Szybko wyskoczyłam i zawinęłam się w ręcznik. Kiedy
dobiegłam do telefonu, ktoś się rozłączył.
Oczywiście tym „ktosiem” był Harry… Zabrałam laptopa
i położyłam się na łóżku. Włączyłam Skype.
- Czemu nie odbierasz ode mnie telefonów?! I
czemu cię nie ma na Skype?!
- Czemu jesteś bez humoru?
- Bo będziesz zły, a nawet bardzo… Będziesz
wściekły.
- Nie będę.
- Znając życie będziesz…
- Co się stało?
Wstałam i poszłam po marynarkę.
Pokazałam ją Harry’ emu.
- Co SIĘ STAŁO?! - Zapytał przerażony.
Westchnęłam.
- Darcy chciała zrobić spódniczkę dla lalki…
- Z MOJEJ MARYNARKI?! - Wrzasnął.
- No widzisz, mówiłam ci, że będziesz zły…
- Ja sobie z nią porozmawiam! Przecież ona
wisiała w garderobie!
- Wisiała, ale Darcy się tam dostała i zrobiła
nam porządki.
- Tobie też coś zniszczyła?
- Mnie…. Y…
nie… Ale to nie wszystko, co zrobiła… Byłyśmy dzisiaj z mamą i Darcy w
sklepie. Darcy
ukradła batonik.
- Co?! - Usłyszałam
głos Nialla.
- Ładnie ci w tym ręczniczku - powiedział Louis.
- Cholera! - Uspokójcie się! A ty się idź ubierz! - Krzyknął Harry.
- Ale zazdrosny! - Powiedział Niall.
- Widzę, że jestem na podglądzie wszystkich.
Harry, może byś gdzieś poszedł w odosobnione miejsce.
- No dobra. Idź się ubierz - powiedział - a ja poszukam jakiegoś miejsca.
Założyłam piżamę i wróciłam do łóżka. Harry gdzieś
szedł.
- Może się już zatrzymaj, co? - Powiedziałam.
- Czy ja dobrze zrozumiałem, że Darcy ukradła
batonik w sklepie?!
- Tak. Zorientowałam się i pobiegłam zapłacić, a
wcześniej przyznała się, że zjadła wszystkie ciastka,
które upiekły na Boże Narodzenie. Mama była na nią
tak zła, że zaprowadziła ją na górę i zostawiła za
karę w
pokoju. Potem upiekłyśmy paszteciki i
przyszła pora obiadu. Zdecydowałyśmy, że trzeba jej
jednak coś dać.
- No chyba nie zamierzałaś jej głodzić za
marynarkę.
- Nie, nie zamierzałam.
Najgorsze przed tobą…
- Zgrzałyśmy obiad i mama poszła jej zanieść -
dalej opowiedziałam, co się stało.
Zobaczyłam, że Harry się robi czerwony.
- Harry, nie denerwuj się. Już ci odkupiłam
wieżę. Marynarkę, nie wiem, gdzie kupowałeś, więc, jak
mi powiesz, to też ci kupię - powiedziałam złamanym głosem - chcesz zobaczyć, tu stoi wieża.
- Boże! Ile ty zapłaciłaś za tą wieżę?!
- Nie ważne. Ważne, że jest. Dzięki Bogu, że
jest Jay, bo mógł to wszystko podłączyć.
- TO JAY BYŁ W NASZEJ SYPIALNI?! - Usłyszałam.
- Razem z Gabrielą i mamą. I mną.
Na słowo „mama”, Harry się uspokoił.
- Jako, że nie mieliśmy mieć przed sobą żadnych
tajemnic, postanowiłam ci o tym powiedzieć…
Chociaż mama mówiła, żeby ci nie mówić - powiedziałam rozpaczliwie.
- Ja już sobie porozmawiam z Darcy! - Wrzasnął.
- Ma szlaban na wszystko - powiedziałam - dostanie rózgę pod choinkę. Może się trochę
przejmie.
- Nie mów mi, że się nie przejęła!
- Nie za bardzo. Przejęła się tym, że nie mogła
wyjąć ciastek z wieży…
- A co usłyszałeś?
- Coś o ciastkach i wieży.
- Dobrze usłyszałeś.
- Chyba będę musiał to jakoś odreagować…
- No nie przejmuj się. Masz tą wieżę…
- Dobra. Pogadamy o tym w domu.
- To do jutra.
- Śpij dobrze. Idę się napić.
- Nie pij… Wypijemy jutro razem.
- Okej. Idę do chłopaków, a ty wyśpij się - powiedział. To do jutra.
- Do jutra.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam.
Mama weszła.
- I co? Jak to przyjął?
- Jest źle… Jest wściekły, a nawet więcej…
- To nie dobrze - skomentowała.
- Mam ochotę na coś mocniejszego - powiedziałam.
- No nie możesz… Wino już dziś wypiłaś.
Westchnęłam ciężko.
- No to w takim razie, idę spać. Zajrzysz do
niej?
- Okej. Zajrzę - mama wyszła z pokoju i poszła obok. Za chwilę
przyszła - nie przejmuj się. Śpi.
- To dobranoc - powiedziałam.
Śniły mi się jakieś straszne koszmary. Budziłam się
parę razy w nocy i nie mogłam zasnąć. Coś mnie
obudziło rano. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że
Harry siedzi na brzegu łóżka i mi się przygląda.
- Witaj szalona kobieto - powiedział.
Rzuciłam się na niego.
- Kiedy przyjechałeś?! Mieliście wracać dopiero
wieczorem.
- Reszta wraca wieczorem. Ja przyjechałem teraz.
Strasznie się zdenerwowałem wczoraj, ale widzę,
że ty kupiłaś
jeszcze lepszy sprzęt, niż miałem. Ile za to dałaś?
- Nie ważne. To jest najnowsza produkcja.
- Super, ale ile za to zapłaciłaś?
- Nie ważne. Zapłaciłam ze swoich, żebyś nie
zabił Darcy, bo ja też miałam takie instynkty. Dobrze, że
w domu była mama. Bo jakbym była sama, to nie wiem,
co bym zrobiła… Powiedz tylko, gdzie kupiłeś
tą marynarkę,
to też ci ją odkupię.
- Pamiętasz, że Darcy jest także moją córką?
- Tak, ale była pod moją opieką…
- Wszystko jedno, pod czyją opieką była, ale
zrobiła bardzo źle.
- Wiem. Już wyprowadziła mnie z równowagi pod
sklepem, gdy się okazało, że ukradła batona. Nie
chciałam jej kupować, bo przecież zjadła wszystkie
ciastka. To, jak nie chciałam kupić, to ukradła.
Inaczej być
nie chciało. Dobrze, że i tak odkryłam to pod sklepem i mogłam pójść zapłacić…
- Moje maleństwo. Miało takie przeżycia - przytulił mnie do siebie.
- O kim mówisz? - Zapytałam.
- No jak to o kim? O tobie.
- Żebyś wiedział, że przeżycia miałam straszne.
Jeszcze mi pieniędzy… To znaczy, kartą nie mogłam
zapłacić. Gabriela też miała za mało i musiałyśmy
wzywać Jay’ a.
- To ileś ty zapłaciła za tą wieżę?! - Zdenerwował się.
- Jezus, Maria. To ileś ty zapłaciła za tą
wieżę?!
- Już lepiej nie pytaj…
- To muszę zwrócić pieniądze Jay’ owi.
- Nie. Już zwróciłam.
- To powiesz mi, ile zapłaciłaś? Miałaś nie mieć
przede mną tajemnic.
- To już ci
powiedziałam, że tajemnicą byłoby, gdybym ci nic nie powiedziała, a ja ci
powiedziałam,
a ile zapłaciłam, to już moja sprawa. Obiecałam
sobie tylko, że Darcy nie będzie miała wstępu do
naszego
pokoju. Przynajmniej na razie.
Harry mnie pocałował
i powiedział:
- Zaraz przyjdę.
Wyszedł z pokoju. Poszłam do toalety, strasznie chciało mi się siku. Gdy wróciłam,
Harry’ ego jeszcze
nie było. Poszłam się umyć, gdy wróciłam Harry’ ego
wciąż nie było. Gdzie on się podział? Miał wrócić
za chwilę i go ciągle nie ma. Wyszłam z pokoju i
zobaczyłam, że drzwi do pokoju Darcy są otwarte.
Usłyszałam rozmowę:
- Darcy. Tak cię prosiłem, żebyś była grzeczna.
Co ty wyprawiasz?!
- Ale tatusiu, te ciaśtećka były takie pyśne, a baba
powiedziała, zie tsieba je schować. To musiałam
schować.
- Ale baba nie kazała ci chować ciastek do wieży.
- No nie, ale gdybym gdzieś indziej śchowała, to
wtedy mama, albo baba by źnalaźła.
- Wiesz, że tata ci nie pozwalał dotykać tej
wieży. Po za tym mama mi powiedziała o jeszcze jednej
rzeczy, że ukradłaś coś.
- Ale ty zjadłaś bardzo dużo słodyczy.
- To cio.
- Chcesz być chora?
- Mama nie ciała kupić.
- I bardzo dobrze.
- Mama jeśt niedobla.
- Co ty opowiadasz za głupoty.
- Bo mama mi nie ciała kupić. Jeśt niedobla.
Byłam ciekawa, co Harry na to powie.
- Mama dla ciebie jest bardzo dobra. Dostałaś od
mamy wczoraj lanie?
- Nie. Od baby.
- To ode mnie
byś dostała - usłyszałam ostry głos Hazzy - masz szczęście, że to było wczoraj
i do
dzisiaj częściowo mi przeszło. Gniewam się na
ciebie, bo byłaś bardzo nie grzeczna. Porozmawiam
z mamą, jaką
będziesz miała karę.
- Ślaban na wsiśtko - powiedziała, co mnie rozbroiło.
- I słusznie. Ja karę podtrzymuję.
- A będę mogła wśtać z łóźka?
- Tak, ale będziesz siedziała w swoim pokoju.
- Tak jak wcioraj?
- Tak, jak wczoraj.
Usłyszałam, że Harry wstaje, więc wycofałam się z
powrotem do nas do pokoju. Usiadłam przy
toaletce i zaczęłam się malować. Gdy Harry przyszedł
zaczął mi opowiadać, o rozmowie z Darcy.
Pominął skrzętnie fakt, że mama jest niedobra.
Widocznie nie chciał mi robić przykrości.
Postanowiłam, że nie będę wracała do tego tematu.
- Jaka jestem głodna - powiedziałam.
- Chodź, idziemy na dół, zrobię śniadanie - rzucił.
Weszliśmy do kuchni. Harry powiedział, że on będzie
robił śniadanie, więc ja nakryłam do stołu.
Gdy kończyłam nakrywać, w salonie zjawiła się mama.
- Jak spałaś? - Zapytała - dlaczego tak wcześnie wstałaś?
- Zajrzyj do kuchni.
- O, cześć Harry, a co ty tu robisz?
- Mieszkam - odpowiedział.
- No, ja wiem, że tu mieszkasz, ale miałeś być
na tourne i mieliście wracać wieczorem.
- Ale Meg była tak zrozpaczona wczoraj, że
przyjechałem od razu.
Usiedliśmy do śniadania. Harry zrobił tosty
francuskie.
- Mamo, a czemu tak wcześnie wstałaś? - Zapytał w trakcie roboty.
- Chciałam zacząć robić makowce - wytłumaczyła.
- To ja ci pomogę - rzuciłam.
- Wy udekorujcie ciastka - powiedziała mama.
- Super - ucieszył się Harry.
- Rozumiem, że wróciłeś na stałe - rzuciła mama popijając kawę.
- Tak. Mamy mieć tylko występ w telewizji
śniadaniowej i będziemy śpiewać kolędy. Kto by
pomyślał, że Megan tak dobrze to wszystko wymyśliła…
A jak będziemy stroić te ciastka?
- Megan wszystko wie i ci pokaże. To Niall
dzisiaj wraca?
- No wraca.
- Będzie miał zakaz wstępu do naszej kuchni.
- On jest zajęty teraz Eweliną. Nie w głowie mu
jedzenie.
- Aż tak? - Zdziwiła się mama.
- Ale jest jeszcze jedna nowina…
- Jaka?! - Zaciekawiłam się.
- Zdaje się, że Dominika nie wróci do Gabrieli…
- Matko Boska! Co się stało?! Coś się jej
stało?! - Wykrzyknęłam.
Mama prawie się zadławiła tostem.
- Nie. Nic takiego.
- Mamo, ręce do góry - powiedziałam.
Gdy jej przeszło, Harry kontynuował:
- Jakby wam… tu wytłumaczyć… Zdaje się, że w
niedługim czasie będzie kolejny ślub…
- Jezu… Czyj?!
- Dominiki i Zayna.
Teraz ja o mało się nie udławiłam.
- Ręce do góry - powiedział śmiejąc się Hazza.
- Zayn już
nie mógł znieść samotności i bardzo zainteresował się Dominiką. Jak z nim
rozmawiałem,
to okazało się, że wpadła mu w oko, jeszcze jak
byliśmy we Francji.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Dlatego był taki nieszczęśliwy w tej Francji -
powiedziałam.
Harry przytaknął.
- Zakochał się chłopak i koniec. To, że się
zmienił, zauważyliśmy wcześniej w zespole. Nawet się
zastanawialiśmy, która to szczęśliwa wybranka, ale
nikt na to nie wpadł, że jest nią Dominika. Zdaje
się, że będę
musiała porozmawiać z Dominiką… Tu miłość kwitnie, a ja nic o Tym nie wiem! Co
to za
przyjaciółka!
Która ukrywa przede mną duuużo informacji… Ciekawa jestem, czy Gabriela coś wie
na
temat
kwitnącej między Dominiką, a Zayn’ em miłości.
- Kochanie, chcesz jeszcze tost? - Usłyszałam - halo?! Jesteś tutaj?
- Nie ma mnie - odpowiedziałam.
- A gdzie jesteś?
- Już jestem, już.
- Pozwolicie, że zaniosę Darcy śniadanie? - Zapytała mama.
- Lepiej niech dzisiaj Harry z nią rozmawia - odpowiedziałam - i zdaje się, że nieźle podpadłaś.
- Zdenerwowałam się i tyle.
- Wcale się nie dziwię. Ja też bym się
zdenerwowała - powiedziałam.
- Jeszcze byś urodziła! - Powiedział Harry.
- No duże prawdopodobieństwo, bo ciebie nie
było.
- No przepraszam. Na porodzie Darcy byłem.
- No byłeś. Pamiętam doskonale ten dzień, jak
Ellie zaczęła rodzić i doktor Jan latał z jednej sali do
drugiej…
- A jak Danielle się czuje?
- Też się jeszcze toczy.
- Może nie będę się pokazywał jej na oczy, żeby
nie było jej przykro, że ja przyjechałem, a Liam nie…
- Musicie
kupić choinki - powiedziałam do Harry’
ego - nie wiem, czy z Darcy pójdziesz,
czy…
- Nie. Darcy
ma szlaban i koniec - wtrącił się.
- A co ona
będzie robić przez cały dzień w pokoju? To za duża kara, jak na takie dziecko -
powiedziała
mama.
- Może i masz rację, Aniu… - Harry zaczął się zastanawiać.
- Dla niej dużą karą będzie to, że ona nie
będzie mogła na przykład jeść dziś słodyczy, albo do Świąt.
- Święta racja.
- Ciastek na Święta też nie dostanie, co? - Zażartował
Harry.
- To, to by było okrucieństwo, gdybyście sami
jedli, a ona nie - powiedziała mama.
- No, ale ona przecież tyle ciastek zjadła, a my
nic.
- Ale przecież
jesteście dorośli, a święta głównie się urządza dla dzieci.
- My też jesteśmy dziećmi. Sama tak mówiłaś.
- No, faktycznie tak mówiłam.
Harry wziął talerzyk z ciepłym tostem i poszedł na
górę.
- Jeszcze choinki nie widział - powiedziałam do mamy.
- Byleby do wieczora nie zobaczył. Będzie bardzo
zaskoczony - odpowiedziała mama.
Postanowiłam, że jeżeli Harry rzeczywiście nie
zauważy tej choinki, to wieczorem ją zapalę.
Sprzątnęłyśmy
po śniadaniu i mama zabrała się za odcedzanie maku, który zalała wczoraj. Ja
Zaczęłam
podgrzewać lukry. Rozłożyłam ceratę na stole i przygotowałam różne posypki,
ozdóbki i
Markery do
dekoracji ciastek. Gdy Harry wrócił, mama kręciła już mak, a ja miałam
przygotowane
gorące dwa
lukry i zaczęłam dekorować ciastka.
- Tak beze mnie?! - Krzyknął ze schodów Harry.
- No, lukier mi się już rozpuścił i trzeba to
robić - wymigałam się.
Harry rzucił się na drugi lukier.
- Które ciastka mam robić?!
- Jaki to jest lukier?
- A ja nie wiem.
- No masz napisane.
- A ty nie wiesz, co wsadzałaś do garnka? - Zapytała mama.
- Lepszego zięcia nie znajdę, więc będę go
bronić - powiedziała.
- Daj to -
zdenerwowałam się i zabrałam mu lukier. Popatrzyłam na obwolutę i zobaczyłam,
że jest to
żółty lukier - cholernik - zaklęłam pod nosem po
polsku.
- Co powiedziałaś? - Zapytał Harry.
- Nic, nic… Żółty jest do księżyców - powiedziałam - tu, na tej tacy są księżyce i maluj.
- Jak to mam malować.
Pokazałam mu, jak to ma zrobić. Harry zabrał się do
roboty, a ja zabrałam się za swoje ciastka.
- Weź posypkę i posypuj.
- Co mam posypywać? Przecież to już wyschło. Jak to
posypię, to się nie przyklei. Za późno mi to
powiedziałaś.
Popatrzyłam na Hazzę i dostałam ataku śmiechu. Pod
nosem miał żółty lukier.
- Z czego się śmiejesz?
- Popatrz w lustro.
- Ale tu nie ma lustra.
Mama wyjrzała z kuchni i zaczęła się śmiać.
- Z czego się śmiejecie?
- Z ciebie.
- Ładnie to, tak z własnego męża się śmiać?
- Nie mów, że się policzysz, bo się nie
policzysz.
- Skąd ta pewność?
- No, co? Matkę w ciąży będziesz bił?
- Kto powiedział o biciu?
- Interesujące - powiedziałam.
Harry poprawił sobie ręką włosy i oczywiście miał
całe w lukrze. Nic się nie odezwałam, choć w duchu
umierałam ze śmiechu.
- Dobra. Te ciastka są gotowe - powiedział.
- Jeszcze je trzeba będzie później pomalować,
ale niech one dobrze wyschną.
Dałam Harry’ emu lukier. Tym razem w kolorze
zielonym. Hazza zabrał się za
koniczynki.
- Nie musisz
całych malować. Częściowo się pomaluje tym, a pozostałe można innym! –
Powiedziałam.
- Nie krzycz. Będę grzeczny - zrobił słodką minę szczeniaka.
Jak to zobaczyłam, wybuchłam śmiechem. Harry myślał,
że śmieję się z jego mimiki. I dobrze, choć
stawał się coraz bardziej kolorowy. Ktoś zadzwonił domofonem.
- To ja pójdę, zobaczę kto. Listonosz z jakąś
przesyłką dla nas - wyjaśnił wracając.
- To ty się tu zajmuj dekoracją, a ja pójdę
odebrać tą przesyłkę - rzuciłam do
Harry’ ego i ruszyłam
w stronę holu.
Odebrałam
paczkę od listonosza. Paczka była zaadresowana do nas obydwojga. Od razu
- Paczka od buni przyszła! - Krzyknęłam.
- To nie otwieraj - powiedziała mama.
- A ty wiesz, co tam jest?
- Otworzysz w Wigilię.
- Ciekawa jestem, kto nadawał… - powiedziałam.
- Pewnie Michał… - rzuciła - schowaj najlepiej ją, a otworzysz w Wigilię.
Tak też zdecydowałam. Zaniosłam paczkę do garderoby
i wsunęłam ją między moje ubrania
i zeszłam na dół. Gdy wróciłam, Harry był już cały w
lukrze… W różnych odcieniach…
Udekorowaliśmy do końca ciastka, a mama wyjęła
pierwsze makowce z piekarnika.
- Ale zapach - powiedział Harry.
- Teraz nie będziemy jedli.
- Aniu, ale kawalątek.
- Nie. To na święta. Drugi raz nie będę piekła makowców…
- Dlaczego drugi raz?
- Bo dwa razy
piekłam ciastka. Wystarczy.
- A co u Darcy? - Zapytałam - nie dopadła twojej kolejnej marynarki?
- Najwyżej dopadnie twoją suknię…
- A gdzie ona się bawi?
- U siebie w pokoju. Piecze ciastka dla lalek - troszkę się uspokoiłam.
Skończyłam dekorować orzechowe trójkąty.
- Czy ja mogę spróbować? - Zapytał Harry.
- Nie.
- Ale tu mi się jedno połamało… - zaczął mnie podpuszczać.
Faktycznie jedno ciastko było połamane.
- To daj spróbujemy.
- A ty nie jadłaś?
- Nie, skąd? - Powiedziałam niewinnie.
- Znam skądś ten głos.
Mama chrząknęła w kuchni.
- Mamo, weź strepsils.
Mama znów chrząknęła.
- Chcesz coś silniejszego? Nie wiem, czy mamy…
- Poproszę Michała, żeby przywiózł - odpowiedziała śmiejąc się.
- To ile makowców dzisiaj pieczesz? - Zapytałam.
- Pewnie z osiem będzie - odpowiedziała - a wy jak tam z ciastkami?
- Jeszcze tylko mazakami pomalujemy.
Złapałam paczkę z flamastrami i wyjęłam wszystkie na
stół.
- A co z tym? - Zapytał Harry.
- Do wyboru, do koloru. Malujesz, jak chcesz - powiedziałam.
- To super. Siebie też?
- Siebie już wymalowałeś - stwierdziła mama.
- Jak to?! - Zdziwił się Harry.
- Tak, to - powiedziałam.
- To idźcie się umyć, bo ty też nie jesteś o
wiele lepsza - powiedziała mama.
- Ja?! - Zdziwiłam
się.
- Tak ty - powiedział Harry.
Poszliśmy na górę. Wpadłam do łazienki, a Harry za
mną. Podszedł do mnie i polizał po policzku.
- Dobry ten lukier - stwierdził.
Popatrzył w lustro i zaczął się śmiać.
- Dobrana z nas para - powiedział.
Popatrzyłam w lustro i o mało nie usiadłam ze
śmiechu na podłodze.
- To chyba trzeba będzie się wykąpać… - podsumował Harry.
Zaczął się nachylać nade mną, a ja go wtedy polizałam
w nos.
- Ten lukier też dobry - stwierdziłam.
- No, co ty robisz.
Harry się zaśmiał.
- Nawet to przyjemne - powiedział.
Weszliśmy pod prysznic i Harry się do mnie
przytulił.
W tym momencie potomek dał znać o sobie i Hazzie
dostał kopa…
- Już zapomniałem, że potomkowie, mają dużo do
gadania… - powiedział.
- A widzisz…
Harry zaczął myć włosy.
- Tylko uważaj na szampon - przypomniałam mu.
- Masz nawet między piersiami lukier! Jak to
robiłaś?
- To nie lukier, tylko piana - powiedziałam.
Gdy skończyliśmy się kąpać, postanowiłam, że zajrzę
do Darcy, ale Harry powiedział, że nie ma mowy,
że ona musi przemyśleć niektóre rzeczy.
- Harry, ale ona ma dopiero dwa lata i tak i tak
siedziała bardzo długo sama.
Poszłam zobaczyć, co się z nią dzieje. Leżała w
łóżku i widziałam, że była mocno zapłakana, ale spała.
Matczyne uczucia wzięły górę, zrobiło mi się jej
żal. Wyszłam z pokoju cicho zamykając drzwi
i poszłam do
naszej sypialni.
- No i co robi? - Zapytał Harry.
- Zapłakana śpi.
- To jest duży postęp, bo nie wyszła z pokoju.
- Nie można jej tak zostawiać samej - łzy zaczęły mi lecieć same z oczu.
- No co ty! Nie wygłupiaj się. Przestań płakać!
Teraz ty będziesz płakać?
- Bo jestem wredną matką. Zostawiłam ją tak samą
- powiedziałam szlochając.
- Uspokój się. Jesteś najlepszą matką, jaką
mogła mieć.
Położyłam się na łóżku i zaczęłam rozpaczać.
- Dzisiaj mówiła rano, co innego - łkałam w poduszkę.
- Podsłuchiwałaś?
- Wyszłam na korytarz. Chciałam zobaczyć, gdzie
ty jesteś i usłyszałam te słowa, które mnie dobiły -
łkałam dalej.
- Wiesz, że ona opowiada głupoty, a ty to
wszystko bierzesz do serca. Pokiwasz jej palcem i ci powie,
że jesteś niedobra. Ile razy ja słyszałem, że jestem
niedobry?
Harry przytulił mnie do siebie i zaczął mnie głaskać
po głowie. To mnie trochę uspokoiło. W pewnym
momencie usłyszeliśmy zza ściany dobiegający płacz.
- Harry,
pozwól jej wyjść z tego pokoju, bo ona nie będzie go później lubić i będzie
uważać, że to
więzienie…
Harry się złamał.
- Pod warunkiem, że przyjdzie i cię przeprosi - powiedział - Mamę też.
Zgodziłam się na te warunki i Harry poszedł do sąsiedniego
pokoju. Po krótkim czasie przyszedł z
Darcy, która podbiegła do mnie i zaczęła mnie
przepraszać.
- Psieplasiam mamusiu, psieplasiam. Juś nić
więciej nie weźmę ze sklepu i nie będę juś nić wyjadała.
- I nie wolno ci dotykać naszych rzeczy. Pamiętaj
- powiedział Harry.
- Nie będę.
- Dobrze. Teraz pójdziemy do baby i przeprosisz
ją.
- Ale baba mi dała klapsia.
- I miała rację. Gdyby nie miała, to byś
doskonale o tym wiedziała, prawda?
- Tak.
- A sama wiesz, że narozrabiałaś. I to mocno.
- Dobzie. Pójdę psieplosię babę.
Harry poszedł na dół z małą, a ja sprawdziłam, co
się działo w pokoju Darcy, kiedy nas nie było.
Panował w nim porządek, tylko Pani Hrabina była
mocno mokra. Postawiłam ją na kaloryferze, aby
wyschła. Zamknęłam pokój i zeszłam na dół. Mama
miała już upieczone sześć makowców. Jeszcze
dwa były w piecu. Darcy stała koło niej i
przyglądała się wypiekom.
- To co jeszcze mamo zostało do przygotowania? -
Zaczęłam się zastanawiać.
- Będę musiała jeszcze upiec pierniki.
- Oj dobra
rzecz te pierniki - rozmarzył się Harry.
- Mogę zrobić jeszcze sernik, mak wigilijny i beziki
trzeba by było upiec. Trzeba będzie kupić indyczkę.
Możemy zrobić czerwoną kapustę do tego. Borówki mam.
Mogę zrobić nadzienie do indyka.
Nie wiem,
gdzie dostanę karpia, bo tego nie przywiozłam - powiedziała mama - na pierwszy dzień
Świąt mogę jeszcze zrobić tort makowy. Jak sobie
życzycie.
- Oj dobra rzecz ten tort! - Powiedziałam.
- Żarłoki - powiedziała mama.
- No raz do roku są święta - powiedział potulnie Harry.
- No dobrze, dobrze już. Zrobię wam ten tort - zlitowała się mama - tym bardziej, że odzyskałam
pomocnicę - spojrzała na Darcy - sos tatarski można zrobić.
- Pasztet można upiec.
- Ale pod warunkiem, że będzie z zająca.
- Ale warunki. Skąd ja ci wezmę zająca?!
- A jak ci kupię zająca?
- To chyba wyślemy do babci.
- Oj, ale ty umiesz - zaczęłam się przymilać.
- No to widzę, że już mam zagospodarowany czas
do Świąt i po Świętach - zaczęła się
śmiać mama - Harry, może pojedziecie po
choinkę?
- Dobra. To jedziemy po choinki - zdecydował Hazzie.
- Ja teś! - Powiedziała Darcy.
- Ty zostajesz z babą. Masz jej pomagać i masz
być grzeczna - powiedział poważnie Harry
- pamiętasz, co mi obiecałaś?
- Pamiętam - powiedziała.
- Zabierzcie ją ze sobą - powiedziała mama.
- Nie mamo. Harry powiedział, że nie zabieramy,
to nie zabieramy - rzuciłam chwytając za
płaszcz.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy pod
hipermarket. Wiedziałam, że nie mamy indyczki, więc
postanowiłam zrobić zakupy.
- Haroldzie, czy możemy jeszcze wstąpić do
sklepu? Słyszałeś, że mama mówiła, że może zrobić indyczkę, ale indyczki nie
mamy i szczerze mówiąc nie będę mogła kupić, bo nie mam nic na koncie…
- Jak to nic nie masz na koncie?
- No… Ta wieża nie była tania - zdenerwowałam się.
- To powiedz mi, ile za nią zapłaciłaś - zdenerwował się tym razem on.
- Pięćdziesiąt - rzuciłam.
- Co pięćdziesiąt? Dolarów?
- Tak - powiedziałam - pięćdziesiąt dolarów, najnowocześniejsza
wieża…
Harry zaczął myśleć.
- Nie mów, że zapłaciłaś pięćdziesiąt tysięcy.
- Y….
Harry się zdenerwował.
- To musimy ją oddać.
- Nic nie będziemy jej oddawać. Możesz zapłacić
swoją kartą dzisiaj - trochę się
skwasiłam.
Harry się nic
nie odzywał.
- Po co ty tyle pieniędzy wydałaś?! - chyba już mógł rozmawiać…
- Żebyś nie zabił Darcy. Z resztą, jak się
dowiedziałam, ile kosztowała ta wieża, to mną trochę
trząchnęło. Po co taką drogą wieżę kupiłeś?!
Zrobiło mi się słabo.
- Dobrze. To teraz ty płacisz - powiedziałam poważnie.
- Okej - zgodził się.
Weszliśmy do sklepu i zaczęliśmy się rozglądać.
- No, to lecimy przez wszystkie półki - powiedział Harry.
Szliśmy po kolei, powoli, oglądając, co jest na
poszczególnych półkach. Nie musiałam się martwić o
Darcy, że coś znowu gwizdnie. Dosyć szybko wózek nam
się zapełnił, a jeszcze nie kupiliśmy rzeczy,
o których myślałam, ale nie przejmowałam się, bo w
końcu Harry płacił… Zobaczyłam, że stał wolny
wózek, bez właściciela. Obserwowałam go już od
pewnego czasu, ale nikogo nie było w okolicy.
- Harry, słuchaj. Tu stoi pusty wózek. Może go
weźmiemy?
- Ale właściciel może się znaleźć.
- Już od dłuższego czasu ten wózek tu stoi i
wszyscy się o niego potykają.
- Może ja pójdę pod sklep po wózek, bo będzie
obciach, jak ktoś się jednak znajdzie od tego wózka.
- Ale gdzie mnie później znajdziesz?
- Znajdę cię. Nie martw się.
- Będę gdzieś tu blisko - powiedziałam.
Gdy Harry poszedł, zobaczyłam ruchome schody. A
właściwie była to platforma, a nie schody, więc
podjechałam wózkiem. Wjechałam na nią i pojechałam
na górę. To, co się tam działo, przechodziło
ludzkie pojęcie. Prezentów bez liku! Zaczęłam się
rozglądać. W końcu trzeba kupić jakieś prezenty…
Zobaczyłam
bardzo fajne garnki i pomyślałam sobie o Dominice. Jak ma zakotwiczyć u Zayn’
a, to jej
się
przydadzą. Obleciałam całe piętro, zanim zadzwonił telefon.
- Gdzie ty jesteś?! - Usłyszałam zaniepokojony głos.
- Na pierwszym piętrze.
- To tu jest jeszcze pierwsze piętro?!
- Niedaleko od miejsca, gdzie się rozstaliśmy,
są schody. Podejdź do nich i wejdź na górę.
Podeszłam do schodów, ale Harry’ ego nie widziałam.
- No na schodach - odpowiedział.
- Na których?
- No, na tych, co kazałaś.
- Wjechałeś na górę?
- Tak.
- A co widzisz?
- Świętego Mikołaja.
- Tak. Tylko, że jest tu kilku Świętych
Mikołajów - załamałam się - a jaki towar widzisz?
- Koszule męskie.
- Dobra. Już cię szukam - powiedziałam.
Zobaczyłam ekspedientkę.
- Przepraszam, w którą stronę mam iść, bo szukam
koszul męskich - powiedziałam.
Ekspedientka wskazała mi kierunek i powędrowałam w
tamtą stronę. Po drodze do koszyka
wrzuciłam jeszcze parę rzeczy. Zanim przemierzyłam
sklep, Harry dzwonił jeszcze trzykrotnie.
- Z tobą, to się wybrać na zakupy giniesz gdzieś
- powiedział Harry, gdy go odnalazłam.
- To którymi ty schodami wjechałeś?! Brak
orientacji w terenie, kolego.
- Nie kolego, tylko mężu. A tobie się zbiera.
- Znowu? Dobrze, proszę męża.
- Oj się zbiera.
Jakaś starsza kobieta obejrzała się za nami. Zachciało mi się śmiać. Jeżeli usłyszała
naszą końcową
rozmowę, to co ona mogła sobie o nas pomyśleć.
Podzieliłam się tym z Harrym. Dostał ataku
śmiechu. O mało nie usiadł z wrażenia.
- Harry, nie rób siary - rzuciłam.
Jakieś dziewczyny zaczęły nam się przyglądać.
- Harry, fanki - powiedziałam półgębkiem do niego.
Harry się opamiętał i zaczęłam coś nawijać po
polsku. Miałam nadzieję, że sobie przypomni pobyt w
Warszawie i prom. Na szczęście sobie przypomniał,
albo go otrzeźwiło słowo „fanki”. W
ostatnim
momencie, kiedy jedna z nich podchodziła już do nas,
zaczęłam mówić:
- Słuchaj to będzie dobre dla Zenka - mówiłam po polsku twardo.
- Yhy - usłyszałam
w odpowiedzi.
Fanka, gdy usłyszała nas, stanęła, jak wryta i
wycofała się. Miała bardzo głupią minę. Gdy odeszła,
szepnęła coś koleżankom, odwróciły się na pięcie i poszły.
- Patrz to działa. Tutaj też - powiedziałam do niego.
- Jak ty ładnie mówisz po polskiemu - powiedział.
- Nie po polskiemu, tylko po polsku - powiedziałam oburzona.
- A co ty chciałaś tu kupić? - Zapytał.
- Przecież
my nie mamy prezentów! Zobacz, co wybrałam. To może być dla Louisa, albo
dla Liama.
- Dla Louisa już kupiłem.
- A właśnie. Co kupiłeś?
- Coś śmiesznego.
- Czyli?
- Szelki w
słoniki, oraz muszkę z Kevinem. Mocno się tym zachwycał, ale bał się Ellie,
żeby kupić sobie
coś takiego. Postanowiłem, że mu sprezentuję.
- Przecież Ellie
nas zabije. To kupmy mu jeszcze to. Nie będzie wiedziała, od kogo dostał te
słoniki,
a to myślałam, żeby dać Simonowi - pokazałam na
deskę do serów - on tak lubi francuskie sery…
Do tego można
dodać kilka serków i będzie cały szczęśliwy.
- Gorzej, jak on otworzy ten prezent i zajedzie…
- powiedział.
- No to, jak masz pomysł na Simona, to ja to
odkładam. Możemy ewentualnie wziąć ją dla Zayna, albo
Nialla, albo dla którejś z dziewczyn.
- Simonowi, to ja zrobię własnoręcznie prezent.
Mam już pomysł.
Mijaliśmy właśnie stoisko z kamieniami i wpadłam na
genialny pomysł.
- Czekaj, stój. Wezmę parę kamieni - powiedziałam.
- A po co ci kamienie?
- Zobaczysz - powiedziałam.
Wybrałam kilkanaście, potem wybrałam następne
mniejsze. Tych wzięłam około stu. Poszły też
zapięcia, gumka, żyłka, oraz małe szczypce i
obcążki. Harry z lekko przerażoną miną patrzył, co ja
wyprawiam.
- Zobaczysz - powtórzyłam - nie przejmuj się. Wszystko zostanie
wykorzystane.
Gdy obeszliśmy całe piętro, miałam już pomysł na prezenty
dla dziewczyn. Michałowi postanowiłam
kupić jakąś
dobrą wodę kolońską.
- To powiedz, co będziemy chłopakom kupować, bo
ja już dla dziewczyn mam - powiedziałam.
- No dla Lou już mamy, dla Nialla myślałem, żeby
mu kupić nową gitarę, bo ta, na której gra…
- Nie za drogo? - Przerwałam mu.
- Uważasz, że to za drogo?
- Tak mi się wydaje…
- No przecież, nie wezmę mu mydełek, bo się
obrazi.
Zayn’ owi postanowiliśmy kupić lusterko
powiększające. Liam’ owi podręcznik, jak być dobrym ojcem.
Najwięcej mieliśmy problemu z Niallem, ale
zdecydowaliśmy, że jednak kupimy mu tą gitarę, bo
zajmował się
Darcy i był zawsze na każde zawołanie.
- To co? Dla wszystkich mamy prezenty? - Zapytał Harry
- A prezenty dla Kazika, Chudego Su, Dużego Bo
mamy? - Zapytałam na jego pytanie.
- O jasny szlag… Zupełnie o nich zapomniałem…
- To co im
kupujemy? Ja już nie mam pomysłów - powiedziałam.
Wybraliśmy jakieś prezenty dla pozostałych i
zjechaliśmy na dół do spożywczego.
- To, co my jeszcze musimy kupić? - Zapytał Harry.
- Indyczkę, wątróbkę, mąkę, cukru kupiłyśmy
wtedy pięć kilo, ale to już zeszło, mleko. O, może maślankę byśmy kupili i
rodzynki….
Zrobiliśmy najpotrzebniejsze zakupy i zatoczyliśmy się do
kasy. Gdy kasjerka zeskanowała wszystkie produkty, wyszło około 3000$. Harry
był lekko zszokowany…
- Dużo wyszło - powiedział, gdy odeszliśmy od kasy.
- No, ale ile rzeczy kupiliśmy - zaczęłam się z nim droczyć - jak my się zapakujemy z tym wszystkim?
- Jakoś damy
radę. Najwyżej zostaniesz tu z częścią zakupów, a ja pojadę do domu, rozpakuję
i wrócę
po ciebie - odparował.
Spakowaliśmy z trudem zakupione rzeczy i pojechaliśmy do
domu. Gdy podjechaliśmy pod dom, w drzwiach pojawiła się mama.
- Co was tak długo nie było? Megan, nie odbierałaś telefonu.
Dzwoniłam do ciebie.
- Trzeba było zadzwonić do Harry’ ego.
- Też dzwoniłam i też nie odbierał! - Powiedziała zdesperowana mama.
- A co się stało, mamo? - Zapytałam.
- Zapomniałam o suszu na kompot… Chciałam,
żebyście kupili… A gdzie macie choinkę? - Zapytała zdziwiona.
- Cholera! Wiedziałam, że czegoś zapomnieliśmy -
powiedziałam.
- No przecież pojechaliście po choinkę - powiedziała.
Harry otworzył bagażnik.
- Tak, mamo. Tylko po choinkę - powiedział.
Mama popatrzyła z przerażeniem.
- No tak… Tylko was po choinkę wysłać… - skomentowała.
- To Megan wina - rzucił Harry - ja byłem tylko płatnikiem.
- I to chyba solidnym płatnikiem…
- Nie powiem. Solidnym.
- Nie możecie chyba jeździć razem na zakupy.
- Ale dlaczego, mamo? Bardzo dobrze się nam robiło
zakupy.
- A zwłaszcza, że Harry płacił - powiedziała po polsku mama.
Zrobiło mi się głupio.
- Chyba będę musiał się nauczyć polskiego, bo
nic was nie rozumiem - powiedział Harry
- dobra.
Bierzemy zakupy i je rozpakowujemy.
- A po choinkę kiedy jedziemy? - Zapytałam.
- Kiedy rozpakujemy.
- Jak tam Darcy? Grzeczna? - Zapytałam.
- Grzeczna, jak do rany przyłóż.
Harry zaczął wystawiać zakupy. Gdy złapałam jedną z
siatek Harry wyrwał mi ją i powiedział:
- Chcesz jeszcze przed Świętami wylądować w
szpitalu?
Około piętnastu minut trwało rozpakowywanie
samochodu. Najgorsze było to, że nie mogłam
w niczym pomóc… Masakra, jakaś… Stałam na środku holu
i kierowałam odpowiednio zakupami:
- Te do kuchni, te do biblioteki - postanowiłam, że tam będziemy pakować
prezenty.
Kiedy o tym
pomyślałam, uświadomiłam sobie, że nie mamy papieru. Wzięłam kartkę i zaczęłam
pisać, czego nam brakuje:
Susz na kompot, miód, wino czerwone, bombki, papier
ozdobny, choinka, ozdoby choinkowe
(po za bombkami), karp, kapusta kiszona, przyprawę do piernika, ziemniaki. Kartka zrobiła się solidnie zapisana.
- Jajka! - Złapałam się za głowę i czym prędzej dopisałam
- i masło do karpia.
Dopisałam jeszcze ziele angielskie, listki laurowe, sól,
pieprz, cebula czerwona. Postanowiłam, że po pieczywo, pójdę w Wigilię.
W odpowiedzi usłyszałam zgrzytnięcie zębów.
- Jeszcze?
- No, przecież nie kupiliśmy choinki - powiedziałam poważnie.
- Gdzie znowu?
- No jak to gdzie znowu? Do sklepu. Po choinkę i ozdoby choinkowe. Po co
nam choinka, skoro nie
mamy ozdób?
Harry zgrzytnął zębami.
- Okej. To sama jadę - powiedziałam - na pewno się znajdzie jakiś przystojny
mężczyzna, który mi
zapakuje tę choinkę, a co lepsze, odda za darmo i
nawet dopłaci - na to Harry znalazł się
natychmiast
w holu z kurtką w ręce. Mama o mało się nie udusiła ze śmiechu.
- Dobrze, mamo. Jeszcze zahaczymy o ten sklep i
kupimy ten susz - powiedziałam.
Harry zamrugał oczami.
- Może ty zostaniesz? - Zaproponował.
- Nie. Pojadę
z tobą. Jeszcze ci wcisną jakąś brzydką choinkę i będzie… Nie będziemy mieć w
ogóle.
Bo brzydkiej, to nie postawię w naszym pięknym domu.
- Ale się zrobiłaś buńczuczna.
- Trzeba było mnie nie zostawiać.
- Przecież cię nie zostawiłem. Co ci się stało?
- Jak to? A kto pojechał na tourne?
- No, przecież to jest mój zarobek. Muszę nas
utrzymywać, tak? Dobrze. Jutro jedziemy do doktora
Jana.
- Po co mamy jechać do doktora Jana?!
- Bo musi cię przebadać, bo dziwnie się
zachowujesz.
- Ja dziwnie?! - Zdziwiłam się.
- Nie, ja dziwnie się zachowuję - powiedział z przekąsem.
- Dajcie spokój, bo się jeszcze pokłócicie przed
samymi Świętami - powiedziała mama.
- Ona tak uwielbia - skomentował Harry.
Opamiętałam się, tym bardziej, że zobaczyłam, że za
mamą stoi Darcy. Wyszliśmy z domu, a Harry
powiedział:
- Grabisz sobie.
- Ty też - odpowiedziałam wściekła.
- To chyba mamy po równo
- Ale żeśmy pojechali po choinkę i jej nie
kupiliśmy, to jest już szczyt wszystkiego.
- I tak, i tak byśmy jej nie zmieścili - odpowiedział.
- To ty pamiętałeś o niej?!
- Pamiętałem.
- I nic nie powiedziałeś?!
- No, już się nie denerwuj.
Podjechaliśmy pod inny sklep, ale tu nie było
choinek.
- Jak tu jesteśmy, to ja jeszcze zrobię małe
zakupy, o które prosiła mama - rzuciłam wysiadając.
Harry ze stoickim spokojem zapytał:
- A kto za to zapłaci?
Cofnęło mnie.
- Ty - powiedziałam.
- Wiesz, podziwiam Kazika. Karmił nas przez tyle
czasu i nigdy nie widziałem, żeby wracał z takimi
torbami, jak my, teraz - rzucił - przecież zrobiliśmy pogrom w tamtym sklepie.
Puste półki zostały.
- Ale to wszystko jest potrzebne - powiedziałam.
- No, dobrze już, dobrze. Już się nie denerwuj -
Harry też się opanował.
Weszliśmy, wyciągnęłam kartkę. Harry się złapał za
głowę.
- Tyle jeszcze tego?! - Wrzasnął.
- No…
Harry zrezygnowany poszedł za mną.
- Trzymaj kartkę i mów, co mamy kupić. Nic
więcej nie kupujemy - powiedziałam.
- O, jajka - powiedział - mam własne.
- Wolałabym, żeby ci jeszcze zostały. Mogą ci
się jeszcze przydać - odpowiedziałam.
- Ubóstwiam twój humor - powiedział Harry.
- I nawzajem.
Zrobiliśmy zakupy z kartki. Poszaleliśmy trochę przy
ozdobach choinkowych. To znaczy nawet nie ja, a
Harry poszalał i poszliśmy znów do kasy.
Tym razem rachunek wynosił 1500 $.
- Ładne mamy tempo wydawania - skomentowałam.
- Dobrze, że mamy, co wydawać - odpowiedział Hazzie.
Gdy wyszliśmy zobaczyliśmy samochód, na którym była
przymocowana choinka.
- Poczekaj tu. Zapytam, gdzie kupili - powiedział Harry.
Zobaczyłam, że podszedł do tego samochodu i coś tam
zaczął mówić. Za chwilę wyciągnął długopis
i się
podpisał na czymś. No tak… Fanki go
dopadły… Trochę musiałam na niego poczekać.
- Już wszystko wiem - powiedział, gdy wrócił - jedziemy pod Chicago.
- TERAZ?!
- No, jedziemy.
- To może przez Internet zamówimy te choinki. Od
razu dla wszystkich.
- Nie wiadomo, co nam przywiozą, a tak, to
będziemy mieć możliwość wyboru. Co źle się czujesz?
- Nie, dlaczego?
- No, to jedziemy.
Przejechaliśmy przez całe miasto, wyjechaliśmy
poza rogatki i jechaliśmy jeszcze z pół godziny,
gdy
Harry skręcił z głównej szosy.
- Gdzie my jedziemy? - Zapytałam.
- Do producenta - odpowiedział.
Zachciało mi się siusiu.
- Harry… Ja muszę do toalety.
- To pójdziesz na miejscu.
- Ale ja muszę teraz. Jak zaraz nie pójdę, to będzie
plama na siedzeniu.
- No, no. Powstrzymaj się jeszcze chwilkę.
- Harry ja już nie mogę. Zatrzymaj się.
Rozejrzałam się. Nikogo nie było widać, więc
wyskoczyłam z samochodu, kucnęłam i po chwili
poczułam ulgę. Wsiadłam z powrotem do samochodu i na
horyzoncie zobaczyłam jadący samochód
z choinką. Ale miałam szczęcie…
- Teraz to mogę jechać kilkanaście kilometrów
nawet.
- Teraz to mnie się zachciało…
- Ale jedzie samochód.
- Gdzie?
- Przed nami.
- E… Zanim dojedzie, to zdążę zrobić - powiedział i wyskoczył za krzaczek.
Gdy podchodził do samochodu, samochód z naprzeciwka
z wielką choiną na dachu mijał nas i Harry
im pomachał. Samochód się zatrzymał.
- Daleko do tych choinek? - Zapytał.
- Jakieś jeszcze dwa kilometry - usłyszałam odpowiedź.
Harry podziękował i wsiadł do samochodu. Ruszyliśmy
dalej. Zaczynało się ściemniać, gdy
dojechaliśmy na miejsce. Gospodarstwo prowadziło
starsze małżeństwo. Bardzo sympatyczne.
- Witamy w centrum choinek. Ile choinek ma być?
- A w jakiej cenie państwo macie? - Zapytał Harry.
- A taka choinka dwumetrowa?
- Jedna, czy więcej? - Zapytał pan.
- No, a gdyby jedna?
- To 150 $
- A gdybym chciał więcej?
- To wtedy możemy od każdej następnej dać 10 %
upustu.
- Ale dowozicie państwo?
- Transport jest osobno płatny.
- A ile? - Dyskutował zawzięcie Harry.
- Zależy od ilości choinek.
- No dobrze.
Jestem zainteresowany dwudziestoma choinkami - zrobiło mi się słabo - jedna
może być
o wysokości pięciu metrów. To ile zapłacę? Razem z
transportem.
- To transport będzie za darmo.
- Momencik. Jeszcze zadzwonię. Może zamówię
więcej.
Nic się nie odzywałam. Harry odszedł kawałek,
wyciągnął telefon i do kogoś zadzwonił.
Ja zdrętwiałam już w samochodzie, więc wysiadłam i
od razu zrobiło mi się lepiej. Junior, ostatnio
dawał mi popalić nieźle, więc musiałam się przejść.
Gdy pani zobaczyła, że jestem w ciąży, zaprosiła
mnie do domu.
- Proszę wejść, może się pani czegoś ciepłego
napije? Herbatki? Już dawno u nas żadna ciężarna nie
była, a to
taki słodki widok - zaczęła się
rozpływać.
Chciało mi się bardzo pić, więc chętnie skorzystałam
z oferty.
- Niech panowie sobie tutaj rozmawiają, a my
wypijemy herbatę - powiedziała
staruszka.
Weszłyśmy do kuchni i zostałam posadzona przy stole gdzie starsza
pani postawiła przede mną śliczną filiżankę z bardzo dobrą herbatą. Po pewnym
czasie, w kuchni pojawili się panowie. Harry wyglądał na bardzo zadowolonego.
- To musimy opić ten interes - powiedział staruszek.
- O, nie mogę, bo prowadzę - powiedział Harry - chyba, że herbatą.
Wypiliśmy herbatę. Pan zapisał sobie adres, na który mają
być dostarczone choinki i odjechaliśmy w drogę powrotną.
- Powiedz, co załatwiłeś. Pochwal się - powiedziałam.
- Trzydzieści choinek. Jedna pięciometrowa, a
reszta trzy metrowe.
Złapałam się za głowę.
- Wszyscy chcą - odpowiedział krótko.
- A co? Skontaktowałeś się ze wszystkimi?
- Wszyscy już wrócili i siedzą u nas w domu.
- WSZYSCY?!
- Wszyscy.
- Ale po co?!
- Przyszli się przywitać z mamą.
- Tylko, żeby
Niall nie zjadł wszystkiego. Mama ma słabość do Nialla i znowu będziemy musieli
jechać
na zakupy.
- O nie… Połącz mnie z Niallem.
Wybrałam numer Niallera i włączyłam na
głośnomówiący.
- Hej Niall już jedziemy do domu. Czy w domu
jeszcze coś zostało, czy mamy jechać na zakupy?
- Nic nie jadłem - burknął - zaraz idę i sobie coś zrobię do jedzenia.
Jeśli będę miał co do jedzenia…
- No przecież Ewelina się starała na pewno, jak mogła.
- A wy gdzie jesteście?
- Już wracamy. Będziemy za jakieś półgodziny.
- A załatwiliście?
- Załatwiliśmy. Wszystko gra. Jutro przywiozą.
- A płaciłeś już?
- Nie. Przy odbiorze.
- A ile to wszystko kosztuje?
- Nie przejmuj się. Jest dużo taniej, niż w
mieście.
- To gdzie wy jesteście?!
- Poza miastem. Będą świeżo ścięte i będą dłużej
stały
- Super! - Usłyszeliśmy w słuchawce - to jeszcze czekamy na was.
Rzeczywiście w półgodziny dojechaliśmy na Wiśniową.
Jedynym oświetlonym domem na całej ulicy
był nasz. Faktycznie oni wszyscy siedzieli u nas w
domu… Gdy podjechaliśmy drzwi się otworzyły
i z domu
wypadł Niall.
- Już żeśmy się martwili, co się z wami dzieje.
Gdzie byliście?!
- Pod Chicago.
- To ile my za transport zapłacimy?!
- Jest za darmo.
Niall się trochę uspokoił. Weszliśmy do domu. Na
stole stała kawa i herbata, ale nic po za tym. Było
za to bardzo wesoło. Dziewczyny były w siódmym
niebie.
- No z półtorej godziny temu - odpowiedział Liam.
- Tata! - Zawołała Darcy, gdy zobaczyła Hazzę.
Harry wziął ją na ręce, dał słodkiego buziaka i
zapytał:
- A byłaś grzeczna?
- Tak - odpowiedziała.
Popatrzyłam na mamę, która kiwnęła głową.
- To się bardzo cieszę, że byłaś grzeczna.
Przywitałam się ze wszystkimi i powiedziałam:
- Przepraszam bardzo, ale ja muszę się położyć,
bo junior mi daje popalić…
- Już się zmywamy - rzucił Lou.
- Ale siedźcie. Ja się muszę tylko położyć.
Mama popatrzyła zaniepokojona na mnie, ale kiwnęłam
do niej głową, że jest okej i poszłam na górę.
Wyciągnęłam się na łóżku i poczułam, jak bardzo
jestem zmęczona. Przymknęłam oczy i chyba
przysnęłam. Obudził mnie Harry, który mnie
pocałował.
- Wstawaj śpiochu. Kolacja na stole.
Poczułam się bardzo głodna. Faktycznie. Myślmy
dzisiaj nie jedli wcale obiadu.
- Już schodzę - powiedziałam.
Gdy zeszłam, na stole stała kolacja. Hazzy nie było
w salonie, więc czym prędzej zapaliłam choinkę na
zewnątrz. Przyciemniłam trochę światło i weszłam do
kuchni. Mama robiła herbatę, zmywarka ciężko
pracowała.
- Mamo, musisz odpocząć trochę - powiedziałam.
- Nie mam czasu na odpoczynek - odpowiedziała.
- To co? Siadamy do stołu? A gdzie Harry?
- Wyskoczył na chwilę do Liama.
Po chwili faktycznie wrócił i wszedł do salonu. Darcy
stała przy drzwiach ogrodowych wpatrzona w
choinkę. Harry zaczął się jej przyglądać i w pewnym
momencie dostrzegł to, na co patrzyła Darcy.
- Nie ja - powiedziałam.
- A kto?
- Jay.
- To Jay’ a ozdoby?
- Nie, nasze, ale Jay ubierał.
- Mogę zaświadczyć - powiedziała mama - Megan tylko kupiła.
- Super! Miałaś świetny pomysł.
- Też tak uważam - powiedziałam - chodź. Siadajcie do stołu.
- To opowiadajcie, jak żeście to wszystko
załatwili - zapytała mama.
W trakcie kolacji opowiedzieliśmy o wyprawie.
Wszyscy siedzieliśmy przodem do naszej choinki
i rozmawiając, patrzyliśmy na nią. Do końca wieczora spędziliśmy miło
czas.
*_____________*
OdpowiedzUsuńawww aż mi się świąt zachciało!!! rozdział ekstra jak zwykle!! czekam na kolejny i zapraszam do siebie xxx
OdpowiedzUsuńPięknie <3
OdpowiedzUsuńZapraszam : http://neverlletmego.blogspot.com/
Jezu kocham tego bloga *♡*
OdpowiedzUsuńsuuuuuuuuuuper!! kiedy następny już nie moge sie doczekać
OdpowiedzUsuń