sobota, 24 sierpnia 2013

87 :)

Był dwudziesty szósty grudnia. Ślub Nialla. Siedzieliśmy w domu Simona i czekaliśmy, aż zacznie się ceremonia. Święta minęły nie wiadomo kiedy. Michał z Arturem przylecieli razem z ciocią Ewą              i paroma koleżankami Eweliny. Byli rodzice Nialla, rodzeństwo i przyjaciele. Pachniałam pięknie, co stwierdził Harry i nie tylko. Od Louisa dostałam perfumy IMPERIAL MAJESTY CLIVE’A CHRISTANA, jednak nie w aż tak oszałamiającej wersji, którą kupił mi Harry. Ale miałam flakon i przelałam je do niego. Wigilię spędzili wszyscy u nas, a myśmy zostali zaproszeni na Pierwszy Dzień Świąt do Gabrieli  i Jay’ a. Prezenty zostały podłożone pod pięciometrową choinką na zewnątrz, a żeby było lepiej, w Wigilię wieczorem, zaczął padać śnieg. Myśmy sobie rozdali prezenty w Wigilię, po tym, jak wyszli wszyscy goście. Wszystko było wspaniałe. Musiałam tylko pożyczyć stół, bo nasz po rozstawieniu, niestety nie pomieściłby tylu osób. Pożyczyłam od Eleanor zastawę,  bo miała identyczną, jak ja. Sztućce pożyczyłam od Li i Dan. Dobrze było jednak brać ślub w jednym czasie i w tym samym miejscu…  Wszyscy byliśmy bardzo elegancko ubrani. Darcy znów trochę pomarudziła, że nie ma długiej sukni, ale Harry jej szybko wybił to z głowy.
Ewelina wszystko trzymała w wielkiej tajemnicy, więc nawet nie wiedziałam, jaką będzie mieć sukienkę. Harry siedział koło mnie i gdy zagrali marsz Mendelsona, złapał mnie za rękę.
 -  Pamiętasz? -  Szepnął.      
- Co mam nie pamiętać?                                
 -  Wydaje mi się, jakby to było wczoraj…
Nie daleko nas siedziała Danielle, a Ellie z Louisem i bliźniakami siedzieli z tyłu. Prawie wszystko zgadzało się, jak w moim śnie. Zachciało mi się śmiać. Niall stał przy stoliku, przy którym miał być ślub i czekał na pannę młodą. Zayn był świadkiem i stał razem z nim. Chyba był bardziej zdenerwowany od Nialla. Sprawdzał bez przerwy, czy ma obrączki i bez przerwy zerkał w stronę Dominiki. Okazało się, że zostali parą na tourne, na które pojechała w zastępstwie za Danielle, jako makijażystka zespołu. Obejrzałam się i zobaczyłam Ewelinę prowadzoną przez Artura. Nawet byłam zdziwiona, że nie zaprosiła ojca… Ale cóż… Jej sprawa… Widocznie ojciec coś podpadł. Gdy popatrzyłam na Nialla, patrzył się na Ewelinę, jak w obrazek i był bardzo szczęśliwy, co mnie bardzo ucieszyło. Oczy mu się świeciły, jak nigdy. Wreszcie po dwóch latach dochodziło do skutku to, o czym marzył przez cały czas. Darcy nawet polubiła Ewelinę i miałam nadzieję, że dalej tak zostanie. Uroczystość przebiegła bez zakłóceń, po za tym, że mama Nialla się rozszlochała na sam koniec. Wszystko było bardzo uroczyste. I nie było żadnych wygłupów. Po uroczystości zaproszono nas do jadalni połączonej z salonem. Dla takiej ilości osób, jadalnia była za mała. Dzieci siedziały przy osobnym stoliku  i było tam bardzo wesoło. Uroczystość miała być krótka, bo Niall z Ewelą mieli samolot na Hawaje za cztery godziny. Kazik z Chudym Su przeszli samych siebie i uczta była fantastyczna. Gdy wznoszono pierwszy toast, umoczyłam usta i odstawiłam kieliszek.
 -  Jeden możesz wypić -  powiedział cicho Harry.
 -  Nie jestem taka pewna -  odpowiedziałam.
 -  Czy coś się dzieje? -  Zaniepokoił się.
 -  Nie. Nic się nie dzieje. Wszystko gra. Panuję nad sytuacją -  odpowiedziałam.
Harry się martwił, bo do mojego porodu zostały cztery tygodnie.
Po tym, jak Darcy się urodziła wcześniej, zamartwiał się, że potomek także urodzi się wcześniej. Nie byliśmy zdecydowani, jak będzie się nazywać. Ja myślałam o Antosiu, a Harold myślał o Joshu, na co nie chciałam się zgodzić, bo mieliśmy już w zespole jednego Josha. Przyszedł on na miejsce Billa, który ze względów zdrowotnych musiał odejść z zespołu. Następnie Harry wpadł na pomysł, aby nazwać potomka Mickiem Juniorem… Co już mi się kompletnie nie podobało. Postanowiłam mu w inny sposób wybić go z głowy. Zadzwoniłam więc do Micka Seniora i bardzo miło sobie z nim porozmawiałam. Na początku zapalił się do tego pomysłu, ale jak mu powiedziałam o co chodzi, to powiedział, że mam rację i mam wybić to z głowy mojemu mężowi. Rozpoczęły się tańce, ale ja marzyłam, żeby wrócić już do domu. Harry się zapytał, czy zatańczę, na co mu powiedziałam, że chyba zwariował.
- Ale jakiś wolny, mogłabyś zatańczyć.
- Ale teraz nie ma wolnych -  odpowiedziałam -  jak będzie wolny, to zatańczę. To znaczy, uwieszę ci się u szyi, lecz nie wiem, czy będziesz z tego zadowolony.
 -  Z tobą zawsze.
Mama balowała z Michałem, tak samo, jak Gabriela z Jay’ em, Dominika z Zayn’ em i Eleanor z Lou. Oczywiście po za mną i Danielle. Siedziałyśmy przy jednym stoliku i obydwie marzyłyśmy, żeby iść do domu.
 -  Boże, chciałabym się położyć… -  powiedziała Danielle.
 -  Ty też? -  Zapytałam -  To chodź. Wymkniemy się „po angielsku”.
Podeszłyśmy do świadka, czyli Zayna, który chwilowo stał pod ścianą i popijał szampana powiedziałyśmy mu, że idziemy do domu.
 -  Dobrze, dobrze -  odpowiedział.
Ubrałyśmy się i wyszłyśmy. Ruszyłyśmy wolnym krokiem do domu.
 -  Może pójdziemy do mnie i się położymy u mnie? -  Zaproponowałam.
 -  Nie, pójdę do siebie. Z chęcią zdejmę sukienkę i się położę na łóżku -  odpowiedziała.
 -  Jak chcesz -  rzuciłam.
Rozstałyśmy się pod moim domem. Danielle poszła do siebie, ja do siebie. Wdrapałam się na górę,
przebrałam w coś wygodnego i położyłam do łóżka. Zasnęłam bardzo szybko. Obudził mnie telefon.
 -  Gdzie ty jesteś? Dzwonię do ciebie chyba już z piąty raz. Gdzie ty jesteś?
 -  No jak to gdzie?
 -  W sypialni.
 -  No, jak to w sypialni? Liam szuka Dani, ja szukam Ciebie. Nikt nic nie wie…
 -  Jak to?! Przecież mówiłyśmy Zayn’ owi, że idziemy.
 - Zaraz przyjdę - usłyszałam później tylko - ZAAAAAAAAAAAAAAYYYYYYYYNNNNNNNNN!!! - Dalej już
nie usłyszałam, bo Harry się wyłączył. Za dwie minuty Harry był w domu na górze.
- Co się stało? -  Zapytał zadyszany.           
 -  Nic się nie stało. Jestem zmęczona siedzeniem na krześle, bo potomek mi daje w kość, a właśnie.
Jak będzie miał na imię?
 -  Josh.
 -  Nie. Antoś.
 -  Jak ja mam to wymówić?!
 -  Antoś.
 -  Antosz -  powiedział Harry.
Wybuchłam śmiechem, a potomek mnie kopnął.
 -  Ała. Widzisz? Zdenerwował się. Powiedz Antoś.
 -  Antosz.
Ciężko westchnęłam.
 -  To powiedz Antoni, albo Toni.
 -  Toni może być. Też mi się podoba.
 -  To jest już ustalone. Wiesz Harry, już chyba więcej dzieci nie będziemy mieli. Mam tego dosyć -  
Powiedziałam -  zapomniałam już, jak to się ciężko chodzi pod koniec ciąży… Dwójka nam wystarczy.
Chyba.
 -  No zobaczymy. Może jeszcze  jakieś bliźniaki… -  rozmarzył się.
 -  Wybij to sobie z głowy. Żadnych bliźniaków! -  Wrzasnęłam.
 -  Uspokój się -  powiedział podchodząc do mnie.
 -  Jak nie będziesz chciała, to już nam wystarczy dzieci. Mam zostać z tobą?
 -  Nie, idź. Możesz się bawić dalej - odpowiedziałam.
 -  Jak chcesz, to mogę zostać z tobą.
 -  Nie, nie.
 - To śpij sobie. Jakby coś się działo, to telefon mam przy sobie, wibracje włączone, także będę czuł –
po chwili już go nie było.
Leżałam na plecach, a Antoś wywijał kankana. Kopał równo. Zaczęłam się głaskać po brzuchu.
 -  Antosiu, proszę. Przestań mnie kopać, proszę -  powiedziałam.
Na chwilę przestał. Próbowałam zasnąć, ale mi nie dawał. Leżałam w łóżku i gapiłam się w sufit.
Wzięłam komórkę i zadzwoniłam do Danielle.
 -  Halo? -  Usłyszałam jej zaspany głos.
 -  Jezu… Obudziłam cię?                 
 -  No…
 -  Przepraszam. Chciałam pogadać. To śpij dalej. Zadzwonię do kogoś innego.
 -  Do kogo masz innego dzwonić, skoro wszyscy wokół bawią się w najlepsze?
No tak… Jak zwykle miała racje.
 -  Zadzwonię do doktora Jana.
 -  A co ty chcesz od niego?
 -  Może mi coś doradzi, żeby Antek przestał mnie tak kopać.
 -  Moja Jasmine w ciągu dnia szaleje.
 -  To chociaż możesz się wyspać…
 -  To może zaśpiewaj mu jakąś piosenkę?
 -  Musiałabym ściągnąć tatusia, żeby  zaśpiewał, a tego nie chcę robić. Jak ja zacznę  śpiewać, to mój
potomek skopie mnie jeszcze bardziej -  zaczęłam się śmiać.
 -  To już nie wiem, co ci poradzić. Może rzeczywiście zadzwoń do doktora Jana…
 -  No, to w takim razie śpij. Nie będę ci już przeszkadzać -  powiedziałam do Danielle.
Rozłączyłam się i chciałam zadzwonić do doktora, ale było mi głupio, żeby mu zawracać głowę. Bałam
się dotknąć do wieży, żeby jej przypadkiem nie zepsuć, bo następnych pięćdziesięciu tysięcy nie
 miałam, żeby odkupić Hazzie’ emu sprzęt. A właściwie sprzęt był nasz. Mieliśmy wspólnotę
 majątkową, czyli wychodziło, że wieża jest także moja, ale bałam się, że ją uszkodzę.
Postanowiłam, że zejdę na dół i włączę sobie telewizor. Położyłam się wygodnie na kanapie, włączyłam wcześniej światło oraz telewizor. W MTV podawali, że Niall Horan dzisiaj się ożenił i że jedzie w podróż poślubną, ale nie wiadomo gdzie. Już widziałam miliony płaczących dziewczyn, że to nie one, ale cóż… Takie życie… Tylko z jedną mógł się ożenić…  Toni szalał równo, więc głaskałam się dalej po brzuchu i rozmawiałam z nim czule. W ten sposób zasnęłam na kanapie. Obudził mnie jakiś hurgot.
 -  Cicho bądź, bo obudzisz Megan. Będziesz spał tu na kanapie -  usłyszałam głos Michała.
Wstałam.
 -  A co ty tu robisz?
 -  Nie mogłam spać.
Harry był pijany całkowicie.
 -  Stracił poczucie rzeczywistości -  powiedział Michał.
Harry coś bełkotał pod nosem. Już takiego go widziałam.
 -  To co? Chcesz z nim spać, czy kłaść go tutaj?
 -  Lepiej połóż go tu -  powiedziałam -  przykryje się go kocykiem i niech śpi.
 -  Może go rozbierzemy?
 -  Będę wdzięczna, jak mi pomożesz.
 -  Przyniosę jakieś prześcieradło, żeby nie zniszczył kanapy -  powiedziałam i poszłam na górę.
Wyciągnęłam z szafy prześcieradło, wzięłam koc, poduszkę Harry’ ego. Postanowiłam wziąć jeszcze
drugi koc, żeby położyć go pod prześcieradło. Zeszłam z tym wszystkim na dół. Michała,
ani Harry’ ego nie było. Popatrzyłam w stronę łazienki. Paliło się tam światło. Usłyszałam, co
usłyszałam. Zaczyna się… Może ja w ogóle nie będę spała? Jeden rzyga, drugi kopie… Co za rodzinka…
Przygotowałam kanapę i zajrzałam do łazienki. Harry klęczał przed sedesem w samych bokserkach,
a Michał stał w bezpiecznej odległości.
 -  Dobrze, Michał idź. Dam sobie radę.
 -  Jak sobie dasz radę?
 -  Już tak miałam.
- Ale nie byłaś wtedy w ciąży w ósmym miesiącu.
Przyznałam mu rację.            
 -  Gdzie mama i Darcy? -  Zapytałam.
 -  Darcy z chłopakami śpią u Kazika. Darcy sobie też podpiła.
- Co?! -  Zdenerwowałam się.
 -  Ktoś zostawił w zasięgu ich rąk alkohol no i się domyślasz, co było potem. Jutro na pewno będzie ją
 bardzo boleć głowa.
 -  Jedna z kacem, drugi z kacem to już dla mnie za dużo chyba będzie -  powiedziałam śmiejąc się do
 Michała.
 -  Nie martw się. Poradzimy sobie.
Wyglądało na to, że Harry chyba zasnął nad tym sedesem, więc Michał się nachylił nad nim i zaczął go
 trącać.
 -  Harry, już? -  Zapytał.
Odpowiedział mu jakiś bełkot.
 -  Ja nad nim poczuwam. Idź na górę i połóż się.
- Ale to tak nie może być. Jesteś u nas w gościach i…
 -  Dobra. Ja jestem lekarzem. Wiem, jak się zajmować takimi -  odpowiedział -  idź  się połóż -  nalegał.
Cóż mi pozostało? Wyszłam z łazienki i w tym momencie natknęłam się na mamę.
 -  Nie śpisz?
 -  Nie, bo młody daje mi popalić.
 -  Widziałaś Harry’ ego?
 -  Widziałam… To nie pierwszy raz…
 -  Jak to nie pierwszy?
 -  A to jeszcze w narzeczeńskich czasach, jak byliśmy w Londynie. Zdarzyło nam się raz -  wyjaśniłam.
 -  To niedobrze. Ma pociąg do alkoholu?!
 -  Nie mamo. Zdarzyło mu się  raz. Teraz drugi, ale dzisiaj jest wytłumaczony, bo przyjaciel się żenił.
Mama przytaknęła.
 -  No może i masz rację -  powiedziała -  masz -  podała mi marynarkę Harry’ ego.
 -  A co z Darcy?
 -  Darcy się ubzdryngoliła. Tak, jak tatuś.
 -  Daj spokój. Będzie zatrucie alkoholem.
 -  Nie, aż tak, ale zaczęła się rozbierać i doszliśmy do wniosku z Michałem, że trzeba będzie ją kłaść
 spać. Chłopcy zresztą też. Michał się zastanawiał, czy nie zrobić im płukania żołądków, ale doszedł do
 wniosku, że nie trzeba.
 - Michał kazał mi iść do siebie.
 -  I ma rację. Niech Harry tu śpi. Jeszcze cię kopnie, albo łokieć ci wsadzi pod żebro, lepiej niech śpi
 tutaj.
 -  Michał powiedział, że będzie nad nim czuwał.
 -  Zaraz go zabiorę na górę. Niech ten pijaczyna sobie tutaj śpi.
Trochę się obruszyłam.
 -  Jak to pijaczyna?! Co ty!
 -  A nie? No dobrze. Niech ci będzie. Mój zięć, kochany -  powiedziała mama z przekąsem.
Michał wyprowadził Hazzę. Właściwie go wyniósł z łazienki i o mało się nie przewrócili.
Mama podbiegła do Michała i przytrzymała ich.
 -  Już wróciłaś, Aniu?
 - Tak.
 - Wiesz, ja dzisiaj, będę czuwać nad Harrym, także idźcie spać - powiedział poważnie Michał –
najwyżej jutro odeśpię.
Westchnęłam ciężko i poszłyśmy z mamą na górę. Położyłam się znowu na łóżku i czekałam, aż będę
mogła zasnąć, ale Antoni nie dawał mi spać. Niestety zapowiadała mi się bezsenna noc. Spać mi się
chciało i powieki mi ciążyły, ale Junior nie chciał spać. Poszłam do Michała. Siedział w fotelu i pilnował
Hazzy.
 -  Nie masz jakiejś miski? -  Zapytał -  bo nie będę go tak targał za każdym razem do łazienki -  powiedział.
Poszłam do kuchni i dałam mu miskę.
 -  A co cię tu sprowadza?
 -  Nie mogę spać. Tak mnie kopie, że nie mogę po prostu zasnąć.
 -  Mogę ci tylko coś dać na uspokojenie.
 -  A to można?
 -  No, jak ci nie daje spać, to można.
Michał poszedł na górę, a ja zostałam przy Hazzim. Chrapał w najlepsze. Spać  mi się chciało, jak nie
wiem co, a Antoni kopał cały czas. Po pewnym czasie Michał zszedł i przyniósł mi tabletkę.
 -  Idź do łóżka. Weź tą tabletkę i spróbuj zasnąć. Ale musisz być w łóżku.
 -  Dlaczego?
 -  Bo może bardzo szybko zadziałać.
Posłuchałam Michała i poszłam na górę. Gdy wlazłam do łóżka, wzięłam tabletkę i nic. Nic się nie
działo. Jak kopał, tak kopał, ale bałam się już wstać z łóżka, żeby przypadkiem nie zasnąć w drodze.
 Obudziłam się rano. Wyspana. Była godzina dziesiąta. Przypomniałam sobie zdarzenia nocne i
 wyskoczyłam z łóżka. Zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje na dole. Niall pewnie z Eweliną byli na
wyspach, więc zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest teraz Darcy. Poszłam się umyć i ubrać. Gdy
wróciłam do pokoju, usłyszałam, że za drzwiami coś się dzieje. Otworzyłam je, a pod drzwiami stał
biedny Harry z miną nieszczęśnika.
 -  Ja cię strasznie przepraszam -  powiedział szeptem.
 -  No zdarza się -  powiedziałam wspaniałomyślnie.
 -  Tak mnie strasznie boli głowa. Nie wiesz, kto mnie tam położył?
 -  Wiem.
 -  Ty?!
 -  Z Michałem.
 -  Bardzo rozrabiałem?
 -  Tak sobie -  zlitowałam się nad nim.
 -  Wpuścisz mnie do sypialni?
 -  Ja już wstałam. Możesz iść.
 -  Przeprosisz Michała?
 -  Sam przepraszaj -  odpowiedziałam.
 -  Masz rację, ale nie mów tak głośno.
 -  Może ci muzykę puścić?
 -  Nie. Tylko nie to.
 -  To kładź się i idź spać -  powiedziałam.
Harry wlazł do łóżka. Nie przeszkadzał mu brak poduszki, a ja zeszłam na dół. Na dole mama
szykowała śniadanie.
 - Dzisiaj mamy resztki z pańskiego stołu, jak to nazywa babcia -  zaczęła śmiać się mama -  jak tam?
Wyspałaś się?
 -  Tak. Ten proszek od Michała był genialny. Wydawało mi się, że nie zasnę, ale zasnęłam od razu.
 -  Bo Michał jest dobrym lekarzem. Szczególnie na uspokojenie.
 -  Tak. Masz rację, a śpi chociaż?
 -  Tak, przyszedł o piątej rano do łóżka, bo stwierdził, że już więcej się nic nie będzie działo.
 -  Przed chwilą Harry wrócił do sypialni -  powiedziałam.
 -  No i dobrze. Niech dzisiaj odeśpi.
 -  A co? Byłaś u Kazika?
 - No poszłam się dowiedzieć, co z Darcy. Śpi. Kazik prosił, żebym się zlitowała i wzięła trochę
jedzenia, bo nie wie, co z tym będzie miał robić.
 -  No, ale są goście.
 -  Zdaje się, że gościom nie smakowało.
- Co takiego?! -  Zdziwiłam się.
 -  Tak wywnioskowałam, z tego co mówił Kazik.
 -  Przecież wszystko było znakomite.
 -  Mnie też wszystko smakowało -  powiedziała mama -  dlatego byłam bardzo zaskoczona, gdy mi to powiedział. A wiesz, że Danielle pojechała do szpitala?
- Co się stało?!
 -  No, jak to co. Zaczęła rodzić.
 -  KIEDY?!
 -  Rano.
 -  Kto z nią pojechał?!
 -  Michał ją zawiózł i wrócił z powrotem. Liam się nie nadawał.
 -  Boże, to ja muszę pojechać do szpitala. Ona jest tam sama?
 -  Z doktorem Janem.
 -  To może ja pojadę? -  Zadeklarowałam.
 -  Doktor Jan ma zadzwonić, jeżeli coś się urodzi.
 -  Nie „coś”, tylko Jasmine -  powiedziałam- Ale ona tak sama będzie, biedna.
 -  Nie jest sama. Jest przy niej doktor Jan.
 -  A czy nie można czegoś zrobić, żeby Liama doprowadzić do ładu?
 -  Nie wydaje mi się.
 -  Dobra. Ja zaraz pójdę do Liama.
Złapałam płaszcz i wściekła wyszłam z domu. Poszłam obok. Zaczęłam walić w drzwi. Liam długo nie
otwierał. Dzwoniłam, stukałam, waliłam. Po piętnastu minutach, otworzył zaspany Liam.
- Co się stało? -  Zapytał.
 -  JAK TO CO?! TWOJA ŻONA RODZI, A TY ŚPISZ?! -  Wrzasnęłam.
 -  Nie tak głośno! Co powiedziałaś?!
- Że TWOJA ŻONA RODZI! -  Wrzasnęłam jeszcze głośniej.
 -  Ciszej, proszę. Co mówiłaś o Danielle?
- Że Danielle jest w szpitalu i rodzi -  powiedziałam.
- Co mówiłaś? -  Powtórzył znów -  Danielle rodzi? -  Zdziwił się -  gdzie?            
 -  W szpitalu! -  Nie wytrzymałam nerwowo -  Jedziesz tam, czy nie?
 -  Tylko się ubiorę. Możesz mi zamówić taksówkę?
 -  Mam lepszy pomysł. Pojadę z tobą. Pospiesz się z tym ubieraniem, bo nie wiadomo, czy nie urodziła.
 -  O której godzinie?
 -  O czwartej zaczęła.
 -  A ty skąd o tym wiesz?
 -  Od mamy. Michał ją zawiózł do szpitala.
 -  Boże… Jak mnie strasznie boli głowa.
 -  Michał teraz śpi. Nic ci nie da. Weź polopirynę i już. Zasuwamy.
 -  Myślisz, że ona mnie będzie chciała widzieć? -  Zaczął płakać.
 -  Pewnie, że będzie chciała.
Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy. Do szpitala dojechaliśmy bardzo szybko, bo nie było jakoś
korków. Był to dzień poświąteczny, więc ludzie czaili się na wyprzedażach, pod sklepami.
Weszliśmy do szpitala i pokierowałam Liama na porodówkę. Sama usiadłam sobie w poczekalni.
W pewnym momencie przechodził doktor Jan i mnie zauważył.
 -  A co pani tu robi?!
 -  Przywiozłam Liama.
 -  Jak to?! Pani przywiozła Liama?!
 -  No tak, bo wczoraj był ślub Nialla i panowie sobie popili.
 -  To pani mąż nie mógł go przywieźć?
 -  Nie. Mój mąż jest w jeszcze gorszym stanie.
 -  Zapraszam do mnie do gabinetu -  powiedział zdenerwowany -  przecież pani może w każdym
momencie zacząć rodzić.
 -  No jeszcze chyba nie, panie doktorze.
 -  Pani Danielle też miała razem z panią urodzić i co?!
 -  Niech pan, panie doktorze tak nie mówi, bo jeszcze urodzę -  powiedziałam.
Doktor Jan zaczął się śmiać.
- Żeby to tak można było. Zdenerwować pacjentkę, a ona urodzi.
 -  Niech mnie pan lepiej nie prowokuje.
Doktor mnie zbadał i stwierdził.
 -  Dzięki Bogu jeszcze dzisiaj pani nie urodzi. W każdym bądź razie nie wygląda na to, a jak tam
Michał?
 -  Śpi po dzisiejszej nocy.
 -  Jak to? Wyglądał całkiem trzeźwo, jak przywiózł panią Danielle.
- Ale opiekował się przez całą noc, moim mężem i teraz odsypia.
 -  No tak… Ale ja pani samochodem nie puszczę. A nikt nie może pani zabrać? Duży Bo?
 -  Dużego Bo nie ma, bo pojechał na urlop.
 -  To ja panią odwiozę.
 -  A jak z Danielle? Ona na pana liczy.
 -  Niech pani tu siedzi i nigdzie się proszę nie ruszać.
Doktor wyszedł z pokoju. Po pięciu minutach wrócił i powiedział:
 -  Proszę zejść na dół. Karetka na panią czeka.
- Ale ja nie muszę.
 -  Musi. Bez dyskusji. Proszę jechać. Samochód odwiezie pan Liam.
 -  Nie wiem, czy on jest w stanie..
 -  No to może Michał przyjechać. Chętnie się z nim zobaczę.
 -  To może nas pan doktor odwiedzi? Zapraszam na kolację.
- Jeśli tu nie będę potrzebny, to chętnie przyjdę. A gdzie teraz państwo mieszkacie?
 -  Na Wiśniowej.
 -  A gdzie to jest?
Wytłumaczyłam doktorowi, jak ma do nas dojechać i zeszłam zrezygnowana na dół. Wiedziałam,
że z doktorem nie wygram. Karetka pojechała na sygnale. Poznałam bardzo miłych sanitariuszy,
którzy się zaśmiewali z zaistniałej u nas sytuacji.
 -  To zrobimy dowcip małżonkowi -  powiedział Brad  -  jeden z sanitariuszy.
Wziął koc, uformował małe zawiniątko. Wziął prześcieradło, owinął to zawiniątko nim i wyglądało to
rzeczywiście, jakby w środku było dziecko. Podjechaliśmy na sygnale na Wiśniową.
 -  A który numer jest u pani? -  Zapytał przy bramie.
- Ale tam jest moja mama. Ona się zdenerwuje.
 -  Dobrze, to poproszę Harry’ ego Stylesa.
 -  Numer drugi w takim razie.
Odebrała mama.
 -  Halo? -  Usłyszeliśmy.
 -  To mama -  szepnęłam.
 -  Czy mogę rozmawiać z Harrym Styles’ em, przyszła do niego przesyłka i tylko on może ją odebrać.
 -  A co to jest? -  Zapytała zaciekawiona.
 -  Tego nie mogę powiedzieć.
 -  Dobrze. Zaraz go obudzę -  powiedziała mama i nastąpiła cisza.
Po paru minutach drzwi w naszym domu się otworzyły i wyszedł Harry. Gdy zobaczył karetkę, od razu
 wytrzeźwiał.
 -  Mamy dla pana przesyłkę -  rzucił Brad do Harry’ ego  -  pan Harry Styles?
 -  Tak.
 -  Do rąk własnych przesyłka -  zaczął się gramolić z karetki razem z kukiełką.
Gdy Harry zobaczył sanitariusza z „przesyłką”, momentalnie zbladł i zaczął  się pytać:
 -  Czy to moja żona?!
 -  Nie. To nie jest pana żona -  powiedział twardo Brad.
 -  To jest przesyłka od pańskiej żony.
 -  Czy moja żona urodziła?! -  Zapytał niepewnie.
 -  Tak, ale sama musiała zostać w szpitalu, jej stan jest bardzo poważny.
Harry jeszcze bardziej zbladł.
 -  Chyba nie będzie pan mdlał. Co z pana taka baba? -  Powiedział Brad.
Dusiłam się ze śmiechu, leżąc na noszach.
 -  No dobra. Jak tak pan blednie, to niech pan lepiej zajrzy do karetki. Przywieźliśmy panu żonę.
 -  Jak to?! -  Się zdenerwował.
 -  Proszę się nie denerwować. Wszystko jest w porządku. Chcieliśmy zrobić panu dowcip. Niech pan
lepiej nie pije, kiedy żona jest w takim stanie, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie pan musiał ją
 zawieźć do szpitala -  pouczył Harry’ ego -  tak, jak pan Liam.
 -  To moja żona nie urodziła?! A co się stało z Liam’ em?
 -  Żona pana Liama rodzi. Pańska jeszcze nie. Czeka na pana w karetce i się świetnie bawi -  dodał -
 Musieliśmy ją troszkę rozkręcić, bo była strasznie zdenerwowana. Chciała dzisiaj już rodzić.
 -  Jak to?! -  Powiedział zdziwiony Harry.
 -  Pan wie, że kobiety w ciąży są nieobliczalne.
 -  To wiem.
 -  Przywiozła pana Liama do szpitala.
 -  A co z samochodem?
 -  Nie pyta pan co z żoną, tylko pyta pan co z samochodem? -  Podsumował Brad.
 -  No mówi pan, że wszystko w porządku.
 -  Tak. Wszystko w porządku. Niech pan idzie do żony.
 -  A skąd ja mogę wiedzieć, czy wy nie jesteście przebierańcy? Pan mi tu jakieś dziwne rzeczy
opowiada.
 -  Pani Megan, niech pani wyjdzie, bo mąż nie chce wierzyć, że pani tam jest.
Gdy wysiadłam z karetki, Harry miał jednak bardzo dziwną minę.
 -  To jednak prawda?
 -  Prawda, prawda. Wszystko, co panu powiedziałem, to względna prawda, ale to, że pani Megan jest
w karetce, to była święta prawda.
 -  Czy coś się stało? -  Usłyszałam od drzwi.
 -  Nic się nie stało -  odpowiedziałam mamie -  zawiozłam Liama do szpitala.
 -  Jak to ty zawiozłaś Liama do szpitala?! -  Powtórzyła po mnie.
 -  Normalnie. Samochodem.
 -  I co?! Sama prowadziłaś?!
 -  No, a kto?! Przecież Liam się nie nadawał. Może wejdziecie do nas na kawę?
 -  Nie. Musimy wracać do siebie, do roboty. Dzięki Bogu jeszcze nie było wezwań.
Pożegnaliśmy się i odjechali już nie na sygnale.
 -  Fajnie się jechało na sygnale -  powiedziałam do Harry’ ego.
 -  Czyś ty na głowę upadła?! Jeździć w takim stanie samochodem?!
 -  A co?! Jest zakaz?! Ktoś musiał zawieźć Liama do szpitala. Nawet nie wiedział, że mu  się dziecko
rodzi!
 -  A to prawda?!
 -  Nie, ściema. Ktoś musiał go odwieźć.
 -  A Michał?
 -  Michał czuwał całą noc nad tobą. Zawiózł jeszcze Danielle do szpitala i wrócił, a teraz śpi.
 -  O matko… To trzeba jechać i wesprzeć Liama.
 - A może tak Danielle, a nie Liama?!
- Ale on na pewno jest chory…
 - Jaki chory. Najwyżej ma kaca. Po południu wpadnie doktor Jan - powiedziałam wchodząc do domu -  
Chciał się spotkać i pogadać z Michałem, ale w szpitalu nie ma warunków. Zaprosiłam go do nas na
 kolację. Zbadał mnie i stwierdził, że dzisiaj jeszcze nie urodzę. Cieszysz się?
 -  Oj tak…
Przytuliłam go do siebie. Hazza był jak zbity pies.
 -  Nie powinienem był pić, jak powiedział ten sanitariusz.
 -  No nie powinieneś -  powiedziałam -  sam mi kiedyś obiecywałeś. No, ale to był ślub Nialla, także ci
wybaczam.
 -  Czy mogę się jeszcze położyć? -  Zapytał.
 -  A kładź się -  powiedziałam.
Zadzwonił nasz telefon domowy.
 -  Nie, Danielle zaczęła. Louis, uspokój się. Jedyne trzeźwe osoby są mile widziane, a ty nie jesteś
trzeźwy. To nie jest wytłumaczenie. W porządku -  odpowiedział Harry -  jeszcze nie jej pora -  chwycił
 mnie zabawnie za nos -  jeszcze nie -  powiedział. Pogadali jeszcze chwilę.
 - To muszę wypić mocną kawę i jadę do szpitala. Sam nie pojedziesz. Jeszcze muszę wziąć prysznic.
Zimny. Jakieś dwie godziny nam się zejdzie. No, za nim się umyjesz, ubierzesz, wysuszysz, wypijesz
kawę, zejdzie się jeszcze ze dwie godziny - oświadczył Harry - mówisz, że będziesz za godzinę gotowy?
 To nie możliwe. To zobaczymy. Na razie - rozłączyli się.
- Co się stało?
 -  Lou się zamartwiał, że urodziłaś. Zobaczył karetkę i że wychodzę do karetki i wyszło mu, że
urodziłaś.

Zaczęłam się śmiać.  
   

* No Hej :3 Powróciłam :) Z góry przepraszam, że mnie nie było, ale po prostu nie mogłam, ale już wszystko gra :) Chciałam ten rozdział zadedykować mojemu bratu :) Także, gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz, ja zawsze będę myślami z Tobą. Fakt. Ostatnio mnie wnerwiasz, ale muszę przyznać, że Cię kocham, bo jesteś moją rodziną :)
Pomijając to, jak Wam się ten podobał? :) xx

sobota, 10 sierpnia 2013

Wyjaśnienie xx

  Jak pewnie zauważyłyście, zabrakło głównego zdjęcia... Tak... Nie wiem, co się z nim zrobiło, ale zaraz postaram się to naprawić... Także nie martwcie się. Muszę zrobić wygląd na nowo, ale bez obaw, nie zmienię za bardzo :)) Mam nadzieję, że jak do tej pory wszystko jest okej ;) Z góry bardzo Was przepraszam

+ Jedna moja uwaga... Nie będzie mnie w dniach 15-18, gdyż przyjeżdża mój kuzyn, a co za tym idzie rozdział się nie pojawi w tych dniach.


PS. Wprowadziłam zmiany w wyglądzie bohaterów. Jeśli chcecie ich zobaczyć, musicie wejść w archiwum. Jest to post z 5 maja 2013 r. Ułatwi Wam drukowana czcionka ;)
                                                                                                             Dzięki za uwagę xx
~Meg

Rozdział 86 C:

Szybko wyskoczyłam i zawinęłam się w ręcznik. Kiedy dobiegłam do telefonu, ktoś się rozłączył.
Oczywiście tym „ktosiem” był Harry… Zabrałam laptopa i położyłam się na łóżku. Włączyłam Skype.
 -  Czemu nie odbierasz ode mnie telefonów?! I czemu cię nie ma na Skype?!

 -  A… długo by gadać… -  powiedziałam.
 -  Czemu jesteś bez humoru?
 -  Bo będziesz zły, a nawet bardzo… Będziesz wściekły.
 -  Nie będę.
 -  Znając życie będziesz…
- Co się stało?
Wstałam i poszłam po marynarkę.
Pokazałam ją Harry’ emu.
- Co SIĘ STAŁO?! -  Zapytał przerażony.
Westchnęłam.
 -  Darcy chciała zrobić spódniczkę dla lalki…
 -  Z MOJEJ MARYNARKI?! -  Wrzasnął.
 -  No widzisz, mówiłam ci, że będziesz zły…
 -  Ja sobie z nią porozmawiam! Przecież ona wisiała w garderobie!
 -  Wisiała, ale Darcy się tam dostała i zrobiła nam porządki.
 -  Tobie też coś zniszczyła?
 -  Mnie…. Y…  nie… Ale to nie wszystko, co zrobiła… Byłyśmy dzisiaj z mamą i Darcy w sklepie. Darcy
ukradła batonik.
- Co?! -  Usłyszałam głos Nialla.
 -  Ładnie ci w tym ręczniczku -  powiedział Louis.
 -  Cholera! -  Uspokójcie się! A ty się idź ubierz! -  Krzyknął Harry.
- Ale zazdrosny! -  Powiedział Niall.
 -  Widzę, że jestem na podglądzie wszystkich. Harry, może byś gdzieś poszedł w odosobnione miejsce.
 -  No dobra. Idź się ubierz -  powiedział -  a ja poszukam jakiegoś miejsca.
Założyłam piżamę i wróciłam do łóżka. Harry gdzieś szedł.
 -  Może się już zatrzymaj, co? -  Powiedziałam.
 -  Czy ja dobrze zrozumiałem, że Darcy ukradła batonik w sklepie?!
 -  Tak. Zorientowałam się i pobiegłam zapłacić, a wcześniej przyznała się, że zjadła wszystkie ciastka,
które upiekły na Boże Narodzenie. Mama była na nią tak zła, że zaprowadziła ją na górę i zostawiła za
 karę w pokoju.  Potem upiekłyśmy paszteciki i przyszła pora obiadu. Zdecydowałyśmy, że trzeba jej
jednak coś dać.
 -  No chyba nie zamierzałaś jej głodzić za marynarkę.
 -  Nie, nie zamierzałam.
Najgorsze przed tobą…
 -  Zgrzałyśmy obiad i mama poszła jej zanieść - dalej opowiedziałam, co się stało.
Zobaczyłam, że Harry się robi czerwony.
 -  Harry, nie denerwuj się. Już ci odkupiłam wieżę. Marynarkę, nie wiem, gdzie kupowałeś, więc, jak
mi powiesz, to też ci kupię -  powiedziałam złamanym głosem -  chcesz zobaczyć, tu stoi wieża.
 -  Boże! Ile ty zapłaciłaś za tą wieżę?!
 -  Nie ważne. Ważne, że jest. Dzięki Bogu, że jest Jay, bo mógł to wszystko podłączyć.
 -  TO JAY BYŁ W NASZEJ SYPIALNI?! -  Usłyszałam.
 -  Razem z Gabrielą i mamą. I mną.
Na słowo „mama”, Harry się uspokoił.
 -  Jako, że nie mieliśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic, postanowiłam  ci  o tym powiedzieć…
Chociaż mama mówiła, żeby ci nie mówić -  powiedziałam rozpaczliwie.
 -  Ja już sobie porozmawiam z Darcy! -  Wrzasnął.
 -  Ma szlaban na wszystko -  powiedziałam  - dostanie rózgę pod choinkę. Może się trochę przejmie.
 -  Nie mów mi, że się nie przejęła!
 -  Nie za bardzo. Przejęła się tym, że nie mogła wyjąć ciastek z wieży…
 -  SŁUCHAM?! Czy ja dobrze usłyszałem?!
 -  A co usłyszałeś?
- Coś o ciastkach i wieży.
 -  Dobrze usłyszałeś.
 -  Chyba będę musiał to jakoś odreagować…
 -  No nie przejmuj się. Masz tą wieżę…
 -  Dobra. Pogadamy o tym w domu.
 -  To do jutra.
 -  Śpij dobrze. Idę się napić.
 -  Nie pij… Wypijemy jutro razem.
 -  Okej. Idę do chłopaków, a ty wyśpij się -  powiedział. To do jutra.
 -  Do jutra.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
 -  Proszę -  powiedziałam.
Mama weszła.
 -  I co? Jak to przyjął?
 -  Jest źle… Jest wściekły, a nawet więcej…
 -  To nie dobrze -  skomentowała.
 -  Mam ochotę na coś mocniejszego -  powiedziałam.
 -  No nie możesz… Wino już dziś wypiłaś.
Westchnęłam ciężko.
 -  No to w takim razie, idę spać. Zajrzysz do niej?
 -  Okej. Zajrzę -  mama wyszła z pokoju i poszła obok. Za chwilę przyszła -  nie przejmuj się. Śpi.
 -  To dobranoc -  powiedziałam.
Śniły mi się jakieś straszne koszmary. Budziłam się parę razy w nocy i nie mogłam zasnąć. Coś mnie
obudziło rano. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że Harry siedzi na brzegu łóżka i mi się przygląda.
 -  Witaj szalona kobieto -  powiedział.
Rzuciłam się na niego.
 -  Kiedy przyjechałeś?! Mieliście wracać dopiero wieczorem.
 -  Reszta wraca wieczorem. Ja przyjechałem teraz. Strasznie się zdenerwowałem wczoraj, ale widzę,
 że ty kupiłaś jeszcze lepszy sprzęt, niż miałem. Ile za to dałaś?
 -  Nie ważne. To jest najnowsza produkcja.
 -  Super, ale ile za to zapłaciłaś?
 -  Nie ważne. Zapłaciłam ze swoich, żebyś nie zabił Darcy, bo ja też miałam takie instynkty. Dobrze, że
w domu była mama. Bo jakbym była sama, to nie wiem, co bym zrobiła… Powiedz tylko, gdzie kupiłeś
 tą marynarkę, to też ci ją  odkupię.
 -  Pamiętasz, że Darcy jest także moją córką?
 -  Tak, ale była pod moją opieką…
 -  Wszystko jedno, pod czyją opieką była, ale zrobiła bardzo źle.
 -   Wiem. Już wyprowadziła mnie z równowagi pod sklepem, gdy się okazało, że ukradła batona. Nie
chciałam jej kupować, bo przecież zjadła wszystkie ciastka. To, jak nie chciałam kupić, to ukradła.
 Inaczej być nie chciało. Dobrze, że i tak odkryłam to pod sklepem i mogłam pójść zapłacić…
 -  Moje maleństwo. Miało takie przeżycia -  przytulił mnie do siebie.
 -  O kim mówisz? -  Zapytałam.
 -  No jak to o kim? O tobie.
- Żebyś wiedział, że przeżycia miałam straszne. Jeszcze mi pieniędzy… To znaczy, kartą nie mogłam
zapłacić. Gabriela też miała za mało i musiałyśmy wzywać Jay’ a.
 -  To ileś ty zapłaciła za tą wieżę?! -  Zdenerwował się.
 -  Dużo… Oj bardzo dużo…
 -  Jezus, Maria. To ileś ty zapłaciła za tą wieżę?!
 -  Już lepiej nie pytaj…
 -  To muszę zwrócić pieniądze Jay’ owi.
 -  Nie. Już zwróciłam.
 -  To powiesz mi, ile zapłaciłaś? Miałaś nie mieć przede mną tajemnic.
 - To już ci powiedziałam, że tajemnicą byłoby, gdybym ci nic nie powiedziała, a ja ci powiedziałam,
a ile zapłaciłam, to już moja sprawa. Obiecałam sobie tylko, że Darcy nie będzie miała wstępu do
 naszego pokoju. Przynajmniej na razie.
Harry mnie pocałował  i powiedział:
 -  Zaraz przyjdę.
Wyszedł z pokoju. Poszłam do toalety,  strasznie chciało mi się siku. Gdy wróciłam, Harry’ ego jeszcze
nie było. Poszłam się umyć, gdy wróciłam Harry’ ego wciąż nie było. Gdzie on się podział? Miał wrócić
za chwilę i go ciągle nie ma. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam, że drzwi do pokoju Darcy są otwarte.
Usłyszałam rozmowę:
 -  Darcy. Tak cię prosiłem, żebyś była grzeczna. Co ty wyprawiasz?!
- Ale tatusiu, te ciaśtećka były takie pyśne, a baba powiedziała, zie tsieba je schować. To musiałam
 schować.
- Ale baba nie kazała ci chować ciastek do wieży.
 -  No nie, ale gdybym gdzieś indziej śchowała, to wtedy mama, albo baba by źnalaźła.
 -  Wiesz, że tata ci nie pozwalał dotykać tej wieży. Po za tym mama mi powiedziała o jeszcze jednej
rzeczy, że ukradłaś coś.
 -  Bo Darcy chciała batonika.
- Ale ty zjadłaś bardzo dużo słodyczy.  
 -  To cio.
 -  Chcesz być chora?
 -  Mama nie ciała kupić.
 -  I bardzo dobrze.
 -  Mama jeśt niedobla.
- Co ty opowiadasz za głupoty.
 -  Bo mama mi nie ciała kupić. Jeśt niedobla.
Byłam ciekawa, co Harry na to powie.
 -  Mama dla ciebie jest bardzo dobra. Dostałaś od mamy wczoraj lanie?
 -  Nie. Od baby.
 - To ode mnie byś dostała - usłyszałam ostry głos Hazzy - masz szczęście, że to było wczoraj i do
dzisiaj częściowo mi przeszło. Gniewam się na ciebie, bo byłaś bardzo nie grzeczna. Porozmawiam
 z mamą, jaką będziesz miała karę.
 -  Ślaban na wsiśtko -  powiedziała, co mnie rozbroiło.
 -  I słusznie. Ja karę podtrzymuję.
 -  A będę mogła wśtać z łóźka?
 -  Tak, ale będziesz siedziała w swoim pokoju.
 -  Tak jak wcioraj?
 -  Tak, jak wczoraj.
Usłyszałam, że Harry wstaje, więc wycofałam się z powrotem do nas do pokoju. Usiadłam przy
toaletce i zaczęłam się malować. Gdy Harry przyszedł zaczął mi opowiadać, o rozmowie z Darcy.
Pominął skrzętnie fakt, że mama jest niedobra. Widocznie nie chciał mi robić przykrości.
Postanowiłam, że nie będę wracała do tego tematu.
 -  Jaka jestem głodna -  powiedziałam.
 -  Chodź, idziemy na dół, zrobię śniadanie -  rzucił.
Weszliśmy do kuchni. Harry powiedział, że on będzie robił śniadanie, więc ja nakryłam do stołu.
Gdy kończyłam nakrywać, w salonie zjawiła się mama.
 -  Jak spałaś? -  Zapytała -  dlaczego tak wcześnie wstałaś?
 -  Zajrzyj do kuchni.
 -  O, cześć Harry, a co ty tu robisz?
 -  Mieszkam -  odpowiedział.
 -  No, ja wiem, że tu mieszkasz, ale miałeś być na tourne i mieliście wracać wieczorem.
- Ale Meg była tak zrozpaczona wczoraj, że przyjechałem od razu.
Usiedliśmy do śniadania. Harry zrobił tosty francuskie.
 -  Mamo, a czemu tak wcześnie wstałaś? -  Zapytał w trakcie roboty.
 -  Chciałam zacząć robić makowce -  wytłumaczyła.
 -  To ja ci pomogę -  rzuciłam.
 -  Wy udekorujcie ciastka -  powiedziała mama.
 -  Super -  ucieszył się Harry.
 -  Rozumiem, że wróciłeś na stałe -  rzuciła mama popijając kawę.
 -  Tak. Mamy mieć tylko występ w telewizji śniadaniowej i będziemy śpiewać kolędy. Kto by
pomyślał, że Megan tak dobrze to wszystko wymyśliła… A jak będziemy stroić te ciastka?
 -  Megan wszystko wie i ci pokaże. To Niall dzisiaj wraca?
 -  No wraca.
 -  Będzie miał zakaz wstępu do naszej kuchni.
 -  On jest zajęty teraz Eweliną. Nie w głowie mu jedzenie.
 -  Aż tak? -  Zdziwiła się mama.
- Ale jest jeszcze jedna nowina…
 -  Jaka?! -  Zaciekawiłam się.
 -  Zdaje się, że Dominika nie wróci do Gabrieli…
 -  Matko Boska! Co się stało?! Coś się jej stało?! -  Wykrzyknęłam.
Mama prawie się zadławiła tostem.
 -  Nie. Nic takiego.
 -  Mamo, ręce do góry -  powiedziałam.
Gdy jej przeszło, Harry kontynuował:
 -  Jakby wam… tu wytłumaczyć… Zdaje się, że w niedługim czasie będzie kolejny ślub…
 -  Jezu… Czyj?!
 -  Dominiki i Zayna.
Teraz ja o mało się nie udławiłam.
 -  Ręce do góry -  powiedział śmiejąc się Hazza.
 - Zayn już nie mógł znieść samotności i bardzo zainteresował się Dominiką. Jak z nim rozmawiałem,
to okazało się, że wpadła mu w oko, jeszcze jak byliśmy we Francji.
Wytrzeszczyłam oczy.
 -  Dlatego był taki nieszczęśliwy w tej Francji -  powiedziałam.
Harry przytaknął.
 -  Zakochał się chłopak i koniec. To, że się zmienił, zauważyliśmy wcześniej w zespole. Nawet się
zastanawialiśmy, która to szczęśliwa wybranka, ale nikt na to nie wpadł, że jest nią Dominika. Zdaje
 się, że będę musiała porozmawiać z Dominiką… Tu miłość kwitnie, a ja nic o Tym nie wiem! Co to za
 przyjaciółka! Która ukrywa przede mną duuużo informacji… Ciekawa jestem, czy Gabriela coś wie na
 temat kwitnącej między Dominiką, a Zayn’ em miłości.
 -  Kochanie, chcesz jeszcze tost? -  Usłyszałam -  halo?! Jesteś tutaj?
 -  Nie ma mnie -  odpowiedziałam.
 -  A gdzie jesteś?
 -  Już jestem, już.
 -  Pozwolicie, że zaniosę Darcy śniadanie? -  Zapytała mama.
 -  Lepiej niech dzisiaj Harry z nią rozmawia -  odpowiedziałam -  i zdaje się, że nieźle podpadłaś.
 -  Zdenerwowałam się i tyle.
 -  Wcale się nie dziwię. Ja też bym się zdenerwowała -  powiedziałam.
 -  Jeszcze byś urodziła! -  Powiedział Harry.
 -  No duże prawdopodobieństwo, bo ciebie nie było.
 -  No przepraszam. Na porodzie Darcy byłem.
 -  No byłeś. Pamiętam doskonale ten dzień, jak Ellie zaczęła rodzić i doktor Jan latał z jednej sali do
drugiej…
 -  A jak Danielle się czuje?
 -  Też się jeszcze toczy.
 -  Może nie będę się pokazywał jej na oczy, żeby nie było jej przykro, że ja przyjechałem, a Liam nie…
 - Musicie kupić choinki -  powiedziałam do Harry’ ego -  nie wiem, czy z Darcy pójdziesz, czy…
 - Nie. Darcy ma szlaban i koniec -  wtrącił się.
 - A co ona będzie robić przez cały dzień w pokoju? To za duża kara, jak na takie dziecko - powiedziała
mama.
 -  Może i masz rację, Aniu… -  Harry zaczął się zastanawiać.
 -  Dla niej dużą karą będzie to, że ona nie będzie mogła na przykład jeść dziś słodyczy, albo do Świąt.
 -  Święta racja.
 -  Ciastek na Święta też nie dostanie, co? - Zażartował Harry.
 -  To, to by było okrucieństwo, gdybyście sami jedli, a ona nie -  powiedziała mama.
 -  No, ale ona przecież tyle ciastek zjadła, a my nic.
-  Ale przecież jesteście dorośli, a święta głównie się urządza dla dzieci.
 -  My też jesteśmy dziećmi. Sama tak mówiłaś.
 -  No, faktycznie tak mówiłam. 
Harry wziął talerzyk z ciepłym tostem i poszedł na górę.
 -  Jeszcze choinki nie widział -  powiedziałam do mamy.
 -  Byleby do wieczora nie zobaczył. Będzie bardzo zaskoczony -  odpowiedziała mama.
Postanowiłam, że jeżeli Harry rzeczywiście nie zauważy tej choinki, to wieczorem ją zapalę.
 Sprzątnęłyśmy po śniadaniu i mama zabrała się za odcedzanie maku, który zalała wczoraj. Ja
 Zaczęłam podgrzewać lukry. Rozłożyłam ceratę na stole i przygotowałam różne posypki, ozdóbki i
 Markery do dekoracji ciastek. Gdy Harry wrócił, mama kręciła już mak, a ja miałam przygotowane
 gorące dwa lukry i zaczęłam dekorować ciastka.
 -  Tak beze mnie?! -  Krzyknął ze schodów Harry.
 -  No, lukier mi się już rozpuścił i trzeba to robić -  wymigałam się.
Harry rzucił się na drugi lukier.
 -  Które ciastka mam robić?!
 -  Jaki to jest lukier?
 -  A ja nie wiem.
 -  No masz napisane.
 -  A ty nie wiesz, co wsadzałaś do garnka? -  Zapytała mama.
 -  Nie broń go mamo -  rzuciłam.                      
 -  Lepszego zięcia nie znajdę, więc będę go bronić -  powiedziała.
 - Daj to - zdenerwowałam się i zabrałam mu lukier. Popatrzyłam na obwolutę i zobaczyłam, że jest to
żółty lukier - cholernik - zaklęłam pod nosem po polsku.
- Co powiedziałaś? - Zapytał Harry.
 -  Nic, nic… Żółty jest do księżyców -  powiedziałam -  tu, na tej tacy są księżyce i maluj.
 -  Jak to mam malować.
Pokazałam mu, jak to ma zrobić. Harry zabrał się do roboty, a ja zabrałam się za swoje ciastka.
 -  Weź posypkę i posypuj.
- Co mam posypywać? Przecież to już wyschło. Jak to posypię, to się nie przyklei. Za późno mi to
powiedziałaś.
Popatrzyłam na Hazzę i dostałam ataku śmiechu. Pod nosem miał żółty lukier.
 -  Z czego się śmiejesz?
 -  Popatrz w lustro.
- Ale tu nie ma lustra.
Mama wyjrzała z kuchni i zaczęła się śmiać.
 -  Z czego się śmiejecie?
 -  Z ciebie.
 -  Ładnie to, tak z własnego męża się śmiać?
 -  Nie mów, że się policzysz, bo się nie policzysz.
 -  Skąd ta pewność?
 -  No, co? Matkę w ciąży będziesz bił?
 -  Kto powiedział o biciu?
 -  Interesujące -  powiedziałam.
Harry poprawił sobie ręką włosy i oczywiście miał całe w lukrze. Nic się nie odezwałam, choć w duchu
umierałam ze śmiechu.
 -  Dobra. Te ciastka są gotowe -  powiedział.
 -  Jeszcze je trzeba będzie później pomalować, ale niech one dobrze wyschną.
Dałam Harry’ emu lukier. Tym razem w kolorze zielonym.  Hazza zabrał się za koniczynki.
 - Nie musisz całych malować. Częściowo się pomaluje tym, a pozostałe można innym! –
Powiedziałam.
 -  Nie krzycz. Będę grzeczny -  zrobił słodką minę szczeniaka.
Jak to zobaczyłam, wybuchłam śmiechem. Harry myślał, że śmieję się z jego mimiki. I dobrze, choć
stawał się coraz bardziej kolorowy. Ktoś  zadzwonił domofonem.
 -  To ja pójdę, zobaczę kto. Listonosz z jakąś przesyłką dla nas -  wyjaśnił wracając.
 -  To ty się tu zajmuj dekoracją, a ja pójdę odebrać tą przesyłkę -  rzuciłam do Harry’ ego i ruszyłam
w stronę holu.
 Odebrałam paczkę od listonosza. Paczka była zaadresowana do nas obydwojga. Od razu
 rozpoznałam pismo buni.
 -  Paczka od buni przyszła! -  Krzyknęłam.
 -  To nie otwieraj -  powiedziała mama.
 -  A ty wiesz, co tam jest?
 -  Otworzysz w Wigilię.
 -  Ciekawa jestem, kto nadawał… -  powiedziałam.
 -  Pewnie Michał… -  rzuciła -  schowaj najlepiej ją, a otworzysz w Wigilię.
Tak też zdecydowałam. Zaniosłam paczkę do garderoby i wsunęłam ją między moje ubrania
i zeszłam na dół. Gdy wróciłam, Harry był już cały w lukrze… W różnych odcieniach…
Udekorowaliśmy do końca ciastka, a mama wyjęła pierwsze makowce z piekarnika.
- Ale zapach -  powiedział Harry.
 -  Teraz nie będziemy jedli.
 -  Aniu, ale kawalątek.
 -  Nie. To na święta. Drugi raz nie będę piekła makowców…
 -  Dlaczego drugi raz?
 - Bo dwa razy piekłam ciastka. Wystarczy.
 -  A co u Darcy? -  Zapytałam -  nie dopadła twojej kolejnej marynarki?
 -  Najwyżej dopadnie twoją suknię…
 -  A gdzie ona się bawi?
 -  U siebie w pokoju. Piecze ciastka dla lalek -  troszkę się uspokoiłam.
Skończyłam dekorować orzechowe trójkąty.
 -  Czy ja mogę spróbować? -  Zapytał Harry.
 -  Nie.
- Ale tu mi się jedno połamało… -  zaczął mnie podpuszczać.
 -  Pokaż.
Faktycznie jedno ciastko było połamane.
 -  To daj spróbujemy.                  
 -  A ty nie jadłaś?
 -  Nie, skąd? -  Powiedziałam niewinnie.
 -  Znam skądś ten głos.
Mama chrząknęła w kuchni.
 -  Mamo, weź strepsils.
Mama znów chrząknęła.
 -  Chcesz coś silniejszego? Nie wiem, czy mamy…
 -  Poproszę Michała, żeby przywiózł -  odpowiedziała śmiejąc się.
 -  To ile makowców dzisiaj pieczesz? -  Zapytałam.
 -  Pewnie z osiem będzie -  odpowiedziała -  a wy jak tam z ciastkami?
 -  Jeszcze tylko mazakami pomalujemy.
Złapałam paczkę z flamastrami i wyjęłam wszystkie na stół.
 -  A co z tym? -  Zapytał Harry.
 -  Do wyboru, do koloru. Malujesz, jak chcesz -  powiedziałam.
 -  To super. Siebie też?
 -  Siebie już wymalowałeś -  stwierdziła mama.
 -  Jak to?! -  Zdziwił się Harry.
 -  Tak, to -  powiedziałam.
 -  To idźcie się umyć, bo ty też nie jesteś o wiele lepsza -  powiedziała mama.
 -  Ja?! -  Zdziwiłam się.
 -  Tak ty -  powiedział Harry.
Poszliśmy na górę. Wpadłam do łazienki, a Harry za mną. Podszedł do mnie i polizał po policzku.
 -  Dobry ten lukier -  stwierdził.
Popatrzył w lustro i zaczął się śmiać.
 -  Dobrana z nas para  -  powiedział.
Popatrzyłam w lustro i o mało nie usiadłam ze śmiechu na podłodze.
 -  To chyba trzeba będzie się wykąpać… -  podsumował Harry.
Zaczął się nachylać nade mną, a ja go wtedy polizałam w nos.
 -  Ten lukier też dobry -  stwierdziłam.
 -  No, co ty robisz.
 -  No, co? Tylko ty możesz mnie lizać?- Zapytałam.
Harry się zaśmiał.
 -  Nawet to przyjemne -  powiedział.                    
Weszliśmy pod prysznic i Harry się do mnie przytulił.
W tym momencie potomek dał znać o sobie i Hazzie dostał kopa…
 -  Już zapomniałem, że potomkowie, mają dużo do gadania… -  powiedział.
 -  A widzisz…
Harry zaczął myć włosy.
 -  Tylko uważaj na szampon -  przypomniałam mu.
 -  Masz nawet między piersiami lukier! Jak to robiłaś?
 -  To nie lukier, tylko piana -  powiedziałam.
Gdy skończyliśmy się kąpać, postanowiłam, że zajrzę do Darcy, ale Harry powiedział, że nie ma mowy,
że ona musi przemyśleć niektóre rzeczy.
 -  Harry, ale ona ma dopiero dwa lata i tak i tak siedziała bardzo długo sama.
Poszłam zobaczyć, co się z nią dzieje. Leżała w łóżku i widziałam, że była mocno zapłakana, ale spała.
Matczyne uczucia wzięły górę, zrobiło mi się jej żal. Wyszłam z pokoju cicho zamykając drzwi              
 i poszłam do naszej sypialni.
 -  No i co robi? -  Zapytał Harry.
 -  Zapłakana śpi.
 -  To jest duży postęp, bo nie wyszła z pokoju.
 -  Nie można jej tak zostawiać samej -  łzy zaczęły mi lecieć same z oczu.
 -  No co ty! Nie wygłupiaj się. Przestań płakać! Teraz ty będziesz płakać?
 -  Bo jestem wredną matką. Zostawiłam ją tak samą -  powiedziałam szlochając.
 -  Uspokój się. Jesteś najlepszą matką, jaką mogła mieć.
Położyłam się na łóżku i zaczęłam rozpaczać.
 -  Dzisiaj mówiła rano, co innego -  łkałam w poduszkę.
 -  Podsłuchiwałaś?
 -  Wyszłam na korytarz. Chciałam zobaczyć, gdzie ty jesteś i usłyszałam te słowa, które mnie dobiły -  
łkałam dalej.
 -  Wiesz, że ona opowiada głupoty, a ty to wszystko bierzesz do serca. Pokiwasz jej palcem i ci powie,
że jesteś niedobra. Ile razy ja słyszałem, że jestem niedobry?
Harry przytulił mnie do siebie i zaczął mnie głaskać po głowie. To mnie trochę uspokoiło. W pewnym
momencie usłyszeliśmy zza ściany dobiegający płacz.
 - Harry, pozwól jej wyjść z tego pokoju, bo ona nie będzie go później lubić i będzie uważać, że to
więzienie…
Harry się złamał.
 -  Pod warunkiem, że przyjdzie i cię przeprosi -  powiedział -  Mamę też.
Zgodziłam się na te warunki i Harry poszedł do sąsiedniego pokoju. Po krótkim czasie przyszedł z
Darcy, która podbiegła do mnie i zaczęła mnie przepraszać.
 -  Psieplasiam mamusiu, psieplasiam. Juś nić więciej nie weźmę ze sklepu i nie będę juś nić wyjadała.
 -  I nie wolno ci dotykać naszych rzeczy. Pamiętaj -  powiedział Harry.
 -  Nie będę.
 -  Dobrze. Teraz pójdziemy do baby i przeprosisz ją.
- Ale baba mi dała klapsia.
 -  I miała rację. Gdyby nie miała, to byś doskonale o tym wiedziała, prawda?
 -  Tak.
 -  A sama wiesz, że narozrabiałaś. I to mocno.
 -  Dobzie. Pójdę psieplosię babę.
Harry poszedł na dół z małą, a ja sprawdziłam, co się działo w pokoju Darcy, kiedy nas nie było.
Panował w nim porządek, tylko Pani Hrabina była mocno mokra. Postawiłam ją na kaloryferze, aby
wyschła. Zamknęłam pokój i zeszłam na dół. Mama miała już upieczone sześć makowców. Jeszcze
dwa były w piecu. Darcy stała koło niej i przyglądała się wypiekom.
 -  To co jeszcze mamo zostało do przygotowania? -  Zaczęłam się zastanawiać.
 -  Będę musiała jeszcze upiec pierniki.
 - Oj dobra rzecz te pierniki -  rozmarzył się Harry.
 -  Mogę zrobić jeszcze sernik, mak wigilijny i beziki trzeba by było upiec. Trzeba będzie kupić indyczkę.
Możemy zrobić czerwoną kapustę do tego. Borówki mam. Mogę zrobić nadzienie do indyka.
 Nie wiem, gdzie dostanę karpia, bo tego nie przywiozłam -  powiedziała mama -  na pierwszy dzień
Świąt mogę jeszcze zrobić tort makowy. Jak sobie życzycie.
 -  Oj dobra rzecz ten tort! -  Powiedziałam.
 -  Żarłoki -  powiedziała mama.
 -  No raz do roku są święta -  powiedział potulnie Harry.
 -  No dobrze, dobrze już. Zrobię wam ten tort -  zlitowała się mama -  tym bardziej, że odzyskałam
pomocnicę -  spojrzała na Darcy -  sos tatarski można zrobić.
 -  Oj dobrze! -  Krzyknęłam.
 -  Pasztet można upiec.
- Ale pod warunkiem, że będzie z zająca.        
- Ale warunki. Skąd ja ci wezmę zająca?!
 -  A jak ci kupię zająca?
 -  To chyba wyślemy do babci.
 -  Oj, ale ty umiesz -  zaczęłam się przymilać.
 -  No to widzę, że już mam zagospodarowany czas do Świąt i po Świętach -  zaczęła się śmiać mama -  Harry, może pojedziecie po choinkę?
 -  Dobra. To jedziemy po choinki -  zdecydował Hazzie.
 -  Ja teś! -  Powiedziała Darcy.
 -  Ty zostajesz z babą. Masz jej pomagać i masz być grzeczna -  powiedział poważnie Harry -  pamiętasz, co mi obiecałaś?
 -  Pamiętam -  powiedziała.
 -  Zabierzcie ją ze sobą -  powiedziała mama.
 -  Nie mamo. Harry powiedział, że nie zabieramy, to nie zabieramy -  rzuciłam chwytając za płaszcz.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy pod hipermarket. Wiedziałam, że nie mamy indyczki, więc
postanowiłam zrobić zakupy.
 -  Haroldzie, czy możemy jeszcze wstąpić do sklepu? Słyszałeś, że mama mówiła, że może zrobić indyczkę, ale indyczki nie mamy i szczerze mówiąc nie będę mogła kupić, bo nie mam nic na koncie…
 -  Jak to nic nie masz na koncie?
 -  No… Ta wieża nie była tania -  zdenerwowałam się.
 -  To powiedz mi, ile za nią zapłaciłaś -  zdenerwował się tym razem on.
 -  Pięćdziesiąt -  rzuciłam.
- Co pięćdziesiąt? Dolarów?
 -  Tak -  powiedziałam -  pięćdziesiąt dolarów, najnowocześniejsza wieża…
Harry zaczął myśleć.
 -  Nie mów, że zapłaciłaś pięćdziesiąt tysięcy.
 -  Y….
Harry się zdenerwował.
 -  To musimy ją oddać.
 -  Nic nie będziemy jej oddawać. Możesz zapłacić swoją kartą dzisiaj -  trochę się skwasiłam.
Harry  się nic nie odzywał.
 -  Po co ty tyle pieniędzy wydałaś?! -  chyba już mógł rozmawiać…
- Żebyś nie zabił Darcy. Z resztą, jak się dowiedziałam, ile kosztowała ta wieża, to mną trochę
trząchnęło. Po co taką drogą wieżę kupiłeś?!
 -  Ja jej nie kupiłam. Dostałem od Simona.             
Zrobiło mi się słabo.
 -  Dobrze. To teraz ty płacisz -  powiedziałam poważnie.
 -  Okej -  zgodził się.
Weszliśmy do sklepu i zaczęliśmy się rozglądać.
 -  No, to lecimy przez wszystkie półki -  powiedział Harry.
Szliśmy po kolei, powoli, oglądając, co jest na poszczególnych półkach. Nie musiałam się martwić o
Darcy, że coś znowu gwizdnie. Dosyć szybko wózek nam się zapełnił, a jeszcze nie kupiliśmy rzeczy,
o których myślałam, ale nie przejmowałam się, bo w końcu Harry płacił… Zobaczyłam, że stał wolny
wózek, bez właściciela. Obserwowałam go już od pewnego czasu, ale nikogo nie było w okolicy.
 -  Harry, słuchaj. Tu stoi pusty wózek. Może go weźmiemy?
- Ale właściciel może się znaleźć.
 -  Już od dłuższego czasu ten wózek tu stoi i wszyscy się o niego potykają.
 -  Może ja pójdę pod sklep po wózek, bo będzie obciach, jak ktoś się jednak znajdzie od tego wózka.
- Ale gdzie mnie później znajdziesz?
 -  Znajdę cię. Nie martw się.
 -  Będę gdzieś tu blisko -  powiedziałam.
Gdy Harry poszedł, zobaczyłam ruchome schody. A właściwie była to platforma, a nie schody, więc
podjechałam wózkiem. Wjechałam na nią i pojechałam na górę. To, co się tam działo, przechodziło
ludzkie pojęcie. Prezentów bez liku! Zaczęłam się rozglądać. W końcu trzeba kupić jakieś prezenty…
 Zobaczyłam bardzo fajne garnki i pomyślałam sobie o Dominice. Jak ma zakotwiczyć u Zayn’ a, to jej
 się przydadzą. Obleciałam całe piętro, zanim zadzwonił telefon.
 -  Gdzie ty jesteś?! -  Usłyszałam zaniepokojony głos.
 -  Na pierwszym piętrze.
 -  To tu jest jeszcze pierwsze piętro?!
 -  Niedaleko od miejsca, gdzie się rozstaliśmy, są schody. Podejdź do nich i wejdź na górę.
Podeszłam do schodów, ale Harry’ ego nie widziałam.
 -  Gdzie ty jesteś?! -  Rzuciłam do słuchawki.
 -  No na schodach -  odpowiedział.
 -  Na których?
 -  No, na tych, co kazałaś.
 -  Wjechałeś na górę?
 -  Tak.
 -  A co widzisz?
 -  Świętego Mikołaja.
 -  Tak. Tylko, że jest tu kilku Świętych Mikołajów -  załamałam się -  a jaki towar widzisz?
 -  Koszule męskie.
 -  Dobra. Już cię szukam -  powiedziałam.
Zobaczyłam ekspedientkę.
 -  Przepraszam, w którą stronę mam iść, bo szukam koszul męskich -  powiedziałam.
Ekspedientka wskazała mi kierunek i powędrowałam w tamtą stronę. Po drodze do koszyka
wrzuciłam jeszcze parę rzeczy. Zanim przemierzyłam sklep, Harry dzwonił jeszcze trzykrotnie.
 -  Z tobą, to się wybrać na zakupy giniesz gdzieś -  powiedział Harry, gdy go odnalazłam.
 -  To którymi ty schodami wjechałeś?! Brak orientacji w terenie, kolego.
 -  Nie kolego, tylko mężu. A tobie się zbiera.
 -  Znowu? Dobrze, proszę męża.
 -  Oj się zbiera.
Jakaś starsza kobieta obejrzała się za nami.  Zachciało mi się śmiać. Jeżeli usłyszała naszą końcową
rozmowę, to co ona mogła sobie o nas pomyśleć. Podzieliłam się tym z Harrym. Dostał ataku
śmiechu. O mało nie usiadł z wrażenia.
 -  Harry, nie rób siary -  rzuciłam.
Jakieś dziewczyny zaczęły nam się przyglądać.
 -  Harry, fanki -  powiedziałam półgębkiem do niego.
Harry się opamiętał i zaczęłam coś nawijać po polsku. Miałam nadzieję, że sobie przypomni pobyt w
Warszawie i prom. Na szczęście sobie przypomniał, albo go otrzeźwiło słowo „fanki”.  W ostatnim
momencie, kiedy jedna z nich podchodziła już do nas, zaczęłam mówić:
 -  Słuchaj to będzie dobre dla Zenka -  mówiłam po polsku twardo.
 -  Yhy -  usłyszałam w odpowiedzi.
Fanka, gdy usłyszała nas, stanęła, jak wryta i wycofała się. Miała bardzo głupią minę. Gdy odeszła,
szepnęła coś koleżankom,  odwróciły się na pięcie i poszły.
 -  Patrz to działa. Tutaj też -  powiedziałam do niego.
 -  Jak ty ładnie mówisz po polskiemu -  powiedział.
 -  Nie po polskiemu, tylko po polsku  - powiedziałam oburzona.
 -  A co ty chciałaś tu kupić? -  Zapytał.
 -  Przecież  my nie mamy prezentów! Zobacz, co wybrałam. To może być dla Louisa, albo dla Liama.
 -  Dla Louisa już kupiłem.
 -  A właśnie. Co kupiłeś?
- Coś śmiesznego.
 -  Czyli?
 - Szelki w słoniki, oraz muszkę z Kevinem. Mocno się tym zachwycał, ale bał się Ellie, żeby kupić sobie
coś takiego. Postanowiłem, że mu sprezentuję.
 - Przecież Ellie nas zabije. To kupmy mu jeszcze to. Nie będzie wiedziała, od kogo dostał te słoniki,
a to myślałam, żeby dać Simonowi - pokazałam na deskę do serów - on tak lubi francuskie sery…
 Do tego można dodać kilka serków i będzie cały szczęśliwy.
 -  Gorzej, jak on otworzy ten prezent i zajedzie… -  powiedział.
 -  No to, jak masz pomysł na Simona, to ja to odkładam. Możemy ewentualnie wziąć ją dla Zayna, albo
Nialla, albo dla którejś z dziewczyn.
 -  Simonowi, to ja zrobię własnoręcznie prezent. Mam już pomysł.
Mijaliśmy właśnie stoisko z kamieniami i wpadłam na genialny pomysł.
 -  Czekaj, stój. Wezmę parę kamieni -  powiedziałam.
 -  A po co ci kamienie?
 -  Zobaczysz -  powiedziałam.
Wybrałam kilkanaście, potem wybrałam następne mniejsze. Tych wzięłam około stu. Poszły też
zapięcia, gumka, żyłka, oraz małe szczypce i obcążki. Harry z lekko przerażoną miną patrzył, co ja
 wyprawiam.
 -  Zobaczysz -  powtórzyłam -  nie przejmuj się. Wszystko zostanie wykorzystane.
Gdy obeszliśmy całe piętro, miałam już pomysł na prezenty dla dziewczyn. Michałowi postanowiłam
 kupić jakąś dobrą wodę kolońską.
 -  To powiedz, co będziemy chłopakom kupować, bo ja już dla dziewczyn mam -  powiedziałam.
 -  No dla Lou już mamy, dla Nialla myślałem, żeby mu kupić nową gitarę, bo ta, na której gra…
 -  Nie za drogo? -  Przerwałam mu.
 -  Uważasz, że to za drogo?
 -  Tak mi się wydaje…
 -  No przecież, nie wezmę mu mydełek, bo się obrazi.
Zayn’ owi postanowiliśmy kupić lusterko powiększające. Liam’ owi podręcznik, jak być dobrym ojcem.
Najwięcej mieliśmy problemu z Niallem, ale zdecydowaliśmy, że jednak kupimy mu tą gitarę, bo
 zajmował się Darcy i był zawsze na każde zawołanie.
 -  To co? Dla wszystkich mamy prezenty? -  Zapytał Harry
 -   A prezenty dla Kazika, Chudego Su, Dużego Bo mamy? -  Zapytałam na jego pytanie.
 -  O jasny szlag… Zupełnie o nich zapomniałem…
 - To co im kupujemy? Ja już nie mam pomysłów -  powiedziałam.
Wybraliśmy jakieś prezenty dla pozostałych i zjechaliśmy na dół do spożywczego.
 -  To, co my jeszcze musimy kupić? -  Zapytał Harry.
 -  Indyczkę, wątróbkę, mąkę, cukru kupiłyśmy wtedy pięć kilo, ale to już zeszło, mleko. O, może maślankę byśmy kupili i rodzynki….
Zrobiliśmy najpotrzebniejsze zakupy i zatoczyliśmy się do kasy. Gdy kasjerka zeskanowała wszystkie produkty, wyszło około 3000$. Harry był lekko zszokowany…
 -  Dużo wyszło -  powiedział, gdy odeszliśmy od kasy.
 -  No, ale ile rzeczy kupiliśmy -  zaczęłam się z nim droczyć -  jak my się zapakujemy z tym wszystkim?
 - Jakoś damy radę. Najwyżej zostaniesz tu z częścią zakupów, a ja pojadę do domu, rozpakuję i wrócę
po ciebie -  odparował.
Spakowaliśmy z trudem zakupione rzeczy i pojechaliśmy do domu. Gdy podjechaliśmy pod dom, w drzwiach pojawiła się mama.
- Co was tak długo nie było? Megan, nie odbierałaś telefonu. Dzwoniłam do ciebie.
 -  Trzeba było zadzwonić do Harry’  ego.
 -  Też dzwoniłam i też nie odbierał! -  Powiedziała zdesperowana mama.
 -  A co się stało, mamo? -  Zapytałam.
 -  Zapomniałam o suszu na kompot… Chciałam, żebyście kupili… A gdzie macie choinkę? -  Zapytała zdziwiona.
 -  Cholera! Wiedziałam, że czegoś zapomnieliśmy -  powiedziałam.
 -  No przecież pojechaliście po choinkę -  powiedziała.
Harry otworzył bagażnik.
 -  Tak, mamo. Tylko po choinkę -  powiedział.
Mama popatrzyła z przerażeniem.
 -  No tak… Tylko was po choinkę wysłać… -  skomentowała.
 -  To Megan wina -  rzucił Harry -  ja byłem tylko płatnikiem.
 -  I to chyba solidnym płatnikiem…
 -  Nie powiem. Solidnym.
 -  Nie możecie chyba jeździć razem na zakupy.
- Ale dlaczego, mamo? Bardzo dobrze się nam robiło zakupy.
 -  A zwłaszcza, że Harry płacił -  powiedziała po polsku mama.
Zrobiło mi się głupio.
 -  Chyba będę musiał się nauczyć polskiego, bo nic was nie rozumiem -  powiedział Harry -  dobra.
Bierzemy zakupy i je rozpakowujemy.
 -  A po choinkę kiedy jedziemy? -  Zapytałam.
 -  Kiedy rozpakujemy.
 -  Jak tam Darcy? Grzeczna? -  Zapytałam.
 -  Grzeczna, jak do rany przyłóż.
Harry zaczął wystawiać zakupy. Gdy złapałam jedną z siatek Harry wyrwał mi ją i powiedział:
 -  Chcesz jeszcze przed Świętami wylądować w szpitalu?
Około piętnastu minut trwało rozpakowywanie samochodu. Najgorsze było to, że nie mogłam
w niczym pomóc… Masakra, jakaś… Stałam na środku holu i kierowałam odpowiednio zakupami:
 -  Te do kuchni, te do biblioteki -  postanowiłam, że tam będziemy pakować prezenty.
 Kiedy o tym pomyślałam, uświadomiłam sobie, że nie mamy papieru. Wzięłam kartkę i zaczęłam pisać, czego nam brakuje:
Susz na kompot, miód, wino czerwone, bombki, papier ozdobny, choinka, ozdoby choinkowe (po za bombkami), karp, kapusta kiszona, przyprawę do piernika, ziemniaki.  Kartka zrobiła się solidnie zapisana.
 -  Jajka! -  Złapałam się za głowę i czym prędzej dopisałam -  i masło do karpia.
Dopisałam jeszcze ziele angielskie, listki laurowe, sól, pieprz, cebula czerwona. Postanowiłam, że po pieczywo, pójdę w Wigilię.
 -  Harry, jedziesz ze mną? -  Zapytałam.            
W odpowiedzi usłyszałam zgrzytnięcie zębów.
 -  Jeszcze?
 -  No, przecież nie kupiliśmy choinki -  powiedziałam poważnie.
 -  Gdzie znowu?
 -  No jak to gdzie znowu?  Do sklepu. Po choinkę i ozdoby choinkowe. Po co nam choinka, skoro nie
mamy ozdób?
Harry zgrzytnął zębami.
 -  Okej. To sama jadę -  powiedziałam -  na pewno się znajdzie jakiś przystojny mężczyzna, który mi
zapakuje tę choinkę, a co lepsze, odda za darmo i nawet dopłaci -  na to Harry znalazł się natychmiast
w holu z kurtką w ręce. Mama o mało się  nie udusiła ze śmiechu.
 -  Dobrze, mamo. Jeszcze zahaczymy o ten sklep i kupimy ten susz -  powiedziałam.
Harry zamrugał oczami.
 -  Może ty zostaniesz? -  Zaproponował.
 - Nie. Pojadę z tobą. Jeszcze ci wcisną jakąś brzydką choinkę i będzie… Nie będziemy mieć w ogóle.
Bo brzydkiej, to nie postawię w naszym pięknym domu.
- Ale się zrobiłaś buńczuczna.
 -  Trzeba było mnie nie zostawiać.
 -  Przecież cię nie zostawiłem. Co ci się stało?
 -  Jak to? A kto pojechał na tourne?
 -  No, przecież to jest mój zarobek. Muszę nas utrzymywać, tak? Dobrze. Jutro jedziemy do doktora
Jana.
 -  Po co mamy jechać do doktora Jana?!
 -  Bo musi cię przebadać, bo dziwnie się zachowujesz.
 -  Ja dziwnie?! -  Zdziwiłam się.
 -  Nie, ja dziwnie się zachowuję -  powiedział z przekąsem.
 -  Dajcie spokój, bo się jeszcze pokłócicie przed samymi Świętami -  powiedziała mama.
 -  Ona tak uwielbia -  skomentował Harry.
Opamiętałam się, tym bardziej, że zobaczyłam, że za mamą stoi Darcy. Wyszliśmy z domu, a Harry
powiedział:
 -  Grabisz sobie.
 -  Ty też -  odpowiedziałam wściekła.
 -  To chyba mamy po równo
- Ale żeśmy pojechali po choinkę i jej nie kupiliśmy, to jest już szczyt wszystkiego.
 -  I tak, i tak byśmy jej nie zmieścili -  odpowiedział.
 -  To ty pamiętałeś o niej?!
 -  Pamiętałem.
 -  I nic nie powiedziałeś?!
 -  No, już się nie denerwuj.
Podjechaliśmy pod inny sklep, ale tu nie było choinek.
 -  Jak tu jesteśmy, to ja jeszcze zrobię małe zakupy,  o które prosiła mama -  rzuciłam wysiadając.
Harry ze stoickim spokojem zapytał:
 -  A kto za to zapłaci?
Cofnęło mnie.
 -  Ty -  powiedziałam.
 -  Wiesz, podziwiam Kazika. Karmił nas przez tyle czasu i nigdy nie widziałem, żeby wracał z takimi
torbami, jak my, teraz -  rzucił -  przecież zrobiliśmy pogrom w tamtym sklepie. Puste półki zostały.
- Ale to wszystko jest potrzebne -  powiedziałam.
 -  No, dobrze już, dobrze. Już się nie denerwuj -  Harry też się opanował.
Weszliśmy, wyciągnęłam kartkę. Harry się złapał za głowę.
 -  Tyle jeszcze tego?! -  Wrzasnął.
 -  No…
Harry zrezygnowany poszedł za mną.
 -  Trzymaj kartkę i mów, co mamy kupić. Nic więcej nie kupujemy -  powiedziałam.
 -  O, jajka -  powiedział -  mam własne.
 -  Wolałabym, żeby ci jeszcze zostały. Mogą ci się jeszcze przydać -  odpowiedziałam.
 -  Ubóstwiam twój humor -  powiedział Harry.
 -  I nawzajem.
Zrobiliśmy zakupy z kartki. Poszaleliśmy trochę przy ozdobach choinkowych. To znaczy nawet nie ja, a
Harry poszalał i poszliśmy znów do kasy.
Tym razem rachunek wynosił 1500 $.
 -  Ładne mamy tempo wydawania -  skomentowałam.
 -  Dobrze, że mamy, co wydawać -  odpowiedział Hazzie.
Gdy wyszliśmy zobaczyliśmy samochód, na którym była przymocowana choinka.
 -  Poczekaj tu. Zapytam, gdzie kupili -  powiedział Harry.
Zobaczyłam, że podszedł do tego samochodu i coś tam zaczął mówić. Za chwilę wyciągnął długopis    
 i się podpisał na czymś. No tak…  Fanki go dopadły… Trochę musiałam na niego poczekać.
 -  Już wszystko wiem -  powiedział, gdy wrócił -  jedziemy pod Chicago.
 -  TERAZ?!
 -  No, jedziemy.
 -  To może przez Internet zamówimy te choinki. Od razu dla wszystkich.
 -  Nie wiadomo, co nam przywiozą, a tak, to będziemy mieć możliwość wyboru. Co źle się czujesz?
 -  Nie, dlaczego?
 -  No, to jedziemy.
Przejechaliśmy przez całe miasto, wyjechaliśmy poza  rogatki i jechaliśmy jeszcze z pół godziny, gdy
Harry skręcił z głównej szosy.
 -  Gdzie my jedziemy? -  Zapytałam.
 -  Do producenta -  odpowiedział.
Zachciało mi się siusiu.
 -  Harry… Ja muszę do toalety.
 -  To pójdziesz na miejscu.
- Ale ja muszę teraz. Jak zaraz nie pójdę, to będzie plama na siedzeniu.
 -  No, no. Powstrzymaj się jeszcze chwilkę.
 -  Harry ja już nie mogę. Zatrzymaj się.
Rozejrzałam się. Nikogo nie było widać, więc wyskoczyłam z samochodu, kucnęłam i po chwili
poczułam ulgę. Wsiadłam z powrotem do samochodu i na horyzoncie zobaczyłam jadący samochód   
z choinką. Ale miałam szczęcie…
 -  Teraz to mogę jechać kilkanaście kilometrów nawet.
 -  Teraz to mnie się zachciało…
- Ale jedzie samochód.
 -  Gdzie?
 -  Przed nami.
 -  E… Zanim dojedzie, to zdążę zrobić -  powiedział i wyskoczył za krzaczek.
Gdy podchodził do samochodu, samochód z naprzeciwka z wielką choiną na dachu mijał nas i Harry
im pomachał. Samochód się zatrzymał.
 -  Daleko do tych choinek? -  Zapytał.
- Jakieś jeszcze dwa kilometry -  usłyszałam odpowiedź.
Harry podziękował i wsiadł do samochodu. Ruszyliśmy dalej. Zaczynało się ściemniać, gdy
dojechaliśmy na miejsce. Gospodarstwo prowadziło starsze małżeństwo. Bardzo sympatyczne.
 -  Witamy w centrum choinek. Ile choinek ma być?
 -  A w jakiej cenie państwo macie? -  Zapytał Harry.
 -  To zależy od wielkości.
 -  A taka choinka dwumetrowa?                
 -  Jedna, czy więcej? -  Zapytał pan.
 -  No, a gdyby jedna?
 -  To 150 $
 -  A gdybym chciał więcej?
 -  To wtedy możemy od każdej następnej dać 10 % upustu.
- Ale dowozicie państwo?
 -  Transport jest osobno płatny.
 -  A ile? -  Dyskutował zawzięcie Harry.
 -  Zależy od ilości choinek.
 - No dobrze. Jestem zainteresowany dwudziestoma choinkami - zrobiło mi się słabo - jedna może być
o wysokości pięciu metrów. To ile zapłacę? Razem z transportem.
 -  To transport będzie za darmo.
 -  Momencik. Jeszcze zadzwonię. Może zamówię więcej.
Nic się nie odzywałam. Harry odszedł kawałek, wyciągnął telefon i do kogoś zadzwonił.
Ja zdrętwiałam już w samochodzie, więc wysiadłam i od razu zrobiło mi się lepiej. Junior, ostatnio
dawał mi popalić nieźle, więc musiałam się przejść. Gdy pani zobaczyła, że jestem w ciąży, zaprosiła
mnie do domu.
 -  Proszę wejść, może się pani czegoś ciepłego napije? Herbatki? Już dawno u nas żadna ciężarna nie
 była, a to taki słodki widok -  zaczęła się rozpływać.
Chciało mi się bardzo pić, więc chętnie skorzystałam z oferty.
 -  Niech panowie sobie tutaj rozmawiają, a my wypijemy herbatę -  powiedziała staruszka.
Weszłyśmy do kuchni i zostałam posadzona przy stole gdzie starsza pani postawiła przede mną śliczną filiżankę z bardzo dobrą herbatą. Po pewnym czasie, w kuchni pojawili się panowie. Harry wyglądał na bardzo zadowolonego.
 -  To musimy opić ten interes -  powiedział staruszek.
 -  O, nie mogę, bo prowadzę -  powiedział Harry -  chyba, że herbatą.
Wypiliśmy herbatę. Pan zapisał sobie adres, na który mają być dostarczone choinki i odjechaliśmy     w drogę powrotną.
 -  Powiedz, co załatwiłeś. Pochwal się -  powiedziałam.
 -  Trzydzieści choinek. Jedna pięciometrowa, a reszta trzy metrowe.
Złapałam się za głowę.
 -  Kto, to tyle chciał?!
 -  Wszyscy chcą -  odpowiedział krótko.         
 -  A co? Skontaktowałeś się ze wszystkimi?
 -  Wszyscy już wrócili i siedzą u nas w domu.
 -  WSZYSCY?!
 -  Wszyscy.
- Ale po co?!
 -  Przyszli się przywitać z mamą.
 - Tylko, żeby Niall nie zjadł wszystkiego. Mama ma słabość do Nialla i znowu będziemy musieli jechać
na zakupy.
 -  O nie… Połącz mnie z Niallem.
Wybrałam numer Niallera i włączyłam na głośnomówiący.
 -  Hej Niall już jedziemy do domu. Czy w domu jeszcze coś zostało, czy mamy jechać na zakupy?
 -   Nic nie jadłem -  burknął -  zaraz idę i sobie coś zrobię do jedzenia. Jeśli będę miał co do jedzenia…
 -  No przecież Ewelina się starała na  pewno, jak mogła.
 -  A wy gdzie jesteście?
 -  Już wracamy. Będziemy za jakieś półgodziny.
 -  A załatwiliście?
 -  Załatwiliśmy. Wszystko gra. Jutro przywiozą.
 -  A płaciłeś już?
 -  Nie. Przy odbiorze.
 -  A ile to wszystko kosztuje?
 -  Nie przejmuj się. Jest dużo taniej, niż w mieście.
 -  To gdzie wy jesteście?!
 -  Poza miastem. Będą świeżo ścięte i będą dłużej stały
 - Super! -  Usłyszeliśmy w słuchawce -  to jeszcze czekamy na was.
Rzeczywiście w półgodziny dojechaliśmy na Wiśniową. Jedynym oświetlonym domem na całej ulicy
był nasz. Faktycznie oni wszyscy siedzieli u nas w domu… Gdy podjechaliśmy drzwi się otworzyły         
 i z domu wypadł Niall.
 -  Już żeśmy się martwili, co się z wami dzieje. Gdzie byliście?!
 -  Pod Chicago.
 -  To ile my za transport zapłacimy?!
 -  Jest za darmo.
Niall się trochę uspokoił. Weszliśmy do domu. Na stole stała kawa i herbata, ale nic po za tym. Było
za to bardzo wesoło. Dziewczyny były w siódmym niebie.
 -  Dawno przyjechaliście? -  Zapytałam.
 -  No z półtorej godziny temu -  odpowiedział Liam.            
 -  Tata! -  Zawołała Darcy, gdy zobaczyła Hazzę.
Harry wziął ją na ręce, dał słodkiego buziaka i zapytał:
 -  A byłaś grzeczna?
 -  Tak -  odpowiedziała.
Popatrzyłam na mamę, która kiwnęła głową.
 -  To się bardzo cieszę, że byłaś grzeczna.
Przywitałam się ze wszystkimi i powiedziałam:
 -  Przepraszam bardzo, ale ja muszę się położyć, bo junior mi daje popalić…
 -  Już się zmywamy -  rzucił Lou.
- Ale siedźcie. Ja się muszę tylko położyć.
Mama popatrzyła zaniepokojona na mnie, ale kiwnęłam do niej głową, że jest okej i poszłam na górę.
Wyciągnęłam się na łóżku i poczułam, jak bardzo jestem zmęczona. Przymknęłam oczy i chyba
przysnęłam. Obudził mnie Harry, który mnie pocałował.
 -  Wstawaj śpiochu. Kolacja na stole.
Poczułam się bardzo głodna. Faktycznie. Myślmy dzisiaj nie jedli wcale obiadu.
 -  Już schodzę -  powiedziałam.
Gdy zeszłam, na stole stała kolacja. Hazzy nie było w salonie, więc czym prędzej zapaliłam choinkę na
zewnątrz. Przyciemniłam trochę światło i weszłam do kuchni. Mama robiła herbatę, zmywarka ciężko
pracowała.
 -  Mamo, musisz odpocząć trochę -  powiedziałam.
 -  Nie mam czasu na odpoczynek -  odpowiedziała.
 -  To co? Siadamy do stołu? A gdzie Harry?
 -  Wyskoczył na chwilę do Liama.
Po chwili faktycznie wrócił i wszedł do salonu. Darcy stała przy drzwiach ogrodowych wpatrzona w
choinkę. Harry zaczął się jej przyglądać i w pewnym momencie dostrzegł to, na co patrzyła Darcy.
 -  A to co? -  Zapytał -  jaka piękna! Kto to ubierał?
 -   Nie ja -  powiedziałam.               
 -  A kto?
 -  Jay.
 -  To Jay’ a ozdoby?
 -  Nie, nasze, ale Jay ubierał.
 -  Mogę zaświadczyć -  powiedziała mama -  Megan tylko kupiła.
 -  Super! Miałaś świetny pomysł.
 -  Też tak uważam -  powiedziałam -  chodź. Siadajcie do stołu.
 -  To opowiadajcie, jak żeście to wszystko załatwili -  zapytała mama.
W trakcie kolacji opowiedzieliśmy o wyprawie. Wszyscy siedzieliśmy przodem do naszej choinki

i rozmawiając, patrzyliśmy  na nią. Do końca wieczora spędziliśmy miło czas.