piątek, 28 listopada 2014

123

- Halo? - Powiedziałam.
- Czy mogę przyjść? - Usłyszałam bardzo dobrze mi znany głos.
- Pewnie, że możesz – odpowiedziałam - pewnie bez ciebie nie mogłabym spać…
- To już idę.
- Nie dzwoń, zaraz zejdę na dół. Dzieciaki już śpią.
Rzeczywiście, jak zeszłam na dół, Niall stał grzecznie pod drzwiami. Otworzyłam drzwi i pewnym krokiem wszedł do środka, zamykając je za sobą.
- Boli mnie to kolano, szkoda, że Michał mi nie chciał dać tej maści…
- Jutro jedziemy do lekarza.
- A po co?
- Jak to, po co? Żeby sprawdził, co jest z twoim kolanem.
- Przestanie boleć.
- Nie przestanie. Po za tym, obiecałeś Michałowi, że pójdziesz.
- Ale Michał jest w Warszawie - powiedział opierając się o futrynę.
- Ale ja jestem tutaj. Pójdę z tobą. Będę cię za rączkę trzymać, jak będziesz chciał - zakpiłam sobie.
- No, chyba, tylko pod takim warunkiem - zgodził się.
- Napijesz się herbaty? - Zapytałam.
- Głodny jestem…- rzucił.
- Wiesz… tu nic do jedzenia nie ma… - zajrzałam do zamrażalnika. Zobaczyłam, że mam pierogi - pierogi zjesz?
- A masz pierogi? - Zapytał z niedowierzaniem.
- No pewnie.
- No to zjem - ucieszył się.
- Nie wiem, z czym są, bo już nie pamiętam…
- Wszystko jedno - powiedział uradowany, że będzie coś do jedzenia.
Zagotowałam w czajniku elektrycznym wodę, wlałam ją do garnka, posoliłam wodę i gdy się ponownie zagotowała, wrzuciłam pierogi. Niall usiadł w kuchni przy stole i przyglądał mi się uważnie.
- Jak ty ze mną wytrzymujesz? - Powiedział po chwili zamyślenia - Taki głodomór ze mnie…
- Ale masz inne zalety - powiedziałam i puściłam mu oczko.
- No, fakt…
Pierogi szybko się zagotowały, więc je odcedziłam i postawiłam przed Niallem.
- A ty nie będziesz jadła? Przecież ja tego wszystkiego nie zjem! - Zaprotestował.
- Znając życie to zjesz…
- A nie chcesz jednego pieroga?
- Dobrze, daj - powiedziałam i podałam mu talerzyk. Niall przerzucił cztery pierogi - nie aż tyle!
- Zjesz - powiedział.
- Nie zjem, ty będziesz głodny.
- Zjedz. Nie jestem tak strasznie głodny, żebym się nie miał podzielić z tobą.
Jadłam bardzo powoli pierwszego pieroga, a Niall już kończył swoje.
- To co? Zjesz jeszcze pieroga? - Zapytałam.
- Nie. To są twoje - powiedział twardo.
- Chyba ze zmęczenia nie mam ochoty… - powiedziałam - wystarczy mi jeden.
Niall zlitował się nad pozostałymi trzema pierogami. Posprzątałam kuchnię, umyłam talerze                   i powiedziałam:
- Idź na górę.  Zaraz przyjdę.
Pogasiłam wszystkie światła. Poszłam na górę. Weszłam do siebie do pokoju, ale Nialla tam nie było.
Wyszłam z powrotem i zajrzałam do pokoju Darcy. Nic, nie było go. Weszłam do Tosia. Nie było. Widziałam, że Niall idzie na górę. Pomyślałam, że może poszedł do studia, ale studio stało ciemne             i puste.
Gdzie on jest? Wróciłam z powrotem do siebie do pokoju i zajrzałam do łazienki. No nie było go tam. Zajrzałam do szafy, jednak znów nic.
Usłyszałam jakiś hałas za ścianą.
Aha… Mam cię… W gościnnym jest!
Wzięłam na gazik trochę maści i weszłam do środka.
- Co ty tu robisz?
- Nie mogłem tam… w tamtym pokoju - powiedział.
- Jak tam noga?
- Boli, jak cholera.
Niall zdjął już spodnie i stabilizator. Trzymał wysoko nogę.
- Umyłeś się już?
- A może być dzień dziecka?
- To może ci pomogę?
Zaprowadziłam go do łazienki. Wstawiłam pod prysznic i oparłam o ścianę.
- Myj się teraz - powiedziałam.
Gdy usłyszałam, że zakręcił wodę, poszłam mu pomóc. Pomogłam mu się wytrzeć i powiedziałam:
- Jutro idziemy do lekarza i nie ma żadnych, „ale”.
Niall się zgodził. Zaprowadziłam go do łóżka, gdzie ciężko opadł i powiedziałam:
- Zamknij oczy.
Wzięłam gazik i zaczęłam mu smarować kolano. Niall syknął z bólu. Nie mogłam patrzeć, jak cierpi.
- Co to jest? - Zapytał.
- Nie podglądaj - powiedziałam.
- Czyżbyś dostała to od Michała?
- Dostałam tylko na raz – skłamałam - Michał powiedział, że na pewno lekarz ci zapisze.
Niallowi się zrobiło lepiej i zaczął swoją gadkę:
- Ale po co trzeba iść do lekarza, skoro można smarować i przestanie boleć?
- Słuchaj. Trzeba leczyć przyczynę. Nie skutki.
- Ale ja tak nie lubię lekarzy…
- A ja przestanę ciebie lubić.
Niall się chyba zdenerwował, bo umilkł i powiedział prawie błagalnym tonem:
- Chodź do mnie.
- Muszę iść się umyć - powiedziałam.
Poszłam do łazienki i gdy wróciłam, Niall słodko spał. Postanowiłam pójść do siebie, żeby się wyspał. Bałam się, że urażę mu to kolano w nocy, ale gdy wychodziłam z pokoju, Niall się obudził.
- Gdzie ty idziesz? - Zapytał, przekręcając się.
- Pomyślałam, że lepiej żebyś się wyspał.
- Nie ma mowy! - Powiedział błyskawicznie - To ja idę do siebie do domu.
- Nie ma mowy - odparowałam bez zastanowienia.
- To chodź tutaj - poklepał miejsce koło siebie.
Spałam dosyć źle, bo czuwałam żeby nie skopać Nialla. Kiedy zrobiło się widno, wstałam i zeszłam na dół. Zaparzyłam sobie kawy. Muszę iść do sklepu… Ale tak mi się nie chce… Zajrzałam do lodówki         i zaskoczona stwierdziłam, że coś nie coś jest. W lodówce była wędlina, masło, mleko, ser i inne rzeczy. Ten Kazik jest cudowny! Nalałam sobie do kubka kawy i usiadłam w salonie. Chyba będziemy musieli się przenieść do Nialla… Z tym domem łączy mnie za dużo wspomnień. I to bolesnych… Chyba go sprzedam. Muszę się zastanowić, komu. Dom był ładniejszy, niż Nialla, ale po prostu u niego brakowało raczej kobiecej ręki. Postanowiłam, że przeprowadzimy remont jego domu, lecz najpierw ważniejsze jest zdrowie Nialla. Zresztą musiałam to z nim uzgodnić. Usłyszałam, że coś się dzieje na górze. Powędrowałam, więc na górę i zobaczyłam, że Niall się gramoli z łóżka.
- Jak się czujesz i gdzie ty idziesz? - Zapytałam wchodząc.
- Do ciebie. Obudziłem się, a ciebie nie ma.
- Poszłam przygotować śniadanie. Chciałam iść do sklepu, ale okazało się, że Kazik zaopatrzył nam trochę lodówkę. Jest nieoceniony – powiedziałam - głodny jesteś?
- Pewnie bym coś zjadł…- rzucił.
- To leż tu, a ja przyniosę ci śniadanie.
Niall się bardzo ucieszył.
- Chcesz kawy?
- No pewnie, że chcę!
Zeszłam na dół. Przygotowałam kanapki z tego, co było. Postawiłam dzbanek z kawą na tacy                  i poszłam na górę zabierając kubki.
Drzwi zostawiłam do pokoju otwarte, więc nie miałam problemu z wejściem. Na stoliku, obok łóżka postawiłam tacę, nalałam kawy, mleka i powiedziałam:
- Częstuj się.
- Mmm…, jakie kanapki! A ty jadłaś?
- Jeszcze nie.
- No to jemy razem - powiedział.
Wzięłam jedną kanapkę i usiadłam obok.
- Boli cię noga?
- Nie. Ta maść czyni cuda – powiedział - dzwoniłaś do mamy?
- Nie dzwoniłam. Oni już spali…
- A teraz, która jest u nich godzina?
- Zadajesz mi zbyt trudne pytania, jak na rano - odpowiedziałam mu.
- A która jest godzina?
- W pół do siódmej.
- Tak wcześnie?
- No sama się dziwię, że tak wcześnie wstałeś…
Miałam trochę spraw do pozałatwiania, więc powiedziałam Niallowi, że będzie się musiał obejść beze mnie.
- Jak to? - Prawie zaczął płakać.
- Słuchaj, no muszę pojechać do sklepu zobaczyć, co tam się dzieje, muszę cię zawieźć do szpitala…
- Nie ma mowy! - Przerwał mi.
- Dobrze, zadzwonię do doktora Jana i zapytam o jakiegoś chirurga - poddałam się.
- A muszę?
- Musisz. Muszę pojechać na zakupy, ugotować obiad i takie tam. Ty będziesz sobie tu leżał                   i najwyżej, jak dzieci wstaną, przyślę je do ciebie.
- Myślisz, że „moja żona” będzie się mną opiekowała? - Zapytał.
- Twoja „była żona”? - Spytałam.
- No, faktycznie „moja była żona”… Jestem niepocieszony, bo nie poznałem mojego następcy…
Po ósmej zadzwoniłam do doktora Jana.
- O! Miło, że słyszę moją ulubioną pacjentkę. Wszystko wiem. Proszę do nas przyjechać. Wszystko załatwimy. Słyszałem też, że pacjent jest oporny.
- Widzę, że Michał wszystko panu opowiedział…
- Między nami, lekarzami nic się nie ukryje.
- Dobrze, panie doktorze będziemy u pana za dwie godziny.
- Będę czekał.
Po czym postanowiłam, że nie powiem Niallowi, gdzie jedziemy. Było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, bo jeszcze by mi uciekł. Był taki niepocieszony, jak mu powiedziałam, że go zostawię samego, więc zdecydowałam, że jedzie ze mną.
- Z kim rozmawiałaś? - Zapytał, gdy wróciłam do pokoju.
- Przecież mówiłam ci, że mam parę spraw do załatwienia. Pomyślałam sobie, że może pojedziesz jednak ze mną.
- Jak chcesz, to bardzo chętnie - powiedział.
- To bardzo się cieszę - rzuciłam - pomogę ci się ubrać.
- Sam się ubiorę. Już taka kaleka nie jestem.
- Jak chcesz.
- Jak chcesz mi pomóc, to dobrze…. Pomóż mi - stwierdził po chwili.
Ubrałam go dosyć szybko. Zadzwoniłam do Gabrieli i zapytałam:
- Obudziłam cię?!
- Nie, już nie – odpowiedziała - już nie śpię, a co się stało?
- Szukam opieki do dziećmi - powiedziałam żałośnie.
- Nie ma sprawy, zaopiekujemy się, a co?
- Muszę jechać z Niallem do szpitala.
- Co? Z tym kolanem?
- No nie jest dobrze…
- To mam przyjść do ciebie?
- Tak, bo dzieci jeszcze śpią…
- Okej będę za dziesięć minut.
- Okej.
Rozłączyłyśmy się.
- Z kim rozmawiałaś?
- Z Gabrielą. Posiedzi z dzieciakami.
- To może ja zostanę?
- Nie, no już wszystko ustaliłam. Założyłeś stabilizator? - Zapytałam.
- A po co?
- No to chcesz ze mną jechać, czy nie?! - Zdenerwowałam się.
- No chcę!
- No to zakładaj.
Niall zaczął zdejmować spodnie. Postanowiłam mu w tym pomóc.
- Mmm - skomentował.
- Chcę, żebyś to szybciej zrobił, a nie…
- No ja tu striptiz urządzam, a ty tak przyziemnie: „pośpiesz się”!
- Bo mam tu dużo spraw do załatwienia! Pośpiesz się!
Pomogłam mu z nogą.
- Co ci się tak śpieszy?
- Mówiłam ci, że…
- „Mam dużo spraw do załatwienia”- zacytował mnie.
- Chciałabym, żebyśmy odjechali nim obudzą się dzieci. Zaraz będzie tu Gabriela.
Na to Niall zdecydowanie przyśpieszył. Kiedy Gabriela przyszła, wsadziłam go do samochodu i szybko odjechaliśmy.
- Co ci się tak śpieszy? - Zapytał po raz kolejny.
- No przecież mówiłam…
- Masz dużo spraw do załatwienia…
- Po co mnie znowu cytujesz?!
Gdy wyjechaliśmy na główną ulicę, okazało się, że jest straszliwy korek. Postanowiłam, że pojedziemy prosto do szpitala.
- Gdzie ty jedziesz? - Zdziwił się.
- Zmieniłam plany - odpowiedziałam.
Gdy podjechaliśmy pod szpital, dopiero zorientował się, gdzie jest.
- Co? Do ginekologa musisz iść? – Zapytał z nadzieją w głosie.
- Tak, Niall.
- Ja też mam iść z tobą?
- Tak. Musisz ze mną iść.
Gdy jechaliśmy windą, na górę pod windą spotkaliśmy doktora Jana.
- Witam moją ulubioną pacjentkę - powiedział wsiadając do windy.
- To nie wysiadamy tutaj? - Zdziwił się Niall.
Doktor popatrzył na mnie, a ja mrugnęłam do niego.
- Musimy przeprowadzić pewne badania.
Niall zorientował się, że coś jest nie tak, gdy doktor Jan wyszedł z jakiegoś gabinetu i powiedział:
- Teraz pan.
- JA?! - Zdenerwował się.
- Tak, pan.
- Ja się z tobą policzę - szepnął mi do ucha.
- Jasne, że tak - odpowiedziałam.
- Ty miałaś ze mną wchodzić.
- Ale nie chcemy narażać matki pańskich przyszłych dzieci - powiedział doktor.
Niall poszedł zrezygnowany do środka. Drzwi się zamknęły i czekałam na niego pod gabinetem. Za chwilę wyszedł doktor Jan sam.
- Zrobią mu prześwietlenie i zobaczą, co jest grane. Michał mówił mi o tym, jak to się stało. Może być zerwana łękotka, bądź parę innych powodów. Musimy wiedzieć, na co leczyć pani przyszłego męża. Widzę, że jest zestresowany…
- Panie doktorze, on się boi lekarzy.
- Przecież my nie gryziemy.
- Nie mogłam mu powiedzieć, że jedziemy do pana, bo przecież nie wsiadłby mi do samochodu.
Po dwudziestu minutach, Niall wyszedł skwaszony, a doktor Jan zapytał:
- I co? Bolało?
- Nie - warknął Nialler.
- No to całe szczęście - rzucił doktor - to teraz zapraszam tu pod gabinet - i wszedł znowu sam.
Widziałam, że Niall miał ochotę uciekać.
- Niall, nigdzie nie idziemy. Siedzimy tutaj.
- Wiesz, że to było wredne?
- Ja chcę mieć zdrowego męża - powiedziałam uśmiechając się szeroko.
Po pewnym czasie, zaproszono nas do gabinetu i bardzo przystojny chirurg zaczął omawiać sprawę Nialla. Powiedział, że jeżeli w tej chwili się tego nie zoperuje, to Niall przestanie chodzić. Bardzo się tym przejął.
- A to będzie bardzo bolało? - Zapytał Niall.
- Nie, to będzie pod narkozą. Nic nawet pan nie poczuje. Trzeba to zrobić, jak najszybciej - powiedział  i zobaczyłam, że doktor zajrzał do swojego kajetu.
- Proponuję zrobić to w przyszły piątek - popatrzył na nas doktor.
Niall był biały.
- Ale proszę się nie bać. Wszystko będzie dobrze - powiedział doktor.
Gdyby mógł, Niall by prysnął z pokoju z wielkim okrzykiem: AAAAAAAAAAAAAAA!!!
Ale, trzymałam go mocno za rękę, a drzwi zastawiał doktor Jan.
- Jeżeli pan się boi igieł, to możemy załatwić to w inny sposób.
- A w jaki? - Zainteresował się pacjent.
- Dostanie pan tabletkę, po której pan uśnie.
To go trochę uspokoiło. Zostały omówione wszystkie szczegóły operacji i doktor Gregory, bo tak miał na imię, powiedział:
- Liczę, że pan się stawi.
Niall coś burknął pod nosem. Gdy wyszliśmy, zaczął się ciskać.
- Jak mogłaś mi to zrobić?!
- Zależy mi na tym, żebyś chodził, bo jak nie, to nie wyjdę za ciebie.
Zawiozłam Nialla do domu i chciałam go zostawić pod troskliwą opieką Darcy oraz Gabrieli.
- Muszę jechać do sklepu - powiedziałam.
- Może ja pojadę? - Zaproponowała Gabi.
- Jak chcesz.
Gabriela zdecydowała, że jednak pojedzie ona. Opowiedziałam jej o wizycie w szpitalu i o operacji.
Po wysłuchaniu relacji Gabi poszła.

 Usiadłam przy komputerze i zamówiłam dostawę jedzenia do domu.
____________________________________________

Hey ludziska :) Wybaczcie, ale rozdział nie był sprawdzony, przepraszam xx
 Miłego weekendu <3
PS. Po prawej stronie, jak pewnie zauważyliście wrzuciłam pasek z wejściami <3 Nie będę mówić, jak bardzo się cieszę i dziękuję :)                                                                                                 ~Meg

piątek, 21 listopada 2014

122

Na następny dzień rano, pobudka była przewidziana na godzinę siódmą, bo samolot miał odlecieć     w pół do jedenastej. Obudziło mnie wrażenie, że ktoś nade mną stoi. Otworzyłam oczy i zaczęłam wrzeszczeć, ale zostałam zakneblowana. Niall wyskoczył na równe nogi, ale od razu usiadł.
- LOUIS?! CO TY TU DO CHOLERY ROBISZ?! - Przestałam wrzeszczeć, bo dotarło do mnie, że to Louis     i trzyma dłoń na moich ustach.
- Nie będziesz się darła? - Zapytał niepewnie.
- Nie wiem - rzuciłam w jego dłoń - po czym puścił moją twarz.
- A więc, co cię tu sprowadza? - Zapytał Niall.
- ZASPALIŚMY! - Zdenerwował się Louis. Zaczęłam znowu wrzeszczeć. Obydwoje się rzucili z dłońmi na mnie.
- Uspokój się - powiedział do mnie Niall, który teraz trzymał dłoń na moich ustach - LOUIS?! PRZECIEŻ TO NIE JEST ŚLUB. OGARNIJ SIĘ.
- To o której mamy ten samolot? - Zdenerwował się Louis.
- O w pół do jedenastej.
Louis spojrzał na swój zegarek.
- SPÓŹNIMY SIĘ! Jest w pół do dziesiątej! Za żadne skarby świata nie zdążymy! - Zaczął latać po naszym pokoju, jak jakiś opętany i wymachiwać rękoma.
- Louis, uspokój się. Cicho bądź! - Powiedział Niall - popatrz na swój zegarek, jak ty go założyłeś! Weź go odwróć!
Lou odwrócił i popatrzył na niego.
- Ups… piąta? - Zaczął się głupkowato śmiać i wycofywać z naszego pokoju.
Wróciłam do łóżka. Przytuliłam się do Nialla i popatrzyłam na niego.
- Niall, jak tam kolano? - Zapytałam.
- Przez tego kretyna wyskoczyłem, jak oparzony. Myślałem, że to złodzieje…
- Ja też - przyznałam.
- No i poczułem, że coś z tym kolanem jest jednak nie tak.
- Co się stało!? - Zaniepokoiłam się.
- Boli jak skurczybyk.
- Przynieść ci lód?
- Jakbyś mogła…
Zeszłam na dół. Poszłam do kuchni, w której było słychać chrapanie Małego Joe. Otworzyłam zamrażalnik i wyciągnęłam worek lodu. Zapakowałam go w ścierkę i poszłam na górę. Wyglądało na to, że Niall chyba śpi, ale gdy podeszłam do łóżka, od razu otworzył oczy. Widziałam ból, który rysował się na jego twarzy. Lekko jęknął, gdy kładłam okład.
- Niall, jak przyjedziemy do domu, idziesz do lekarza, a właściwie idziemy razem.
- Wszystko dobrze - zaczął się migać.
- Nie ma mowy. Nie kłóć się! Przecież widzę, że cierpisz - powiedziałam uważnie, przyglądając mu się.
- Wszystko dobrze - próbował się uśmiechnąć.
- Ja chcę usłyszeć to od lekarza, że jest dobrze - powiedziałam.
- Ale z ciebie ostra zawodniczka - powiedział.
- No co ty, chcesz przestać chodzić? - Spytałam.
- No, nie kłóć się po nocach ze mną - rzucił.
Wlazłam do łóżka i zgasiłam światło. Wydawało mi się, że dopiero co zamknęłam oczy, gdy zadzwonił budzik. Popatrzyłam na zegar. Była siódma. Niall się przykrył poduszką.
- Niall, wstawaj - powiedziałam ziewając - budź się. Idę się myć.
Jakiś pomruk usłyszałam spod poduszki. Zeszłam na dół i zajęłam łazienkę. Miałam szczęście, bo była wolna. Kiedy z niej wyszłam, zobaczyłam jak Louis wychodzi z jadalni.
- Jezus Maria?! Co ty tu robisz? - Zapytałam.
- Jestem już po śniadaniu - uśmiechnął się.
- Następnym razem chyba ci nie powiemy, o której odlatujemy – powiedziałam - o której ty wstałeś?
Zapytałam idąc po schodach na górę.
- O piątej - uśmiechnął się szeroko.
- Idiota - powiedziałam.
- Co powiedziałaś?
- Chyba nie chcesz tego słyszeć - odpowiedziałam. Weszłam do pokoju, a Niall spał.
- Niall miałeś się budzić!
- Mhm…
- Wstawaj!  Bo się spóźnimy na samolot!
- Już to słyszałem - mruknął przekładając się na drugi bok.
- Ale teraz mówię naprawdę! Wstawaj śpiochu! - Podeszłam do niego - Jak chcesz, to w takim razie zostań tu, w Warszawie, a ja lecę na Wiśniową.
To poskutkowało. Niall zaczął się gramolić z łóżka.
- No i co? Jak tam twoje kolano? - Zapytałam.
- Dobrze.
- Yhm… no właśnie widzę - rzuciłam przyglądając mu się.
Kolano było lekko spuchnięte - wcale nie jest tak dobrze… Pomogłam mu wstać. Pokuśtykał po swoje kosmetyki.
- Poczekaj. Wezmę je. Oprzyj się o mnie.
- Nie mogę.
- Nie wygłupiaj się. Słuchaj mnie.
Niall mocno opierał się o mnie, a z pokoju rodziców wyszedł Michał.
- O… Widzę, że nienajlepiej z tym twoim kolanem…
- Nie, wszystko dobrze.
- No, właśnie widzę…
- Obiecaj mi, że pójdziesz do lekarza, jak dolecicie do domu.
- Obiecuję – powiedział  Nialler.
- Słyszałam - wtrąciłam.
- Poczekaj, posmaruję ci maścią i założymy stabilizator - powiedział Michał.
- Na razie się umyję, dobrze?
- Dobrze - zgodził się Michał.
Na górze słychać było trzaskanie drzwi.
- Ja tu stoję cały czas - usłyszeliśmy z góry Louisa.
- Louis! Nie rozrabiaj! – Rzuciłam - Przecież jesteś już umyty! - Krzyknęłam do góry.
- Musisz zdradzać moje tajemnice?! - Usłyszałam w odpowiedzi.
- Bo ja się z tobą jeszcze policzę! - Krzyknęłam.
- Co się stało? - Zapytał Michał.
- Obudził nas o godzinie piątej, powiedział, że musimy wstawać, bo spóźnimy się na samolot.
Michał zaczął się śmiać.
- Co? Miałeś Reisefieber? - Zapytał Michał do Louisa, który schodził po schodach.
- A co? Już ci powiedziała? - Oburzył się - pomyliło mi się - powiedział pod nosem.
- Tak budzić biednych ludzi… nie ładnie - powiedział Niall.
- No, nie mogłem spać. Ty się lepiej idź myć! - Powiedział Louis.
- Ja się z nim policzę… - powiedziałam prowadząc Nialla do łazienki
- Już się boję!
Louis obszedł nas szerokim kołem.
- Nie martw się, ja cię jeszcze dorwę. Samolot nie jest duży - uśmiechnęłam się szyderczo.
- To ja zostaję! - Zakomunikował Louis.
- Nie wiem, co na to powie Ellie…
- Powiem jej, że chcesz mnie pobić!
- Nie wiem, czy ci uwierzy…
Usłyszałam śpiew Nialla spod prysznica. Michał stał pod drzwiami łazienki ze stabilizatorem i jakąś maścią. Gdy woda przestała lecieć, Michał energicznie zaczął pukać.
- Chwileczkę! - Usłyszeliśmy głos Nialla.
- Musisz z nim pójść do lekarza, bo on będzie cię zwodzić, że poszedł, a z tą nogą nie jest najlepiej. Widziałem, co on wyprawia na koncertach, To się może źle skończyć…- postraszył mnie.
- Pójdę z nim, obiecuję - powiedziałam.
- Porozmawiaj z doktorem Janem, może zna jakiegoś dobrego chirurga, albo ja z nim porozmawiam - powiedział poważnie.
Gdy Niall wyszedł z łazienki, był ubrany już w stabilizator i zapytał:
- A co to za maść?
- Taka specjalna dla sportowców.
- A możesz mi zapisać?
- Nie. Lekarz ci zapisze u was.
Oczywiście Michał dał mi tubkę tej maści i powiedział, że gdyby Nialla bolało, to mam mu posmarować i pod żadnym pozorem nie pokazywać mu nazwy maści. Była to szwajcarska maść. Na pewno bardzo skuteczna, bo Niall normalnie chodził.
- Ten stabilizator nie jest mi potrzebny - stwierdził Niall - ta maść działa cuda! To jak ona się nazywa?
- Powiedziałem ci. Nie mogę ci jej przypisać - powiedział Michał - obiecałeś mi coś.
- Słyszałam - poparłam Michała.
Niall zrobił głupią minę. Do łazienki poleciała mama.
- Idź do jadalni - powiedziałam do Nialla.
- Śniadanko? - Zapytał.
- Tak, śniadanko. Lou jest już po śniadanku…
- Co ty nie powiesz? To, o której on wstał?
- O piątej.
- Chyba go coś ugryzło w tyłek… Ciekawe, kogo jeszcze obudził w nocy.
Przy stole siedział jakiś zmarnowany Liam.
- Cześć Liam.
- Hej - wyjąkał.
- Co taki jesteś ledwo ciepły? Też miałeś wizytę?
- A co? Louis też u was był? - Zainteresował się.
- A żebyś wiedział…
- A o której?
- O piątej.
Liam akurat brał łyk kawy i wypuścił piękny prysznic.
- O której?!
- O piątej.
- To my jesteśmy w lepszej sytuacji, bo u nas był piętnaście po szóstej…
- On chyba spać nie mógł - stwierdził Niall.
W tym momencie do jadalni weszła Darcy.
- Cześć mamusiu, cześć wujek, cześć wujek - powiedziała do naszej trójki.
- Cześć Darcy - odpowiedziałam.
- Co? Nie wyspałaś się? - Zapytała.
- Nie za bardzo - rzuciłam ziewając.
- A czemu?
- Nie wiem, najwidoczniej źle spałam… Pewnie się prześpię w samolocie.
- To dzisiaj będziemy w domku?
- Tak.
- Super!
- Sama się myłaś?
- Nie, baba mi pomogła.
Chciałam pójść do łazienki, ale Darcy powiedziała:
- Baba powiedziała, że masz nie przychodzić do łazienki, że masz zjeść śniadanie.
Po kilku minutach, do pokoju wpadł Tommy i Jimmie.
- Umyci jesteście? - Zapytałam.
- Yyy…
- Jeśli nie, to idźcie do łazienki.
- Ale jest zajęta - powiedział logicznie Jim.
- A przez kogo?
- Przez Toniego i babę…
- Ja myślę, że wy możecie się razem myć. Będzie szybciej.
Tommy się wycofał i usłyszałam walenie do drzwi:
- Ja też chce się myć teraz! - Wołał cieniutkim głosikiem.
- Co tam się dzieje?! - Usłyszałam głos Ellie.
- Ja się chce umyć!
- Zaraz się umyjesz - usłyszałam głos mamy - Ellie, idź jedz, ja umyję dzieciaki. Dobrze, Danielle. Zabierz Jasmine na górę.
Krótki czas potem, wszyscy siedzieli przy stole.
- Smutno będzie bez was - powiedziała mama.
- To przyjedźcie do nas - powiedziała Ellie.
- Wiesz… Ja pracuję - powiedział Michał - teraz wziąłem urlop, a potem muszę zostawić urlop na dosyć dużą uroczystość - popatrzył znacząco na Nialla - chyba zaprosisz nas, co?
- Na co? - Zapytał Niall, który nie zajarzył o co chodziło.
- Na ślub - powiedziałam.
Niall się zaczął krztusić.
- Oczywiście, że tak!
- Już myślałem, że nie chcesz nas widzieć na weselu.
- No skądże! - Oburzył się - Wy będziecie honorowymi gośćmi!
- No myślę - zażartował Michał.
Dopiliśmy kawę i zaczęliśmy się pakować do samochodów. Dzięki Bogu stały w garażu, więc nie marzliśmy. O dziewiątej trzydzieści byliśmy na lotnisku. Zameldowaliśmy się przy odprawie                   i czekaliśmy, aż nas wezwą. Niestety coś nas długo nie wzywali… Liam poszedł dowiedzieć się, kiedy poproszą nas do samolotu. Wrócił wściekły i powiedział:
- Jest jakiś problem z samolotem.
- Jak to?! - Zdenerwował się Louis.
- Oblodzenie, czy coś - powiedział Liam - musimy czekać, aż go rozmrożą…
- A ile to potrwa? - Zapytała Danielle.
- Nie wiem. Nie wiem, nie pytałem…
- To ja pójdę - powiedziała energicznie Ellie i z kubkiem kawy na wynos poszła do stanowiska odpraw. Przyglądaliśmy się jej uważnie. Perorowała mocno i gdy przyszła powiedziała:
- NIC SIĘ NIE DA ZROBIĆ! NIE MAJĄ ŻADNEGO SAMOLOTU NA WYMIANĘ! MUSIMY CZEKAĆ!
- A ile to czasu potrwa? - Zapytałam.
- Może nawet do czterech godzin…
- No to możemy iść na zakupy - ucieszył się Louis. Obeszliśmy wszystkie sklepy na lotnisku                       i spotkaliśmy się w kawiarni przed stanowiskami odpraw.
- No i co robimy?
- Czekamy…
- Szlag by to trafił! - Zdenerwowała się Ellie.
- A gdzie ci tak śpieszno? Przecież bez nas nie odleci - odpowiedziałam.
- No mam nadzieję! - Powiedziała zdenerwowana.
Lou zaczął się z niej śmiać.
- To co robimy? - Zapytała Dominika.
- Siedzimy na tyłku i czekamy - powiedział Liam.
Bezradni usiedliśmy na krzesełkach, które nie były za bardzo wygodne.
- Mogliby wygodniejsze te siedzonka zrobić… - stwierdził Lou.
- Jak ci nie odpowiada, to się połóż - rzucił do niego Jay.
- A wiesz, to jest pomysł. Tu jest nawet miękko - stwierdził.
Dzieci poszły w jego ślady i za chwilę u naszych stóp było kłębowisko ciał i ciałek. Obsługa dziwnie nam się przyglądała, ale po trzech godzinach spędzonych na lotnisku, było mi wszystko jedno.
W pewnym momencie podszedł do mnie Antoś i powiedział:
- Mamo, głodny jeśtem…
- A czemu nie jadłeś śniadania, jak ci baba mówiła, żebyś jadł? - Zapytałam.
- Bo wtedy nie mogłem jeść…
- Dlaczego nie mogłeś jeść?
- Bo myślałem o lataniu.
- No widzisz? Niepotrzebnie myślałeś o tym lataniu - powiedziałam.
- To wszystko wina Antosia, że nie lecimy - rzucił Louis.
Antoś bardzo się zdenerwował.
- Przestań głupoty gadać, bo dzieciak się denerwuje - powiedział Niall - on jeszcze nie zna twoich żartów.
Luis ziewnął, jak smok. Za chwilę wszyscy ziewali…
- Przestań ziewać! Czemu w nocy nie spałeś?
- Jakoś nie mogłem – stwierdził - bałem się, że zaśpimy.
- A skąd wiecie, że on nie spał? - Zapytała Eleanor.
Wszyscy jęknęli…
- Czy on wszystkich obudził, po za tobą? - Zapytałam.
- JAK TO OBUDZIŁ?! - Zdziwiła się.
- No tak…
- LOUISIE TOMLINSONIE?! CZY TO JEST PRAWDA!?
Louis głupio się uśmiechnął i powiedział:
- Tak, jakby…
- TO TAK, CZY NIE?!
- Mhm…- mruknął z ziemi.
Za chwilę usłyszeliśmy, jak sobie pochrapuje.
- No wiecie co?! To jest bezczelność z jego strony. Następnym razem Ellie nie wolno mówić, o której wylatujemy - powiedział Liam.
- Że w ogóle wylatujemy - powiedziałam.
- To co? Robimy mu dowcip? - Zaproponował Zayn.
- A jaki masz zamiar zrobić mu dowcip?
- Schowacie się gdzieś, poprosimy w okienku, by przez megafon powiedzieli, że Louis Tomlinson jest proszony do samolotu.
- Dobra - powiedziała Ellie - gdzie się chowamy?
Wszyscy cichutko odeszliśmy z miejsca, gdzie siedzieliśmy. Dzieci poszły z nami, a Lou został całkowicie sam. Zayn poszedł do stanowiska i coś powiedział, po czym szybko się oddalił. Stewardessa wzięła mikrofon i powiedziała:
Pan Louis Tomlinson proszony jest o zgłoszenie się do samolotu. Ostatnie wezwanie.
Louis zerwał się z ziemi i podbiegł do stanowiska odpraw. Usłyszeliśmy, jak krzyczy:
- Jak to?! To nie możliwe, żeby odlecieli beze mnie. Jak to pani wzywała mnie parę razy?! Nie mogła pani podejść i mnie obudzić?! Aha… Pani nie wiedziała, że jestem Louis Tomlinson. To jak ja mogę się teraz dostać do Chicago? Jak to za tydzień?! Nie, to nie możliwe! No nie mam karty! Żona miała wszystko! No i co ja mam zrobić?! Niech mnie pani nie uspokaja! Ja jestem spokojny! Czy pani byłaby spokojna, jakby pani żona poleciała bez pani?! AHA…. PANI NIE MA ŻONY…
Widzieliśmy, że stewardessa jest już ugotowana ze śmiechu. Wybuchneliśmy śmiechem, na co Lou się odwrócił i zobaczył nas. Zaczął do nas iść szybkim krokiem. Z dala powiedział:
- Ja wam dam mnie wkręcać! Mnie! Louisa Tomlinsona!
- Chodź, Louisie Tomlinsonie, idziemy jeszcze usiąść…- powiedziała Eleanor.
Louis nie mógł sobie darować, że go wkręciliśmy.
- I wy przeciwko mnie?! - Powiedział do dzieciaków.
- Ale było fajnie! Super! - Ucieszyły się dzieciaki.
Odmrażanie samolotu trwało cztery godziny, ale gdy wpuszczono nas do środka, było ciepło                  i przyjemnie.
- To gdzie on był zamrożony? - Zapytał Tommy.
- Skrzydła miał oblodzone - wyjaśniła stewardessa.
- I nie mogliśmy tak lecieć?
- No, nie bo byśmy się nie wznieśli.
- A będziemy mogli pójść do pana pilota? - Zapytała rezolutnie Darcy.
- Może potem, dobrze? Najpierw musisz iść usiąść i zapiąć się w pasy. Jeśli będziesz chciała, to mogę ci pomóc - powiedziała stewardessa.
- Tak, proszę - rzuciła Darcy. Usiadła grzecznie.
- Widzę, że ty dużo latasz.
- Tak, dużo - powiedziała Darcy.
Zaczęłam się śmiać.
- No, ostatnio sporo - powiedziałam.
- O, pani mówi po polsku.
- Darcy zresztą też.
- Tak, mówię po polsku. Mówię po angielsku i po polsku - powiedziała zadowolona Darcy.
- No proszę.
- To mogę pani teraz pomóc? - Rzuciła Darcy.
- To później mi pomożesz, jak będziemy już lecieć - stwierdziła stewardessa - teraz siedź spokojnie, bo nie długo będziemy startować.
 Zaczęliśmy kołować na pas startowy i wreszcie wystartowaliśmy. Gdy zapalił się napis, że można rozpiąć pasy, Darcy, czym prędzej to zrobiła i pobiegła do stewardessy.
- W czym mogę pani pomóc?
Stewardessa dała jej koszyk z cukierkami.
- Idź poczęstuj wszystkich.
- A to wcześniej nie powinno być!
- Ale możesz iść i teraz.
Darcy się tak spodobało, że przez cały lot chodziła za stewardessą krok w krok. Biedna stewardessa… Chciałam ją posadzić, ale się nie dała.
- Niall, powiedz jej żeby usiadła…

Nialla też nie słuchała. Wszyscy byli zmęczeni podróżą, a do tego wszystkiego pobudkami Louisa, więc gdy dojechaliśmy na Wiśniową, powiedzieliśmy sobie dobranoc i wszyscy powędrowaliśmy do swoich domów. Gdy położyłam dzieci, zadzwonił telefon.
________________________________________________

Dobra, wiem... Jestem beznadziejna... Nie mam nic na obronę, przepraszam, że Was zawiodłam... 
  Dużo siedziałam nad tym rozdziałem i z góry przepraszam za wszystkie błędy :C
                                                                                                                   ~Meg