcesz zrobić? -  Zapytał.
Zdecydowałam, że posiedzę.
 -  Zrobić ci coś do picia? -  Zapytał.
 -  Nie dziękuję.
Do pokoju weszła Eleanor. Liam coś jej szepnął do ucha, a ona wypadła, jak torpeda z pokoju.
- Co powiedziałeś Ellie, że wyszła?
 -  Nic, nic.
Po półgodzinie ktoś zadzwonił do drzwi. Liam poszedł otworzyć i do pokoju wszedł doktor Jan.
 -  Jak się miewa moja ulubiona pacjentka? Witam -  powiedział doktor. Zaczęłam się zastanawiać, co tu jest grane.
 -  Dzień dobry panie doktorze. Co pan tu robi?
 -  Słyszałem, że się pani nie najlepiej czuje. Ptaszki mi doniosły… -  popatrzył na Eleanor -  czy jest pani w ciąży?
Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
 -  Nic na ten temat nie wiem -  powiedziałam.
 -  No to sprawdzimy. Zabiorę panią do szpitala, żeby przeprowadzić badania.
 -  Przepraszam panie doktorze, że zawracali panu głowę moją osobą. Zdaje się, że muszę z nimi poważnie porozmawiać -  zaczęłam doktora przepraszać, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.
 -  Kiedy pani robiła ostatni raz badania? -  Zapytał doktor.
 -  Szczerze mówiąc, to przy Antosiu.
 -  Czas najwyższy na badania -  powiedział poważnie doktor, patrząc prosto na drogę.
 -  Wiem, ale nie miałam czasu na to… dwójka dzieci, mój sklep, a potem to, co się przytrafiło…
 -  Proszę o tym nie myśleć. Wszystko wiem. Ma pani wspaniałych przyjaciół, którzy się panią zajmują, więc głowa do góry.
Dojechaliśmy do szpitala. Pobrano mi krew i po pewnym czasie do pokoju, w którym siedziałam wszedł doktor Jan z jakimś innym przystojnym doktorem, który na oko wyglądał na dwudziestkę.
 -  To jest doktor George Parker. Chce z panią porozmawiać.
- Ale nie jestem w ciąży, prawda?! -  Zdenerwowałam się i przerwałam doktorowi.
 -  Nie, nie jest pani w ciąży -  uśmiechnął się doktor Jan i wyszedł.
 -  Proszę mi wszystko opowiedzieć -  powiedział doktor George -  wiem, że miała pani przejścia. Chciałbym pani w jakiś sposób pomóc -  zaczął mi zadawać różne pytania, na które machinalnie zaczęłam odpowiadać. Zdałam sobie sprawę, że tak nie może być dalej, kiedy zadał mi pytanie            o dzieci. Nie miałam zielonego pojęcia, co się z nimi dzieje. W ogóle nie miałam pojęcia co się wokół mnie dzieje.
 - Jak ja mogłam to zrobić dzieciom?! -  Powiedziałam na głos. Doktor popatrzył na mnie uważnie.
 -  To nie pani zrobiła. Proszę się nie obwiniać -  powiedział. Zadał mi jeszcze kilka pytań i wyszedł. Po paru minutach wrócił doktor Jan.
 -  Jest pani zdrowa. W fizycznym tego stopnia znaczeniu -  oznajmił -  doktor George zasugerował, żeby pani przyszła do niego na terapię. Pewnie się pani zorientowała, że jest psychologiem. Jeśli się pani zdecyduje to zaprasza panią w każdą środę o dziesiątej. Proszę się zastanowić i dać nam znać. Prosił, abym przekazał pani jego wizytówkę -  wręczył  mi kartonik.
Schowałam automatycznie wizytówkę do torebki.
 -  Czeka na panią kolega pod szpitalem -  rzucił doktor przy drzwiach -  ma pani wspaniałych przyjaciół. Niech pani to doceni.
Gdy zjechałam na dół, zobaczyłam Nialla, który spacerował w tą i z powrotem przed drzwiami szpitala.
- Co ty tu robisz?
 -  No jak to co?! Czekam na ciebie -  stanął, gdy mnie zobaczył i przytulił mocno do siebie -  Chodź. Jedziemy.
 -  Gdzie?!
 -  Na lody. Zapraszam cię.
 -  Niall, a gdzie są dzieciaki?
 -  U Ellie -  rzucił krótko -  także mają dobrą opiekę. Nie przejmuj się.
Wsadził mnie do swojego czarnego Range Rovera i pojechaliśmy tak, jak mówił -  na lody.

_________________________________________
Helloł :) Z okazji majóweczki, trochę dłuższy rozdział! Jezu, nie będę Wam co rozdział pisać, że mam nadzieję, bla, bla, bla :D 
Powiem tyle, że cieszę się, że jesteście i czytacie ;) Jeśli komentujecie i czytacie moje wypowiedzi, to jeszcze bardziej się cieszę i dziękuje, że poświęcacie swój czas :) 
* A i przepraszam za błędy oraz takie przerwy między słowami... Czasami nie zauważę, a w Wordzie takie cuda się niestety dzieją...
                                                                                                                  ~Meg

niedziela, 20 kwietnia 2014

104

Po przeczytaniu, zerknij na mój komentarz na końcu posta ;) xx
___________________________________________________
Zadzwoniła mama, z którą chyba gadałam z półgodziny, ale wątpię, że coś zrozumiała, ponieważ, mój poranny bełkot mało kto rozszyfruje… Postanowiłam, że śniadanie zjem z dziećmi, ponieważ nie byłam głodna, a za nim one się obudzą, to na pewno zgłodnieję. Poszłam na górę do łazienki. Weszłam pod prysznic. Siedziałam tam stosunkowo krótko. Wyszorowałam zęby i weszłam do pokoju. Otworzyłam szafę i tradycyjnie -  zaczęłam się zastanawiać, co na siebie włożyć. Wybrałam czarne dżinsy. Na górę założyłam jasnoróżowy sweterek, który dostałam jeszcze od babci. Na nogi nic nie włożyłam, ponieważ uwielbiałam chodzić po podłodze w samych skarpetach, więc włożyłam ciepłe skarpety w paski (tak… dostałam je od Louisa…) i zeszłam na dół, aby rozpakować do końca bagażnik.  W zasadzie to było pudło do mojego sklepu, więc nie miałam go co brać. Chwyciłam jedynie za nożyk znajdujący się w garażu i wycięłam otwór. Tak, wszystko się tam znajdowało, co miało się znajdować. Koraliki, igły do kolczyków, baranki do kolczyków oraz narzędzia, kleje i tego typu rzeczy. Postanowiłam, że nie będę tego wyciągać. Wstawiłam pudło z powrotem do bagażnika    i wróciłam do salonu. Zorientowałam się, że nie poczesałam się i nie pomalowałam. Ruszyłam na górę. Usiadłam przy mojej toaletce i zastanawiałam się, jaki mam sobie zrobić makijaż. Zdecydowałam, że zrobię kreski elinerem, i tak zrobiłam. Starannie i bez pośpiechu umalowałam się. Włosy upięłam w dość duży, stosunkowo luźny kok i już byłam z siebie zadowolona. Postanowiłam wszystkich zaprosić do mojego sklepiku na huczne otwarcie, lecz musiałam jeszcze skoczyć do  sklepu po szampana. Ogółem alkohol… Jednak wszystko muszę zrobić przed przyjazdem Harolda. Zerknęłam na zegarek. Było za dwadzieścia siódma. Poszłam więc obudzić Darcy, bo przecież musi iść do przedszkola. Gdy Darcy została doprowadzona do pionu i do użytku codziennego, zjadła szybkie śniadanie i wsiadłyśmy do samochodu. Zapięłam wcześniej Darcy w siodełko i ruszyłyśmy. Miałam nadzieję, że Antoś się nie obudzi, ale znając go, to raczej nie, bo z niego to niezły śpioszek. Postanowiłam, że gdy zostawię Darcy w przedszkolu, pojadę na Wollece Street, gdzie był mój sklepik. Do przedszkola dojechałyśmy w piętnaście minut. Pożegnałyśmy się i ruszyłam spod przedszkola. Stamtąd już prosto pojechałam do sklepu. Zabrałam się do roboty. Pudło wtaszczyłam do środka, następnie zabrałam się za rozpakowywanie go. To było naprawdę trudne, ponieważ każdy rodzaj koralików, gdzie indziej, kleje do jednego miejsca, nożyczki do drugiego miejsca, taśmy klejące jeszcze do innej szuflady. Zajęło mi to chyba dwie godziny. Spojrzałam na zegarek. W pół do dziesiątej… Wpadłam w panikę. Dobrze, że naprzeciwko mojego sklepu był spożywczy, więc szybko do niego skoczyłam i kupiłam alkohol, oraz coś słodkiego. Wróciłam do siebie i schowałam wszystko do lodówki w obawie, że się ogrzeje. Duma mnie rozpierała, gdy popatrzyłam na wykonaną robotę przez ten ostatni czas. Uświadomiłam sobie, że Toni się pewnie niedługo obudzi, więc najwyższa pora wracać. Wsiadłam z powrotem i usłyszałam, że strasznie burczy mi w brzuchu… No tak… Przez to wszystko nie zjadłam śniadania… Zaparkowałam auto w garażu i weszłam cicho do domu. Na moje szczęście, Antoś spał. Zrobiłam sobie drugą kawę i usiadłam przed komputerem w gabinecie. Zdałam sobie właśnie wtedy sprawę, że przez ten remont i ogółem pracę, jestem strasznie zmęczona… Zaczęłam się zastanawiać, jak się będzie nazywać sklepik, bo przecież „sklepik”, to kompletnie nie wypada… Miałam trzy nazwy:
  • ·         „Marzenie gustownej damy”
  • ·         „ Mini kącik”
  • ·         „ Mały Olimp”

Wybrałam jednak „Marzenie gustownej damy”. Dlatego, ponieważ po pierwsze, strasznie mi się podobała, a po drugie najbardziej chyba pasowała do tego miejsca. Zapisałam sobie nazwę na kartce.  Nagle zabrzęczał mi Skype. Na ekranie zobaczyłam brązowe loki.
 -  Uhuhuhuhu, cóż tam się dzieje, co? -  Zaczęłam się zastanawiać- Jakie piękne, bujne loki. Już myślałam, że wyłysiałeś przez tą trasę koncertową…
 -  O, cześć kochanie! -  Wyprostował się i widziałam już jego twarz  -  a w zasadzie to nic się nie dzieje. Kończymy lot, ale chciałem zobaczyć, co porabiasz. Podnosiłem komórkę Nialla, bo wypadła mu          z kieszeni. Teraz śpi i mało mu brakuje, że będzie miał twarde lądowanie na ziemi…
 -  To jak on na tym fotelu śpi?
 -  No, dobra na dwóch się rozłożył, aż Dominika musiała się przesiąść do Liama, bo stwierdziła, że tam jest najbezpieczniej…
Zaczęłam się śmiać.
 -  A co tam u was?! -  Zapytał.
 -  A dziękuje, czekamy stęsknieni, a najbardziej chyba ja…
 -  No niebawem się zobaczymy, za jakieś półtorej godzinki….
W tym momencie usłyszeliśmy przeraźliwy łomot.
 -  Jezus Maria?! Co to było?!
 -  Niall spadł… -  poinformował mnie Harry.
 -  No jak ja mogłam się tego nie domyśleć…
Nagle Niallowi najprawdopodobniej coś wpadło do buzi, ponieważ przerwał swoje chrapanie i zaczął się dusić. Za chwilę zauważyłam, jak lata po całym samolocie nie mogąc nic powiedzieć.
 -  Niall, uspokój się, co ty wyprawiasz?! -  Zdenerwowała się Dominika.
 -  Poł… Poł… Połknąłem piórko -  wydusił z siebie.
Myślałam, że parsknę śmiechem, ale opanowałam się w ostatnim momencie. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i się rozłączyłam. Poszłam na górę, sprawdzić, czy Antoś się obudził. Tak, jak mi się wydawało, nie spał. Wzięłam go na ręce i poszliśmy się „szorować”. Umyłam go i ubrałam, potem zeszliśmy na śniadanie.
 -  No, to co chcesz Antosiu na śniadanko? -  Zapytałam sadzając go na krześle.
 -  Płatki -  powiedział jednoznacznie.
Wyciągnęłam płatki i dwie miski. Zdecydowałam, że sama z chęcią zjem płatki na śniadanie. Postawiłam obie miski na stole i zaczęliśmy pałaszować swoje porcje rozmawiając o snach, które nam się dziś przytrafiły.
Gdy zjedliśmy, poszłam pozmywać, a Antoś pobiegł się bawić.
Zastanawiałam się, czy nie wyjechać po Harry’ ego na lotnisko, ale dziewczyny nie jechały, więc zdecydowałam, że zostanę w domu. Otworzyłam drzwi na taras. Antoś złapał mnie za nogawkę            i powiedział:
 -  Mama, tam! -  Pokazał paluszkiem w kierunku placu zabaw.
 -  Poczekaj Antosiu, wezmę tylko coś do picia i pójdziemy.
Cofnęłam się do kuchni. Wzięłam soczek i poszliśmy na plac. Antoś koniecznie chciał iść do części dla starszych, ale po krótkiej dyskusji, pogodził się z faktem, że jest jeszcze za mały i podreptał do piaskownicy. Bardzo chwaliłam sobie ten plac zabaw, bo stały na nim również foteliki i stoliczki, przy których można było sobie usiąść. Antoś zaczął robić babki, ale piasek był suchy, więc się rozpadały, co go strasznie złościło.
 -  Nie doble babki! -  Zaczął krzyczeć.
 -  Antosiu, piasek jest za suchy na robienie babek…
 -  To cio ja mam lobić?! Ja chcię upieć babki!
- Ale z ciebie kucharz.
 -  A tak. Będę taki, jak Kazik!
Zaśmiałam się pod nosem. Wyobraziłam sobie Tosia w czapce kucharskiej  i o mało nie pękłam ze śmiechu. Jego buńczuczna mina zwiastowała burzę. Nagle otworzyły się drzwi od domu Danielle i za chwilę w piaskownicy siedziała Jasmine. Mina małego buntownika od razu się rozpogodziła. Jasmine zaczęła do niego szczebiotać po angielsku, a z domu również wyszła Danielle.
 -  Wszystko masz już gotowe? -  Zapytała podchodząc do mnie -  Jasmine, jak zobaczyła Toniego, to zarządziła wyjście na plac zabaw. Mam do zrobienia jeszcze parę rzeczy i gdy powiedziałam „nie”, rozpacz była straszna…
 -  To zostaw ją z nami. Zrób to, co musisz, a potem przyjdź, to pogadamy.
Tak też się stało. Po godzinie siedziałyśmy w fotelach, razem z Eleanor i Danielle. Chłopcy buszowali  w części dla starszych, a maluchy siedziały na małej huśtawce i się bujały.
 -  Wszystko macie już przygotowane? -  Zapytała Ellie -  już tak się stęskniłam za Louisem…
 -  Jak wszystkie! Nie koniecznie za Louisem -  zaśmiała się Dan -  chociaż za Lou też.
Opowiedziałyśmy sobie, co przygotowałyśmy na przyjazd i każda z nas stwierdziła, że mogłaby wszystkich przyjąć u siebie, bo tyle zrobiłyśmy jedzenia.
 -  Wiecie, co? -  Powiedziałam -  to zróbmy wspólne przyjęcie. Weźmiemy od Kazika stoły, wystawimy do ogrodu i będzie fajnie.
Dziewczyny podchwyciły pomysł i poszłyśmy do Kazika. Kazik zaproponował, żeby zrobić to u niego, to znaczy u Simona w ogrodzie. Było tam najwięcej drzew, a po za tym, były tam porozstawiane stoły. Kwestia była tylko przyniesienia jedzenia i nakrycia stołów. Postanowiłyśmy zrobić wspólnie jeden stół. Pobiegłam po obrusy i zaczęłyśmy nakrywać. Dzieci okupowały Kazika, który zaczął się kręcić po kuchni. W pewnym momencie zauważyłam, że Antoś ma coś w rączce.
 -  Tosiu, co ty masz w rączce? -  Zapytałam.
 -  Loda -  rzucił wesoły.
 -  A skąd masz loda?
 -  Od Kazika.
 -  To nie jedz zbyt szybko, bo później będzie cię boleć gardło.
Za plecami rozległ się straszny płacz. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jasmine stoi nad lodem, który spadł jej na trawę.
 -  Jasmine, co się stało? -  Zapytałam.
 -  Śpadł… -  pokazała palcem.
Z kuchni wyjrzał Kazik i natychmiast się cofnął. Po chwili wyszedł niosąc drugiego loda.
 -  Proszę, tylko nie płacz, błagam, bo tata pomyśli że myśmy cię tu bili i nas będzie bić.
Jasmine się uśmiechnęła i zaczęła ostrożnie jeść loda. Całe jedzenie zostało przyniesione do Kazika. Nawet nie zorientowałyśmy się, jak szybko mija nam czas. Nie widziałyśmy bramy wjazdowej, gdyż ogród był na tyłach domu Simona.  Wszystkie trzy byłyśmy bardzo zajęte. Dzieci zajęły się sobą             i dopiero okrzyk Liama:
 -  TU SĄ! -  Nas otrzeźwił. Zza domu wybiegło pięciu chłopaków, a za nimi  podążała Dominika.
 -  Tak to na nas czekacie?! -  Oburzył się Louis -  takie stęsknione?!
 -  Ooo, ale przyjęcie! -  krzyknął Niall.
Zapanował harmider, bo wszyscy się ze wszystkimi witali.
 -  Już myślałem, żeście nas porzuciły -  powiedział Liam -  przyjeżdżamy, a tu pustki w domach!
 -  Liam, tylko nie bij! -  Zawołała Ellie.
 -  Czy ja wyglądam na takiego, który będzie bił? -  Zapytał Li trzymając w ramionach Danielle i Jasmine na ręku.
 -  Ponieważ stęskniłyśmy się za wami wszystkimi, postanowiłyśmy, że najlepiej zrobić wspólny obiad,  a wpadłyśmy na to nie dawno i dlatego nie zastaliście nas w domach  -  powiedziałam.
 -  Jesteście bardzo głodni? -  Zapytała Danielle.
 -  Troszkę -  powiedział Niall.
- Co w samolocie nie dali jedzenia? -  Zapytałam się cicho Harry’ ego, który po przywitaniu ze mną nie mógł się ode mnie odkleić. Trzymał Antosia na ręku, a drugą trzymał mnie w pasie i nie chciał mnie puścić. Darcy trzymała Harolda za nogę o cały czas paplała coś do niego.
 -  Zdaje się, że Kazik będzie musiał zarządzić siadanie do stołu  -  zaczęłam się śmiać.
 - Siadajcie, siadajcie proszę – zaczął zapraszać Kazik- Ale siadajcie do zimnych przystawek.
Wszyscy się rozsadzili przy stole, oczywiście małżeństwami. Zdziwiło mnie to, że Dominika usiadła na samym końcu stołu. Z dala od Nialla, jakby wycofana. Postanowiłam, że muszę z nią porozmawiać. Nie miałam czasu robić obserwacji, bo Harry cały czas mnie zajmował swoją osobą. Jedzenie nam wyjątkowo dobrze wyszło. Nawet Kazik był zachwycony. W pewnym momencie zza domu wyłonili się Gabriela z Jayem.
 -  To tu jesteście! Wszystkie chałupy pootwierane na oścież, jakby coś się tu stało! Już się zdenerwowaliśmy, że coś jest nie tak! -  Nawijał Jay.
 -  Chodźcie, chodźcie. Starczy dla wszystkich obiadu -  powiedziałam głośno.
Gabriela poszła do Dominiki, a Jay za nią. Tak minął bardzo miło obiad powitalny. Wszyscy byli najedzeni i zadowoleni. Po za Dominiką, która była jakaś zmieszana, ale widziałam to tylko ja                i Gabriela.
Rozeszliśmy się do domów.
 -  Tata, cio mi psiwioźłeś? -  Zapytał Antoś.
 -  Zaraz wszystkim dam prezenty, ale nie ładnie się tak upominać.
Przypomniałam sobie walkę z Darcy i poparłam od razu Hazzę. Toni prawie się rozpłakał, więc Harry czym prędzej dał mu prezent. Potem podał prezent Darcy, a następnie przyszedł do mnie.
 -  Proszę. To dla ciebie -  podał mi paczuszkę.
Gdy otworzyłam, w środku był złoty wisior z przepiękną kameą.
 -  Czyżbyś coś przeskrobał? -  Zapytałam.
 -  A co? Nie mogę już kupić własnej żonie biżuterii?
 -  Możesz. Jest przepiękna.
 -  Mama, ziobać! -  Krzyczał Toni.
Dostał duży wóz strażacki i widać, że był bardzo zadowolony. Darcy dostała śliczną sukienkę oraz sandałki.
 -  Mamusiu, czy ja będę mogła pójść jutro w tym do przedszkola?
Sukienka była bardziej wizytowa, niż strój codzienny, więc od razu jej to wytłumaczyłam.
- Ale ja chcę! Od razu się we mnie wszyscy zakochają!
 -  Przecież cię wszyscy kochają.
 -  Nie wszyscy -  odpowiedziała -  Toby, nie.
 -  A kto to jest Toby? -  Zapytał Harry.
 -  Nowy kolega w przedszkolu -  wyjaśniła rezolutnie Darcy.
 -  Myślę, że cię pokocha i bez tej sukienki.
 -  Czy ja mogę ją przymierzyć?
 -  Oczywiście, że możesz.
Darcy pobiegła na górę, Antoś wybiegł na taras ze swoją maszyną i wreszcie zostaliśmy sami.
Harry podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:
 -  Boże, jak ja się za tobą stęskniłem.
 -  Ja za tobą też -  zdołałam wydusić między pocałunkami.
Z góry zaczęła schodzić Darcy.
 -  Mamusiu, tatusiu! Zobaczcie! -  Wyglądała prześlicznie.
 -  Wiesz, co? Tą sukienkę będziesz mogła założyć na ślub wujka Jaya i cioci Gabi. Będziesz pięknie wyglądała! -  Powiedziałam do niej. Rozpromieniła się jeszcze bardziej.
Dochodziła piąta i ktoś zapukał do drzwi. W drzwiach stała Gabriela z Jayem i Dominiką.
 -  To co? Jedziemy, czy nie? -  Zapytała Gabriela.
Przy stole powiedziałam, że mam dla wszystkich niespodziankę i że spotykamy się o piątej przy samochodach. Jay był niezwykle podekscytowały, ale dzięki Bogu się nie wygadał. Rzeczywiście przy samochodach byli już wszyscy, więc zarządziłam zbiorowy wyjazd. Harry chciał prowadzić, ale powiedziałam:
 -  Nie wiesz, dokąd jechać, więc ja prowadzę.
 -  Powiedz mi, co to za niespodzianka! -  Zapytał, gdy siedzieliśmy w samochodzie.
 -  Dzieciaki zapięte? Wszystko w porządku? To jedziemy.
 -  Pytam się, co to za niespodzianka?
 -  Zobaczysz! -  Ruszyłam spod domu, a za nami reszta. Kazik zabrał się z Niallem i Zaynem. Dominika      z Gabrielą i Jayem, a reszta rodzin pojechała własnymi samochodami. Na wszelki wypadek Jay jechał na końcu kawalkady.
- Co ty kombinujesz?
 -  Poczekaj, aż dojedziemy na miejsce -  powiedziałam słodko się uśmiechając.
Na Wollecestreet dojechaliśmy w czterdzieści minut i przez cały czas Harry próbował się dowiedzieć ode mnie, albo od dzieci gdzie jedziemy.
Szybko się zorientował, że dzieci nic nie wiedzą, bo Toni powiedział:
 -  Do wesołego miasteczka!- Co skwapliwie podchwyciła Darcy.
Skwitowałam to jednym zdaniem:
 -  Może innym razem.
Podjechaliśmy na parking. Wyskoczyłam z wozu i powiedziałam do Hazzy:
 -  Możesz rozpakować dzieci? -  Hazzie był lekko zdezorientowany.
Ja pobiegłam otwierać „Marzenie gustownej damy”.  Wszyscy zaczęli wysiadać z samochodów, a ja    w otwartych drzwiach powiedziałam:
 -  Zapraszam na otwarcie mojego sklepu!  Wchodźcie! Zapraszam do środka!
W środku było chłodno i sympatycznie, bo gdy wyjeżdżałam nie wyłączyłam klimatyzacji. Wszyscy zaciekawieni weszli do środka. Harry trzymał mocno dzieci za ręce i się nic nie odzywał. Wszyscy byli zachwyceni, a Eleanor piała z zachwytu.
 -  Kto to robił?! Jakie tu są piękne rzeczy! -  Zachwycała się.
Chłopcy zaczęli sobie żartować. Louis chciał już tańczyć z manekinem, bo Ellie była bardzo zajęta oglądaniem.
 -  ja połowę rzeczy tutaj kupię! -  Skwitowała pomiędzy jednym „ochem” i drugim „achem” -  te rzeczy są wspaniałe! Gdzie masz tego projektanta?! Gdzie on jest?!
 -  To są moje projekty -  powiedziałam. Na te słowa zapanowała cisza. W pomieszczeniu słychać było tylko płytę Roda Stewarta, którą zdążyłam włączyć przy wejściu.
 -  Nie wiedziałam, że jesteś taka zdolna -  powiedziała Danielle -  te rzeczy są super!
 - W ogóle to miejsce jest super! -  Skwitowała Eleanor.
 -  Ponieważ jest to otwarcie sklepu, wybaczcie, ale pójdę po szampana.
Poszłam do kuchni, gdzie stały już przygotowane kieliszki. Za mną pobiegł Jay.
 -  Daj, ja rozleję, a ty idź do gości i czyń honory domu – rzucił.
Gdy weszłam z powrotem do sali, Harry stał w miejscu, w którym stał wcześniej. Darcy była                  z Dominiką, a Toni z Gabrielą. Z jego twarzy nie mogłam wywnioskować, co myśli o mojej niespodziance. Wszyscy z zainteresowaniem oglądali gabloty, gdy do pokoju wszedł Jay                         z szampanem.
 -  Proszę, proszę! Otwarcie to musi być szampan! -  Powiedział podając wszystkim kieliszki. Zobaczyłam, że Harry również wziął kieliszek. Wypił, zanim zdążyliśmy wznieść toast. Jay podał mu następny kieliszek.
 -  Drodzy moi. Ponieważ czegoś mi brakowało, postanowiłam otworzyć swój własny biznes… -  zaczęłam przemowę -  jest to wymarzony przeze mnie sklep, co mogą potwierdzić Dominika                   z Gabrielą. Obydwie pokiwały głowami. Od dawna marzyłam o czymś takim. Cieszę się, że udało mi się to zrealizować i chciałam bardzo podziękować za pomoc, jaką mi ofiarowali Gabi i Jay. Mam nadzieję, że biżuteria, którą projektuję, spodoba się również i innym. Nie tylko wam. Wznoszę toast za spełnianie marzeń i za mój sklep -  w tym momencie usłyszeliśmy brzęk szkła. Zobaczyłam, że Harry stoi blady i wściekły nad rozbitym kieliszkiem.
 -  Harry, nie przejmuj się tym tak. Kieliszków jest dużo. To na szczęście na pewno, bo gdzie szkło się bije, tam szczęście gości  -  chciałam załagodzić sytuację. Myślałam, że kieliszek wypadł mu z ręki. Harry zrobił się czerwony i powiedział:
 -  Nie zgadzam się!
 -  Na co? -  Zapytałam.
 -  Na co się nie zgadzasz? -  Powtórzył Louis.
 -  Nie zgadzam się, żeby Megan prowadziła ten głupi sklep! Masz go sprzedać! -  Krzyknął -  kobieta jest od tego, żeby siedzieć w domu z dziećmi, a nie pracować! Masz to sprzedać!
 -  Harry, chyba nie potrzebnie piłeś alkohol -  powiedział niedowierzając Zayn.
Wszyscy stanęli w mojej obronie, ale Harry obstawał przy swoim.
 -  Harry, co ci odbiło?! -  Powiedział Niall -  przecież to jest wspaniałe miejsce! O co ci chodzi?!
 -  Ja już swoje powiedziałem! Masz to sprzedać i koniec- odwrócił się i wyszedł.
Czułam, że zaraz wybuchnę. Przeprosiłam wszystkich i poszłam do łazienki. Jak on śmiał się tak zachować?! Jakim prawem?! Nie sprzedam tego miejsca nigdy w życiu! Czy mu się to podoba, czy nie. Ktoś zaczął pukać do łazienki.
 -  Megan -  usłyszałam głos Dominiki -  wpuść mnie.
Łzy leciały mi po twarzy ciurkiem. Cała się rozmazałam i wyglądałam, jak siódme nieszczęście.
 -  Nie, nie chcę, żebyś mnie w takim stanie widziała -  wyjąkałam.
 -  Proszę cię, wpuść mnie. Muszę z tobą pogadać.
Otarłam trochę twarz i wpuściłam Domę.
 -  Jesteś sama?
 -  Tak -  odpowiedziała wchodząc do łazienki- Co jemu się stało? To wspaniały sklep! Wspaniale to urządziłaś! Wiedziałam o tym, Gabriela mi powiedziała, że nad tym pracujecie. Co masz zamiar zrobić?
 -  Nie sprzedam tego sklepu -  powiedziałam łkając -  przecież wiesz, że to było moim marzeniem od bardzo dawna. Zawsze chciałam takie coś prowadzić.
 -  A co zrobisz, jak Harry będzie naciskał?
 -  Nie wiem, nie potrzebnie może pił tego szampana? Przecież ja to zrobiłam z własnych pieniędzy! Ani grosza nie wzięłam z jego -  łkałam w chusteczkę.
Ktoś zapukał energicznie do drzwi.
 -  Kto tam? -  Zapytała Doma.
 -  Są pierwsi klienci -  usłyszałyśmy głos Ellie.
 -  Doma, zrób coś, ja nie mogę wyjść w takim stanie -  zwróciłam się do mojej przyjaciółki.
Dominika wyszła, a ja zamknęłam się na klucz, aby nikt mi nie przeszkadzał. Łzy znowu poleciały mi ciurkiem.
Jak on tak mógł? Szowinistyczna świnia!
Nie wiem, ile czasu to trwało, gdy znowu ktoś zapukał do drzwi.
 -  To, ja -  odezwała się Doma -  poprosiłam klientów, żeby przyszli jutro. Mogę wejść?
Otworzyłam drzwi. Za drzwiami stała Dominika, a za nią Niall. Schowałam się w kącie.
 -  Megan… ja chciałem ci powiedzieć, że on jest durny -  powiedział Niall -  zamiast cieszyć się twoim szczęściem, urządza jakieś awantury. Kretyn!
Dominika zamknęła Niallowi drzwi przed nosem, coś mu mówiąc po cichu.
 -  Uspokój się -  powiedziała do mnie -  przecież on nie może niszczyć twoich marzeń. Louis z Liamem zaczęli go szukać, ale gdzieś pojechał waszym samochodem. Proponuję, żebyśmy pojechali do domu.
 -  Ja tam nie wrócę -  powiedziałam.
 -  Musisz, bo przecież musisz tam pojechać z dziećmi.
Po długich namowach, pojechałam z Dominiką i Niallem do domu. Gdy podjeżdżaliśmy pod dom, stał pusty i ciemny. Dzieci siedziały, jak trusie, gdy dojechaliśmy na miejsce wysiadły bez słowa. Gdy weszliśmy do domu, Doma weszła z nami. W domu było pusto. Dzieci poszły do siebie do pokoi, a ja weszłam do salonu. Ktoś zapukał do drzwi. Dominika poszła otworzyć. Po krótkim czasie w salonie siedzieli wszyscy po za Harrym. Wszyscy przyszli, by poprzeć mój pomysł i powiedzieć, co sądzą           o Harrym i jego zachowaniu. Siedziałam i nic się nie odzywałam. Gabriela z Domą czyniły honory pani domu, a ja byłam w rozsypce. Po godzinie byłyśmy znowu z Dominiką same.
- Co zrobisz, jak on przyjdzie? -  Zapytała.
 -  Nie wiem -  powiedziałam pierwsze słowo od powrotu do domu -  chyba się będę musiała stąd wyprowadzić, jeżeli nie zmieni zdania…
 -  Może zostanę z tobą?

 -  Byłoby mi bardzo miło -  powiedziałam.
______________________________________________
Hej Wam :) 
Z okazji Wielkanocy, życzę wszystkim Wam wszystkiego, co najlepsze, oraz jutrzejszego mokrego Dyngusa :) Mam nadzieję, że nie za późno te życzenia składam, a co tam. 
Z okazji świąt, także wrzucam nowy rozdział, co prawda nie jest on może tak wesoły, jaki być powinien (no wiecie... mam na myśli dzisiejszy i jutrzejszy dzień), ale... postanowiłam zaryzykować i rozkręcić akcję. Co Wy na to? Piszcie!
I jeszcze raz wszystkiego najlepszego na święta! 
*Również chciałam podziękować hurtowo za bardzo miłe komentarze, pod poprzednim postem, dotyczące mojej cioci. Dziękuje, że mnie wspieracie i jesteście ze mną <3
                                                                                                            ~Meg

niedziela, 13 kwietnia 2014

103

Minęły dwa tygodnie. Były to żmudne i pełne pracy dwa tygodnie. Oczywiście Jay i Gabriela nic nikomu nie powiedzieli w sprawie sklepu, który teraz wyglądał całkowicie inaczej. Zmiany wpłynęły na niego znakomicie. Ściany były fioletowo – kremowe. Okna zostały powymieniane, podłoga została położona na nowo, światło oraz woda zostały podłączone. Dziś miały zostać dostarczone meble, które wspólnie wybraliśmy. Poprosiłam Gabrielę i Jaya, aby nic nie mówili ani Darcy, ani Antosiowi.
Siedziałam przy komputerze i odrabiałam zaległości związane ze stroną chłopaków oraz czytałam wszystkie listy od fanek. Postanowiłam zrobić sobie przerwę. Weszłam w Skype i połączyłam się z Harrym. Niestety nie odebrał, więc wybrałam  Nialla. Chwilę sobie poczekałam, aż w końcu zobaczyłam przed sobą Niallera z rozczochranymi włosami. Oczywiście coś przeżuwał. Gdy mnie zobaczył zaczął się krztusić i o mało nie spadł z krzesła. Zaczęłam się z niego śmiać.
 -  Niall, co tam u was? -  Zaczęłam rozmowę. W zasadzie powiedziałam to do ściany, ponieważ nikogo nie było przed ekranem- Niall, właź z powrotem na to krzesło. Wiem, że tam siedzisz na ziemi.
Niall posłusznie zaczął wychodzić z pod stołu, a w zasadzie wpełzać na krzesło. Zajęło mu to parę chwil…
 -  Hej Megan! -  Wrzasnął i uśmiechnął się -  nie strasz mnie tak więcej.
 -  Mogłeś mi przecież powiedzieć, że mam później zadzwonić -  zrobiłam niewinną minę- Co u was? Co porabiacie?
 -  A wiesz siedzimy i ciężko pracujemy… -  nagle nad jego głową przeleciał zdalnie sterowany helikopter, po chwili za nim pobiegł (chyba) Liam.
 -  Powiadasz, pracujecie, co? -  Niall się wyszczerzył, aż między zębami widać było jakieś resztki jedzenia -  Niall, fuj, idź umyć zęby.  Gdzie jest Harry? Dlaczego nie odbiera połączeń? Czy on tak samo ciężko pracuje jak Liam? -  Znów na moje potwierdzenie Niall oberwał, jakby… kotem? Za nim pojawił się Harold.
 -  Moja dziewczyna dzwoni, chce porozmawiać ze swoim mężem  -  powiedział Niall i ustąpił mu miejsca.
 -  Ja ci dam zaraz twoja dziewczyna -  mruknął pod nosem Harry siadając przy komputerze -  hej słońce, co porabiasz?
 -  W zasadzie chciałam zadać ci to samo pytanie, ale mnie uprzedziłeś… Teraz odpoczywam, a wcześniej ciężko pracowałam nad waszą stroną i odpisywałam na listy od fanek… Żmudna robota… A teraz ty, co porabiasz, bo widzę, że ciężko to wy jednak nie pracujecie.
Harry się zaśmiał.
 -  No my też odpoczywamy. Jutro mamy trzy koncerty, potem jeszcze wywiady dla telewizji i znów koncerty no i za tydzień wracamy, z czego cieszę się najbardziej! -  Uśmiechnął się dołeczkowato.
 -  Nie rób mi tego, proszę.
 -  Czego? Mam nie wracać? -  Udał zasmuconego.
 -  Oczywiście, że masz wracać, tylko nie uśmiechaj się tak słodko, bo później ja cierpię przez to…
 -  Przepraszam, nie chciałem. Już do końca życia będę poważny.
 -  No do końca, to może nie… Zresztą, nie wiem, czy byś wytrzymał.
 -  Nie wiem… A jak dzieci?
 -  Tęsknią, ale jednak ja najbardziej tęsknię…
 -  No jeszcze tylko tydzień…
 -  Masz rację. Jeden, wielki, długi, przeciągający się tydzień.
 -  Przestań mnie dołować, bo za chwilę będę musiał zacząć brać leki przeciw dołowe.
 -  A są takie? Przeciw dołowe?
 -  Nie wiem.
Chwilę jeszcze pogadaliśmy, po czym się rozłączyliśmy. Po pół godzinie razem z Jayem i Gabrielą pojechaliśmy na Worldlife, gdzie mieścił się mój sklep. Mieliśmy wspólnie czekać na dostawę.W trójkę rozsiedliśmy się na dotychczasowych stołkach i wyczekiwaliśmy cierpliwie. Po półtorej godzinie po minionym czasie pod sklep zajechała wielka ciężarówka. Zerwaliśmy się z siedzeń i ruszyliśmy, aby otworzyć dostawcy.
 -  Witam -  zaczęłam.
Dostawca, który wysiadł z samochodu był śmiesznie niski (ale nie wyglądał na karła), szczupły. Włosy miał długie, koloru blond. Spojrzał na naszą trójkę, po czym zaczął się wdrapywać z powrotem na górę, jak się okazało po fakturę oraz po potwierdzenie odbioru zamówienia. Kiedy był już na dole, spojrzał znów na naszą trójkę i powiedział:
 -  Dzień dobry. Zamówienie na nazwisko STYLES. Zgadza się? -  Jego tembr głosu był całkiem miły i przyjazny.
 -  Zgadza się -  odparłam.
 -  To pani? -  Spojrzał na mnie granatowymi tęczówkami.
 -  Tak, to ja.
 -  To bardzo proszę o pani autograf -  uśmiechnął się szeroko.
- Ależ oczywiście, gdzie mam się podpisać?
 -  O tutaj -  wskazał na kartkę.
Podał mi długopis, a ja podpisałam potwierdzenie odbioru. W tym czasie Gabriela z Jayem zabrali się za wynoszenie mebli z ciężarówki.
 -  Poczekajcie państwo! Ostrożnie! Pomogę państwu -  zaczął mężczyzna.
 -  Wątpię -  mruknął pod nosem Jay. Ponieważ nieśli we dwójkę fotel, Gabriela popchnęła lekko fotel   w jego kierunku, a Jay spojrzał na nią z pretensją. Na szczęście mężczyzna nie usłyszał tego. Ciężarówkę opróżniliśmy w przeciągu półgodziny. Pożegnaliśmy się z dostawcą, a sami rozpoczęliśmy akcję: „Ustawianie mebli”. W zasadzie to zrobiliśmy bardzo dużo. W zeszłym tygodniu nawet odkryliśmy, że jest jeszcze jedno pomieszczenie, z czego zrobiliśmy dwa, ponieważ było stosunkowo duże. Podzieliliśmy je na kuchnię i łazienkę. W głównym pomieszczeniu ustawiliśmy cztery stoły z krzesłami, ladę z kasą fiskalną. W oknach zawieszone zostały firanki, w pustych miejscach poustawialiśmy manekiny, oraz gabloty na moje prace. Byłam z całego efektu dumna, naprawdę dumna i szczęśliwa, że wreszcie będę mogła sama popracować, że wreszcie będę miała dla siebie chwilę wytchnienia. Sklep był w stylu lat 20 - 30. W zeszłym tygodniu przyszedł elektryk i podłączył światło. Również przyszedł hydraulik i podłączył wodę.
 -  Wiecie co, naprawdę jestem dumna z końcowego efektu. Jak mam się wam odwdzięczyć, co? Napracowaliście się, a ja nie wiem, jak mam wam to wynagrodzić? -  Zaczęłam głośno myśleć.
 -  Daj nam na trochę swoje dzieci.
 -  I w ten niby sposób mam się odwdzięczyć?!
 -  Tak.
 -  No chyba żartujecie! -  Nie wierzyłam własnym uszom.
 -  Nie, mówimy serio -  poparł Gabrielę, Jay.
-  Ale… Ja nie wiem, co mam powiedzieć.
 -  Nic nie mów. Musisz odpocząć.
 -  Oj, tam. Jeszcze cztery dni. Właśnie, nie zapytałam was. Jak wam się podoba?
 -  Mnie bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo -  krzyczał i powtarzał w kółko Jay.
 -  Nudzisz już -  rzuciła Gabriela, udając że ziewa.
-  Ale z was zgrana para -  zaśmiałam się.
Dwa kolejne dni minęły w oka mgnieniu, w zasadzie nie wiem kiedy… Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że jutro wracają chłopaki. Oczywiście najbardziej cieszyłam się z faktu, że wracał Harry. To była ich chyba najdłużej trwająca trasa koncertowa, bo trwała aż trzy miesiące, bez żadnej przerwy na odwiedziny…   Dziś jednak przed ich jutrzejszym przylotem, miałam masę pracy. Odebrać przesyłkę     z zamówionymi rzeczami do sklepu, minerały, odprowadzić Darcy do przedszkola, no i po odpisywać i na twitterze i na Facebooku i ogółem na listy, bo nasza skrzynka pocztowa pękała w szwach… Byłam bardzo szczęśliwa, gdy Eleanor zaproponowała mi opiekę nad Tosiem. Powiedziałam jej, że pewnie ma masę roboty z Tommim i Jimem, ale odparła, że chłopcy pojechali do babci, więc ma wolne, a chętnie zajęłaby się Antkiem, więc byłam jej bardzo wdzięczna za to. Aktualnie siedziałam w gabinecie. W ostatnim czasie to bez przerwy w nim siedziałam. Praktycznie z niego nie wychodziłam… Przytaszczyłam wór listów od fanów do domu i usiadłam wygodnie w fotelu i zaczęłam czytać listy. Pierwszych parę listów było z prośbami o odezwanie się, co więc czyniłam w imieniu Hazzy, kolejne były z gratulacjami i podziękowaniami, a jeszcze inne dla mnie. Właściwie do mnie. Dobre i niedobre…  Chwyciłam jeden z nich. Był w niebieskiej kopercie zaadresowany do mnie. Otworzyłam zgrabnie kopertę i wyciągnęłam kartkę i zaczęłam czytać. Nie wierzyłam własnym oczom, co było tam napisane… mniej więcej brzmiało to tak:

Kochaniutka pani Styles
Piszę do pani ten list, ponieważ zdenerwowała mnie pani swoją obecnością. Przez panią w One Direction zaczęły powstawać różnego rodzaju konflikty, co grozi rozpadnięciem się zespołu, czego oczywiście nie chcemy. Naszym zdaniem jest pani bezużyteczna tam i zastanawiamy się, po jaką cholerę pani tam jest, skoro chłopcy doskonale sobie radzą sami. Strona, którą pani aktualnie  prowadzi, jest w rozsypce… Brak słów na ten temat… Naszym zdaniem to trochę dziwne, że Hazzy zauroczył się, nie wspominając już, że zakochał, w takiej osobie, jaką jest pani. Jest pani brzydką, mało inteligentną blondynką, których na całym świecie są masy. Nie potrafi pani niczego dobrze zorganizować. Obiecujemy, że załatwimy panią…
                                                                                                           Kochający X i Y
To był jeden z wielu listów.  Kolejny brzmiał tak:

Droga Megan Erase
Ponieważ nie masz prawa nosić nazwiska naszego męża, co my czynimy, masz się od niego odwalić. Daj mu spokój, on cię nie kocha, nie widzisz tego?! Chodzi do różnych klubów i zabawia się                z różnymi blondynkami. Wiesz o tym? Wiesz chociaż, co to jest Internet, bo nie wydaje mi się… Żal mi cię tak ci powiem… Przez ciebie nasz Hazzie się bardzo zmienił i już nie będzie takim, jak kiedyś…  Jak się od niego nie odwalisz, to przysięgam, że przyjadę tam, odnajdę cię i cię zabiję. Dopilnuję tego...... Możesz się zacząć już bać. 
                                                                                                            A
Po kolejnych czterdziestu takich listach o podobnej treści, chciałam naprawdę gdzieś się zaszyć i nigdzie stamtąd się nie ruszać. Co ja im takiego zrobiłam? Dlaczego one mnie tak nie lubią? O czym w ogóle one piszą? Może nie są przy zdrowych zmysłach, ale hejtowanie kogoś nie jest miłym uczuciem… Zachciało mi się płakać, no bo tyle słów ciśniętych we mnie… Schowałam wszystkie listy od hejterów, wcisnęłam w jedną siatkę i schowałam głęboko, głęboko do szafy. Postanowiłam nigdy nie pokazać tego Harry’ emu.
Aby o tym nie myśleć, zaczęłam pracować nad ich stroną. W sumie to dodałam parę nowych sond (typu: JAK PODOBA CI SIĘ NOWY ALBUM CHŁOPAKÓW?), nowy teledysk. Oczywiście nie zabrakło zdjęć.
Strona wyglądała świetnie. Efekt mojej roboty przechodził ludzkie pojęcie. Kiedy skończyłam zerknęłam na zegarek. Godzina piętnasta… Pora odebrać przesyłkę oraz odebrać Darcy…
Pobiegłam na pocztę z odpowiedziami na listy fanek, które wysłałam oraz odebrałam swoją wielką paczkę do sklepu… Zaczęłam się zastanawiać, gdzie ja to schowam… Jeszcze zdążyłam zrobić zakupy… Dotargałam wszystko do samochodu i schowałam w zasadzie ledwo wepchnęłam do bagażnika. O szesnastej pojechałam odebrać Darcy. W domu byłyśmy około siedemnastej trzydzieści.
 -  Darcy, wiesz, co jest jutro? -  Zapytałam.
 -  Wiem, tata  przyjeżdża! -  Krzyknęła szczęśliwa.
 -  Właśnie. Cieszysz się?
 -  No!
 -  Ja też. Pomożesz mi w kuchni?
 -  Tak.
 -  Dobrze, to poczekaj chwilkę, przyniosę z samochodu zakupy. Umyj rączki i poczekaj tu na mnie.
 -  Dobrze.
Poszłam do garażu. Otworzyłam bagażnik i zaczęłam wyciągać jego zawartość. O dziwo było tego bardzo dużo. Nawet nie wiem, kiedy ja to wszystko nakupowałam. No, ale cóż… Teraz to wszystko trzeba powynosić na górę… Złapałam cztery siaty i zaniosłam je do kuchni. Darcy grzecznie siedziała na krześle i czekała, aż przyjdę. Postawiłam siatki koło lodówki.
 -  Dobrze, to na razie tyle. Reszta już nie do kuchni -  powiedziałam sama do siebie -  Darcy, słuchaj będziesz mi podawać rzeczy z tych siatek, a ja je będę chować, dobrze?
 -  Dobrze -  rzuciła zrywając się z krzesła i podbiegając do mnie.
Dzielnie pochowałyśmy wszystkie rzeczy. Najważniejsze zostały na blacie.
 -  Świetnie.
Właśnie chciałam powiedzieć do Darcy, że jest bardzo grzeczna i że mi bardzo pomogła, gdy usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Szybkim ruchem przekręciłam klamkę i otworzyłam drzwi. W nich stała Eleanor z Tosiem.
 -   Oh, wchodź, zapraszam -  powiedziałam -  miałam za chwilę do ciebie iść.
 -  Widzisz, pokrzyżowałam ci plany -  uśmiechnęła się Ellie wchodząc do środka i podając mi Tonia.
 -  Ciocia Ellie! -  Krzyknęła Darcy.
 -  Darcy! Chodź tu, niech cię wyściskam -  powiedziała Ellie, biorąc ją na ręce.
 -  Ellie, zaraz wstawiam wodę na herbatę. Czego się napijesz? -  Zapytałam.
 -  Nie, naprawdę, przyszłam tylko na chwilkę.
 -  Mówisz poważnie, czy żartujesz?! Proszę, chociaż napij się herbaty.
 -  No dobrze, a nie przeszkodziłam wam w czymś? -  Zapytała Eleanor.
 -  Nie, gdzie tam. Właściwie niedawno wróciłyśmy z przedszkola, prawda Darcy?
 -  Tak -  powiedziała mała bawiąc się włosami Ellie.
 -  Szykujemy się na jutro.
 -  Ach, to mogę wam pomóc, bo ja już od rana buszowałam u siebie w kuchni. Musiałam także zrobić porządek i wykorzystać czas, że chłopców nie ma… Tak się pochłonęłam w ten wir sprzątania i pieczenia, że zapomniałam kompletnie o wyprzedażach na które miałam się dziś wybrać!
 -  To możesz iść jutro.
 -  No właśnie nie mogę, bo trwały tylko przez ten dzisiejszy dzień… -  powiedziała smutno Ellie, siadając przy stole w kuchni -  ach, Darcy, mam coś dla ciebie.
 -  Naprawdę?!
Ellie zerwała się z krzesła i pomaszerowała do hollu.
 -  No idź za ciocią -  powiedziałam do Darcy.
W tym czasie postawiłam na ziemi Antosia, który najwyraźniej nie miał ochoty biec za dziewczynami, bo złapał mnie za nogę i się do niej przykleił.
 -  No i co powiesz, Antosiu? Jak było u cioci? -  Zapytałam nalewając wody do czajnika i stawiając go na gazie.
 -  Ciocia jeśt siuper!
 -  Tak? To opowiesz mi, co robiliście?
 -  Ciocia poźwoliła mi pobawić się chłopaków ziabawkami!
 -  Tak? I jak? Fajnie było?
 -  Siuper!
 -  A byłeś grzeczny?
W tym momencie naszą rozmowę przerwał okrzyk radości. Za chwilę do kuchni wbiegła śmiejąca i jednocześnie krzycząca Darcy. W rączkach trzymała jakieś pudełko.
 -  Darcy, co tam masz, co ci ciocia znów kupiła? -  Zapytałam patrząc na Eleanor, która mrugnęła do mnie uśmiechając się szeroko.
 -  Lalkę! -  Krzyknęła Darcy.
 -  Pokaż!
Schyliłam się do niej. Darcy podała mi pudełko z lalką Barbie.
 -  No proszę. Widzisz? Ale ładna. A podziękowałaś cioci?
Darcy podbiegła do Ellie i rzuciła się jej na szyję. Antoś stał zdezorientowany i nie wiedział o co chodzi.
 -  Cio to? -  Zapytał patrząc na zabawkę.
 -  Lalka Darcy.
 -  Pokaś!
 -  A nie zniszczysz?
 -  Nie.
 -  To poczekaj sekundkę. Darcy, pozwolisz, że ją rozpakuje?
 -  Tak! -  Powiedziała wesoło Darcy całując ciocię.
Rozpakowałam lalkę i podałam Antkowi. Obejrzał ją, chwilę postał, potem zerknął na mnie, na Ellie i znów na lalkę.
Chciałam już coś powiedzieć, ale Antoś podbiegł do Ellie i rzucił jej się w ramiona.
 -  Ciocia!!! Ja teś chcię taką lalkę! -  Krzyknął wesoło.
Razem z Ellie o mało nie parsknęłyśmy śmiechem.
- Ale wiesz, co, lalki są dla dziewczynek.
Po długiej dyskusji na temat lalek podałam herbatę i jakieś słodkie.
 -  O której oni jutro przylatują? -  Zapytałam.
 -  O jedenastej.
 -  Czyli, jak dobrze pójdzie bez korków to w domu najprawdopodobniej będą o wpół do dwunastej.
 -  Byłoby świetnie. A teraz mów, co masz do zrobienia, to wam pomogę.
-  Ale, nie chciałabym cię wykorzystywać.
 -  Oh, nie wygłupiaj się. No już, mów co robimy na jutro, to wszyscy w trójkę ci pomożemy, prawda?
  -  Prawda! -  Krzyknęli moi podopieczni i stanęli na baczność.
 -  No… Cóż mogę powiedzieć… Dobrze, tak naprawdę, to nie mam zielonego pojęcia, co jutro zrobić na ten przeklęty obiad…
Sięgnęłam po książkę kucharską i wspólnie zaczęliśmy ją „studiować”. Zdecydowaliśmy, że zrobimy sznycle cielęce. Umyłam dokładnie cielęcinę. Ellie stała gotowa przy desce do krojenia z nożem w ręce. Zaczęła fazę krojenia. Następnie rozbiłyśmy mięso tłuczkiem. Uformowałyśmy owalne sznycle. Darcy posoliła sznycle. Oczywiście pod moją uwagą… Otoczyłyśmy w mące, w roztrzepanym jajku oraz bułce tartej. Następna faza to smażenie. Poprosiłam Darcy, aby wyciągnęła patelnię, co oczywiście zrobiła.
 -  Dziękuje. Ellie, może pieczarki smażone do tego zrobić?
 -  Wiesz, co Meg, to nie jest najgorszy pomysł… Już się za to biorę. Tosiu, chcesz mi pomóc?
 -  Jaśne! -  Ucieszył się.
 -  Dobrze, to otwórz lodówkę i wyciągnij z niej pieczarki.
 -  Dobra Darcy, uważaj teraz na tłuszcz, który strzela.
Usmażyłyśmy sznycle na oleju, co trwało jakieś piętnaście minut.
 -  Ellie, jak tam wasze pieczarki? -  Zapytałam, gdy skończyłyśmy.
 -  No już kończymy. Antosiu, cofnij się, bo ciocia będzie przerzucać pieczarki do naczynia.
Podeszłam do stołu, aby napić się herbaty. Przez przypadek spojrzałam na zegar. Była 21.15…. KTÓRA?!
 -  Jezus Maria! -  Wrzasnęłam, a Eleanor podskoczyła z przerażenia, a garnek wypadł jej z rąk i upadł na ziemię. Na szczęście pieczarki się nie wysypały, ale masło się trochę wylało…
- Co się stało?! -  Zdenerwowała się Ellie.
 -  Spójrz na zegarek… -  powiedziałam.
 -  Jezus Maria! -  Wrzasnęła po mnie Eleanor.
 -  To aż tyle nam zajęło?! Muszę dzieci położyć…
Ellie wyszła wpół do dziesiątej, a mnie zostało położyć dzieci do łóżek, co zrobiłam chwilę po jej wyjściu. Poczytałam im bajki, do momentu, gdy zasnęli. Byłam szczęśliwa, że miałam już obiad na jutro przygotowany, ale byłam również nieszczęśliwa, że muszę posprzątać kuchnię.
 -  Cóż… Naświniłaś, to teraz sprzątaj -  mruknęłam do siebie.
Zeszłam i zabrałam się za sprzątanie. Umyłam garnki, jedzenie schowałam do lodówki no i wymyłam podłogę w kuchni. Oczywiście, nie obyło się bez telefonu Harolda. Dopadłam do niego w ostatnim momencie.
 -  Halo?! -  Rzuciłam do słuchawki.
 -  Hej kochanie, co taka zdyszana jesteś? -  Zapytał.
 -  A nic, robiłam porządek.
 -  Aż tak nabałaganiłaś?
 -  No… Powiedzmy. Umyłam kuchnię i ruszyłam odebrać telefon.
- Ale ci się udało.
 -  No właśnie wiem -  popatrzyłam na wiadro z mopem, stojące na środku kuchni- Co porabiałeś dzisiaj? -  Skierowałam się do salonu, aby przez chwilę móc ochłonąć.
 -  Byliśmy z chłopakami w telewizji, potem pojechaliśmy do fundacji dziecięcej no i na podpisywanie płyt…
 -  No to strasznie dużo miałeś dziś roboty… To od której nie spisz?!
 -  No… Od jakiejś siódmej…
 -  Jejku, to jakieś święto.. -  Zakpiłam.
 -  No wiesz!
 -  No, co? Przecież lubisz się dobrze wyspać, a nie jesteś porannym ptaszkiem.
 -  No już przestań… Napracowałem się…. No i musieliśmy się spakować…
- Co znaczy „się”?
 -  No… Louisa… Bo  nie umiał niczego poskładać, ani ułożyć do tej walizy, więc w czterech pomagaliśmy mu. Ja z Liam’ em składaliśmy jego rzeczy, a Zayn z Niallem układali do walizy. Lou miał się bacznie przyglądać. Kiedy już wszystko poukładaliśmy, wyszła z tego niezła kupka, wystająca sporo ponad poziom zamknięcia. Postanowiliśmy się tym nie przejmować. Zamknęliśmy szczęśliwi walizę, ale klapa oparła się na rzeczach i trzeba było ją domykać, więc ja i Niall usiedliśmy na zamknięciu, Liam złączał jedną stronę walizki, a drugą Zayn. Gdy to zamknęliśmy byliśmy wszyscy zadowoleni. Lou nam serdecznie podziękował i oznajmił, że już będzie wiedział, jak to robić i gdy wychodziliśmy               z pokoju, waliza się otworzyła, a Lou wylądował w pięknej stercie jego ciuchów i wszystko zaczęliśmy od początku… No i właśnie przed chwilą skończyliśmy…
 -  No to mieliście tam niezły ubaw -  podsumowałam.
 -  A żebyś wiedziała jaki…
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i pożegnaliśmy się. Ja natomiast wróciłam do zmywania podłogi.  Byłam cała szczęśliwa, gdy skończyłam. Pogasiłam na dole wszystkie światła i poszłam na górę.  Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w świeżą piżamę i weszłam do łóżka.
 -  Jak to dobrze wyciągnąć się we własnym łóżku… Jutro muszę jeszcze wyciągnąć te cholerne rzeczy do sklepu… -  powiedziałam do siebie -  A no i chyba muszę zrobić pranie -  dokończyłam i zgasiłam światło.
Długo jednak nie mogłam zasnąć, ale w końcu oddałam się w ręce Morfeusza.

 Promienie słońca wesoło skakały po mojej twarzy lekko ją ogrzewając. Było to bardzo miłe uczucie. To trochę dziwne, ponieważ miałam w pokoju zasłony… Otworzyłam oczy, które od razu zamknęłam, ponieważ słońce świeciło mi prosto w twarz. Przekręciłam się na drugi bok, w zasadzie usiadłam. Posiedziałam chwilę, aby się nie przewrócić, bo trochę kręciło mi się w głowie. Po chwili jednak wstałam i podeszłam do okna. Okazało się, że okno się otworzyło i stąd miałam odsłoniętą zasłonę. Odsłoniłam zasłony i poczułam na twarzy znów promienie słońca, które przyprawiały mnie o dodatkową energię. Pościeliłam starannie łóżko i zajrzałam do dzieci. Obydwoje jeszcze spali, więc zeszłam na dół, żeby zrobić sobie kawę. 

__________________________________
Hej Wam.
Więc tak... Rozdział chciałam dedykować dwóm osobom... Mojej najlepszej przyjaciółce Dominice (Domie). Bardzo się cieszę, że się pogodziłyśmy. Nie rozmawiałyśmy ze sobą od trzech tygodni... Tak, czy owak bardzo się cieszę, że już to naprawiamy powoli :). Druga osoba jest bardzo wyjątkowa. Ten rozdział także dedykuję mojej kochanej cioci Uli, która wczoraj niestety, ale od nas odeszła. Mam nadzieję, że jakoś się trzyma tam, wyżej... 
Kto z Poznania, można mnie będzie znaleźć na przedmieściach. Będę ubrana na czarno- wiadomo... Mogę się szlajać w towarzystwie dwóch chłopaków xD moich kuzynów, będą na 100% w garniakach xD pozdrawiam Was wszystkie i mam nadzieję, że wciąż będziecie ze mną i dziękuję wszystkim za bardzo miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem :) xx
                                                                                                   ~Meg

niedziela, 6 kwietnia 2014

102

Po przeczytaniu rozdziału, bardzo proszę, przeczytaj moją notatkę.
______________________________________________________

- Co ty wyprawiasz?! -  Zdenerwowałam się na gapiącego się na mnie Hazzę z roześmianą buźką.
 -  No co? -  Skrzywił się.
- Co u Darcy?
 -  Dobrze, śpi.
 -  A Antoś?
 -  Też.
 -  Super.
Odwróciłam się do niego tyłem i zabrałam się za kurczaka. Wytarłam go dokładnie i wsadziłam do rękawa do pieczenia. Na plecach cały czas czułam wzrok Harry’ ego. Wsypałam przyprawę do torebki i rozprowadziłam po kurczaku.  W pewnym momencie zorientowałam się, że śpiewam ich piosenkę: „Kiss You”. Jak się na tym przyłapałam,  od razu zamilkłam.
 -  Czemu przestałaś? -  Zamruczał mi do ucha.
 -  HARRY! -  Odsunęłam go od siebie -  nie teraz.
 -  Skąd wiesz, o co mi chodzi?
 -  Przeczucie -  skomentowałam.
 -  No wiesz… Tak ładnie śpiewasz… zaśpiewaj coś jeszcze…
 -  Nie.
 -  Proszę.
 -  Nie.
 -  No nie daj się prosić.
 -  Nie -  byłam twarda.
 Odsunęłam się od niego i podeszłam do piekarnika. Nagrzałam go i wstawiłam kurczaka nastawiając potem zegarek. Harry złapał mnie w pasie.
 -  Harold, uspokój się. Nie widzisz, że szykuję obiad?
 -  Nie….
Popatrzyłam na niego spode łba, a on się zaśmiał.
 -  No nie rób tej głupiej miny!
 -  Bo co?
 -  Tak Ci nie do twarzy.
 -  EH… Ty, ty…
Kurczak piekł się godzinę, do tego jakaś sałatka i może podsmażane ziemniaki?  Zupę już miałam. Hmm…
 -  Kusząca propozycja -  wymsknęło mi się.
- Co mówisz? -  Mruknął mi do ucha.
 -  Nic.
 -  Słyszałem. Idziemy.
 -  Harry, w domu są dzieci, zapomniałeś? -  Uświadomiłam go.
 -   No to co? Śpią.
 -  Nie odpuścisz, co?
 -  Nie.
Boże..To jest dopiero dziecko.
 -  Może kiedy indziej.
 -  No proszę…
 -  Nie.
- Ale jesteś…
 -  Chcesz obiad?
Trochę się uspokoił. Za półtorej godziny obiad był gotowy.
 -  Dobra, idź po dzieci -  rzuciłam do niego.
Poszedł i za chwilę wszyscy jedliśmy obiad.
 -  Mamusiu -   zaczęła Darcy.
Popatrzyłam na nią nic się nie odzywając.
 -  Przepraszam.
 -  Więcej tak nie rób, Darcy. Nie wolno ci tak robić pamiętaj.
 -  Przepraszam.

 -  Jedz.
Trzy miesiące później chłopaki byli w trasie, więc mogłam w końcu zająć się moją niespodzianką, czyli własnym sklepikiem.  Rano o 6.30 wstałam, w zasadzie zwlekłam się z łóżka i powędrowałam do łazienki. Umyłam się i ubrałam. Związałam włosy w kok i zrobiłam makijaż. Poszłam do pokoju Darcy, aby ją przyszykować do przedszkola. Kiedy Darcy była już „przygotowana” do wyjścia, ja jeszcze pobiegłam po torebkę i już mogłyśmy wychodzić. Z Antkiem nie było najmniejszych problemów. Był   w przeciwieństwie do siostry bardzo kulturalny. Nie wiele wymagał i był bardzo grzeczny. Wyszłyśmy z domu, a Darcy zaczęła w kółko paplać o Patryku, aż myślałam, że dostanę migreny … Byłam wolna, gdy ją oddałam w dobre ręce pani przedszkolanki. Do domu wróciłam szczęśliwa, że mogę w ciszy       i spokoju popracować. Zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku w przedpokoju. W całym domu panowała głucha cisza. Poszłam na górę zerknąć, czy Toś śpi. Spał sobie smacznie, więc postanowiłam zająć się moim sklepikiem. Postanowiłam najpierw zająć się śniadaniem. Wstawiłam czajnik na gaz           i przygotowałam sobie kawę. Wyciągnęłam z szafki miskę, z drugiej płatki. Nasypałam do miski płatki   i zalałam mlekiem. Gdy woda się zagotowała zalałam kawę i dodałam mleko. Mniam! Teraz wystarczy tylko zanieść wszystko do gabinetu… Postawiłam wszystko na tacy i poszłam do gabinetu. Usiadłam przed komputerem, włączając go. Spojrzałam na zegar. Po dziewiątej. Okej. Wszystko pod kontrolą,   w końcu. Nareszcie spokój.  Upiłam łyk kawy i rozkoszowałam się chwilą samotności. Weszłam           w Internet i wpisałam w Google: pawilony do wynajęcia w Chicago. Oczywiście była tego cała masa, więc zaczęłam powoli przeglądać wszystkie propozycje. Wypisałam na kartce chyba z dziesięć miejsc w Chicago i telefony właścicieli. W pewnej chwili usłyszałam łomot dochodzący z góry. Zerwałam się  z krzesła i pobiegłam na górę. Jak się okazało Antoni się obudził… Nie wiem,  w jaki sposób  przewrócił lampę stojącą blisko jego łóżeczka…
 -  Antosiu, co ty najlepszego wyrabiasz?!
Antoś popatrzył na mnie zdziwiony.
 -  Mama! -  Ucieszył się.
 -  Tak, mama, ale tatuś będzie wściekły, że zepsułeś lampę… -  wzięłam go na ręce.
 - Psieplasiam…
 -  Nie mnie, Antosiu… Teraz musimy jeszcze kupić nową lampę do twojego pokoju….. Dobrze, coś wymyślimy, a teraz chodź, umyjemy cię.
Doprowadziłam Tosia do porządku dziennego. Po śniadaniu posadziłam go na podłodze w salonie, żeby mógł się spokojnie pobawić zabawkami.  Nagle zadzwonił telefon. Podbiegłam do niego                i odebrałam.
 -  Halo?
 -  Hej skarbie, co porabiasz? -  Usłyszałam.
 -  A muszę kupić nową lampę.
 -  Jak to? -  Zdziwił się Harry.
 -  No, bo Antoś przed chwilą stłukł.
 -  Którą?!
 -  No tą, która stała obok jego łóżeczka.
 -   Jak on to zrobił? -  Zaczął się zastanawiać.
 -  A skąd mam to wiedzieć?
 -  No ty tam jesteś? To się pytam, bo może widziałaś, jak on to zrobił.
 -  Nie, nie zobaczyłam. Usłyszałam tylko huk, więc czym prędzej pobiegłam do niego.
 -  No to masz tam wesoło. Tęsknię za tobą.
 -  Wiem, ja za tobą też, Darcy no i Antoni również.
 -  Słuchaj, będę musiał kończyć, bo idziemy z Niallem do studia nagraniowego.
 -  To życzę powodzenia. Kocham cię.
 -  Ja ciebie też. Ucałuj dzieci.
Rozłączyliśmy się i wreszcie miałam chwilę spokoju.  Wróciłam do przerwanej czynności. Chwyciłam za karteczkę leżącą obok komputera i zaczęłam wydzwaniać do właścicieli pawilonów.  Po pięciu byłam zmęczona i właściwie zdecydowana. Z właścicielem byłam umówiona na dwunastą u niego      w pawilonie, do którego droga według moich obliczeń zajmowała półgodziny. Zaczęłam się zastanawiać, czyby nie zostawić u którejś z dziewczyn Tosia, bo nie wiedziałam, w jakim stanie będzie lokal.   Wszystko musiałam utrzymać w tajemnicy, bo wiadomo, że dziewczyny by wygadały chłopakom, a i Harry o wszystkim by się dowiedział.  Poszłam do Danielle i zapytałam się, czy Antek nie mógłby zostać pod jej opieką, przez pewien czas. Od razu się zgodziła. Wiedziałam nawet dlaczego. Danielle uwielbiała Antosia, zresztą dogadywali się z Jasmine i obydwoje byli spokojni           i grzeczni.
 -  Dzięki wielkie, naprawdę -  powiedziałam oddając Dan Tosia.
 -  Ciocia Dani! -  Powiedział wesoło Antoś.
 -  Tak Toni, to ja -  odpowiedziała mu figlarnie Danielle -  pobawimy się z Jasmine, tak?
 -  Tak -  odpowiedział jej pewnie i powędrował do środka.
 -  To cóż… Skoro nie chce się ze mną pożegnać, to lepiej pójdę… -  rzuciłam do Danielle.
 -  Nie masz co się przejmować. Jasmine robi podobnie. W zeszłym tygodniu szłam do lekarza, więc poprosiłam Ellie, aby przypilnowała jej. Wszystko było okej, do chwili, gdy  nadeszła chwila „rozłąki”. Jasmine wesoło podreptała do środka, tak jak teraz Antoś. Z tym, że ja zawołałam ją. Ona wyjrzała zza nóg Ellie, pokazała mi język i powiedziała: „Idź już sobie”. Wiesz, jak ja się wtedy poczułam? -  Zaczęłyśmy się śmiać.
 -  Słuchaj, nie wiem, o której wrócę. Postaram się jak najszybciej.
 -  A gdzie idziesz?
 -  Muszę kupić nową lampę do pokoju Antosia, ponieważ dziś rano zbił tą, która stała u niego… -  po części powiedziałam prawdę.
 -  A to cwaniaczek… Naprawdę?! On przecież jest taki niewinny.
 -  A jednak -  uśmiechnęłam się -   dobra, lecę.
 -  Miłego kupowania.
Wsiadłam do samochodu, zapięłam pasy i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Nacisnęłam pedał gazu      i ruszyłam. Na miejscu faktycznie byłam w półgodziny. Zaparkowałam i zaczęłam się rozglądać za numerem lokalu. Po pięciu minutach stałam pod pawilonem. Chwyciłam z klamkę i otworzyłam drzwi. Weszłam pewnym krokiem do środka, lecz jednak coś sprawiło, że się cofnęłam. Gdy się rozejrzałam, to zrobiło mi się słabo. Miejsce faktycznie było ogromne, może nawet lepsze określenie, jak OLBRZYMIE i w dodatku bardzo przestrzenne. Niestety lokal był bardzo, bardzo zaniedbany. Wszędzie panował kurz i brud, a w każdym rogu urzędowały pająki w swoich olbrzymich pajęczynach. Coś strasznego. Stwierdziłam, że bardzo dobrze zrobiłam, że Toniego zostawiłam u Dani. Mogłam się o niego nie martwić. Na środku pomieszczenia  stał wysoki mężczyzna, w średnim wieku. Krótko ostrzyżony brunet o jasnej karnacji i brązowych oczach.
 -  Witam. Pani Styles? -  Zapytał uśmiechając się lekko.
 -  Zgadza się. A pan to… -  urwałam, bo zapomniałam jak ten facet się nazywa.
 -  Mark Polly -  przedstawił się, podchodząc i wyciągając w moim kierunku rękę. Aż ciężko było uścisnąć jego dłoń. Po prostu obrzydzenie wzięło górę … -  miło panią poznać.
 -  Pana również -  odpowiedziałam trochę przyciszonym głosem -  może przejdźmy do konkretów.
 -  Oczywiście. Już Pani wszystko pokażę.
W ten oto sposób w tym obleśnym miejscu spędziłam półtorej godziny. W końcu zdecydowałam się kupić je (nie wynająć) i odrestaurować. W końcu mówi się, że nie ważny jest efekt początkowy. Ważny jest efekt końcowy! Zapłaciłam stosunkowo tanio, jak na takie miejsce i właśnie zostałam właścicielką pawilonu. Jedna połowa mnie bardzo, ale to bardzo się cieszyła z nowej rzeczy, lecz druga połówka wrzeszczała na mnie, że poszłam na taki układ. Ogółem byłam z siebie zadowolona. Otrzymałam do ręki klucze od lokalu i wszelkie informacje oraz formularze. Mężczyzna pożegnał się ze mną i opuścił miejsce. Zaczęłam się rozglądać po całym sklepie i doszłam do wniosku, że jednak konieczny jest remont, bo inaczej to miejsce nie przeżyje…  W drodze do domu zahaczyłam jeszcze do sklepu i zrobiłam sprawunki. Wstąpiłam po Antosia, który był cały szczęśliwy, że mama wróciła             i wspólnie wróciliśmy do domu. Wiedziałam, że musiałam jeszcze iść po Darcy, ale to dopiero za godzinę, więc spokojnie mogliśmy z Antosiem zjeść obiad, który przygotowałam wczoraj. Wystarczyło w zasadzie tylko odgrzać.
 -  Antosiu, za chwilkę mama zrobi obiadek, dobrze? Siądź przy stole, proszę.
 -  Dobzie.
Szybko odgrzałam pulpety w sosie koperkowym i ziemniaki. Antosiowi wszystko pokroiłam i usiadłam przy stole.
 -  Mama? -   Zagadał w pewnym momencie Antoś.
 -  Słucham, cię?
 -  Kiedy wlacia tata?
 -  Niedługo, Antosiu -  w zasadzie zdałam sobie sprawę, że to „niedługo” to dwa tygodnie… Wychowywanie dwójki dzieci bez obecności ojca jest naprawdę trudne, dlatego brakowało mi go        z każdym dniem co raz bardziej.
 -  A dlaczego pytasz?
 -  No, bo tęśknie zia tatą.
 -  Ja też -  przyznałam. Chciało mi się płakać, gdy zobaczyłam jego smutne oczy, które zrobiły się jak dwa, małe guziczki.
Po obiedzie Antoś zdecydował, że pójdzie spać, więc zaprowadziłam go na górę, a sama wróciłam na dół, w celu poszukania jakiejś spółki budowlanej. Szukałam w Google, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Czym prędzej ruszyłam otworzyć. Chwyciłam klamkę, przekręciłam i otworzyłam.                     Za drzwiami stała Gabriela z Jayem.
 -  Hej  wchodźcie, zapraszam.
 -  Cześć Meg! Przyszliśmy zapytać, czy w czymś ci nie pomóc. Może zabrać dzieciaki? -  Zapytała Gabriela, wchodząc do środka.
 -  Wiesz co, w zasadzie Darcy jest w przedszkolu, a Antoś zdecydował, że pójdzie spać.
 -  To może w czymś ci pomóc? Nie wiem, zakupy? -  Zapytał dla odmiany Jay.
Podjęłam bardzo, ale to bardzo szybką decyzję, że powiem im o moim sklepie. Zdecydowałam, że jedna para rąk do tego lokalu to za mało.
 -  W zasadzie jest jedna rzecz, w której możecie mi pomóc, ale jest warunek, no… w zasadzie dwa. Pierwszy usiądziecie i napijecie się herbaty, a ja wam wszystko przedstawię, a drugi macie niczego nie mówić Harry’ emu i reszcie.
Popatrzyli po sobie, po czym jednocześnie rzucili:
 -  Oczywiście. Nikomu nic nie piśniemy słówka.
 -  Dobrze, to siądźcie w salonie, a ja zrobię herbatę. A właśnie, kawa, herbata, sok?
 -  Ja może herbatę -  rzuciła Gabriela.
 -  A ja może sok -  wtrącił Jay.
 -  Oczywiście. Już się robi.
Poszłam do kuchni i wstawiłam wodę na herbatę. W tym czasie nalałam do dwóch szklanek soku pomarańczowego, a Gabi zaparzyłam herbatę. Wszystko zaniosłam do salonu. Porozstawiałam na stoliczku i usiadłam na fotelu, naprzeciwko nich.
 -  No to opowiadaj, co trzeba robić -  nalegał Jay.
 -  No…. To widzę, że nie macie co robić -  zaczęłam się śmiać -  no więc…. Dziś kupiłam lokal oddalony stąd o pół godziny jazdy. Chcę, żeby to była niespodzianka i dla Hazzy i dla pozostałych. Planuję zrobić remont, najlepiej, żeby się go udało skończyć kilka dni przed powrotem chłopaków. Jednak syf tam jest straszny…
 -  No to na co czekamy!? Ruszajmy! -  Powiedziała Gabriela.
 -  Wiesz, co? Może nie dziś, bo jeszcze muszę iść po Darcy do przedszkola… Gdybym o niej zapomniała, to przecież awantura by była straszna i oczywiście by wyszło, że tatuś jest jednak lepszy niż ja, bo tatuś wysłucha i porozmawia z nią, a ja to taka zamyślona jestem…
 -  Dlaczego nam nie powiedziałaś, że potrzebna ci jest pomoc?! Przecież dobrze wiesz, że gdybyś nas poprosiła o coś, to zrobilibyśmy to najszybciej, jak to możliwe! -  Oburzyła się Gabriela.
 -  Nie wiem… Nie wiesz, co to znaczy wychowywać dwójkę dzieci samemu, podczas, gdy ich ojciec jest w trasie koncertowej…
 -  Przepraszam… Uniosłam się  -  zaczęła się tłumaczyć  -  mogę to sobie tylko wyobrazić, jak ci jest ciężko…
 -  Mogę ci powiedzieć, że strasznie mi ciężko. Jeszcze nigdy chyba nie było mi aż tak ciężko… Brakuje mi Harry’ ego i to bardzo…
 -  Wiem…
 -  Nie wiesz. Codziennie chciałabym się do niego przytulić, porozmawiać twarzą w twarz, spojrzeć       w jego pełne blasku zielone tęczówki, dotknąć jego dołeczków… Popatrzeć, jak bawi się z dziećmi… -  kilka łez spłynęło po moim policzku.
Obydwoje doskoczyli do mnie i zaczęli mnie przytulać i pocieszać.
 -  Nie martw się. Pomożemy ci. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie będziemy, tacy jak Harry, ale postaramy się, abyś się lepiej poczuła  trochę bardziej wyluzowana -  powiedział Jay ciągle mnie przytulając -  to w takim razie jutro z prawie samego rańca jedziemy tam i zaczynamy roboty. Wezmę wszystkie potrzebne narzędzia i pojedziemy, dobrze?
 -  No dobrze -  wydusiłam z siebie -  przepraszam was, za to, że musicie to znosić…
 -  Nie masz co przepraszać, to normalne -  powiedziała Gabriela odciągając już na siłę duszącego mnie Jaya, nie lubię, gdy płaczesz.
 -  Ja też nie. Chyba nikt tego nie lubi.
 -  A co u was? Jak przygotowania do ślubu? I gdzie w podróż poślubną?
 -  No, jakoś idą. W podróż postanowiliśmy jechać do Maroka.
 -  No to cudownie! Tam jest cieplutko.
 -  No, właśnie dlatego nas tam ciągnie.
Goście dopili swoje napoje i umówieni na jutro pożegnaliśmy się. Wszyscy razem wyszliśmy.               Ja pobiegłam po Darcy, która była cała szczęśliwa, że po nią przyszłam.
 -  Mama! -  Rzuciła mi się na szyję.
 -  Hej słoneczko, jak tam? Zbieramy się do domku?
 -  No jasne! To dla ciebie -  dała mi kartkę i pobiegła do szatni. Przyjrzałam się jej dziełu. Przedstawiało zapewne mnie, Harry’ ego, ją no i Antosia. Trzeba było dobrze wysilić wzrok, aby się dopatrzeć, co tam jest, ale jakoś sobie poradziłam. Postanowiłam, że nowe arcydzieło powieszę na lodówce. Ubrałam Darcy, pożegnałyśmy się z pozostałymi dziećmi oraz paniami i wyszłyśmy.  W drodze powrotnej Darcy opowiadała, co porabiała dziś w przedszkolu. W sumie to bawiła się z koleżankami     i kolegami, no i było leżakowanie i gra w zbijaka.
 -  Powiedz, Darcy, czy ten Patryk to nadal ci się podoba? -  Zapytałam, gdy byłyśmy już w domu.
 -  Nie. On jest fuj.
 -  A co się stało?
 -  Powiedział, że jestem głupia i brzydka i że woli Andzie.
 -  E, tam. Nie masz co sobie nim zawracać głowy. Dużo masz zadane?
 -  Szlaczki.
 -  Znowu?
 -  Tak.
 -  To choć, zrobimy.
Odrobiłyśmy zadaną pracę domową i do późnego wieczora Darcy opowiadała dalej, co robiła              w przedszkolu. W pół do dziewiątej dzieci były położone. Antosiowi poczytałam bajkę, a Darcy zaśpiewałam  piosenkę, która mi ostatnio chodziła po głowie. Obydwoje niemal natychmiast zasnęli. Byłam wyczerpana. Zeszłam na dół i zjadłam późną kolację. Porozmawiałam jeszcze z mamą, a do Hazzy nie mogłam się dodzwonić, więc poszłam spać.

____________________________________________________________

Więc tak. Na początek mam jedną sprawę do omówienia z Wami.  Zgodnie z obietnicą wrzucam kolejny rozdział. Obiecałam Wam, że się poprawię i częściej będę wrzucać rozdziały. Owszem. Ja się wywiązuję z obietnic, jednak Was też prosiłam... Prosiłam, abyście komentowali rozdziały... Nie jest to fair w stosunku do mnie, bo ja specjalnie poświęcam czas, myśląc o blogu i myśląc o Was, mając nadzieję, że każdy kolejny rozdział przypadnie Wam do gustu. Nie wiem... Może poświęcenie paru głupich minut na komentarz to zbyt wiele, o co proszę... Po prostu komentarze mnie motywują do dalszej pracy, a jeśli ich zabraknie to, to wszystko będzie bez sensu... Opowiadanie i tak zbliża się powoli do końca.
W każdym bądź razie mam nadzieję, że będzie lepiej i liczę na Was. Z góry dzięki.
                                                                                                            ~Meg