Po przeczytaniu rozdziału, bardzo proszę, przeczytaj moją notatkę.
______________________________________________________
- Co ty wyprawiasz?! - Zdenerwowałam się na gapiącego się na mnie
Hazzę z roześmianą buźką.
- No co? - Skrzywił się.
- Co u Darcy?
- Dobrze, śpi.
- A Antoś?
- Też.
- Super.
Odwróciłam się do niego tyłem i zabrałam się za kurczaka.
Wytarłam go dokładnie i wsadziłam do rękawa do pieczenia. Na plecach cały czas
czułam wzrok Harry’ ego. Wsypałam przyprawę do torebki i rozprowadziłam po
kurczaku. W pewnym momencie
zorientowałam się, że śpiewam ich piosenkę: „Kiss You”. Jak się na tym
przyłapałam, od razu zamilkłam.
- Czemu przestałaś? - Zamruczał mi do ucha.
- HARRY! - Odsunęłam go od siebie - nie teraz.
- Skąd wiesz, o co mi chodzi?
- Przeczucie - skomentowałam.
- No wiesz… Tak ładnie śpiewasz… zaśpiewaj coś
jeszcze…
- Nie.
- Proszę.
- Nie.
- No nie daj się prosić.
- Nie - byłam twarda.
Odsunęłam się od
niego i podeszłam do piekarnika. Nagrzałam go i wstawiłam kurczaka nastawiając
potem zegarek. Harry złapał mnie w pasie.
- Harold, uspokój się. Nie widzisz, że szykuję
obiad?
- Nie….
Popatrzyłam na niego spode łba, a on się zaśmiał.
- No nie rób tej głupiej miny!
- Bo co?
- Tak Ci nie do twarzy.
- EH… Ty, ty…
Kurczak piekł się godzinę, do tego jakaś sałatka i może
podsmażane ziemniaki? Zupę już miałam. Hmm…
- Kusząca propozycja - wymsknęło mi się.
- Co mówisz? - Mruknął
mi do ucha.
- Nic.
- Słyszałem. Idziemy.
- Harry, w domu są dzieci, zapomniałeś? - Uświadomiłam go.
- No to co? Śpią.
- Nie odpuścisz, co?
- Nie.
Boże..To jest dopiero dziecko.
- Może kiedy indziej.
- No proszę…
- Nie.
- Ale jesteś…
- Chcesz obiad?
Trochę się uspokoił. Za półtorej godziny obiad był gotowy.
- Dobra, idź po dzieci - rzuciłam do niego.
Poszedł i za chwilę wszyscy jedliśmy obiad.
- Mamusiu - zaczęła Darcy.
Popatrzyłam na nią nic się nie odzywając.
- Przepraszam.
- Więcej tak nie rób, Darcy. Nie wolno ci tak
robić pamiętaj.
- Przepraszam.
- Jedz.
Trzy miesiące później chłopaki byli w trasie, więc mogłam w
końcu zająć się moją niespodzianką, czyli własnym sklepikiem. Rano o 6.30 wstałam, w zasadzie zwlekłam się z
łóżka i powędrowałam do łazienki. Umyłam się i ubrałam. Związałam włosy w kok i
zrobiłam makijaż. Poszłam do pokoju Darcy, aby ją przyszykować do przedszkola.
Kiedy Darcy była już „przygotowana” do wyjścia, ja jeszcze pobiegłam po torebkę
i już mogłyśmy wychodzić. Z Antkiem nie było najmniejszych problemów. Był w przeciwieństwie do siostry bardzo
kulturalny. Nie wiele wymagał i był bardzo grzeczny. Wyszłyśmy z domu, a Darcy
zaczęła w kółko paplać o Patryku, aż myślałam, że dostanę migreny … Byłam
wolna, gdy ją oddałam w dobre ręce pani przedszkolanki. Do domu wróciłam
szczęśliwa, że mogę w ciszy i
spokoju popracować. Zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku w przedpokoju.
W całym domu panowała głucha cisza. Poszłam na górę zerknąć, czy Toś śpi. Spał
sobie smacznie, więc postanowiłam zająć się moim sklepikiem. Postanowiłam
najpierw zająć się śniadaniem. Wstawiłam czajnik na gaz i przygotowałam sobie kawę. Wyciągnęłam z
szafki miskę, z drugiej płatki. Nasypałam do miski płatki i zalałam mlekiem. Gdy woda się zagotowała
zalałam kawę i dodałam mleko. Mniam! Teraz wystarczy tylko zanieść wszystko do
gabinetu… Postawiłam wszystko na tacy i poszłam do gabinetu. Usiadłam przed
komputerem, włączając go. Spojrzałam na zegar. Po dziewiątej. Okej. Wszystko
pod kontrolą, w końcu. Nareszcie
spokój. Upiłam łyk kawy i rozkoszowałam się
chwilą samotności. Weszłam w
Internet i wpisałam w Google: pawilony do wynajęcia w Chicago. Oczywiście była
tego cała masa, więc zaczęłam powoli przeglądać wszystkie propozycje. Wypisałam
na kartce chyba z dziesięć miejsc w Chicago i telefony właścicieli. W pewnej
chwili usłyszałam łomot dochodzący z góry. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam na górę. Jak się okazało
Antoni się obudził… Nie wiem, w jaki
sposób przewrócił lampę stojącą blisko
jego łóżeczka…
- Antosiu, co ty najlepszego wyrabiasz?!
Antoś popatrzył na mnie zdziwiony.
- Mama! - Ucieszył się.
- Tak, mama, ale tatuś będzie wściekły, że
zepsułeś lampę… - wzięłam go na ręce.
- Psieplasiam…
- Nie mnie, Antosiu… Teraz musimy jeszcze kupić
nową lampę do twojego pokoju….. Dobrze, coś wymyślimy, a teraz chodź, umyjemy
cię.
Doprowadziłam Tosia do porządku dziennego. Po śniadaniu
posadziłam go na podłodze w salonie, żeby mógł się spokojnie pobawić
zabawkami. Nagle zadzwonił telefon. Podbiegłam
do niego i odebrałam.
- Halo?
- Hej skarbie, co porabiasz? - Usłyszałam.
- A muszę kupić nową lampę.
- Jak to? - Zdziwił się Harry.
- No, bo Antoś przed chwilą stłukł.
- Którą?!
- No tą, która stała obok jego łóżeczka.
- Jak on to zrobił? - Zaczął się zastanawiać.
- A skąd mam to wiedzieć?
- No ty tam jesteś? To się pytam, bo może
widziałaś, jak on to zrobił.
- Nie, nie zobaczyłam. Usłyszałam tylko huk,
więc czym prędzej pobiegłam do niego.
- No to masz tam wesoło. Tęsknię za tobą.
- Wiem, ja za tobą też, Darcy no i Antoni
również.
- Słuchaj, będę musiał kończyć, bo idziemy z
Niallem do studia nagraniowego.
- To życzę powodzenia. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Ucałuj dzieci.
Rozłączyliśmy się i wreszcie miałam chwilę spokoju. Wróciłam do przerwanej czynności. Chwyciłam
za karteczkę leżącą obok komputera i zaczęłam wydzwaniać do właścicieli
pawilonów. Po pięciu byłam zmęczona i
właściwie zdecydowana. Z właścicielem byłam umówiona na dwunastą u niego w pawilonie, do którego droga według moich
obliczeń zajmowała półgodziny. Zaczęłam się zastanawiać, czyby nie zostawić u
którejś z dziewczyn Tosia, bo nie wiedziałam, w jakim stanie będzie lokal. Wszystko musiałam utrzymać w tajemnicy, bo
wiadomo, że dziewczyny by wygadały chłopakom, a i Harry o wszystkim by się
dowiedział. Poszłam do Danielle i
zapytałam się, czy Antek nie mógłby zostać pod jej opieką, przez pewien czas.
Od razu się zgodziła. Wiedziałam nawet dlaczego. Danielle uwielbiała Antosia,
zresztą dogadywali się z Jasmine i obydwoje byli spokojni i grzeczni.
- Dzięki wielkie, naprawdę - powiedziałam oddając Dan Tosia.
- Ciocia Dani! - Powiedział wesoło Antoś.
- Tak Toni, to ja - odpowiedziała mu figlarnie Danielle - pobawimy się z Jasmine, tak?
- Tak - odpowiedział jej pewnie i powędrował do
środka.
- To cóż… Skoro nie chce się ze mną pożegnać, to
lepiej pójdę… - rzuciłam do Danielle.
- Nie masz co się przejmować. Jasmine robi
podobnie. W zeszłym tygodniu szłam do lekarza, więc poprosiłam Ellie, aby
przypilnowała jej. Wszystko było okej, do chwili, gdy nadeszła chwila „rozłąki”. Jasmine wesoło
podreptała do środka, tak jak teraz Antoś. Z tym, że ja zawołałam ją. Ona
wyjrzała zza nóg Ellie, pokazała mi język i powiedziała: „Idź już sobie”.
Wiesz, jak ja się wtedy poczułam? - Zaczęłyśmy
się śmiać.
- Słuchaj, nie wiem, o której wrócę. Postaram
się jak najszybciej.
- A gdzie idziesz?
- Muszę kupić nową lampę do pokoju Antosia,
ponieważ dziś rano zbił tą, która stała u niego… - po części powiedziałam prawdę.
- A to cwaniaczek… Naprawdę?! On przecież jest
taki niewinny.
- A jednak - uśmiechnęłam się - dobra, lecę.
- Miłego kupowania.
Wsiadłam do samochodu, zapięłam pasy i przekręciłam kluczyk
w stacyjce. Nacisnęłam pedał gazu i
ruszyłam. Na miejscu faktycznie byłam w półgodziny. Zaparkowałam i zaczęłam się
rozglądać za numerem lokalu. Po pięciu minutach stałam pod pawilonem. Chwyciłam
z klamkę i otworzyłam drzwi. Weszłam pewnym krokiem do środka, lecz jednak coś
sprawiło, że się cofnęłam. Gdy się rozejrzałam, to zrobiło mi się słabo.
Miejsce faktycznie było ogromne, może nawet lepsze określenie, jak OLBRZYMIE i
w dodatku bardzo przestrzenne. Niestety lokal był bardzo, bardzo zaniedbany.
Wszędzie panował kurz i brud, a w każdym rogu urzędowały pająki w swoich
olbrzymich pajęczynach. Coś strasznego. Stwierdziłam, że bardzo dobrze
zrobiłam, że Toniego zostawiłam u Dani. Mogłam się o niego nie martwić. Na
środku pomieszczenia stał wysoki
mężczyzna, w średnim wieku. Krótko ostrzyżony brunet o jasnej karnacji i
brązowych oczach.
- Witam. Pani Styles? - Zapytał uśmiechając się lekko.
- Zgadza się. A pan to… - urwałam, bo zapomniałam jak ten facet się
nazywa.
- Mark Polly - przedstawił się, podchodząc i wyciągając w moim
kierunku rękę. Aż ciężko było uścisnąć jego dłoń. Po prostu obrzydzenie wzięło
górę … - miło panią poznać.
- Pana również - odpowiedziałam trochę przyciszonym głosem - może przejdźmy do konkretów.
- Oczywiście. Już Pani wszystko pokażę.
W ten oto sposób w tym obleśnym miejscu spędziłam półtorej
godziny. W końcu zdecydowałam się kupić je (nie wynająć) i odrestaurować. W
końcu mówi się, że nie ważny jest efekt początkowy. Ważny jest efekt końcowy!
Zapłaciłam stosunkowo tanio, jak na takie miejsce i właśnie zostałam
właścicielką pawilonu. Jedna połowa mnie bardzo, ale to bardzo się cieszyła z
nowej rzeczy, lecz druga połówka wrzeszczała na mnie, że poszłam na taki układ.
Ogółem byłam z siebie zadowolona. Otrzymałam do ręki klucze od lokalu i wszelkie
informacje oraz formularze. Mężczyzna pożegnał się ze mną i opuścił miejsce.
Zaczęłam się rozglądać po całym sklepie i doszłam do wniosku, że jednak
konieczny jest remont, bo inaczej to miejsce nie przeżyje… W drodze do domu zahaczyłam jeszcze do sklepu
i zrobiłam sprawunki. Wstąpiłam po Antosia, który był cały szczęśliwy, że mama
wróciła i wspólnie wróciliśmy
do domu. Wiedziałam, że musiałam jeszcze iść po Darcy, ale to dopiero za
godzinę, więc spokojnie mogliśmy z Antosiem zjeść obiad, który przygotowałam
wczoraj. Wystarczyło w zasadzie tylko odgrzać.
- Antosiu, za chwilkę mama zrobi obiadek,
dobrze? Siądź przy stole, proszę.
- Dobzie.
Szybko odgrzałam pulpety w sosie koperkowym i ziemniaki.
Antosiowi wszystko pokroiłam i usiadłam przy stole.
- Mama? - Zagadał w pewnym momencie Antoś.
- Słucham, cię?
- Kiedy wlacia tata?
- Niedługo, Antosiu - w zasadzie zdałam sobie sprawę, że to
„niedługo” to dwa tygodnie… Wychowywanie dwójki dzieci bez obecności ojca jest
naprawdę trudne, dlatego brakowało mi go z każdym dniem co raz bardziej.
- A dlaczego pytasz?
- No, bo tęśknie zia tatą.
- Ja też - przyznałam. Chciało mi się płakać, gdy
zobaczyłam jego smutne oczy, które zrobiły się jak dwa, małe guziczki.
Po obiedzie Antoś zdecydował, że pójdzie spać, więc
zaprowadziłam go na górę, a sama wróciłam na dół, w celu poszukania jakiejś
spółki budowlanej. Szukałam w Google, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Czym
prędzej ruszyłam otworzyć. Chwyciłam klamkę, przekręciłam i otworzyłam. Za drzwiami stała Gabriela
z Jayem.
- Hej
wchodźcie, zapraszam.
- Cześć Meg! Przyszliśmy zapytać, czy w czymś ci
nie pomóc. Może zabrać dzieciaki? - Zapytała
Gabriela, wchodząc do środka.
- Wiesz co, w zasadzie Darcy jest w przedszkolu,
a Antoś zdecydował, że pójdzie spać.
- To może w czymś ci pomóc? Nie wiem, zakupy? - Zapytał dla odmiany Jay.
Podjęłam bardzo, ale to bardzo szybką decyzję, że powiem im
o moim sklepie. Zdecydowałam, że jedna para rąk do tego lokalu to za mało.
- W zasadzie jest jedna rzecz, w której możecie
mi pomóc, ale jest warunek, no… w zasadzie dwa. Pierwszy usiądziecie i
napijecie się herbaty, a ja wam wszystko przedstawię, a drugi macie niczego nie
mówić Harry’ emu i reszcie.
Popatrzyli po sobie, po czym jednocześnie rzucili:
- Oczywiście. Nikomu nic nie piśniemy słówka.
- Dobrze, to siądźcie w salonie, a ja zrobię
herbatę. A właśnie, kawa, herbata, sok?
- Ja może herbatę - rzuciła Gabriela.
- A ja może sok - wtrącił Jay.
- Oczywiście. Już się robi.
Poszłam do kuchni i wstawiłam wodę na herbatę. W tym czasie
nalałam do dwóch szklanek soku pomarańczowego, a Gabi zaparzyłam herbatę. Wszystko
zaniosłam do salonu. Porozstawiałam na stoliczku i usiadłam na fotelu,
naprzeciwko nich.
- No to opowiadaj, co trzeba robić - nalegał Jay.
- No…. To widzę, że nie macie co robić - zaczęłam się śmiać - no więc…. Dziś kupiłam lokal oddalony stąd o
pół godziny jazdy. Chcę, żeby to była niespodzianka i dla Hazzy i dla
pozostałych. Planuję zrobić remont, najlepiej, żeby się go udało skończyć kilka
dni przed powrotem chłopaków. Jednak syf tam jest straszny…
- No to na co czekamy!? Ruszajmy! - Powiedziała Gabriela.
- Wiesz, co? Może nie dziś, bo jeszcze muszę iść
po Darcy do przedszkola… Gdybym o niej zapomniała, to przecież awantura by była
straszna i oczywiście by wyszło, że tatuś jest jednak lepszy niż ja, bo tatuś
wysłucha i porozmawia z nią, a ja to taka zamyślona jestem…
- Dlaczego nam nie powiedziałaś, że potrzebna ci
jest pomoc?! Przecież dobrze wiesz, że gdybyś nas poprosiła o coś, to
zrobilibyśmy to najszybciej, jak to możliwe! - Oburzyła się Gabriela.
- Nie wiem… Nie wiesz, co to znaczy wychowywać
dwójkę dzieci samemu, podczas, gdy ich ojciec jest w trasie koncertowej…
- Przepraszam… Uniosłam się - zaczęła się tłumaczyć - mogę
to sobie tylko wyobrazić, jak ci jest ciężko…
- Mogę ci powiedzieć, że strasznie mi ciężko.
Jeszcze nigdy chyba nie było mi aż tak ciężko… Brakuje mi Harry’ ego i to
bardzo…
- Wiem…
- Nie wiesz. Codziennie chciałabym się do niego
przytulić, porozmawiać twarzą w twarz, spojrzeć w jego pełne blasku zielone tęczówki,
dotknąć jego dołeczków… Popatrzeć, jak bawi się z dziećmi… - kilka łez spłynęło po moim policzku.
Obydwoje doskoczyli do mnie i zaczęli mnie przytulać i
pocieszać.
- Nie martw się. Pomożemy ci. Doskonale zdajemy
sobie sprawę, że nie będziemy, tacy jak Harry, ale postaramy się, abyś się
lepiej poczuła trochę bardziej
wyluzowana - powiedział Jay ciągle mnie
przytulając - to w takim razie jutro z
prawie samego rańca jedziemy tam i zaczynamy roboty. Wezmę wszystkie potrzebne
narzędzia i pojedziemy, dobrze?
- No dobrze - wydusiłam z siebie - przepraszam was, za to, że musicie to znosić…
- Nie masz co przepraszać, to normalne - powiedziała Gabriela odciągając już na siłę
duszącego mnie Jaya, nie lubię, gdy płaczesz.
- Ja też nie. Chyba nikt tego nie lubi.
- A co u was? Jak przygotowania do ślubu? I
gdzie w podróż poślubną?
- No, jakoś idą. W podróż postanowiliśmy jechać
do Maroka.
- No to cudownie! Tam jest cieplutko.
- No, właśnie dlatego nas tam ciągnie.
Goście dopili swoje napoje i umówieni na jutro pożegnaliśmy
się. Wszyscy razem wyszliśmy. Ja pobiegłam po Darcy, która była
cała szczęśliwa, że po nią przyszłam.
- Mama! - Rzuciła mi się na szyję.
- Hej słoneczko, jak tam? Zbieramy się do domku?
- No jasne! To dla ciebie - dała mi kartkę i pobiegła do szatni.
Przyjrzałam się jej dziełu. Przedstawiało zapewne mnie, Harry’ ego, ją no i
Antosia. Trzeba było dobrze wysilić wzrok, aby się dopatrzeć, co tam jest, ale
jakoś sobie poradziłam. Postanowiłam, że nowe arcydzieło powieszę na lodówce.
Ubrałam Darcy, pożegnałyśmy się z pozostałymi dziećmi oraz paniami i wyszłyśmy.
W drodze powrotnej Darcy opowiadała, co
porabiała dziś w przedszkolu. W sumie to bawiła się z koleżankami i kolegami, no i było leżakowanie i gra w
zbijaka.
- Powiedz, Darcy, czy ten Patryk to nadal ci się
podoba? - Zapytałam, gdy byłyśmy już w
domu.
- Nie. On jest fuj.
- A co się stało?
- Powiedział, że jestem głupia i brzydka i że
woli Andzie.
- E, tam. Nie masz co sobie nim zawracać głowy.
Dużo masz zadane?
- Szlaczki.
- Znowu?
- Tak.
- To choć, zrobimy.
Odrobiłyśmy zadaną pracę domową i do późnego wieczora Darcy
opowiadała dalej, co robiła w
przedszkolu. W pół do dziewiątej dzieci były położone. Antosiowi poczytałam
bajkę, a Darcy zaśpiewałam piosenkę,
która mi ostatnio chodziła po głowie. Obydwoje niemal natychmiast zasnęli.
Byłam wyczerpana. Zeszłam na dół i zjadłam późną kolację. Porozmawiałam jeszcze
z mamą, a do Hazzy nie mogłam się dodzwonić, więc poszłam spać.
____________________________________________________________
Więc tak. Na początek mam jedną sprawę do omówienia z Wami. Zgodnie z obietnicą wrzucam kolejny rozdział. Obiecałam Wam, że się poprawię i częściej będę wrzucać rozdziały. Owszem. Ja się wywiązuję z obietnic, jednak Was też prosiłam... Prosiłam, abyście komentowali rozdziały... Nie jest to fair w stosunku do mnie, bo ja specjalnie poświęcam czas, myśląc o blogu i myśląc o Was, mając nadzieję, że każdy kolejny rozdział przypadnie Wam do gustu. Nie wiem... Może poświęcenie paru głupich minut na komentarz to zbyt wiele, o co proszę... Po prostu komentarze mnie motywują do dalszej pracy, a jeśli ich zabraknie to, to wszystko będzie bez sensu... Opowiadanie i tak zbliża się powoli do końca.
W każdym bądź razie mam nadzieję, że będzie lepiej i liczę na Was. Z góry dzięki.
~Meg
BIM! BAM! Rozdział jest MEGA! Szkoda mi Meg. Ale Antoś jest slodziaśny. Hahahahahah... Jasmine do Danielle "Idź już sobie". Czekam na NN. I mam nadzieje że inni też się wezmą za siebie tak jak ja i będą komentować. :D
OdpowiedzUsuńCzekam na NN
OdpowiedzUsuńmega
OdpowiedzUsuńBIEDNA MEG :(
OdpowiedzUsuńIle lat mają bohaterzy?
OdpowiedzUsuńgenialny x
OdpowiedzUsuńjaki koniec ? boże nie ! rozdział świetny <3 x
OdpowiedzUsuńŚwietny *.*
OdpowiedzUsuńJaki super rozdział *.* czekam nn ♥ świetny blog jeden z moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuń~Ola
bardzo mnie to cieszy :3 NAPRAWDĘ <3
Usuń