poniedziałek, 11 sierpnia 2014

116

- O jesteście robaczki! Jak dobrze, bo my tutaj głodni siedzimy.
- Mówiłem, żebyście jedli - rzucił Niall.
- Nie, nie, nie możemy. Mały Joe by nam tego nie darował. Powiedział, że albo wszyscy, albo nikt.
Usiedliśmy do stołu. Wszyscy się rzucili się na jedzenie po za Niallem.
- Niall, nie jesteś głodny?- Zapytała mama.
- Nie - odpowiedział.
- Coś ty mu zrobiła?- Zapytał zaniepokojony Liam.
- Ja? Nic. Ja byłam grzeczna - odpowiedziałam.
Nałożyłam sobie solidną porcję kaszy gryczanej i polałam ją dość obficie sosem. Niall nałożył sobie łyżkę kaszy. Nawet nie wiem, czy nie pół i nalał sobie na to ciut sosu. Zobaczyłam, jak niektórym oczy robią się kwadratowe, a gdy to zobaczył Mały Joe, zdenerwował się i powiedział:
- Niall jesteś chory, czy byliście na jakimś jedzeniu?
Niall odpowiedział:
- Nie… Ja się odchudzam.
- Od kiedy?! - Zapytał zaintrygowany Mały Joe.
- Od zawsze - burknął Niall.
- Coś ty mu zrobiła?! - Zapytała mama.
- Nic. Później ci powiem - odszepnęłam.
Niall był tak przejedzony, że poszedł na górę spać.
- Pójdę na górę i się troszkę położę - powiedział.
- Dobrze, połóż się - rzuciłam.
Gdy usłyszałam, że zamknął za sobą drzwi, zaczęłam opowiadać, co się stało w centrum handlowym. Większość, gdy to usłyszała, o mało nie pospadała pod stół. Jedni dostali ataku śmiechu, a drudzy robili wszystko, żeby go nie dostać…
- Eh, ty to jesteś - rzucił ocierając łzy, Louis.
Niall spał do samego wieczora, więc mogłam siedzieć i gadać z wszystkimi. Nie mogliśmy za dużo mówić, bo dzieciaki kręciły się wśród nas, więc omijaliśmy niektóre szczegóły. Mile spędziliśmy popołudnie. Mama zapytała, kto będzie jechał po choinkę. Na ochotnika zgłosili się Lou z Li.
Na następny dzień Louis z Liamem poszli po drzewko. W pewnym momencie zadzwonił Liam.
- Słuchajcie, jesteśmy poza Warszawą, daleko jeszcze do tych choinek? - Zapytał.
- A gdzie jesteście?!!!!
- Było napisane P r u s z k ó w.
- A kto wam kazał jechać do Pruszkowa?! - Zdenerwowała się mama - Wracajcie natychmiast do Warszawy! Nie mijaliście żadnych choinek?
- No były jakieś zagrody z choinkami – odparł Li
- To tam się kupuje - powiedziałam.
Kiedy się rozłączyłam , powiedziałam:
- Chyba będę musiała zrobić Louisowi przyjemność i zawieźć go do Pruszkowa. Niech sobie zwiedzi to miasto.
Mama ryknęła śmiechem. Zorientowałam się, że nie wszyscy ogarnęli temat, więc zaczęłyśmy opowiadać, jak Lou jechał przez Pruszków na Mokotów.
- Co tu tak wesoło? - Zapytał Niall, który zszedł na dół.
- Lou znowu do Pruszkowa się zapędził.
- Może on na działkę chce jechać? - Powiedział Niall.
Po dwóch godzinach chłopcy wrócili z drzewkiem. Było naprawdę piękne. Dzwonili wprawdzie i pytali się, jaką mają wybrać, a mama poleciła im żeby wzięli jodłę. Chłopaki postanowili ją postawić             w salonie. Do Wigilii były cztery dni, więc mama wybiła im pomysł z głowy. Powiedziała, że w Polsce choinkę ubiera się w Wigilię. Byli niepocieszeni.  Przejrzeliśmy zapasy bombek i stwierdziliśmy, że trzeba będzie uzupełnić je. Mały Joe od dwóch dni szalał w kuchni. Wyłaniał się tylko, by zapytać się, czy jesteśmy głodni. Wszystkie potrawy, jakie podawał w ostatnim czasie były związane z Wigilią. Jednego dnia był bigos, drugiego barszcz z uszkami, a jeszcze innego karp smażony. W pewnym momencie zainteresowało mnie to.
- Mamo, co się stało, że Mały Joe podaje nam wigilijne potrawy?
- Testuje - odpowiedziała mama - czy będą nam smakować i czy potrafi je zrobić.
- I co?
- Przepytuje mnie potem, czy było dobre i co trzeba zmienić. Chyba chce zostać mistrzem kuchni światowego formatu.
- Czemu mu nie przetłumaczysz naszej książki kucharskiej?
- Tak jest śmieszniej - odpowiedziała mama.
Poszłam na górę i pomyślałam, że zacznę pakować prezenty. Złapałam za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Co jest u diaska?! Zatrzasnęły się?! Ale gdy postałam chwilę pod drzwiami, usłyszałam, że coś się dzieje w pokoju. Kiedy zapukałam, usłyszałam głośny rumor.
- Niall, nic ci się nie stało? - Zapytałam przez drzwi.
- Możesz przyjść za dziesięć minut?
- Niall, co ty tam wyprawiasz?!
- Nic!
- No przecież słyszę!
- To idź na dół.
- Właśnie stamtąd wracam!
- Ja cię proszę, idź na dół - rzucił.
Usiadłam po cichu pod drzwiami i oparłam się plecami o nie. Słyszałam, jak Niall podśpiewuje sobie coś. Latał po tym pokoju, jakby hołupce wywijał. Nie chciałam się odzywać, żeby go nie stresować, ale pomyślałam sobie - byleby nie zrobił sobie nic z kolanem.  W pewnym momencie drzwi się otworzyły, a ja poleciałam z nimi.
- AŁA - wrzasnęłam.
- Miałaś być na dole… Stało ci się coś? - Pochylił się nade mną.
- Nie, wszystko jest w porządku - odparłam podnosząc się z ziemi.
Weszłam do pokoju, a Niall miał jakąś dużą torbę, którą błyskawicznie złapał i wybiegł.
- Niall, gdzie idziesz?! - Krzyknęłam za nim.
- Zaraz wracam! - Odkrzyknął mi ze schodów.
Zamknęłam się tym razem ja. Powyjmowałam swoje prezenty, a szczególnie dla Nialla. Kupiłam ten prezent wcześniej, bo dzisiaj nie miałabym okazji. Była to woda po goleniu, ulubiony zapach Nialla: „Mania Armaniego”. Miałam dla niego jeszcze płytę The Script. Szybko wyciągnęłam papier                   i zaczęłam pakować. W tym momencie Niall zaczął się dobijać do drzwi.
- Idź sobie na dół Niall - krzyknęłam.
- A co ty tam robisz?
- Potrzebuję mieć chwilę spokoju - odparłam.
- Nic się nie stało?
- Nie.
- Na pewno?
- Tak. Idź na dół.
- To ja poczekam tu pod drzwiami.
- Nie. Idź na dół.
Ręce mi się zaczęły trząść i o mało nie zbiłam perfum od Armaniego.
- Cholera jasna! - Wrzasnęłam.
- Dobrze, już sobie idę - rzucił Niall i po chwili słyszałam kroki na schodach.
Zaczęłam się śmiać. Gdzie on wyniósł te prezenty?! Muszę pogadać z Małym Joe… Mały Joe nie wiedział za bardzo, jak się do mnie zwracać. Czuł się jakoś dziwnie w obecnej sytuacji. Postanowiłam, że muszę z nim pogadać i zapytać mamę, o czym on wie. Dzień przed Wigilią, zaczął padać śnieg. Dzieciaki były przeszczęśliwe. Michał obiecał im pójście na górkę, by pojeździły na sankach. Nie mogły się tego doczekać. Zaczęłam się zastanawiać, jak skombinować sanki dla pięciorga dzieci. Wrzuciłam w wyszukiwarkę: „wypożyczalnia sanek”, ale nigdzie nie było takiej. Postanowiłam zadzwonić do Kasi z pytaniem, czy nie ma sanek. Powiedziała, że niestety nie, że może nam pożyczyć jabłuszko. Podziękowałam jej i stwierdziłam, że pójdę i kupię. Chciałam jechać do sklepu, gdy wszedł Michał          z pięcioma jabłuszkami.
- Widzę, że wpadłeś na ten sam pomysł, co ja - powiedziałam.
- No na czymś muszą jeździć. Chyba na pupach nie będą jeździć.
- Zdaje się, że dla nich to wszystko jedno, na czym będą jeździć.
Dzieciaki narobiły wrzasku i zarządziły natychmiastowe wyjście na górkę.
 - A byliście grzeczni?
- Tak - odpowiedzieli chórkiem.
- Nie rozrabialiście?
- Tak – znów padła odpowiedź.
- To kto rozrabiał?
Dopiero teraz do mnie dotarło, że Michał mówił do nich po polsku i wszystkie odpowiadały mu w tym języku.
- Michał, to ty je nauczyłeś mówić po polsku?
- Nie wiesz, że dzieci się szybko uczą? - Odpowiedział mi pytaniem na moje.
- No masz rację – potwierdziłam - ale nie sądziłam, że aż tak szybko.
- Nie doceniasz ich – powiedział do mnie i zwrócił się do dzieciaków - To proszę mi powiedzieć, kto rozrabiał.
- Tosiu, ty rozrabiałeś?
- Tak.
- A wiecie, co to znaczy „rozrabiać”? - Zapytałam
- Nie…
O mało nie padłam ze śmiechu. Darcy się trochę naburmuszyła, bo zrozumiała, że robią z niej wariata, ale za chwilę mama powiedziała:
- Nikt nie rozrabiał. Wszyscy byliście bardzo grzeczni. Kleiliście łańcuchy na choinkę, robiliście gwiazdki i masę innych ozdóbek.
- Tak! - Wszyscy się zgodzili.
- To należy się wam teraz jazda z górki. Ubierać się!
Wszyscy rzucili się do swoich pokojów.
- Może ktoś ich ubierze? Bo nie wiadomo, co na siebie założą…- powiedziała mama.
Razem z Ellie poszłyśmy do pokoju dzieciaków. Mama miała rację. Antoś już zakładał spodenki od piżamy, Jimmie z Tommim walczyli o szalik. Hałas był straszny. Ellie powiedziała:
- Cisza ma być!
Wszyscy zamilkli.
- Antoś! Zdejmij te spodnie! - Powiedziałam.
- Psiecieś ja idę na śnieg!
- No właśnie, dlatego nie możesz w nich iść.
Wyciągnęłam z szafy kombinezon dla niego i dla Darcy. Jasmine miała spodnie narciarskie oraz ortalionową kurtkę. Nad Jimem i Tommim próbowała zapanować Ellie. Udało nam się wreszcie ich ubrać i gdy wyszliśmy z pokoju, zobaczyłam, że Michał się ubiera. Wypuściłam dzieci do ogrodu. Zaczęły się przyglądać ogrodowi i za nim zdążyły coś narozrabiać, wyszedł ubrany Michał i powiedział:
- No to idziemy.
Posadził wszystkich w samochodzie, pozapinaliśmy ich i pojechali. Pomagałam mamie i Małemu Joe w kuchni. Niall chyba zgłodniał i się dopytywał, co będzie na kolację. Mały Joe był trochę wkurzony, bo mu nie wyszły uszka. Twierdził, że stale się rozklejały i że wszystko jest do chrzanu. Niall otworzył sobie spiżarnię i zaczął zaglądać do niej. Mały Joe zdzielił go szmatą.
-AŁA! Ja tylko chciałem popatrzeć! - Wrzasnął.
- Ta, jasne. Znając cię to zaraz połowy by nie było!
Makowce były już upieczone, ciasteczka również. Wyglądały śmiesznie, bo dzieci je zdobiły. Zobaczyłam tort makowy i bardzo się na to ucieszyłam.
- Widzę, że tradycyjnie polska Wigilia będzie - rzuciłam.
- Raczej polskie święta - powiedziała mama.
W piekarniku piekła się indyczka. Widziałam w spiżarni żurawinę i borówki. Również zobaczyłam nieziemskie ilości śledzi. Śledzie jeszcze nie były gotowe.
- O śledzie!- Rzuciłam.
- Idźcie stąd! Już was nie ma! - Rzucił Mały Joe, machając nam szmatą przed nosem.
- Ale ja jestem głodny! - Poskarżył się Niall.
- Trzeba było wtedy jeść obiad.
- Ale ja wtedy nie mogłem…
- Meg, odgrzej mu trochę tej kaszy, bo przecież nie da mi spokoju.
Wyciągnęłam z lodówki kaszę. Wrzuciłam do mikrofali. Poczekałam, aż się zgrzeje. Niall został wyrzucony z kuchni i było powiedziane, że ma siedzieć w jadalni.  Zajrzał zza futryny, a Mały Joe powiedział:
- Zaraz nic nie dostaniesz!
Głowa Nialla natychmiast zniknęła.
- Megan ci zaraz przyniesie.
- A jak mi zje po drodze? - Wpadł w histerię.
- Nie zje - rzucił Mały Joe.
- Nie wiesz, ile ona może zjeść - skomentował Nialler.
- A ile?
- Cały sklep!
Mrugnęłam do Małego Joe.
- Idź do jadalni, usiądź przy stole. Ja ci przyniosę - powiedział mu Mały Joe.
Kuchenka zapiszczała. Mały Joe wyciągnął pojemnik i przełożył kaszę na talerz i polał sosem, dołożył ogórka konserwowego i powiedział:
- Zanieś mu.
- Ta, a później powie, że mu zjadłam połowę - rzuciłam.
- Będę szedł za tobą - oznajmił.
- Mały Joe, daj mi ogórka do garści- szepnęłam, bo wiedziałam, że Nialler ma bardzo dobry słuch i tak poszłam do jadalni. Wchodząc, ugryzłam ogórka i powiedziałam:
- Mmm! Niezły!
- Mały Joe! ONA MI WYJADA! - Zaczął wrzeszczeć.
W drzwiach pojawił się Mały Joe.
- Pyszne te ogórki. Sam robiłeś? - Zapytałam spokojnie.
- ODDAWAJ MI TEGO OGÓRKA!- Wrzasnął Niall.
- To nie jest twój ogórek - zdenerwował się Mały Joe.
- Jak to nie mój?!
- Dałem Megan tego ogórka osobiście.
- To tylko jednego dostałem!? - Oburzył się Niall.
- Zjedz to, co masz na talerzu, jak będziesz jeszcze głodny to przyjdź do kuchni - zarządził Mały Joe.
Usiadłam obok Nialla, który się błyskawicznie odsunął razem z talerzem.
- Niebezpieczna jesteś - powiedział.
- To co? Dasz mi troszeczkę? - Zapytałam.
Widziałam, że toczy w sobie wojnę.
- Masz - powiedział i podsunął mi talerz pod nos.
- Żartuję. Przecież jestem najedzona – rzuciłam - miałam ochotę tylko na ogórka.
- Dobre te ogórki - stwierdził Niall.
- Z tego, co czuję to z przepisu mamy. Wszystko domowej roboty.
- Zapytaj Małego Joe, czy mogę dostać jeszcze jednego ogórka… Tobie da, a mnie nie… - zrobił minę zbitego psa.
Poszłam do kuchni i zapytałam:
- Mały Joe, czy mogę wziąć trochę ogórków?
- A weźcie sobie cały słoik. A co ty tak jesz te ogórki?
- Takie pyszne, że nie mogę sobie odmówić! - Powiedziałam zabierając słoik.
- Może wyłóż je na półmisek.
Do kuchni zajrzał Louis.
- Co? Ty też głodny jesteś?
- No, coś bym zjadł …
- To idź do jadalni, a ja ci przyniosę.
Wyłożyłam ogórki na półmisek, wrzuciłam kolejną porcję kaszy do mikrofalówki, po czym gorące danie zaniosłam do jadalni.
- Czy dzisiaj nie będzie kolacji? - Zapytał Liam.
- A która to jest godzina? - Spytałam.
Spojrzałam na zegarek. Faktycznie… W pół do dziewiątej…
- A na co masz ochotę?
- Na to, co oni - rzucił gapiąc się im w talerze.
- Zaraz przyjdę - powiedziałam. Przeszłam przez pokoje i spytałam, czy ktoś jest jeszcze głodny.
Nagle drzwi się otworzyły i wtargnęły potwory. Miały czerwone policzki od mrozu i narobiły (jak zwykle) bardzo dużo hałasu. W tym momencie usłyszeliśmy jakiś rumor w kuchni. Pobiegłam tam.
- BOŻE?! TO JUŻ TA GODZINA!?- Zdenerwował się Mały Joe. Na ziemi leżał garnek z buraczkami- JEZUS MARIA?! NIE MAM NIC NA KOLACJĘ!
- Jesteście głodne?- Zapytałam dzieciaki.
- NIE!
- Ca pewno?
- Nie, byliśmy w KFC.
- I co tam jedliście?
- Kurczaczki. Dobre były! - Rozpływały się dzieciaki.
- To rozbierać się teraz i myć się - zarządził Michał.
Dzieci grzecznie się rozebrały i pomaszerowały do pokoju.
- Ty masz podejście - powiedział Louis wyglądający z jadalni.
Michał się uśmiechnął i powiedział:
- Byli bardzo grzeczni, co prawda trochę protestowali, że mamy wracać, ale obiecałem im coś.
- A co im obiecałeś?
- Nie mogę wam powiedzieć.
- JAK TO NIE MOŻESZ POWIEDZIEĆ?!- Rzucił Liam.
- Już ja się dowiem…- dodał Louis.
Michał zniknął w kuchni. Za chwilę wyłonił się z talerzem. Najprawdopodobniej tym, który był przeznaczony dla Liama.
- Michał, skąd wziąłeś to danie? - Zapytałam.
- Z mikrofalówki, a co? Nawet się cieszyłem, że czeka na mnie.
- Dobrze idź jeść - zrobiłam kolejne danie i zaniosłam Liamowi.
Niall zdążył zjeść.
- Zjadłbym jeszcze… - zaczął.
Postanowiłam, że chyba zgrzeję całą kaszę i tak zrobiłam. Wzięłam naczynie i zaniosłam do pokoju.
Okrzyk Nialla i pozostałych było słychać w kuchni.
- Co się stało?- Zapytał Mały Joe.
- Nic, chłopcy się cieszą.
- Z czego?
- Z kaszy.
- Dobrze… Niech wszyscy się najedzą, bo jutro post.
- Co to znaczy? - Zapytał Niall.
- Zero jedzenia do pierwszej gwiazdki - uświadomiłam go.
- CO?! Ja nie wytrzymam! - Zaczął histeryzować i postawił sobie przed nosem całą michę kaszy.
- Ekhem, czy mogę dostać trochę kaszy? - Zapytał Liam.
Myślałam, że spadnę z krzesła.
- Niall, oddaj mu tę miskę. Ty już jadłeś - powiedziałam.
- Ale jutro nie będę…
- Wszyscy nie będą.
- To ja mogę trochę tej kaszy? - Zapytał potulnie Li.
- Daj, to ci nałożę - rzucił Niall.
- Ale ja wolałbym sam sobie nałożyć - odparł Liam.
- Nie - oznajmił twardo Niall.
Kłótnię usłyszał Mały Joe, który pojawił się w jadalni z wielką, metalową chochlą w ręce.
- Co tu się dzieje?- Zapytał ostro.
- Yyy… nic - Niall postawił szybko michę na środku.
Mały Joe zbliżył się w jego stronę, a Nialla oczywiście już nie było. 
_____________________________________________

Sorki, że w zeszłym tygodniu nic nie dodałam, ale nie było mnie w domu :) Wiadomo... --> wakacje :) xx

5 komentarzy:

  1. Super rozdział :)
    e tam to i tak nic sa blogi gdzie trzeba pond miesiąc czekać na rozdział wiec i tak madz dobre tepo :) a każdy raczej wie ze blog to nie jest całe życie i ludzie maja też inne zajęcia :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wybacz, że Cię nie poinformowałam, ale z mobilnego wrzucałam rozdział i jakoś tak wyszło, ale widzę, że nie było problemu :)
      Co do rozdziałów, to owszem. Też czytam świetne opowiadania/ fanfiction, które są pisane świetnym stylem, jednak problem tkwi właśnie w tym, że autorki, bądź tłumaczki *jeśli tak mogę je nazwać xx * wrzucają bardzo rzadko. To jest tak, jakby urywały w najlepszym momencie, na który musisz bardzo długo czekać, a to jest według mnie trochę bezsensu, bo czasem przez to ludzie przestają po prostu czytać, bo nic się nie dzieje :/

      Usuń
  2. Dokładnie ja po prostu po pewnym czasie zapominam o takim ff pewnie jak większość osób ... rozumiem ze maja życie prywatne, ale zakładając bloga wiedziały na co się piszą i ze czytelnicy będą oczekiwali w miarę regularnych rozdziałów :) i nie co 2 miesiące. A najgorzej jak ktoś wgl przestaje pisać/tłumaczyć bez poinformowania :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam czasu się rozpisywać ale powiem tak: ekstra bombowy super rozdział!

    OdpowiedzUsuń