środa, 27 sierpnia 2014

117

- Jestem na diecie, Mały Joe. To się dzieje - krzyknął Niall ze schodów.
- Co? Głodni jesteście? - Zapytał Mały Joe.
- No, nie było dziś kolacji - powiedział Liam.
- Zaraz coś podam - powiedział Mały Joe.
Zza drzwi wyłoniła się głowa Nialla.
- Czy ja usłyszałem, że będzie jedzonko?
- Ty już jadłeś! - Rzucił Mały Joe - Megan, chodź. Pomożesz mi.
Weszliśmy do spiżarni. Były tam różne półmiski.
- Wnieś to na stół - powiedział Mały Joe.
- A to nie na święta?
- Nie. To na dzisiaj. Przygotowałem to wcześniej, tylko zagapiłem się, że to już ta godzina.
Gdy wniosłam dwa półmiski do pokoju, zaczęła się owacja. To zwabiło pozostałych. Po za nim, byli wszyscy. Niall widocznie przejął się tym, co mówił Mały Joe i faktycznie poszedł do pokoju. Wyobraziłam go sobie biednego, siedzącego na środku pokoju i obgryzającego paznokcie. Popatrzyłam na Małego Joe, który kiwnął głową.
- Idź go przyprowadź - rzucił znikając w kuchni.
Gdy wróciliśmy, na stole było całe przyjęcie. Wiedziałam, że Mały Joe nie zostawiłby nas głodnych. Prawdopodobnie chciał się pozbyć kaszy, której nagotował za dużo, a wiedział, że na Nialla może liczyć.
- Jedzonko! - Ucieszył się Niall.
Po za dzieciakami i Michałem siedzieli wszyscy. Michał podziękował za kolację i poszedł położyć dzieciaki do łóżka. Przypilnował, żeby się dobrze umyły. Po kolacji usiedliśmy w salonie i cały wieczór przegadaliśmy.  Na następny dzień rano, coś mnie obudziło. Poczułam, że ktoś mnie szarpie za rękę.
- Mamusiu – szepnął Antoś.
- Co się stało? - Zapytałam cicho, bo Niall jeszcze spał.
- Idziemy ubierać choinkę. Idziesz z nami?
- Z kim idziecie ubierać tą choinkę?
- Sami.
- Nie ma mowy! - Rzuciłam.
Choinka faktycznie została wczoraj oprawiona i stała sobie w salonie, czekając na dzisiejszy dzień.
- Antosiu, będziemy ubierać choinkę wszyscy i to później. Teraz musicie iść jeszcze spać - popatrzyłam na zegarek. Było pięć po piątej i zrobiło mi się słabo.
- Ale Tommy i Jimmy są już pod choinką…- popatrzył na otwarte drzwi.
Zerwałam się z łóżka i powiedziałam:
- Idź do łóżka, Antosiu. Nie będziemy ubierać choinki o tak wczesnej porze.
Widać było, że Antoś został brutalnie obudzony. Wzięłam go za rączkę i zaprowadziłam na dół.
- Mamusiu, a jak myślisz? Przyjdzie Mikołaj? - Zapytał.
- Na pewno - odparłam.
- Bo chłopacy mówili, że jak pójdę do ciebie, to nie przyjdzie, albo przyjdzie i nie da mi żadnego prezentu, tylko rózgę…- Antoś zaczął chlipać.
To mnie mocno wkurzyło.
- Antosiu, nie przejmuj się. Mikołaj przynosi rózgi tym, którzy są niegrzeczni - powiedziałam to na tyle głośno, że pod choinką coś się zaczęło dziać. Jakieś szepty - wszystkie grzeczne dzieci śpią o tej porze w swoich łóżeczkach – powiedziałam - także bądź grzeczny i śpij dalej.
Antoś się uspokoił. Przytulił się do swojej poduszki. Dałam mu buziaka, a za swoimi plecami usłyszałam tupot małych stópek. Odwróciłam się i już obydwaj leżeli przykryci razem z głową. Darcy         i Jasmine spały twardym snem, czego im teraz zazdrościłam… Nic się nie odzywając wyszłam z pokoju. Postanowiłam, że muszę kupić dwie rózgi. Powlekłam się na górę i gdy wchodziłam do pokoju, drzwi od pokoju Louisa się uchyliły.
- Co się dzieje? - Zapytał Louis.
- Śpij, opowiem ci później - rzuciłam wchodząc do siebie.
Położyłam się do łóżka i Niall się od razu do mnie przytulił. Nie mogłam zasnąć, więc postanowiłam, że wstanę. Jakoś udało mi się wyzwolić z objęć Nialla i pomaszerowałam po cichu do łazienki. Pomyślałam, że może pójdę do łazienki na górze, ale doszłam do wniosku, że nie mam tam kosmetyków, więc zeszłam na dół. Wzięłam długi prysznic. Wreszcie nikt mi nie przeszkadzał. Ubrałam się i gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam Louisa, który stał nad czajnikiem. Podskoczył, jak oparzony.
- Co ty tu robisz?! - Rzucił.
- A ty co robisz?! - Odparłam pytaniem na pytanie.
- Coś mnie obudziło, a ty?
- Ja wiem, co mnie obudziło, a raczej kto - powiedziałam wyciągając kubek z szafki. Nasypałam sobie kawy i stanęłam obok Louisa.
- Kiedy ten cholerny czajnik się zagotuje?! - Zdenerwował się.
- A włączyłeś go do kontaktu? - Zapytałam.
- A to trzeba? Sam się nie zagotuje? - Podłączył czajnik.
Chwilę moment woda się zagotowała. Przeszliśmy do jadalni, żeby nie budzić nikogo. Usiedliśmy przy stole i opowiedziałam mu o porannej przygodzie.
- Ale Antoś jest słodki – stwierdzi ł - w przeciwieństwie do moich wisusów.
- Też są słodcy – powiedziałam - tak mnie rozśmieszyło, jak oni wpadli do swych łóżek… Nawet się nic nie odezwałam.
- Pewnie ich nie zauważyłaś - rzucił Lou, biorąc łyk boskiego napoju.
- Doszłam do wniosku, że chcę zrobić im dowcip, tylko muszę uzgodnić to z wami.
- A co? - Zaciekawił się.
- U nas, niegrzeczne dzieci dostają rózgę pod choinkę - powiedziałam.
- A co to jest? - Ziewnął Lou.
Opisałam mu rózgę. Wiedziałam dokładnie, jak wygląda, bo kiedyś przywiozłam sobie z Zakopanego.
- O to, dobre! - Rzucił Lou - nie martw się. Porozmawiam z chłopakami, żeby nie wywijali takich numerów, ale rózga się przyda.
- Muszą być dwie – skomentowałam - trzeba obejrzeć, czy czegoś nie zrobili z choinką - podniosłam się ciężko i poszłam do salonu. Louis poszedł za mną. To, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Choinka była poobcinana. Gałązki wisiały smętnie - JEZUS MARIA, trzeba iść po nową choinkę!
- Zabiję ich chyba - skomentował Lou.
- Może nie w tej chwili - powiedziałam.
- To idziemy po choinkę. Ubieraj się!
- O tej porze wszystko pozamykane. Normalni ludzie o tej porze śpią.
- Ja też się czuje normalny! - Zaśmiał się głupawo.
Zaczęliśmy zbierać igiełki oraz gałęzie z ziemi. Wleźliśmy obydwoje pod choinkę i zabraliśmy się za robotę.
- Co to za dwie duże pupy widzę pod choinką? - Usłyszeliśmy zza siebie. Próbowaliśmy się uwolnić. Louisowi się udało, a ja zawisłam.
- AŁA! - Wrzasnęłam.
- CICHO! Bo pobudzisz wszystkich! - Szepnął Louis.
- To mi do cholery pomóż!
- Co się stało?!
- Włosy mi się wplątały w choinkę! POMÓŻ MI! Jeszcze mam gałązkę w… Nie powiem gdzie!
- Gdzie? - Zainteresował się Lou.
- POMÓŻ MI! - Warknęłam.
- Zamknij się, bo ktoś przyjdzie!
Za chwilę pod choinką znaleźli się Louis i Michał. Louis próbował uwolnić moją głowę, ale paskiem zahaczył o choinkę…
- Kurczę! Czy ty też masz w pupie tą choinkę?! AŁA! JAK KŁUJE! - Zaczął wrzeszczeć Louis.
- CICHO BĄDŹ! - Uciszył go Michał.
- JAK MAM BYĆ CICHO, JAK MAM CHOINKĘ W GACIACH?! - Oburzył się Louis - TY PRZYNAJMNIEJ NIE MASZ W GACIACH CHOINKI!
- A kto ci powiedział, że nie mam?! - Zdziwił się Michał.
- Ty też się zawiesiłeś?
Michał parsknął śmiechem. Sytuacja faktycznie była śmieszna.
- I co teraz zrobimy? - Rzuciłam.
- Byleby dzieci nie wyszły - sapnął Louis.
To mnie doprowadziło do łez.
- Co robimy!? - Zapytał Michał.
- No wstać nie możemy… musimy poczekać, aż ktoś się nad nami zlituje – skwitował Louis
- Nie mam zamiaru tak czekać! - Rzuciłam.
- Co masz zamiar zrobić? - Zapytał Michał.
- No właśnie nie wiem.
W tym momencie usłyszeliśmy, że coś się dzieje na piętrze, a za chwilę kroki na schodach. Nie wiedzieliśmy, kto to, dopóki nie usłyszałam znajomego chichotu.
- Niall, to ty? - Zapytałam żałośnie.
- A kto pyta?
- Pani mikołajowa - rzuciłam.
- A z kim ty tam jesteś? Bo widzę trzy, jakieś zady sterczące spod choinki. I co ty tam robisz?
- Wypraszam sobie. Ja mam pupę - rzucił Louis.
- Z LOUISEM?! - Zdenerwował się Niall.
- Tak, z Louisem - rzucił Michał.
- Michał, to ty?! - Zapytał z niedowierzaniem.
- Tak, to ja. Ratuję ich i sam potrzebuję pomocy….
Zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, żeby nie wchodził głębiej, siedział już z nami.
- Auć, Auć! - Dobiegały odgłosy spod choinki.
- Co wy tu wyrabiacie?! – Usłyszeliśmy głos mamy.
- Wisimy na choince - powiedział Michał.
- Jaja sobie robisz?! - Warknęła mama.
- To wcale nie jest tak, jak myślisz kochanie - odpowiedział Michał.
- A co robisz pod tą choinką?!
- … Wiszę.
- Wyłaźcie stamtąd!
- Nie możemy!
- Jak to nie możecie!?
- No, bo wisimy - rzucił Niall.
- Jak to wisicie?!
- No wisimy na choince - rzuciłam.
- To nie potrzeba już bombek - ucieszyła się mama.
- Przestań sobie żarty stroić! - Powiedział Michał - my naprawdę wisimy na tej choince… Pomożesz nam, czy nie?!
- Chyba pójdę na kawę - Powiedziała mama.
- Aniu! Przestań, bo to naprawdę nie jest śmieszne! - Rzucił Michał.
Mama usiadła ze śmiechu na podłodze. Wynikało to z tego, że głos, który dochodził był niżej, niż poprzednio.
- Nie śmiej się, tylko wykombinuj coś! - Zdenerwował się Michał.
Nic. Mama wpadła w histerię.
- Taki duży i się dał tak powiesić - rzuciła przez łzy mama.
- To chodź tu i się sama przekonaj! - Rzucił.
- Nie ma mowy - odpowiedziała na to mama.
- CO TU SIĘ DZIEJE?! - Rzuciła wściekła Eleanor.
- A nic…- rzucił wesoło Louis - tak sobie wisimy!
- Nie możemy się ruszyć - rzuciłam.
Po tym, jak zszedł jeszcze Liam i dołączył do niego Mały Joe, postanowili przepiłować choinkę na pół, nakazując nam, że nie wolno się ruszać.
- Gdzie mamy się ruszać?! Przecież wisimy! - Powiedział Michał.
- Ładne widoki - stwierdziła Ellie - takie krągłe.
- Moja pupa jest ubezpieczona - powiedział Louis.
- Nasze nie… - rzucił Michał.
- W razie czego, wal w Louisa - oznajmiłam.
- Żartowałem - zmienił zdanie Lou - to tylko sflaczały tyłek.
Gdy zostaliśmy wyzwoleni, dochodziła ósma godzina.
- Ta choinka chciała nas pożreć! - Stwierdził Niall po wyzwoleniu.
Wyprostowałam się, jednak zaczęło kłuć, więc zgięłam się w pół.
- Co ci się stało? - Zapytał Niall.
- A tobie nic się nie dzieje? - Zdziwiłam się - mam igły w pupie! - Zdenerwowałam się.
- Dzięki Bogu mamy lekarza, który będzie nam mógł pomóc - rzucił Lou.
- Tak, ale lekarz też potrzebuje pomocy - wyjąkał Michał.
Wpadłam do pokoju zaczęłam zdejmować z siebie wszystko. Zaczęłam wytrząsać z siebie igły, gdy do pokoju wpadł Niall.
- Czekasz na mnie?! - Zażartował. Zaczął się również rozbierać.
- Nie w tym sensie - powiedziałam zdenerwowana.
- Gdzie cię kłuje? - Zapytał, gdy zrzucił z siebie wszystkie igiełki, razem z ubraniami.
- Wszędzie!
- Poczekaj! Obejrzę cię.
- Ani mi się waż!
- Sypiasz z facetem, a nie dasz się mu obejrzeć? - Rzucił Niall - Okej. Sama sobie radź.
Zrobiło mi się głupio.
- No, dobra. Pomóż mi…
Niall dokładnie mnie obejrzał. Wyciągnął igły z moich pośladków i powiedział:
- Cała jesteś w żywicy.
- A ty myślisz, że nie jesteś? - Zapytałam.
- To co? Idziemy się myć?
- No trzeba się ubrać, bo przecież dzieci są w domu - zdecydowałam.
- To załóż szlafrok -powiedział logicznie Niall.
- A ty nie idziesz?- Zdziwiłam się.
- A to mam iść z tobą?
- No przecież ktoś musi mi pokazać, gdzie mam tą żywicę…
Niall potulnie się zgodził.
- Idziemy na górze?
- Nie, bo pewnie Louis się myje…
Zeszliśmy na dół. Oczywiście łazienka była zajęta przez Michała. Usłyszeliśmy przez drzwi:
- Tu jeszcze masz.
Wycofaliśmy się taktownie do pokoju.
- Minusem są te dwie łazienki! - Powiedziałam.
- Trzeba się zastanowić nad zmianą domu - rzucił zamykając drzwi - byłoby super, gdybyśmy mieli podobną chałupę, jak w Chicago. Każdy pokój z łazienką i nie ma problemów.
- Na co dzień ta chałupa stoi pusta, bo trudno powiedzieć, że jest pełna, gdy mieszkają w niej trzy osoby - powiedziałam.
- No, ale my przyjeżdżamy.
- Rzadko.
- Ale, jak przyjeżdżamy to całą zgrają.
Gdzieś trzasnęły drzwi.
- To ty idziesz, czy ja, żeby sprawdzić, gdzie wolna łazienka? - Zapytał.
- Idziemy obydwoje, bo jak się okaże, że będzie wolna, to za nim przyjdziesz, albo ja przyjdę po ciebie, to nam ją zajmą.
- Dobrze - zgodził się potulnie Niall.
Zeszliśmy znowu na dół i dzięki Bogu łazienka była pusta. Wpakowaliśmy się czym prędzej                     i zamknęliśmy za sobą drzwi.
- A widzisz? Miałam rację - rzuciłam
- To ty idziesz pierwsza?
- Idziemy razem - wciągnęłam go pod prysznic.
- Mmm - zdziwił się - miłe wrażenie.
- Nie gadaj, tylko myj, gdzie trzeba.
Niall zaczął sobie myć klatkę piersiową. Popatrzyłam na niego, jak na kretyna.
- JA SWOICH PLECÓW NIE WIDZĘ. CZY MOŻESZ MI JE UMYĆ? - Powiedziałam do Nialla dużymi literami.
Niall stanął za moimi plecami i zaczął dokładnie myć kawałek po kawałku.
- Wszędzie masz tego cholerstwa pełno!
- No przecież wiem!
- Ale to nie schodzi…- powiedział.
- Cholera… trzeba będzie benzyną…
- Taką z samochodu!?
- No nie! Rozpuszczalnikiem.
- A nie masz tutaj acetonu?
- Faktycznie, mam zmywacz.
Wyskoczyłam spod prysznica i wyciągnęłam buteleczkę
- Masz.
- Co ja mam na rękę to wylać?
- Nie. Masz tu gąbkę i szoruj - rzuciłam odwracając się tyłem.
- We włosach też masz - stwierdził.
- Trudno… to trzeba będzie wyciąć - powiedziałam.
Doszorowaliśmy się w przeciągu półgodziny. Przyjrzałam się swojemu szlafrokowi. Cały był w żywicy.
- Nie założę go z powrotem…
- To weź się owiń ręcznikiem - rzucił Niall.
- Okej - zgodziłam się.
Zawinięta szczelnie w ręcznik, pobiegłam na górę. Popatrzyłam na godzinę. Po dziewiątej…
Czym prędzej się ubrałam. Usiadłam przed toaletką i zaczęłam się malować.
I co ma z tym wspólnego powiedzenie:  „Kto rano wstaje, temu pan Bóg daje?” Nie wiem…
Nie zdążyłam rozstrzygnąć tego dylematu, kiedy do pokoju wpadł Niall również w ręczniczku.
- O już ubrana jesteś - zdziwił się.
- No przecież zobacz, która jest godzina.
- No to co? I tak śniadania nie ma.
- Pewnie będzie jakieś postne śniadanko - powiedziałam, aby go uspokoić.
Jak usłyszał, że będzie śniadanko, piorunem był ubrany. Zeszliśmy na dół. Faktycznie śniadanko było. Był chleb, miód, masło i parę rodzajów dżemu oraz ser. W zasadzie twarożek ze szczypiorkiem.
- Jaki ja jestem głodny…- stwierdził Louis.
- Uh… następny Nialler.
- Siedzenie pod choinką jest jednak wyczerpujące. Do tego ktoś mi zwinął kawę, którą sobie zrobiłem i usycham z pragnienia - kontynuował filozoficznie.
- Masz tu kawę - rzucił Mały Joe podając dzbanek z wspaniale pachnącym napojem.
Przy śniadaniu przydzieliliśmy sobie odpowiednie zajęcia, a po nim rozeszliśmy się.
- Jakby mi to ktoś opowiadał, to bym nie uwierzył - powiedział Liam.
- Nikt by nie uwierzył - odpowiedział Niall.
- Mnie się nie chce wierzyć, że zaistniała taka sytuacja - rzucił Lou.
- A po co wyście weszli pod tą choinkę? - Zapytała Danielle.
- Zaczęliśmy sprzątać to, co narozrabiały dzieciaki.
- Nie plączcie teraz dzieciaków do tego wszystkiego! - Powiedziała Ellie.
- Ale to jest święta prawda - odpowiedziałam jej i opowiedziałam poranną sytuację.
Winowajców nie było nigdzie widać przy stole, ani wokoło. Zaśpiewaliśmy Louisowi sto lat. Dostał prezenty i był bardzo wzruszony.
- Ciekawie mi się ten rok zaczął - powiedział.
Wszyscy się z nim zgodzili. Osoby, które miały załatwić sprawunki, rozjechały się do sklepów.

Ja z Niallem mieliśmy kupić jemiołę i rózgi. Pojechaliśmy na bazarek i od razu na początku znaleźliśmy babę z jemiołą. Wybrałam najdorodniejszą, zapłaciłam i zaczęliśmy szukać rózg. Z tym było gorzej, jednak się udało. W ostatnim z pawilonów, okazało się, że są. Wzięliśmy dwie i wróciliśmy do samochodu.
__________________________________________
   Cześć, cześć :) 
 Z góry bardzo Was przepraszam, że dopiero teraz wrzucam, ale miałam egzaminy poprawkowe i wczoraj właśnie się zakończyły, dzisiaj już trochę na luzie, musiałam odpocząć, niestety całe wakacje miałam zmarnowane, bo musiałam siedzieć i się uczyć... Ale cóż... Powiedzmy, że się udało :3 Moje małe święto haha :) 
 Jeju teraz ruszy szkoła, ale wciąż rozdziały będą się pojawiać, don't worry :) xx
                                                                                                  ~Meg

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

116

- O jesteście robaczki! Jak dobrze, bo my tutaj głodni siedzimy.
- Mówiłem, żebyście jedli - rzucił Niall.
- Nie, nie, nie możemy. Mały Joe by nam tego nie darował. Powiedział, że albo wszyscy, albo nikt.
Usiedliśmy do stołu. Wszyscy się rzucili się na jedzenie po za Niallem.
- Niall, nie jesteś głodny?- Zapytała mama.
- Nie - odpowiedział.
- Coś ty mu zrobiła?- Zapytał zaniepokojony Liam.
- Ja? Nic. Ja byłam grzeczna - odpowiedziałam.
Nałożyłam sobie solidną porcję kaszy gryczanej i polałam ją dość obficie sosem. Niall nałożył sobie łyżkę kaszy. Nawet nie wiem, czy nie pół i nalał sobie na to ciut sosu. Zobaczyłam, jak niektórym oczy robią się kwadratowe, a gdy to zobaczył Mały Joe, zdenerwował się i powiedział:
- Niall jesteś chory, czy byliście na jakimś jedzeniu?
Niall odpowiedział:
- Nie… Ja się odchudzam.
- Od kiedy?! - Zapytał zaintrygowany Mały Joe.
- Od zawsze - burknął Niall.
- Coś ty mu zrobiła?! - Zapytała mama.
- Nic. Później ci powiem - odszepnęłam.
Niall był tak przejedzony, że poszedł na górę spać.
- Pójdę na górę i się troszkę położę - powiedział.
- Dobrze, połóż się - rzuciłam.
Gdy usłyszałam, że zamknął za sobą drzwi, zaczęłam opowiadać, co się stało w centrum handlowym. Większość, gdy to usłyszała, o mało nie pospadała pod stół. Jedni dostali ataku śmiechu, a drudzy robili wszystko, żeby go nie dostać…
- Eh, ty to jesteś - rzucił ocierając łzy, Louis.
Niall spał do samego wieczora, więc mogłam siedzieć i gadać z wszystkimi. Nie mogliśmy za dużo mówić, bo dzieciaki kręciły się wśród nas, więc omijaliśmy niektóre szczegóły. Mile spędziliśmy popołudnie. Mama zapytała, kto będzie jechał po choinkę. Na ochotnika zgłosili się Lou z Li.
Na następny dzień Louis z Liamem poszli po drzewko. W pewnym momencie zadzwonił Liam.
- Słuchajcie, jesteśmy poza Warszawą, daleko jeszcze do tych choinek? - Zapytał.
- A gdzie jesteście?!!!!
- Było napisane P r u s z k ó w.
- A kto wam kazał jechać do Pruszkowa?! - Zdenerwowała się mama - Wracajcie natychmiast do Warszawy! Nie mijaliście żadnych choinek?
- No były jakieś zagrody z choinkami – odparł Li
- To tam się kupuje - powiedziałam.
Kiedy się rozłączyłam , powiedziałam:
- Chyba będę musiała zrobić Louisowi przyjemność i zawieźć go do Pruszkowa. Niech sobie zwiedzi to miasto.
Mama ryknęła śmiechem. Zorientowałam się, że nie wszyscy ogarnęli temat, więc zaczęłyśmy opowiadać, jak Lou jechał przez Pruszków na Mokotów.
- Co tu tak wesoło? - Zapytał Niall, który zszedł na dół.
- Lou znowu do Pruszkowa się zapędził.
- Może on na działkę chce jechać? - Powiedział Niall.
Po dwóch godzinach chłopcy wrócili z drzewkiem. Było naprawdę piękne. Dzwonili wprawdzie i pytali się, jaką mają wybrać, a mama poleciła im żeby wzięli jodłę. Chłopaki postanowili ją postawić             w salonie. Do Wigilii były cztery dni, więc mama wybiła im pomysł z głowy. Powiedziała, że w Polsce choinkę ubiera się w Wigilię. Byli niepocieszeni.  Przejrzeliśmy zapasy bombek i stwierdziliśmy, że trzeba będzie uzupełnić je. Mały Joe od dwóch dni szalał w kuchni. Wyłaniał się tylko, by zapytać się, czy jesteśmy głodni. Wszystkie potrawy, jakie podawał w ostatnim czasie były związane z Wigilią. Jednego dnia był bigos, drugiego barszcz z uszkami, a jeszcze innego karp smażony. W pewnym momencie zainteresowało mnie to.
- Mamo, co się stało, że Mały Joe podaje nam wigilijne potrawy?
- Testuje - odpowiedziała mama - czy będą nam smakować i czy potrafi je zrobić.
- I co?
- Przepytuje mnie potem, czy było dobre i co trzeba zmienić. Chyba chce zostać mistrzem kuchni światowego formatu.
- Czemu mu nie przetłumaczysz naszej książki kucharskiej?
- Tak jest śmieszniej - odpowiedziała mama.
Poszłam na górę i pomyślałam, że zacznę pakować prezenty. Złapałam za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Co jest u diaska?! Zatrzasnęły się?! Ale gdy postałam chwilę pod drzwiami, usłyszałam, że coś się dzieje w pokoju. Kiedy zapukałam, usłyszałam głośny rumor.
- Niall, nic ci się nie stało? - Zapytałam przez drzwi.
- Możesz przyjść za dziesięć minut?
- Niall, co ty tam wyprawiasz?!
- Nic!
- No przecież słyszę!
- To idź na dół.
- Właśnie stamtąd wracam!
- Ja cię proszę, idź na dół - rzucił.
Usiadłam po cichu pod drzwiami i oparłam się plecami o nie. Słyszałam, jak Niall podśpiewuje sobie coś. Latał po tym pokoju, jakby hołupce wywijał. Nie chciałam się odzywać, żeby go nie stresować, ale pomyślałam sobie - byleby nie zrobił sobie nic z kolanem.  W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a ja poleciałam z nimi.
- AŁA - wrzasnęłam.
- Miałaś być na dole… Stało ci się coś? - Pochylił się nade mną.
- Nie, wszystko jest w porządku - odparłam podnosząc się z ziemi.
Weszłam do pokoju, a Niall miał jakąś dużą torbę, którą błyskawicznie złapał i wybiegł.
- Niall, gdzie idziesz?! - Krzyknęłam za nim.
- Zaraz wracam! - Odkrzyknął mi ze schodów.
Zamknęłam się tym razem ja. Powyjmowałam swoje prezenty, a szczególnie dla Nialla. Kupiłam ten prezent wcześniej, bo dzisiaj nie miałabym okazji. Była to woda po goleniu, ulubiony zapach Nialla: „Mania Armaniego”. Miałam dla niego jeszcze płytę The Script. Szybko wyciągnęłam papier                   i zaczęłam pakować. W tym momencie Niall zaczął się dobijać do drzwi.
- Idź sobie na dół Niall - krzyknęłam.
- A co ty tam robisz?
- Potrzebuję mieć chwilę spokoju - odparłam.
- Nic się nie stało?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak. Idź na dół.
- To ja poczekam tu pod drzwiami.
- Nie. Idź na dół.
Ręce mi się zaczęły trząść i o mało nie zbiłam perfum od Armaniego.
- Cholera jasna! - Wrzasnęłam.
- Dobrze, już sobie idę - rzucił Niall i po chwili słyszałam kroki na schodach.
Zaczęłam się śmiać. Gdzie on wyniósł te prezenty?! Muszę pogadać z Małym Joe… Mały Joe nie wiedział za bardzo, jak się do mnie zwracać. Czuł się jakoś dziwnie w obecnej sytuacji. Postanowiłam, że muszę z nim pogadać i zapytać mamę, o czym on wie. Dzień przed Wigilią, zaczął padać śnieg. Dzieciaki były przeszczęśliwe. Michał obiecał im pójście na górkę, by pojeździły na sankach. Nie mogły się tego doczekać. Zaczęłam się zastanawiać, jak skombinować sanki dla pięciorga dzieci. Wrzuciłam w wyszukiwarkę: „wypożyczalnia sanek”, ale nigdzie nie było takiej. Postanowiłam zadzwonić do Kasi z pytaniem, czy nie ma sanek. Powiedziała, że niestety nie, że może nam pożyczyć jabłuszko. Podziękowałam jej i stwierdziłam, że pójdę i kupię. Chciałam jechać do sklepu, gdy wszedł Michał          z pięcioma jabłuszkami.
- Widzę, że wpadłeś na ten sam pomysł, co ja - powiedziałam.
- No na czymś muszą jeździć. Chyba na pupach nie będą jeździć.
- Zdaje się, że dla nich to wszystko jedno, na czym będą jeździć.
Dzieciaki narobiły wrzasku i zarządziły natychmiastowe wyjście na górkę.
 - A byliście grzeczni?
- Tak - odpowiedzieli chórkiem.
- Nie rozrabialiście?
- Tak – znów padła odpowiedź.
- To kto rozrabiał?
Dopiero teraz do mnie dotarło, że Michał mówił do nich po polsku i wszystkie odpowiadały mu w tym języku.
- Michał, to ty je nauczyłeś mówić po polsku?
- Nie wiesz, że dzieci się szybko uczą? - Odpowiedział mi pytaniem na moje.
- No masz rację – potwierdziłam - ale nie sądziłam, że aż tak szybko.
- Nie doceniasz ich – powiedział do mnie i zwrócił się do dzieciaków - To proszę mi powiedzieć, kto rozrabiał.
- Tosiu, ty rozrabiałeś?
- Tak.
- A wiecie, co to znaczy „rozrabiać”? - Zapytałam
- Nie…
O mało nie padłam ze śmiechu. Darcy się trochę naburmuszyła, bo zrozumiała, że robią z niej wariata, ale za chwilę mama powiedziała:
- Nikt nie rozrabiał. Wszyscy byliście bardzo grzeczni. Kleiliście łańcuchy na choinkę, robiliście gwiazdki i masę innych ozdóbek.
- Tak! - Wszyscy się zgodzili.
- To należy się wam teraz jazda z górki. Ubierać się!
Wszyscy rzucili się do swoich pokojów.
- Może ktoś ich ubierze? Bo nie wiadomo, co na siebie założą…- powiedziała mama.
Razem z Ellie poszłyśmy do pokoju dzieciaków. Mama miała rację. Antoś już zakładał spodenki od piżamy, Jimmie z Tommim walczyli o szalik. Hałas był straszny. Ellie powiedziała:
- Cisza ma być!
Wszyscy zamilkli.
- Antoś! Zdejmij te spodnie! - Powiedziałam.
- Psiecieś ja idę na śnieg!
- No właśnie, dlatego nie możesz w nich iść.
Wyciągnęłam z szafy kombinezon dla niego i dla Darcy. Jasmine miała spodnie narciarskie oraz ortalionową kurtkę. Nad Jimem i Tommim próbowała zapanować Ellie. Udało nam się wreszcie ich ubrać i gdy wyszliśmy z pokoju, zobaczyłam, że Michał się ubiera. Wypuściłam dzieci do ogrodu. Zaczęły się przyglądać ogrodowi i za nim zdążyły coś narozrabiać, wyszedł ubrany Michał i powiedział:
- No to idziemy.
Posadził wszystkich w samochodzie, pozapinaliśmy ich i pojechali. Pomagałam mamie i Małemu Joe w kuchni. Niall chyba zgłodniał i się dopytywał, co będzie na kolację. Mały Joe był trochę wkurzony, bo mu nie wyszły uszka. Twierdził, że stale się rozklejały i że wszystko jest do chrzanu. Niall otworzył sobie spiżarnię i zaczął zaglądać do niej. Mały Joe zdzielił go szmatą.
-AŁA! Ja tylko chciałem popatrzeć! - Wrzasnął.
- Ta, jasne. Znając cię to zaraz połowy by nie było!
Makowce były już upieczone, ciasteczka również. Wyglądały śmiesznie, bo dzieci je zdobiły. Zobaczyłam tort makowy i bardzo się na to ucieszyłam.
- Widzę, że tradycyjnie polska Wigilia będzie - rzuciłam.
- Raczej polskie święta - powiedziała mama.
W piekarniku piekła się indyczka. Widziałam w spiżarni żurawinę i borówki. Również zobaczyłam nieziemskie ilości śledzi. Śledzie jeszcze nie były gotowe.
- O śledzie!- Rzuciłam.
- Idźcie stąd! Już was nie ma! - Rzucił Mały Joe, machając nam szmatą przed nosem.
- Ale ja jestem głodny! - Poskarżył się Niall.
- Trzeba było wtedy jeść obiad.
- Ale ja wtedy nie mogłem…
- Meg, odgrzej mu trochę tej kaszy, bo przecież nie da mi spokoju.
Wyciągnęłam z lodówki kaszę. Wrzuciłam do mikrofali. Poczekałam, aż się zgrzeje. Niall został wyrzucony z kuchni i było powiedziane, że ma siedzieć w jadalni.  Zajrzał zza futryny, a Mały Joe powiedział:
- Zaraz nic nie dostaniesz!
Głowa Nialla natychmiast zniknęła.
- Megan ci zaraz przyniesie.
- A jak mi zje po drodze? - Wpadł w histerię.
- Nie zje - rzucił Mały Joe.
- Nie wiesz, ile ona może zjeść - skomentował Nialler.
- A ile?
- Cały sklep!
Mrugnęłam do Małego Joe.
- Idź do jadalni, usiądź przy stole. Ja ci przyniosę - powiedział mu Mały Joe.
Kuchenka zapiszczała. Mały Joe wyciągnął pojemnik i przełożył kaszę na talerz i polał sosem, dołożył ogórka konserwowego i powiedział:
- Zanieś mu.
- Ta, a później powie, że mu zjadłam połowę - rzuciłam.
- Będę szedł za tobą - oznajmił.
- Mały Joe, daj mi ogórka do garści- szepnęłam, bo wiedziałam, że Nialler ma bardzo dobry słuch i tak poszłam do jadalni. Wchodząc, ugryzłam ogórka i powiedziałam:
- Mmm! Niezły!
- Mały Joe! ONA MI WYJADA! - Zaczął wrzeszczeć.
W drzwiach pojawił się Mały Joe.
- Pyszne te ogórki. Sam robiłeś? - Zapytałam spokojnie.
- ODDAWAJ MI TEGO OGÓRKA!- Wrzasnął Niall.
- To nie jest twój ogórek - zdenerwował się Mały Joe.
- Jak to nie mój?!
- Dałem Megan tego ogórka osobiście.
- To tylko jednego dostałem!? - Oburzył się Niall.
- Zjedz to, co masz na talerzu, jak będziesz jeszcze głodny to przyjdź do kuchni - zarządził Mały Joe.
Usiadłam obok Nialla, który się błyskawicznie odsunął razem z talerzem.
- Niebezpieczna jesteś - powiedział.
- To co? Dasz mi troszeczkę? - Zapytałam.
Widziałam, że toczy w sobie wojnę.
- Masz - powiedział i podsunął mi talerz pod nos.
- Żartuję. Przecież jestem najedzona – rzuciłam - miałam ochotę tylko na ogórka.
- Dobre te ogórki - stwierdził Niall.
- Z tego, co czuję to z przepisu mamy. Wszystko domowej roboty.
- Zapytaj Małego Joe, czy mogę dostać jeszcze jednego ogórka… Tobie da, a mnie nie… - zrobił minę zbitego psa.
Poszłam do kuchni i zapytałam:
- Mały Joe, czy mogę wziąć trochę ogórków?
- A weźcie sobie cały słoik. A co ty tak jesz te ogórki?
- Takie pyszne, że nie mogę sobie odmówić! - Powiedziałam zabierając słoik.
- Może wyłóż je na półmisek.
Do kuchni zajrzał Louis.
- Co? Ty też głodny jesteś?
- No, coś bym zjadł …
- To idź do jadalni, a ja ci przyniosę.
Wyłożyłam ogórki na półmisek, wrzuciłam kolejną porcję kaszy do mikrofalówki, po czym gorące danie zaniosłam do jadalni.
- Czy dzisiaj nie będzie kolacji? - Zapytał Liam.
- A która to jest godzina? - Spytałam.
Spojrzałam na zegarek. Faktycznie… W pół do dziewiątej…
- A na co masz ochotę?
- Na to, co oni - rzucił gapiąc się im w talerze.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam. Przeszłam przez pokoje i spytałam, czy ktoś jest jeszcze głodny.
Nagle drzwi się otworzyły i wtargnęły potwory. Miały czerwone policzki od mrozu i narobiły (jak zwykle) bardzo dużo hałasu. W tym momencie usłyszeliśmy jakiś rumor w kuchni. Pobiegłam tam.
- BOŻE?! TO JUŻ TA GODZINA!?- Zdenerwował się Mały Joe. Na ziemi leżał garnek z buraczkami- JEZUS MARIA?! NIE MAM NIC NA KOLACJĘ!
- Jesteście głodne?- Zapytałam dzieciaki.
- NIE!
- Ca pewno?
- Nie, byliśmy w KFC.
- I co tam jedliście?
- Kurczaczki. Dobre były! - Rozpływały się dzieciaki.
- To rozbierać się teraz i myć się - zarządził Michał.
Dzieci grzecznie się rozebrały i pomaszerowały do pokoju.
- Ty masz podejście - powiedział Louis wyglądający z jadalni.
Michał się uśmiechnął i powiedział:
- Byli bardzo grzeczni, co prawda trochę protestowali, że mamy wracać, ale obiecałem im coś.
- A co im obiecałeś?
- Nie mogę wam powiedzieć.
- JAK TO NIE MOŻESZ POWIEDZIEĆ?!- Rzucił Liam.
- Już ja się dowiem…- dodał Louis.
Michał zniknął w kuchni. Za chwilę wyłonił się z talerzem. Najprawdopodobniej tym, który był przeznaczony dla Liama.
- Michał, skąd wziąłeś to danie? - Zapytałam.
- Z mikrofalówki, a co? Nawet się cieszyłem, że czeka na mnie.
- Dobrze idź jeść - zrobiłam kolejne danie i zaniosłam Liamowi.
Niall zdążył zjeść.
- Zjadłbym jeszcze… - zaczął.
Postanowiłam, że chyba zgrzeję całą kaszę i tak zrobiłam. Wzięłam naczynie i zaniosłam do pokoju.
Okrzyk Nialla i pozostałych było słychać w kuchni.
- Co się stało?- Zapytał Mały Joe.
- Nic, chłopcy się cieszą.
- Z czego?
- Z kaszy.
- Dobrze… Niech wszyscy się najedzą, bo jutro post.
- Co to znaczy? - Zapytał Niall.
- Zero jedzenia do pierwszej gwiazdki - uświadomiłam go.
- CO?! Ja nie wytrzymam! - Zaczął histeryzować i postawił sobie przed nosem całą michę kaszy.
- Ekhem, czy mogę dostać trochę kaszy? - Zapytał Liam.
Myślałam, że spadnę z krzesła.
- Niall, oddaj mu tę miskę. Ty już jadłeś - powiedziałam.
- Ale jutro nie będę…
- Wszyscy nie będą.
- To ja mogę trochę tej kaszy? - Zapytał potulnie Li.
- Daj, to ci nałożę - rzucił Niall.
- Ale ja wolałbym sam sobie nałożyć - odparł Liam.
- Nie - oznajmił twardo Niall.
Kłótnię usłyszał Mały Joe, który pojawił się w jadalni z wielką, metalową chochlą w ręce.
- Co tu się dzieje?- Zapytał ostro.
- Yyy… nic - Niall postawił szybko michę na środku.
Mały Joe zbliżył się w jego stronę, a Nialla oczywiście już nie było. 
_____________________________________________

Sorki, że w zeszłym tygodniu nic nie dodałam, ale nie było mnie w domu :) Wiadomo... --> wakacje :) xx