niedziela, 20 kwietnia 2014

104

Po przeczytaniu, zerknij na mój komentarz na końcu posta ;) xx
___________________________________________________
Zadzwoniła mama, z którą chyba gadałam z półgodziny, ale wątpię, że coś zrozumiała, ponieważ, mój poranny bełkot mało kto rozszyfruje… Postanowiłam, że śniadanie zjem z dziećmi, ponieważ nie byłam głodna, a za nim one się obudzą, to na pewno zgłodnieję. Poszłam na górę do łazienki. Weszłam pod prysznic. Siedziałam tam stosunkowo krótko. Wyszorowałam zęby i weszłam do pokoju. Otworzyłam szafę i tradycyjnie -  zaczęłam się zastanawiać, co na siebie włożyć. Wybrałam czarne dżinsy. Na górę założyłam jasnoróżowy sweterek, który dostałam jeszcze od babci. Na nogi nic nie włożyłam, ponieważ uwielbiałam chodzić po podłodze w samych skarpetach, więc włożyłam ciepłe skarpety w paski (tak… dostałam je od Louisa…) i zeszłam na dół, aby rozpakować do końca bagażnik.  W zasadzie to było pudło do mojego sklepu, więc nie miałam go co brać. Chwyciłam jedynie za nożyk znajdujący się w garażu i wycięłam otwór. Tak, wszystko się tam znajdowało, co miało się znajdować. Koraliki, igły do kolczyków, baranki do kolczyków oraz narzędzia, kleje i tego typu rzeczy. Postanowiłam, że nie będę tego wyciągać. Wstawiłam pudło z powrotem do bagażnika    i wróciłam do salonu. Zorientowałam się, że nie poczesałam się i nie pomalowałam. Ruszyłam na górę. Usiadłam przy mojej toaletce i zastanawiałam się, jaki mam sobie zrobić makijaż. Zdecydowałam, że zrobię kreski elinerem, i tak zrobiłam. Starannie i bez pośpiechu umalowałam się. Włosy upięłam w dość duży, stosunkowo luźny kok i już byłam z siebie zadowolona. Postanowiłam wszystkich zaprosić do mojego sklepiku na huczne otwarcie, lecz musiałam jeszcze skoczyć do  sklepu po szampana. Ogółem alkohol… Jednak wszystko muszę zrobić przed przyjazdem Harolda. Zerknęłam na zegarek. Było za dwadzieścia siódma. Poszłam więc obudzić Darcy, bo przecież musi iść do przedszkola. Gdy Darcy została doprowadzona do pionu i do użytku codziennego, zjadła szybkie śniadanie i wsiadłyśmy do samochodu. Zapięłam wcześniej Darcy w siodełko i ruszyłyśmy. Miałam nadzieję, że Antoś się nie obudzi, ale znając go, to raczej nie, bo z niego to niezły śpioszek. Postanowiłam, że gdy zostawię Darcy w przedszkolu, pojadę na Wollece Street, gdzie był mój sklepik. Do przedszkola dojechałyśmy w piętnaście minut. Pożegnałyśmy się i ruszyłam spod przedszkola. Stamtąd już prosto pojechałam do sklepu. Zabrałam się do roboty. Pudło wtaszczyłam do środka, następnie zabrałam się za rozpakowywanie go. To było naprawdę trudne, ponieważ każdy rodzaj koralików, gdzie indziej, kleje do jednego miejsca, nożyczki do drugiego miejsca, taśmy klejące jeszcze do innej szuflady. Zajęło mi to chyba dwie godziny. Spojrzałam na zegarek. W pół do dziesiątej… Wpadłam w panikę. Dobrze, że naprzeciwko mojego sklepu był spożywczy, więc szybko do niego skoczyłam i kupiłam alkohol, oraz coś słodkiego. Wróciłam do siebie i schowałam wszystko do lodówki w obawie, że się ogrzeje. Duma mnie rozpierała, gdy popatrzyłam na wykonaną robotę przez ten ostatni czas. Uświadomiłam sobie, że Toni się pewnie niedługo obudzi, więc najwyższa pora wracać. Wsiadłam z powrotem i usłyszałam, że strasznie burczy mi w brzuchu… No tak… Przez to wszystko nie zjadłam śniadania… Zaparkowałam auto w garażu i weszłam cicho do domu. Na moje szczęście, Antoś spał. Zrobiłam sobie drugą kawę i usiadłam przed komputerem w gabinecie. Zdałam sobie właśnie wtedy sprawę, że przez ten remont i ogółem pracę, jestem strasznie zmęczona… Zaczęłam się zastanawiać, jak się będzie nazywać sklepik, bo przecież „sklepik”, to kompletnie nie wypada… Miałam trzy nazwy:
  • ·         „Marzenie gustownej damy”
  • ·         „ Mini kącik”
  • ·         „ Mały Olimp”

Wybrałam jednak „Marzenie gustownej damy”. Dlatego, ponieważ po pierwsze, strasznie mi się podobała, a po drugie najbardziej chyba pasowała do tego miejsca. Zapisałam sobie nazwę na kartce.  Nagle zabrzęczał mi Skype. Na ekranie zobaczyłam brązowe loki.
 -  Uhuhuhuhu, cóż tam się dzieje, co? -  Zaczęłam się zastanawiać- Jakie piękne, bujne loki. Już myślałam, że wyłysiałeś przez tą trasę koncertową…
 -  O, cześć kochanie! -  Wyprostował się i widziałam już jego twarz  -  a w zasadzie to nic się nie dzieje. Kończymy lot, ale chciałem zobaczyć, co porabiasz. Podnosiłem komórkę Nialla, bo wypadła mu          z kieszeni. Teraz śpi i mało mu brakuje, że będzie miał twarde lądowanie na ziemi…
 -  To jak on na tym fotelu śpi?
 -  No, dobra na dwóch się rozłożył, aż Dominika musiała się przesiąść do Liama, bo stwierdziła, że tam jest najbezpieczniej…
Zaczęłam się śmiać.
 -  A co tam u was?! -  Zapytał.
 -  A dziękuje, czekamy stęsknieni, a najbardziej chyba ja…
 -  No niebawem się zobaczymy, za jakieś półtorej godzinki….
W tym momencie usłyszeliśmy przeraźliwy łomot.
 -  Jezus Maria?! Co to było?!
 -  Niall spadł… -  poinformował mnie Harry.
 -  No jak ja mogłam się tego nie domyśleć…
Nagle Niallowi najprawdopodobniej coś wpadło do buzi, ponieważ przerwał swoje chrapanie i zaczął się dusić. Za chwilę zauważyłam, jak lata po całym samolocie nie mogąc nic powiedzieć.
 -  Niall, uspokój się, co ty wyprawiasz?! -  Zdenerwowała się Dominika.
 -  Poł… Poł… Połknąłem piórko -  wydusił z siebie.
Myślałam, że parsknę śmiechem, ale opanowałam się w ostatnim momencie. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i się rozłączyłam. Poszłam na górę, sprawdzić, czy Antoś się obudził. Tak, jak mi się wydawało, nie spał. Wzięłam go na ręce i poszliśmy się „szorować”. Umyłam go i ubrałam, potem zeszliśmy na śniadanie.
 -  No, to co chcesz Antosiu na śniadanko? -  Zapytałam sadzając go na krześle.
 -  Płatki -  powiedział jednoznacznie.
Wyciągnęłam płatki i dwie miski. Zdecydowałam, że sama z chęcią zjem płatki na śniadanie. Postawiłam obie miski na stole i zaczęliśmy pałaszować swoje porcje rozmawiając o snach, które nam się dziś przytrafiły.
Gdy zjedliśmy, poszłam pozmywać, a Antoś pobiegł się bawić.
Zastanawiałam się, czy nie wyjechać po Harry’ ego na lotnisko, ale dziewczyny nie jechały, więc zdecydowałam, że zostanę w domu. Otworzyłam drzwi na taras. Antoś złapał mnie za nogawkę            i powiedział:
 -  Mama, tam! -  Pokazał paluszkiem w kierunku placu zabaw.
 -  Poczekaj Antosiu, wezmę tylko coś do picia i pójdziemy.
Cofnęłam się do kuchni. Wzięłam soczek i poszliśmy na plac. Antoś koniecznie chciał iść do części dla starszych, ale po krótkiej dyskusji, pogodził się z faktem, że jest jeszcze za mały i podreptał do piaskownicy. Bardzo chwaliłam sobie ten plac zabaw, bo stały na nim również foteliki i stoliczki, przy których można było sobie usiąść. Antoś zaczął robić babki, ale piasek był suchy, więc się rozpadały, co go strasznie złościło.
 -  Nie doble babki! -  Zaczął krzyczeć.
 -  Antosiu, piasek jest za suchy na robienie babek…
 -  To cio ja mam lobić?! Ja chcię upieć babki!
- Ale z ciebie kucharz.
 -  A tak. Będę taki, jak Kazik!
Zaśmiałam się pod nosem. Wyobraziłam sobie Tosia w czapce kucharskiej  i o mało nie pękłam ze śmiechu. Jego buńczuczna mina zwiastowała burzę. Nagle otworzyły się drzwi od domu Danielle i za chwilę w piaskownicy siedziała Jasmine. Mina małego buntownika od razu się rozpogodziła. Jasmine zaczęła do niego szczebiotać po angielsku, a z domu również wyszła Danielle.
 -  Wszystko masz już gotowe? -  Zapytała podchodząc do mnie -  Jasmine, jak zobaczyła Toniego, to zarządziła wyjście na plac zabaw. Mam do zrobienia jeszcze parę rzeczy i gdy powiedziałam „nie”, rozpacz była straszna…
 -  To zostaw ją z nami. Zrób to, co musisz, a potem przyjdź, to pogadamy.
Tak też się stało. Po godzinie siedziałyśmy w fotelach, razem z Eleanor i Danielle. Chłopcy buszowali  w części dla starszych, a maluchy siedziały na małej huśtawce i się bujały.
 -  Wszystko macie już przygotowane? -  Zapytała Ellie -  już tak się stęskniłam za Louisem…
 -  Jak wszystkie! Nie koniecznie za Louisem -  zaśmiała się Dan -  chociaż za Lou też.
Opowiedziałyśmy sobie, co przygotowałyśmy na przyjazd i każda z nas stwierdziła, że mogłaby wszystkich przyjąć u siebie, bo tyle zrobiłyśmy jedzenia.
 -  Wiecie, co? -  Powiedziałam -  to zróbmy wspólne przyjęcie. Weźmiemy od Kazika stoły, wystawimy do ogrodu i będzie fajnie.
Dziewczyny podchwyciły pomysł i poszłyśmy do Kazika. Kazik zaproponował, żeby zrobić to u niego, to znaczy u Simona w ogrodzie. Było tam najwięcej drzew, a po za tym, były tam porozstawiane stoły. Kwestia była tylko przyniesienia jedzenia i nakrycia stołów. Postanowiłyśmy zrobić wspólnie jeden stół. Pobiegłam po obrusy i zaczęłyśmy nakrywać. Dzieci okupowały Kazika, który zaczął się kręcić po kuchni. W pewnym momencie zauważyłam, że Antoś ma coś w rączce.
 -  Tosiu, co ty masz w rączce? -  Zapytałam.
 -  Loda -  rzucił wesoły.
 -  A skąd masz loda?
 -  Od Kazika.
 -  To nie jedz zbyt szybko, bo później będzie cię boleć gardło.
Za plecami rozległ się straszny płacz. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Jasmine stoi nad lodem, który spadł jej na trawę.
 -  Jasmine, co się stało? -  Zapytałam.
 -  Śpadł… -  pokazała palcem.
Z kuchni wyjrzał Kazik i natychmiast się cofnął. Po chwili wyszedł niosąc drugiego loda.
 -  Proszę, tylko nie płacz, błagam, bo tata pomyśli że myśmy cię tu bili i nas będzie bić.
Jasmine się uśmiechnęła i zaczęła ostrożnie jeść loda. Całe jedzenie zostało przyniesione do Kazika. Nawet nie zorientowałyśmy się, jak szybko mija nam czas. Nie widziałyśmy bramy wjazdowej, gdyż ogród był na tyłach domu Simona.  Wszystkie trzy byłyśmy bardzo zajęte. Dzieci zajęły się sobą             i dopiero okrzyk Liama:
 -  TU SĄ! -  Nas otrzeźwił. Zza domu wybiegło pięciu chłopaków, a za nimi  podążała Dominika.
 -  Tak to na nas czekacie?! -  Oburzył się Louis -  takie stęsknione?!
 -  Ooo, ale przyjęcie! -  krzyknął Niall.
Zapanował harmider, bo wszyscy się ze wszystkimi witali.
 -  Już myślałem, żeście nas porzuciły -  powiedział Liam -  przyjeżdżamy, a tu pustki w domach!
 -  Liam, tylko nie bij! -  Zawołała Ellie.
 -  Czy ja wyglądam na takiego, który będzie bił? -  Zapytał Li trzymając w ramionach Danielle i Jasmine na ręku.
 -  Ponieważ stęskniłyśmy się za wami wszystkimi, postanowiłyśmy, że najlepiej zrobić wspólny obiad,  a wpadłyśmy na to nie dawno i dlatego nie zastaliście nas w domach  -  powiedziałam.
 -  Jesteście bardzo głodni? -  Zapytała Danielle.
 -  Troszkę -  powiedział Niall.
- Co w samolocie nie dali jedzenia? -  Zapytałam się cicho Harry’ ego, który po przywitaniu ze mną nie mógł się ode mnie odkleić. Trzymał Antosia na ręku, a drugą trzymał mnie w pasie i nie chciał mnie puścić. Darcy trzymała Harolda za nogę o cały czas paplała coś do niego.
 -  Zdaje się, że Kazik będzie musiał zarządzić siadanie do stołu  -  zaczęłam się śmiać.
 - Siadajcie, siadajcie proszę – zaczął zapraszać Kazik- Ale siadajcie do zimnych przystawek.
Wszyscy się rozsadzili przy stole, oczywiście małżeństwami. Zdziwiło mnie to, że Dominika usiadła na samym końcu stołu. Z dala od Nialla, jakby wycofana. Postanowiłam, że muszę z nią porozmawiać. Nie miałam czasu robić obserwacji, bo Harry cały czas mnie zajmował swoją osobą. Jedzenie nam wyjątkowo dobrze wyszło. Nawet Kazik był zachwycony. W pewnym momencie zza domu wyłonili się Gabriela z Jayem.
 -  To tu jesteście! Wszystkie chałupy pootwierane na oścież, jakby coś się tu stało! Już się zdenerwowaliśmy, że coś jest nie tak! -  Nawijał Jay.
 -  Chodźcie, chodźcie. Starczy dla wszystkich obiadu -  powiedziałam głośno.
Gabriela poszła do Dominiki, a Jay za nią. Tak minął bardzo miło obiad powitalny. Wszyscy byli najedzeni i zadowoleni. Po za Dominiką, która była jakaś zmieszana, ale widziałam to tylko ja                i Gabriela.
Rozeszliśmy się do domów.
 -  Tata, cio mi psiwioźłeś? -  Zapytał Antoś.
 -  Zaraz wszystkim dam prezenty, ale nie ładnie się tak upominać.
Przypomniałam sobie walkę z Darcy i poparłam od razu Hazzę. Toni prawie się rozpłakał, więc Harry czym prędzej dał mu prezent. Potem podał prezent Darcy, a następnie przyszedł do mnie.
 -  Proszę. To dla ciebie -  podał mi paczuszkę.
Gdy otworzyłam, w środku był złoty wisior z przepiękną kameą.
 -  Czyżbyś coś przeskrobał? -  Zapytałam.
 -  A co? Nie mogę już kupić własnej żonie biżuterii?
 -  Możesz. Jest przepiękna.
 -  Mama, ziobać! -  Krzyczał Toni.
Dostał duży wóz strażacki i widać, że był bardzo zadowolony. Darcy dostała śliczną sukienkę oraz sandałki.
 -  Mamusiu, czy ja będę mogła pójść jutro w tym do przedszkola?
Sukienka była bardziej wizytowa, niż strój codzienny, więc od razu jej to wytłumaczyłam.
- Ale ja chcę! Od razu się we mnie wszyscy zakochają!
 -  Przecież cię wszyscy kochają.
 -  Nie wszyscy -  odpowiedziała -  Toby, nie.
 -  A kto to jest Toby? -  Zapytał Harry.
 -  Nowy kolega w przedszkolu -  wyjaśniła rezolutnie Darcy.
 -  Myślę, że cię pokocha i bez tej sukienki.
 -  Czy ja mogę ją przymierzyć?
 -  Oczywiście, że możesz.
Darcy pobiegła na górę, Antoś wybiegł na taras ze swoją maszyną i wreszcie zostaliśmy sami.
Harry podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:
 -  Boże, jak ja się za tobą stęskniłem.
 -  Ja za tobą też -  zdołałam wydusić między pocałunkami.
Z góry zaczęła schodzić Darcy.
 -  Mamusiu, tatusiu! Zobaczcie! -  Wyglądała prześlicznie.
 -  Wiesz, co? Tą sukienkę będziesz mogła założyć na ślub wujka Jaya i cioci Gabi. Będziesz pięknie wyglądała! -  Powiedziałam do niej. Rozpromieniła się jeszcze bardziej.
Dochodziła piąta i ktoś zapukał do drzwi. W drzwiach stała Gabriela z Jayem i Dominiką.
 -  To co? Jedziemy, czy nie? -  Zapytała Gabriela.
Przy stole powiedziałam, że mam dla wszystkich niespodziankę i że spotykamy się o piątej przy samochodach. Jay był niezwykle podekscytowały, ale dzięki Bogu się nie wygadał. Rzeczywiście przy samochodach byli już wszyscy, więc zarządziłam zbiorowy wyjazd. Harry chciał prowadzić, ale powiedziałam:
 -  Nie wiesz, dokąd jechać, więc ja prowadzę.
 -  Powiedz mi, co to za niespodzianka! -  Zapytał, gdy siedzieliśmy w samochodzie.
 -  Dzieciaki zapięte? Wszystko w porządku? To jedziemy.
 -  Pytam się, co to za niespodzianka?
 -  Zobaczysz! -  Ruszyłam spod domu, a za nami reszta. Kazik zabrał się z Niallem i Zaynem. Dominika      z Gabrielą i Jayem, a reszta rodzin pojechała własnymi samochodami. Na wszelki wypadek Jay jechał na końcu kawalkady.
- Co ty kombinujesz?
 -  Poczekaj, aż dojedziemy na miejsce -  powiedziałam słodko się uśmiechając.
Na Wollecestreet dojechaliśmy w czterdzieści minut i przez cały czas Harry próbował się dowiedzieć ode mnie, albo od dzieci gdzie jedziemy.
Szybko się zorientował, że dzieci nic nie wiedzą, bo Toni powiedział:
 -  Do wesołego miasteczka!- Co skwapliwie podchwyciła Darcy.
Skwitowałam to jednym zdaniem:
 -  Może innym razem.
Podjechaliśmy na parking. Wyskoczyłam z wozu i powiedziałam do Hazzy:
 -  Możesz rozpakować dzieci? -  Hazzie był lekko zdezorientowany.
Ja pobiegłam otwierać „Marzenie gustownej damy”.  Wszyscy zaczęli wysiadać z samochodów, a ja    w otwartych drzwiach powiedziałam:
 -  Zapraszam na otwarcie mojego sklepu!  Wchodźcie! Zapraszam do środka!
W środku było chłodno i sympatycznie, bo gdy wyjeżdżałam nie wyłączyłam klimatyzacji. Wszyscy zaciekawieni weszli do środka. Harry trzymał mocno dzieci za ręce i się nic nie odzywał. Wszyscy byli zachwyceni, a Eleanor piała z zachwytu.
 -  Kto to robił?! Jakie tu są piękne rzeczy! -  Zachwycała się.
Chłopcy zaczęli sobie żartować. Louis chciał już tańczyć z manekinem, bo Ellie była bardzo zajęta oglądaniem.
 -  ja połowę rzeczy tutaj kupię! -  Skwitowała pomiędzy jednym „ochem” i drugim „achem” -  te rzeczy są wspaniałe! Gdzie masz tego projektanta?! Gdzie on jest?!
 -  To są moje projekty -  powiedziałam. Na te słowa zapanowała cisza. W pomieszczeniu słychać było tylko płytę Roda Stewarta, którą zdążyłam włączyć przy wejściu.
 -  Nie wiedziałam, że jesteś taka zdolna -  powiedziała Danielle -  te rzeczy są super!
 - W ogóle to miejsce jest super! -  Skwitowała Eleanor.
 -  Ponieważ jest to otwarcie sklepu, wybaczcie, ale pójdę po szampana.
Poszłam do kuchni, gdzie stały już przygotowane kieliszki. Za mną pobiegł Jay.
 -  Daj, ja rozleję, a ty idź do gości i czyń honory domu – rzucił.
Gdy weszłam z powrotem do sali, Harry stał w miejscu, w którym stał wcześniej. Darcy była                  z Dominiką, a Toni z Gabrielą. Z jego twarzy nie mogłam wywnioskować, co myśli o mojej niespodziance. Wszyscy z zainteresowaniem oglądali gabloty, gdy do pokoju wszedł Jay                         z szampanem.
 -  Proszę, proszę! Otwarcie to musi być szampan! -  Powiedział podając wszystkim kieliszki. Zobaczyłam, że Harry również wziął kieliszek. Wypił, zanim zdążyliśmy wznieść toast. Jay podał mu następny kieliszek.
 -  Drodzy moi. Ponieważ czegoś mi brakowało, postanowiłam otworzyć swój własny biznes… -  zaczęłam przemowę -  jest to wymarzony przeze mnie sklep, co mogą potwierdzić Dominika                   z Gabrielą. Obydwie pokiwały głowami. Od dawna marzyłam o czymś takim. Cieszę się, że udało mi się to zrealizować i chciałam bardzo podziękować za pomoc, jaką mi ofiarowali Gabi i Jay. Mam nadzieję, że biżuteria, którą projektuję, spodoba się również i innym. Nie tylko wam. Wznoszę toast za spełnianie marzeń i za mój sklep -  w tym momencie usłyszeliśmy brzęk szkła. Zobaczyłam, że Harry stoi blady i wściekły nad rozbitym kieliszkiem.
 -  Harry, nie przejmuj się tym tak. Kieliszków jest dużo. To na szczęście na pewno, bo gdzie szkło się bije, tam szczęście gości  -  chciałam załagodzić sytuację. Myślałam, że kieliszek wypadł mu z ręki. Harry zrobił się czerwony i powiedział:
 -  Nie zgadzam się!
 -  Na co? -  Zapytałam.
 -  Na co się nie zgadzasz? -  Powtórzył Louis.
 -  Nie zgadzam się, żeby Megan prowadziła ten głupi sklep! Masz go sprzedać! -  Krzyknął -  kobieta jest od tego, żeby siedzieć w domu z dziećmi, a nie pracować! Masz to sprzedać!
 -  Harry, chyba nie potrzebnie piłeś alkohol -  powiedział niedowierzając Zayn.
Wszyscy stanęli w mojej obronie, ale Harry obstawał przy swoim.
 -  Harry, co ci odbiło?! -  Powiedział Niall -  przecież to jest wspaniałe miejsce! O co ci chodzi?!
 -  Ja już swoje powiedziałem! Masz to sprzedać i koniec- odwrócił się i wyszedł.
Czułam, że zaraz wybuchnę. Przeprosiłam wszystkich i poszłam do łazienki. Jak on śmiał się tak zachować?! Jakim prawem?! Nie sprzedam tego miejsca nigdy w życiu! Czy mu się to podoba, czy nie. Ktoś zaczął pukać do łazienki.
 -  Megan -  usłyszałam głos Dominiki -  wpuść mnie.
Łzy leciały mi po twarzy ciurkiem. Cała się rozmazałam i wyglądałam, jak siódme nieszczęście.
 -  Nie, nie chcę, żebyś mnie w takim stanie widziała -  wyjąkałam.
 -  Proszę cię, wpuść mnie. Muszę z tobą pogadać.
Otarłam trochę twarz i wpuściłam Domę.
 -  Jesteś sama?
 -  Tak -  odpowiedziała wchodząc do łazienki- Co jemu się stało? To wspaniały sklep! Wspaniale to urządziłaś! Wiedziałam o tym, Gabriela mi powiedziała, że nad tym pracujecie. Co masz zamiar zrobić?
 -  Nie sprzedam tego sklepu -  powiedziałam łkając -  przecież wiesz, że to było moim marzeniem od bardzo dawna. Zawsze chciałam takie coś prowadzić.
 -  A co zrobisz, jak Harry będzie naciskał?
 -  Nie wiem, nie potrzebnie może pił tego szampana? Przecież ja to zrobiłam z własnych pieniędzy! Ani grosza nie wzięłam z jego -  łkałam w chusteczkę.
Ktoś zapukał energicznie do drzwi.
 -  Kto tam? -  Zapytała Doma.
 -  Są pierwsi klienci -  usłyszałyśmy głos Ellie.
 -  Doma, zrób coś, ja nie mogę wyjść w takim stanie -  zwróciłam się do mojej przyjaciółki.
Dominika wyszła, a ja zamknęłam się na klucz, aby nikt mi nie przeszkadzał. Łzy znowu poleciały mi ciurkiem.
Jak on tak mógł? Szowinistyczna świnia!
Nie wiem, ile czasu to trwało, gdy znowu ktoś zapukał do drzwi.
 -  To, ja -  odezwała się Doma -  poprosiłam klientów, żeby przyszli jutro. Mogę wejść?
Otworzyłam drzwi. Za drzwiami stała Dominika, a za nią Niall. Schowałam się w kącie.
 -  Megan… ja chciałem ci powiedzieć, że on jest durny -  powiedział Niall -  zamiast cieszyć się twoim szczęściem, urządza jakieś awantury. Kretyn!
Dominika zamknęła Niallowi drzwi przed nosem, coś mu mówiąc po cichu.
 -  Uspokój się -  powiedziała do mnie -  przecież on nie może niszczyć twoich marzeń. Louis z Liamem zaczęli go szukać, ale gdzieś pojechał waszym samochodem. Proponuję, żebyśmy pojechali do domu.
 -  Ja tam nie wrócę -  powiedziałam.
 -  Musisz, bo przecież musisz tam pojechać z dziećmi.
Po długich namowach, pojechałam z Dominiką i Niallem do domu. Gdy podjeżdżaliśmy pod dom, stał pusty i ciemny. Dzieci siedziały, jak trusie, gdy dojechaliśmy na miejsce wysiadły bez słowa. Gdy weszliśmy do domu, Doma weszła z nami. W domu było pusto. Dzieci poszły do siebie do pokoi, a ja weszłam do salonu. Ktoś zapukał do drzwi. Dominika poszła otworzyć. Po krótkim czasie w salonie siedzieli wszyscy po za Harrym. Wszyscy przyszli, by poprzeć mój pomysł i powiedzieć, co sądzą           o Harrym i jego zachowaniu. Siedziałam i nic się nie odzywałam. Gabriela z Domą czyniły honory pani domu, a ja byłam w rozsypce. Po godzinie byłyśmy znowu z Dominiką same.
- Co zrobisz, jak on przyjdzie? -  Zapytała.
 -  Nie wiem -  powiedziałam pierwsze słowo od powrotu do domu -  chyba się będę musiała stąd wyprowadzić, jeżeli nie zmieni zdania…
 -  Może zostanę z tobą?

 -  Byłoby mi bardzo miło -  powiedziałam.
______________________________________________
Hej Wam :) 
Z okazji Wielkanocy, życzę wszystkim Wam wszystkiego, co najlepsze, oraz jutrzejszego mokrego Dyngusa :) Mam nadzieję, że nie za późno te życzenia składam, a co tam. 
Z okazji świąt, także wrzucam nowy rozdział, co prawda nie jest on może tak wesoły, jaki być powinien (no wiecie... mam na myśli dzisiejszy i jutrzejszy dzień), ale... postanowiłam zaryzykować i rozkręcić akcję. Co Wy na to? Piszcie!
I jeszcze raz wszystkiego najlepszego na święta! 
*Również chciałam podziękować hurtowo za bardzo miłe komentarze, pod poprzednim postem, dotyczące mojej cioci. Dziękuje, że mnie wspieracie i jesteście ze mną <3
                                                                                                            ~Meg

2 komentarze:

  1. Rozdział jsk zwykle super :)
    Również życzę wszystkiego najlepszego :)
    Ola

    OdpowiedzUsuń