Jednym z prezentów dla chłopaków i
przypuszczałam, że wiem, od kogo był kulig w Białowieży. Mieliśmy tam jechać w
drugi dzień świąt. Na następny dzień rano przyjechał wynajęty autokar, w który się załadowaliśmy. Podróż była
wesoła i w świetnych nastrojach dojechaliśmy na miejsce. Uczyłam się o
Białowieży, ale jeszcze nie miałam okazji tam być. Niall już przebolał
wczorajsze zajścia i tryskał humorem.
Louis trochę się z niego ponabijał, ale było to nie groźne, jak u Louisa.
Gdy dojechaliśmy, zaczął padać śnieg. I to mocno.
Zakwaterowano nas w pokojach. Dzieci były bardzo mocno podekscytowane i nie
mogły się doczekać. Kulig miał być na następny dzień. Mama im opowiedziała, co
znaczy kulig i nawet chętnie po kolacji poszli spać. Hotel bardzo nam się
podobał. Był bardzo nowoczesny i ekskluzywny. Na dole, w piwnicy było urządzone
„piekiełko”, do którego postanowiliśmy pójść. Potańczyliśmy trochę i
zdecydowaliśmy, że jednak trzeba iść spać. Rano musieliśmy wstać o szóstej…
Zwlekłam się z
łóżka. Niall spał. Zaczęłam go budzić.
- Nie budź mnie! - Warknął.
- Wstawaj, bo nam kulig przepadnie.
Nic. Wzięłam szklankę, do której nalałam trochę zimnej wody.
Podeszłam do niego i zaczęłam kroplami wylewać wodę ze szklanki.
- CZYŚ TY OSZALAŁA?! - Obudził się natychmiast.
- Kulig - powiedziałam.
- Zaraz będę gotowy - powędrował do łazienki. Poszłam
zobaczyć, jak dzieci. Były już ciepło ubrane i wychodziły na lekkie śniadanie. Szybko
bardzo się uwinęły i wyszły na dwór rzucać się śnieżkami. Były pod opieką
Michała. Wróciłam do pokoju. Niall był już gotowy.
- Szybko ci to poszło - powiedziałam.
- No takie przebudzenie… Zemszczę się… Kiedyś.
- Dobrze, że powiedziałeś „kiedyś”.
Zeszliśmy na śniadanie, ale Niall nie za bardzo był głodny.
Zaproszono nas do sań. Wyszliśmy przed hotel, gdzie czekały już sanie
zaprzęgnięte końmi. Michał z mamą
zdecydowali, że pojadą z dziećmi. Michał miał pod opieką chłopaków, a mama
dziewczynki. Reszta par miała sanie dwuosobowe plus woźnica. Wsiedliśmy do sań.
Byliśmy w pierwszych saniach.
Odjechaliśmy kawałek i następne sanie zostały zapełnione przez Jaya i
Gabrielę. Wszystkie pary wsiadły do sań
i ruszyliśmy. Dzieci jechały w środku
kuligu i tylko słyszeliśmy ich piski. Sanie po obydwu stronach miały
zamontowane pochodnie. Było to bardzo romantyczne. Byliśmy przykryci kocami.
Śnieg padał i było przecudownie. Z tyłu Lou wydawał dziwne okrzyki. Echo niosło
po lesie od czasu do czasu spadał śnieg z drzew, co wywoływało pisk i śmiechy
wszystkich. Kulig trwał około godziny i dojechaliśmy na jakąś polanę, na której
paliło się ognisko. Zaczęła się szarówka. Zaproszono nas do pieczenia
kiełbasek.
- Kiełbaski! - Ucieszył się Niall.
Tego nie mógł sobie odmówić. Darcy była zachwycona i
przybiegła do mnie powiedzieć:
- Mamo! Jak jest fajnie!
- Też ci się podoba?
- SUPER!
Do picia była kawa, albo herbata. Panowie dostali po
żubrówce, co ich bardzo rozpogodziło. Po zjedzeniu i wypiciu, zabrano nas z
powrotem do sań i powieziono dalej. Woźnica powiedział do nas:
- Teraz macie być cicho.
Przetłumaczyłam Niallowi, co powiedział woźnica. Jechaliśmy
dalej w ciszy. Dojechaliśmy do polany, która była otoczona siatką, za którą
pasły się żubry.
- O! Bizony!- Powiedział Niall.
- Jakie bizony? W Polsce są żubry.
- To żubry jeszcze żyją?- Zdziwił się.
- W Polsce jeszcze
żyją – odpowiedziałam - jak widzisz, całkiem nieźle się mają. W pewnym momencie
jeden z żubrów podszedł do siatki. Był olbrzymi. Ellie się wystraszyła i Louis
ledwo ją złapał, bo o mało, co nie wypadła. Woźnica oznajmił, że możemy
wysiąść. Wyskoczyłam, a Niall patrzył na mnie, jak na wariatkę.
- Gdzie ty idziesz?!
- Do żubra.
- Bo ci zrobi krzywdę!
- Nie, zrobi. Jest oswojony z ludźmi.
Nie najładniej pachniało, więc Darcy powiedziała:
- Mamo… Śmierdzi!
Poprawiłam ją:
- Brzydko pachnie.
- No perfumami nie pachnie - rzucił woźnica, który kręcił
się blisko nas.
Następnie podwieziono nas pod stanowisko, gdzie były wilki.
Stwierdziłam, że to wspaniałe zwierzęta. Obserwowaliśmy je z daleka. Nawet nie
wiem, kiedy zrobiło się jasno…
Gdy wracaliśmy jeden z woźniców zaczął śpiewać i było to
bardzo śmieszne. Podchwycili pozostali. Chłopcy nie chcieli być dłużni i
zaczęli śpiewać coś po angielsku. Trzeba przyznać, że kulig był bardzo udany.
Zadowoleni byli wszyscy. Dojechaliśmy do hotelu i czas było, żeby się spakować.
Zjedliśmy obiad, a potem rozeszliśmy się po pokojach. Spakowaliśmy się i
wyruszyliśmy w drogę powrotną. Dzieci pełne wrażeń pousypiały na swoich
miejscach. Kupiłam parę pamiątek z Białowieży no i żubrówkę. Pomyślałam, że dam
ją Kazikowi. Zasnęłam na kolanach Nialla. Kiedy się obudziłam, wciąż
jechaliśmy.
- Co? Znowu korki? - Zapytałam.
- Nie, śnieżyca – odpowiedział - nic nie widać. Ale macie
tutaj dużo śniegu.
- Jakby u was nie padał śnieg.
- Nie, aż tyle.
Wyjrzałam przez okno i powiedziałam:
- Zwykle u nas tyle nie pada.
W pewnym momencie przyszła do nas Dominika.
- Niall? Mógłbyś pogadać z Zaynem? Bo ja chciałabym pogadać
z Megan - podniosłam się do pozycji siedzącej, bo leżałam na Niallu, który przeszedł
na miejsce Dominiki. Za chwilę usłyszałam głos Nialla:
- Chcesz się położyć?
- A może ty chcesz się położyć? - Powiedział Zayn.
- Chętnie - stwierdził Niall.
- Chyba nie pogadamy - stwierdziła Doma.
- A o czym chcesz gadać? - Rzucił Zayn za naszymi plecami.
- O kuligu - odparłam.
- Był super - rzucił Niall.
- Czy możecie się zamknąć?! - Zdenerwowała się Dominika -
zajmijcie się sobą.
- Noooo, to co robimy? - Usłyszałyśmy uwodzicielski głos
Nialla.
- Odwal się - Zayn odwrócił się do szyby.
- No to mów - rzuciłam do Dominiki.
- Jak myślisz, czy to nie było wymuszone?
- Co? - Zdziwiłam się.
- No te zaręczyny - szepnęła.
- CO TAM SZEPCZESZ? –
Zapytał Niall
- Dobra, chyba będziemy musiały pogadać o tym w domu, bo
teraz nam nie dadzą. - Stwierdziłam
Autokar się zatrzymał i usłyszałyśmy rumor.
- Co się stało? - Zapytałam.
- Nic - zobaczyłyśmy gramolącego się z podłogi Nialla.
- Co ty robisz? - Zapytała Doma.
- Dojrzałem i spadłem - stwierdził.
- To wracaj na miejsce. Na swoje.
Okazało się, że jesteśmy na jakimś parkingu, bo kierowca
musi mieć przerwę. Nie chciało nam się wyłazić, ale musiałam wyjść, bo Antoś
chciał siusiu. Niall poszedł ze mną. Zabrałam wszystkie dzieciaki i odbyło się
zbiorowe siusianie. Niall zabrał chłopców, a ja dziewczynki. Po chwili wpadła
Ellie.
- Ale mi się chciało siusiu! Dobrze, że jest ta przerwa! - Ucieszyła
się.
Gdy wracaliśmy do autokaru, było po kostki śniegu.
- Bałwany wracają! – Powiedział Lou, gdy wróciliśmy do
autokaru. Faktycznie sporo było na nas tego śniegu. Mieliśmy jeszcze trochę
czasu i wyszliśmy wszyscy rozprostować nogi. Chłopcy zaczęli nas okładać
śnieżkami. Rozpoczęła się normalna wojna śnieżkowa. Dostałam śnieżką pod oko i
miałam już dosyć.
- AŁA! - Wrzasnęłam i zgięłam się w pół.
Niall podbiegł do mnie.
- Co ci się stało?
- Cholera, dostałam śnieżką! Będę miała limo! Kto to był?
Następny, który dostał, był Niall. Dostał w ucho.
- AŁA! – Zawył - to boli!
- A coś ty myślał?! - Zdenerwowałam się - ja idę do autokaru
- powiedziałam.
Na to wszystko wyszedł Michał z dzieciakami. Chłopcy z
ochotą rzucili się na robienie śnieżek i zaczęli rzucać we wszystkie strony.
Obserwowałam to wszystko z autokaru. Gdy Lou dostał od swoich chłopaków, złapał
Tommiego i przeturlał go po śniegu. Ellie się bardzo zdenerwowała.
- PRZECIEŻ ON SIĘ PRZEZIĘBI - krzyknęła na niego.
Louis rozejrzał się za Jimim.
- Ja wam dam! Tak swojego ojca?!
Jim schował się za Michałem. Obserwowałam gonitwę wokół
Michała, który chwiał się na wszystkie strony, jakby nie wiadomo ile wypił.
Wreszcie zobaczyłam, jak wszyscy padają na siebie. Wszyscy zostali potraktowani
śniegiem. Kiedy się podnieśli, wrócili do autokaru, a Eleanor zaczęła
wszystkich swoich chłopaków rozbierać.
- Przeziębią się! - Zaczęła histeryzować - dostaną zapalenia
płuc!
- Nic nam nie będzie - uspokoił ją Lou.
W pewnym momencie poczułam, jakieś zimno na karku.
- ZIMNE! - Wrzasnęłam i się zerwałam z fotela.
- Co? Tańczysz Gangnamstyle, o i teraz kaczuszki! - Powiedziała
mama, a ja piszczałam, jak głupia.
- ZABIERZCIE TO ZABIERZCIE! - Wrzeszczałam.
- Co mamy zabrać? - Zapytał Liam, wchodzący do autokaru.
Poczułam, że śnieżka wpada mi w majtki… zaczęłam zdejmować z
siebie kurtkę, którą miałam jeszcze na sobie, po czym zaczęłam rozpinać
spodnie.
- Tak przy dzieciach?! - Powiedział niewinnie Niall.
- ZAMKNIJ SIĘ!
Cały autokar leżał na fotelach i płakał ze śmiechu.
- WEŹ MI TO W CHOLERĘ WYCIĄGNIJ! - Powiedziałam
zdenerwowana.
- Ale co?
- JAK TO CO?! TO, CO MI WRZUCIŁEŚ ZA KOŁNIERZ!
- To jeszcze się nie rozpuściło? - Zdziwił się.
- WYCIĄGNIJ TO! - Jeszcze raz wrzasnęłam.
- No przecież nie będę ci grzebał w majtkach, przy
dzieciach! - Powiedział cicho.
Louis piał swoim wyjątkowym śmiechem, a Dominika
stwierdziła:
- Przepraszam, ale ja muszę iść jeszcze do toalety - i
wybiegła w popłochu. Zayn wykorzystał okazję i poszedł zapalić, a śnieg sypał co raz
bardziej. Wreszcie wyciągnęłam tą pioruńską śnieżkę i mogłam spokojnie usiąść.
Byłam wściekła. Niall coś zagadał, a ja warknęłam na niego.
- No nie gniewaj się na mnie…
- Jeszcze raz się odezwiesz, a sam będziesz miał w gaciach
tą śnieżkę i sama ci ją wsadzę. Obiecuję!
- Mmm… to mogłoby być interesujące - usłyszałam głos Louisa.
- Ty też sobie życzysz? - Zapytałam.
- Nie, dziękuję - powiedział cieniutko. Wiedział, jak mnie
rozbroić. Uświadomiłam sobie, jak to musiało komicznie wyglądać i zrobiło mi
się trochę lepiej.
Gdy Doma z Zaynem wróciła, kierowca powiedział:
- Możemy jechać.
Było mi mokro. Usiadłam na fotelu i oparłam się o okno.
- No, chodź tu, połóż się - rzucił Niall, klepiąc się po kolanach.
- Nie - burknęłam pod nosem.
- Nie myślałem, że tak będziesz tańczyć…
- To trzeba było myśleć - warknęłam, chociaż zaczynało mnie
to bawić.
Wesoły autokar odjechał z parkingu. Im bardziej się
zbliżaliśmy do Warszawy, tym większy zaczął padać śnieg. Louis stwierdził, że
trzeba będzie wyjść i odkopać drogę przed nami. Przedstawił to tak wyraziście,
że wszystkich bolały boki ze śmiechu.
Faktycznie jechaliśmy 40 km/h, bo było ślisko, a widoczność
była prawie zerowa. Do Warszawy
dojechaliśmy około północy. Podjechaliśmy pod dom, a tam dwie postacie
próbowały odśnieżyć podjazd.
Wygramoliliśmy się z autokaru. Podziękowaliśmy kierowcy,
pożegnaliśmy się z Gabi, Domą i ich chłopakami i ruszyliśmy do domu. Mimo prób
odśnieżenia, brnęliśmy do domu po kolana śniegu. Biedny Mały Joe był zmachany,
jakby przerzucił tonę węgla, a Filip już nic się nie odzywał. Mały Joe porzucił
odśnieżanie, żeby zrobić nam herbatę, a Louis zaczął mu opowiadać o przygodach,
które nam się przytrafiły. Poszliśmy spać nad ranem. Mieliśmy wylatywać za dwa
dni.
Obudziłam się na następny dzień. Odsunęłam kołdrę i zwlokłam
się z łóżka. Powędrowałam do okna. To, co zobaczyłam za nim, spowodowało, że wróciłam,
czym prędzej do łóżka. Niall obudził się, gdy wstałam i był bardzo zdziwiony,
że wracam z powrotem.
- Co? Stęskniłaś się za mną? - Mruknął uśmiechając się
cwaniacko.
- Nie, ale czarno widzę nasz odlot… - Powiedziałam kładąc
cię z powrotem.
- O czym ty mówisz? - Otworzył szeroko oczy.
- To idź, zobacz, co się dzieje za oknem.
Faktycznie świata nie było widać. Niall podszedł do okna i
zaczął przez nie wyglądać.
- Czemu za oknem jest tak biało? Pomalowałaś je, czy jak?
Otworzył okno i stwierdził:
- ZIMNO! BRRRRRRRRRRRRR….
- Jak śnieg pada, to zwykle jest zimno - odpowiedziałam
filozoficznie.
Niall zamknął szybko
okno i biegiem wskoczył do łóżka lepiąc się do mnie. Spletliśmy nasze stopy, a ja położyłam głowę na jego torsie.
- To co robimy z tak rozpoczętym dniem?
- Zastanówmy się, co zrobimy, gdy nie będziemy mogli
odlecieć. Przecież mieliśmy być u twojej mamy.
- Zadzwonię do niej i powiem, jaka jest sytuacja - powiedział
logicznie.
- Myślisz? - Zapytałam - Że zrozumie?
- No przecież to nie od nas zależy. To pogoda.
Trochę się uspokoiłam.
- Może nie będziemy dzisiaj wstawać z łóżka, co? - Zapytał
Niall przykrywając się prawie, aż po nos.
- Też mi się nie chce, ale muszę zobaczyć, co robią dzieci…
Przytrzymał mnie, gdy chciałam wyjść. Przytulił mocno i
mruknął do ucha:
- Jeszcze chwilę. Poleżmy tak sobie.
- Dobrze. Chwilę - powiedziałam.
Na korytarzu zaczął się jakiś ruch.
- Jak myślisz, co tam się dzieje? - Zapytałam.
- Cicho, jeszcze śpimy - położył mi wskazujący palec na
ustach.
- Ale...- Zaczęłam mówić, ale skończyło się na tym, że
zaczął mnie całować.
Zeszliśmy na
śniadanie bardzo spóźnieni…
- Ale robaczki sobie pospały – usłyszeliśmy - widzieliście,
co się dzieje za oknem?
- Widzieliśmy… Z domu nie można wyjść. Zasypało nas -
powiedział Niall.
Mały Joe ciskał się po kuchni.
- Co tam się dzieje?
- Piecze chleb, bo nie może wyjść do sklepu.
- Faktycznie nas tak zasypało?
Podeszłam do okna i zobaczyłam, że śniegu napadało do połowy
drzwi.
- Dobrze, że dostaliśmy się do domu. Gorzej by było,
gdybyśmy utknęli w zaspach…
- Byłoby wesoło - stwierdziła mama.
- To, co mamy do jedzenia? - Zapytał Niall.
- Co? Odkochałeś się już? - Zapytał Liam.
- Nie - burknął Niall - ale burczy mi w brzuchu.
- Zostało trochę z kolacji.
Popatrzyłam na zegarek i zrobiło mi się słabo. Było
piętnaście po szesnastej…
- Ale żeśmy pospali!
- Kto pospał, ten pospał - rzucił Michał.
- A co się stało?
- Dzieciaki nie dały mu pospać. Koniecznie chciały iść na
górkę - powiedziała mama - wtedy odkryliśmy, że nie można wyjść z domu.
- To, co? Tak zostaniemy do wiosny? - Ucieszył się Louis.
- Może nas odkopią… Trzeba zadzwonić na Żoliborz, żeby
przyjechali z łopatami - powiedziałam.
- Myślisz, że oni mogą wyjść? Że ich nie zasypało? - Rzucił
Michał.
- Jeśli oni wyjść nie mogą, to trzeba zadzwonić po straż
pożarną! - Powiedział, Liam.
Wybrałam numer na Żoliborz, ale usłyszałam komunikat:
Przepraszamy. Podany numer, na
który dzwonisz jest niedostępny. Spróbuj ponownie później.
Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Dominiki:
- Cześć Doma. Jak tam u was sytuacja? Możecie wyjść, czy
nie?
- No ciężko – usłyszałam - nie możemy otworzyć drzwi…
- Możemy pogadać?
- Nie za bardzo…
- A co? Zayn siedzi obok ciebie?
- Nawet leży…
- Macie co jeść?
- Coś tam będzie.
- To jesteście w lepszej sytuacji, niż my,
- Jak to?! - Zdziwiła się.
- No… nie ma chleba, nie ma masła… Mały Joe się wściekł, bo
nie może iść do sklepu. Postanowił upiec chleb sam.
- Chociaż macie Małego Joe… - odparła na to Doma.
- Chyba pozostaje faktycznie wezwać straż pożarną, żeby nas
odkopali…
- A co? Sądziłaś, że was odkopiemy?
- No… troszkę.
Wybrałam numer do straży pożarnej, ale był zajęty.
- Zdaje się, że nie tylko ja wpadłam na ten sam pomysł…
- Jaki? - Zapytał Liam.
- O straży pożarnej. Nie można się dodzwonić.
- To wiś na słuchawce - powiedziała mama.
W pewnym momencie
Tommy, który stał przy drzwiach do ogrodu, nacisnął na klamkę i drzwi się
otworzyły…
- Hura! Jesteśmy uratowani! - Wrzasnął Niall.
- Co się stało? - Zapytał Mały Joe.
- Tommy odkrył drogę ucieczki z tej twierdzy! - Cieszył się
Niall.
Okazało się, że wiatr zawiał nam drzwi wejściowe, ale
ogrodowymi można było wyjść.
Mały Joe szybko się ubrał w kombinezon Filipa i powiedział:
- Trzeba się przekopać, aby pójść do sklepu.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Zaczęliśmy obserwować, jak
znika za domem, z trudem idąc. Dzieci pobiegły do okien z drugiej strony.
- Nie widać go, nie widać! - Zaczęły krzyczeć.
- No, za nim dojdzie tutaj, to trochę potrwa… - stwierdził
Michał - panowie, ubieramy się i idziemy kopać.
Wszystkie kombinezony narciarskie poszły w ruch i po chwili
panowie znaleźli się w ogrodzie. Zaczęli coś pokrzykiwać. Okazało się, że są
tylko dwie łopaty, więc jest problem. Mały Joe szuflował, jakby był do tego stworzony.
Okazało się, że sąsiedzi byli już odkopani. Michał zaczął coś krzyczeć przez
płot i za chwilę znalazły się
jeszcze dwie szufle. Niall wrócił do domu.
- Niall ty nie kopiesz? - Zdziwiłam się.
- Nie ma dla mnie łopaty…
- To pójdziesz kogoś później zmienisz.
Po piętnastu minutach, słaniając się na nogach, przyszedł
Louis.
- Ale to jest ciężka praca!.
- Niall do roboty - zawołałam.
- Ale ja jestem taki głodny! - Zaprotestował.
- Dzieci też są głodne - powiedziałam wściekła.
Niall ubrał się w kombinezon Louisa i wyszedł. Obserwowałam
stronę ulicy i w pewnym momencie zobaczyłam, że coś się dzieje z boku. Panowie
odkopali już cały bok. Nie widziałam nigdzie Nialla. Liam zwijał się, jak w
ukropie. Michał obok, Mały Joe za nimi, a Nialla nie było widać.
- Gdzie on poszedł? - Zaczęłam się zastanawiać.
Po następnych piętnastu minutach wrócił.
- Ale jestem zmęczony…
- Nie widziałam cię, żebyś kopał.
- Ale ja z tyłu byłem.
- Tak… z tyłu byłeś, zobaczysz nie dostaniesz śniadania.
Niall wyskoczył, jak z procy. Zobaczyłam go w pierwszym
rzędzie. Po następnych piętnastu minutach, udało im się przekopać do ulicy.
Mały Joe wrócił do domu i powiedział:
- Idę na zakupy! Może pojadę samochodem?
- Ale ulica jest nieodśnieżona - powiedziała mama.
- A no tak, faktycznie. Zakopię się. To pójdę piechotą.
Złapał jakieś siatki i poszedł. Michał zadzwonił do straży
miejskiej z prośbą, by odkopali ulicę. Niestety śnieg padał cały czas i
powiedzieli mu, że nie prędko to zrobią. Po półtorej godzinie wrócił Mały Joe.
Targał jakieś siaty, pełne po brzegi i powiedział:
- Udało mi się wziąć masło, więc wziąłem trzy kilo, olej,
całą szynkę, ser…
Dobrze, że wziął również plecak, bo miał gdzie pakować.
- To musi nam wystarczyć na jakiś czas.
Niall, jak na złość był głodny.
- Nie ma marnowania jedzenia. Wszyscy jedzą to, co jest
podane.
- A co z Żoliborzem zrobimy? - Zaczęłam się zastanawiać.
- Niech się starają sami – powiedział Mały Joe - mają
zamrażalkę, więc niech sobie rozmrożą.
Zadzwoniłam do Dominiki.
- Doma, macie w zamrażalce jedzenie.
- Też to odkryliśmy, ale zaczęliśmy się zastanawiać, czy
możemy.
- No pewnie, że możecie!
- Jay nawet znalazł chleb w zamrażalniku…
- To wsadźcie do mikrofali, to wam się szybciej rozmrozi -
powiedziałam.
- Co? Oni będą mieli jedzonko? - Zapytał Nialler kręcący się
koło mnie.
- Będą.
- To może ja do nich pójdę?
- Może do jutra rana zajdziesz – powiedziałam - tu będzie
szybciej.
Niall niepocieszony usiadł na fotelu. Miał taką minę, jakby
miał zaraz umrzeć.
- Mamusiu, głodna jestem - powiedziała Darcy.
- Poczekaj, zaraz pójdę zobaczyć, czy czegoś nie ma dla
ciebie.
Wszystkie dzieci były głodne. Zajrzałam do kuchni. Mały Joe
szalał po niej i bałam się wejść, bo nie chciałam oberwać szmatą.
- Coś słoneczko chciałaś? – Zapytał Mały Joe. Widać było, że był w
dobrym humorze. Zobaczyłam, że smaży naleśniki.
- O jak dobrze!
- Co? Głodna jesteś? To weź sobie.
- Nie, dzieciaki są głodne.
- Masz tu pięć naleśników. Tyle zdążyłem nasmażyć.
Wzięłam nutellę, zabrałam do jadalni i zaczęłam smarować. Jakimś
dziwnym trafem, znalazł się Niall.
- JEDZONKO! - Wrzasnął. Wszystkie dzieciaki znalazły się
zaraz za nim.
- To dla dzieciaków - powiedziałam.
Rozsmarowywałam równo nutellę, składałam naleśniki i
rozdawałam najmłodszym.
- A ja? - Zrobił maślane oczy Niall.
- No przecież widzisz, że nie mam.
- Sama zjadłaś!
Po chwili pojawił się Mały Joe i przyniósł kolejne pięć
naleśników. Niall rzucił się na niego, ale Mały Joe zgrabnie go wyminął.
- Tutaj Megan zarządza tymi naleśnikami - skomentował
stawiając naleśniki przede mną. Obok mnie pojawiła się Ellie.
- Pomóc ci? - Rzuciła.
- No, byłoby szybciej.
Niall wpatrzony w półmisek stał nieruchomo.
- Co ty narkotyzujesz się tym zapachem? - Zapytałam.
- No tylko to mi zostało – powiedział i prawie zaczął
płakać.
Okazało się, że było sześć naleśników.
- Mogę mu to dać? - Zapytała Ellie.
- Daj, bo przecież żyć nam nie da.
Niall szczęśliwy wybiegł do salonu. Za chwilę ustawiła się
przerażająca kolejka.
- Dzieci mają pierwszeństwo powiedziałyśmy.
W pewnym momencie zobaczyłam, że Antoś stoi drugi raz, ale
trzyma coś z tyłu w rączce.
- Zjadłeś już Antosiu?
Antoś nic nie odpowiedział. Był jakiś nie swój.
- Antosiu, co trzymasz za placami?
- Naleśnika - przyznał się.
- To jak zjesz, to ci dam następnego.
- Ale wujek Niall powiedział, że mi da dwadzieścia dolarów,
jak mu przyniosę naleśnika.
Eleanor się wkurzyła.
- Będzie dzieci przekupstwa uczył! NIALL!!!!!!!!!!!! - Wrzasnęła.
Ellie wyskoczyła z jadalni, a ja usłyszałam rumor na
schodach. Zdaje się, że kogoś pokarało…
Tym kimś oczywiście był Niall. Dzięki Bogu w domu był Michał i sprawdził, co
się nie stało. Nie był za bardzo rozmowny, z czego wywnioskowałam, że coś jest
nie tak. Postanowiłam, że dopadnę go później, bo na razie musiałam się zająć
nakarmieniem głodnych. Mały Joe donosił naleśniki, więc była teraz ich cała
sterta.
___________________________________
Przepraszam, ale jakoś nie mam ostatnio weny. Wszystko się sypie... Jestem zakochana po uszy, ale nie mogę wyjawić swoich uczuć, bo tylko się ośmieszę i to jest najgorsze. W dodatku straciłam najlepszego przyjaciela... Jednym słowem... Do dupy.