Na następny dzień rano, pobudka była przewidziana na godzinę
siódmą, bo samolot miał odlecieć w
pół do jedenastej. Obudziło mnie wrażenie, że ktoś nade mną stoi. Otworzyłam
oczy i zaczęłam wrzeszczeć, ale zostałam zakneblowana. Niall wyskoczył na równe
nogi, ale od razu usiadł.
- LOUIS?! CO TY TU DO CHOLERY ROBISZ?! - Przestałam
wrzeszczeć, bo dotarło do mnie, że to Louis
i trzyma dłoń na moich ustach.
- Nie będziesz się darła? - Zapytał niepewnie.
- Nie wiem - rzuciłam w jego dłoń - po czym puścił moją
twarz.
- A więc, co cię tu sprowadza? - Zapytał Niall.
- ZASPALIŚMY! - Zdenerwował się Louis. Zaczęłam znowu wrzeszczeć.
Obydwoje się rzucili z dłońmi na mnie.
- Uspokój się - powiedział do mnie Niall, który teraz
trzymał dłoń na moich ustach - LOUIS?! PRZECIEŻ TO NIE JEST ŚLUB. OGARNIJ SIĘ.
- To o której mamy ten samolot? - Zdenerwował się Louis.
- O w pół do jedenastej.
Louis spojrzał na swój zegarek.
- SPÓŹNIMY SIĘ! Jest w pół do dziesiątej! Za żadne skarby
świata nie zdążymy! - Zaczął latać po naszym pokoju, jak jakiś opętany i
wymachiwać rękoma.
- Louis, uspokój się. Cicho bądź! - Powiedział Niall - popatrz
na swój zegarek, jak ty go założyłeś! Weź go odwróć!
Lou odwrócił i popatrzył na niego.
- Ups… piąta? - Zaczął się głupkowato śmiać i wycofywać z
naszego pokoju.
Wróciłam do łóżka. Przytuliłam się do Nialla i popatrzyłam
na niego.
- Niall, jak tam kolano? - Zapytałam.
- Przez tego kretyna wyskoczyłem, jak oparzony. Myślałem, że
to złodzieje…
- Ja też - przyznałam.
- No i poczułem, że coś z tym kolanem jest jednak nie tak.
- Co się stało!? - Zaniepokoiłam się.
- Boli jak skurczybyk.
- Przynieść ci lód?
- Jakbyś mogła…
Zeszłam na dół. Poszłam do kuchni, w której było słychać
chrapanie Małego Joe. Otworzyłam zamrażalnik i wyciągnęłam worek lodu. Zapakowałam
go w ścierkę i poszłam na górę. Wyglądało na to, że Niall chyba śpi, ale gdy
podeszłam do łóżka, od razu otworzył oczy. Widziałam ból, który rysował się na
jego twarzy. Lekko jęknął, gdy kładłam okład.
- Niall, jak przyjedziemy do domu, idziesz do lekarza, a
właściwie idziemy razem.
- Wszystko dobrze - zaczął się migać.
- Nie ma mowy. Nie kłóć się! Przecież widzę, że cierpisz -
powiedziałam uważnie, przyglądając mu się.
- Wszystko dobrze - próbował się uśmiechnąć.
- Ja chcę usłyszeć to od lekarza, że jest dobrze -
powiedziałam.
- Ale z ciebie ostra zawodniczka - powiedział.
- No co ty, chcesz przestać chodzić? - Spytałam.
- No, nie kłóć się po nocach ze mną - rzucił.
Wlazłam do łóżka i zgasiłam światło. Wydawało mi się, że
dopiero co zamknęłam oczy, gdy zadzwonił budzik. Popatrzyłam na zegar. Była
siódma. Niall się przykrył poduszką.
- Niall, wstawaj - powiedziałam ziewając - budź się. Idę się
myć.
Jakiś pomruk usłyszałam spod poduszki. Zeszłam na dół i
zajęłam łazienkę. Miałam szczęście, bo była wolna. Kiedy z niej wyszłam,
zobaczyłam jak Louis wychodzi z jadalni.
- Jezus Maria?! Co ty tu robisz? - Zapytałam.
- Jestem już po śniadaniu - uśmiechnął się.
- Następnym razem chyba ci nie powiemy, o której odlatujemy
– powiedziałam - o której ty wstałeś?
Zapytałam idąc po schodach na górę.
- O piątej - uśmiechnął się szeroko.
- Idiota - powiedziałam.
- Co powiedziałaś?
- Chyba nie chcesz tego słyszeć - odpowiedziałam. Weszłam do
pokoju, a Niall spał.
- Niall miałeś się budzić!
- Mhm…
- Wstawaj! Bo się
spóźnimy na samolot!
- Już to słyszałem - mruknął przekładając się na drugi bok.
- Ale teraz mówię naprawdę! Wstawaj śpiochu! - Podeszłam do
niego - Jak chcesz, to w takim razie zostań tu, w Warszawie, a ja lecę na
Wiśniową.
To poskutkowało. Niall zaczął się gramolić z łóżka.
- No i co? Jak tam twoje kolano? - Zapytałam.
- Dobrze.
- Yhm… no właśnie widzę - rzuciłam przyglądając mu się.
Kolano było lekko spuchnięte - wcale nie jest tak dobrze… Pomogłam
mu wstać. Pokuśtykał po swoje kosmetyki.
- Poczekaj. Wezmę je. Oprzyj się o mnie.
- Nie mogę.
- Nie wygłupiaj się. Słuchaj mnie.
Niall mocno opierał się o mnie, a z pokoju rodziców wyszedł
Michał.
- O… Widzę, że nienajlepiej z tym twoim kolanem…
- Nie, wszystko dobrze.
- No, właśnie widzę…
- Obiecaj mi, że pójdziesz do lekarza, jak dolecicie do
domu.
- Obiecuję – powiedział Nialler.
- Słyszałam - wtrąciłam.
- Poczekaj, posmaruję ci maścią i założymy stabilizator -
powiedział Michał.
- Na razie się umyję, dobrze?
- Dobrze - zgodził się Michał.
Na górze słychać było trzaskanie drzwi.
- Ja tu stoję cały czas - usłyszeliśmy z góry Louisa.
- Louis! Nie rozrabiaj! – Rzuciłam - Przecież jesteś już
umyty! - Krzyknęłam do góry.
- Musisz zdradzać moje tajemnice?! - Usłyszałam w
odpowiedzi.
- Bo ja się z tobą jeszcze policzę! - Krzyknęłam.
- Co się stało? - Zapytał Michał.
- Obudził nas o godzinie piątej, powiedział, że musimy
wstawać, bo spóźnimy się na samolot.
Michał zaczął się śmiać.
- Co? Miałeś Reisefieber? - Zapytał Michał do Louisa, który
schodził po schodach.
- A co? Już ci powiedziała? - Oburzył się - pomyliło mi się -
powiedział pod nosem.
- Tak budzić biednych ludzi… nie ładnie - powiedział Niall.
- No, nie mogłem spać. Ty się lepiej idź myć! - Powiedział
Louis.
- Ja się z nim policzę… - powiedziałam prowadząc Nialla do
łazienki
- Już się boję!
Louis obszedł nas szerokim kołem.
- Nie martw się, ja cię jeszcze dorwę. Samolot nie jest duży
- uśmiechnęłam się szyderczo.
- To ja zostaję! - Zakomunikował Louis.
- Nie wiem, co na to powie Ellie…
- Powiem jej, że chcesz mnie pobić!
- Nie wiem, czy ci uwierzy…
Usłyszałam śpiew Nialla spod prysznica. Michał stał pod drzwiami
łazienki ze stabilizatorem i jakąś maścią. Gdy woda przestała lecieć, Michał
energicznie zaczął pukać.
- Chwileczkę! - Usłyszeliśmy głos Nialla.
- Musisz z nim pójść do lekarza, bo on będzie cię zwodzić,
że poszedł, a z tą nogą nie jest najlepiej. Widziałem, co on wyprawia na
koncertach, To się może źle skończyć…- postraszył mnie.
- Pójdę z nim, obiecuję - powiedziałam.
- Porozmawiaj z doktorem Janem, może zna jakiegoś dobrego chirurga,
albo ja z nim porozmawiam - powiedział poważnie.
Gdy Niall wyszedł z łazienki, był ubrany już w stabilizator
i zapytał:
- A co to za maść?
- Taka specjalna dla sportowców.
- A możesz mi zapisać?
- Nie. Lekarz ci zapisze u was.
Oczywiście Michał dał mi tubkę tej maści i powiedział, że
gdyby Nialla bolało, to mam mu posmarować i pod żadnym pozorem nie pokazywać mu
nazwy maści. Była to szwajcarska maść. Na pewno bardzo skuteczna, bo Niall
normalnie chodził.
- Ten stabilizator nie jest mi potrzebny - stwierdził Niall -
ta maść działa cuda! To jak ona się nazywa?
- Powiedziałem ci. Nie mogę ci jej przypisać - powiedział
Michał - obiecałeś mi coś.
- Słyszałam - poparłam Michała.
Niall zrobił głupią minę. Do łazienki poleciała mama.
- Idź do jadalni - powiedziałam do Nialla.
- Śniadanko? - Zapytał.
- Tak, śniadanko. Lou jest już po śniadanku…
- Co ty nie powiesz? To, o której on wstał?
- O piątej.
- Chyba go coś ugryzło w tyłek… Ciekawe, kogo jeszcze
obudził w nocy.
Przy stole siedział jakiś zmarnowany Liam.
- Cześć Liam.
- Hej - wyjąkał.
- Co taki jesteś ledwo ciepły? Też miałeś wizytę?
- A co? Louis też u was był? - Zainteresował się.
- A żebyś wiedział…
- A o której?
- O piątej.
Liam akurat brał łyk kawy i wypuścił piękny prysznic.
- O której?!
- O piątej.
- To my jesteśmy w lepszej sytuacji, bo u nas był piętnaście
po szóstej…
- On chyba spać nie mógł - stwierdził Niall.
W tym momencie do jadalni weszła Darcy.
- Cześć mamusiu, cześć wujek, cześć wujek - powiedziała do
naszej trójki.
- Cześć Darcy - odpowiedziałam.
- Co? Nie wyspałaś się? - Zapytała.
- Nie za bardzo - rzuciłam ziewając.
- A czemu?
- Nie wiem, najwidoczniej źle spałam… Pewnie się prześpię w
samolocie.
- To dzisiaj będziemy w domku?
- Tak.
- Super!
- Sama się myłaś?
- Nie, baba mi pomogła.
Chciałam pójść do łazienki, ale Darcy powiedziała:
- Baba powiedziała, że masz nie przychodzić do łazienki, że
masz zjeść śniadanie.
Po kilku minutach, do pokoju wpadł Tommy i Jimmie.
- Umyci jesteście? - Zapytałam.
- Yyy…
- Jeśli nie, to idźcie do łazienki.
- Ale jest zajęta - powiedział logicznie Jim.
- A przez kogo?
- Przez Toniego i babę…
- Ja myślę, że wy możecie się razem myć. Będzie szybciej.
Tommy się wycofał i usłyszałam walenie do drzwi:
- Ja też chce się myć teraz! - Wołał cieniutkim głosikiem.
- Co tam się dzieje?! - Usłyszałam głos Ellie.
- Ja się chce umyć!
- Zaraz się umyjesz - usłyszałam głos mamy - Ellie, idź
jedz, ja umyję dzieciaki. Dobrze, Danielle. Zabierz Jasmine na górę.
Krótki czas potem, wszyscy siedzieli przy stole.
- Smutno będzie bez was - powiedziała mama.
- To przyjedźcie do nas - powiedziała Ellie.
- Wiesz… Ja pracuję - powiedział Michał - teraz wziąłem
urlop, a potem muszę zostawić urlop na dosyć dużą uroczystość - popatrzył
znacząco na Nialla - chyba zaprosisz nas, co?
- Na co? - Zapytał Niall, który nie zajarzył o co chodziło.
- Na ślub - powiedziałam.
Niall się zaczął krztusić.
- Oczywiście, że tak!
- Już myślałem, że nie chcesz nas widzieć na weselu.
- No skądże! - Oburzył się - Wy będziecie honorowymi gośćmi!
- No myślę - zażartował Michał.
Dopiliśmy kawę i zaczęliśmy się pakować do samochodów.
Dzięki Bogu stały w garażu, więc nie marzliśmy. O dziewiątej trzydzieści
byliśmy na lotnisku. Zameldowaliśmy się przy odprawie i czekaliśmy, aż nas wezwą.
Niestety coś nas długo nie wzywali… Liam poszedł dowiedzieć się, kiedy poproszą
nas do samolotu. Wrócił wściekły i powiedział:
- Jest jakiś problem z samolotem.
- Jak to?! - Zdenerwował się Louis.
- Oblodzenie, czy coś - powiedział Liam - musimy czekać, aż
go rozmrożą…
- A ile to potrwa? - Zapytała Danielle.
- Nie wiem. Nie wiem, nie pytałem…
- To ja pójdę - powiedziała energicznie Ellie i z kubkiem
kawy na wynos poszła do stanowiska odpraw. Przyglądaliśmy się jej uważnie.
Perorowała mocno i gdy przyszła powiedziała:
- NIC SIĘ NIE DA ZROBIĆ! NIE MAJĄ ŻADNEGO SAMOLOTU NA
WYMIANĘ! MUSIMY CZEKAĆ!
- A ile to czasu potrwa? - Zapytałam.
- Może nawet do czterech godzin…
- No to możemy iść na zakupy - ucieszył się Louis.
Obeszliśmy wszystkie sklepy na lotnisku i spotkaliśmy się w kawiarni przed
stanowiskami odpraw.
- No i co robimy?
- Czekamy…
- Szlag by to trafił! - Zdenerwowała się Ellie.
- A gdzie ci tak śpieszno? Przecież bez nas nie odleci -
odpowiedziałam.
- No mam nadzieję! - Powiedziała zdenerwowana.
Lou zaczął się z niej śmiać.
- To co robimy? - Zapytała Dominika.
- Siedzimy na tyłku i czekamy - powiedział Liam.
Bezradni usiedliśmy na krzesełkach, które nie były za bardzo
wygodne.
- Mogliby wygodniejsze te siedzonka zrobić… - stwierdził
Lou.
- Jak ci nie odpowiada, to się połóż - rzucił do niego Jay.
- A wiesz, to jest pomysł. Tu jest nawet miękko -
stwierdził.
Dzieci poszły w jego ślady i za chwilę u naszych stóp było
kłębowisko ciał i ciałek. Obsługa dziwnie nam się przyglądała, ale po trzech
godzinach spędzonych na lotnisku, było mi wszystko jedno.
W pewnym momencie podszedł do mnie Antoś i powiedział:
- Mamo, głodny jeśtem…
- A czemu nie jadłeś śniadania, jak ci baba mówiła, żebyś
jadł? - Zapytałam.
- Bo wtedy nie mogłem jeść…
- Dlaczego nie mogłeś jeść?
- Bo myślałem o lataniu.
- No widzisz? Niepotrzebnie myślałeś o tym lataniu -
powiedziałam.
- To wszystko wina Antosia, że nie lecimy - rzucił Louis.
Antoś bardzo się zdenerwował.
- Przestań głupoty gadać, bo dzieciak się denerwuje -
powiedział Niall - on jeszcze nie zna twoich żartów.
Luis ziewnął, jak smok. Za chwilę wszyscy ziewali…
- Przestań ziewać! Czemu w nocy nie spałeś?
- Jakoś nie mogłem – stwierdził - bałem się, że zaśpimy.
- A skąd wiecie, że on nie spał? - Zapytała Eleanor.
Wszyscy jęknęli…
- Czy on wszystkich obudził, po za tobą? - Zapytałam.
- JAK TO OBUDZIŁ?! - Zdziwiła się.
- No tak…
- LOUISIE TOMLINSONIE?! CZY TO JEST PRAWDA!?
Louis głupio się uśmiechnął i powiedział:
- Tak, jakby…
- TO TAK, CZY NIE?!
- Mhm…- mruknął z ziemi.
Za chwilę usłyszeliśmy, jak sobie pochrapuje.
- No wiecie co?! To jest bezczelność z jego strony.
Następnym razem Ellie nie wolno mówić, o której wylatujemy - powiedział Liam.
- Że w ogóle wylatujemy - powiedziałam.
- To co? Robimy mu dowcip? - Zaproponował Zayn.
- A jaki masz zamiar zrobić mu dowcip?
- Schowacie się gdzieś, poprosimy w okienku, by przez
megafon powiedzieli, że Louis Tomlinson jest proszony do samolotu.
- Dobra - powiedziała Ellie - gdzie się chowamy?
Wszyscy cichutko odeszliśmy z miejsca, gdzie siedzieliśmy.
Dzieci poszły z nami, a Lou został całkowicie sam. Zayn poszedł do stanowiska i
coś powiedział, po czym szybko się oddalił. Stewardessa wzięła mikrofon i
powiedziała:
Pan Louis Tomlinson
proszony jest o zgłoszenie się do samolotu. Ostatnie wezwanie.
Louis zerwał się z ziemi i podbiegł do stanowiska odpraw.
Usłyszeliśmy, jak krzyczy:
- Jak to?! To nie możliwe, żeby odlecieli beze mnie. Jak to
pani wzywała mnie parę razy?! Nie mogła pani podejść i mnie obudzić?! Aha… Pani
nie wiedziała, że jestem Louis Tomlinson. To jak ja mogę się teraz dostać do
Chicago? Jak to za tydzień?! Nie, to nie możliwe! No nie mam karty! Żona miała
wszystko! No i co ja mam zrobić?! Niech mnie pani nie uspokaja! Ja jestem
spokojny! Czy pani byłaby spokojna, jakby pani żona poleciała bez pani?! AHA….
PANI NIE MA ŻONY…
Widzieliśmy, że stewardessa jest już ugotowana ze śmiechu.
Wybuchneliśmy śmiechem, na co Lou się odwrócił i zobaczył nas. Zaczął do nas
iść szybkim krokiem. Z dala powiedział:
- Ja wam dam mnie wkręcać! Mnie! Louisa Tomlinsona!
- Chodź, Louisie Tomlinsonie, idziemy jeszcze usiąść…-
powiedziała Eleanor.
Louis nie mógł sobie darować, że go wkręciliśmy.
- I wy przeciwko mnie?! - Powiedział do dzieciaków.
- Ale było fajnie! Super! - Ucieszyły się dzieciaki.
Odmrażanie samolotu trwało cztery godziny, ale gdy
wpuszczono nas do środka, było ciepło i przyjemnie.
- To gdzie on był zamrożony? - Zapytał Tommy.
- Skrzydła miał oblodzone - wyjaśniła stewardessa.
- I nie mogliśmy tak lecieć?
- No, nie bo byśmy się nie wznieśli.
- A będziemy mogli pójść do pana pilota? - Zapytała
rezolutnie Darcy.
- Może potem, dobrze? Najpierw musisz iść usiąść i zapiąć
się w pasy. Jeśli będziesz chciała, to mogę ci pomóc - powiedziała stewardessa.
- Tak, proszę - rzuciła Darcy. Usiadła grzecznie.
- Widzę, że ty dużo latasz.
- Tak, dużo - powiedziała Darcy.
Zaczęłam się śmiać.
- No, ostatnio sporo - powiedziałam.
- O, pani mówi po polsku.
- Darcy zresztą też.
- Tak, mówię po polsku. Mówię po angielsku i po polsku -
powiedziała zadowolona Darcy.
- No proszę.
- To mogę pani teraz pomóc? - Rzuciła Darcy.
- To później mi pomożesz, jak będziemy już lecieć -
stwierdziła stewardessa - teraz siedź spokojnie, bo nie długo będziemy
startować.
Zaczęliśmy kołować na
pas startowy i wreszcie wystartowaliśmy. Gdy zapalił się napis, że można
rozpiąć pasy, Darcy, czym prędzej to zrobiła i pobiegła do stewardessy.
- W czym mogę pani pomóc?
Stewardessa dała jej koszyk z cukierkami.
- Idź poczęstuj wszystkich.
- A to wcześniej nie powinno być!
- Ale możesz iść i teraz.
Darcy się tak spodobało, że przez cały lot chodziła za
stewardessą krok w krok. Biedna stewardessa… Chciałam ją posadzić, ale się nie
dała.
- Niall, powiedz jej żeby usiadła…
Nialla też nie słuchała. Wszyscy byli zmęczeni podróżą, a do
tego wszystkiego pobudkami Louisa, więc gdy dojechaliśmy na Wiśniową,
powiedzieliśmy sobie dobranoc i wszyscy powędrowaliśmy do swoich domów. Gdy
położyłam dzieci, zadzwonił telefon.
________________________________________________
Dobra, wiem... Jestem beznadziejna... Nie mam nic na obronę, przepraszam, że Was zawiodłam...
Dużo siedziałam nad tym rozdziałem i z góry przepraszam za wszystkie błędy :C
~Meg
Nie zawiodłaś i nie jesteś beznadziejna ! :) każdemu się może zdarzyć :) ale ważne, że jest ;) i świetny rodział ;)
OdpowiedzUsuńteraz się postaram wrzucać częściej ze względu na to, że będę miała po prostu wolny komputer :)
Usuń