Siedzieliśmy w salonie w Warszawie, a Mały Joe był
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Niall oczywiście zniknął krótko po
przyjeździe i nie było po nim śladu. Mały Joe był przygotowany na przyjazd
rodziców i gdy nas zobaczył w drzwiach złapał się za głowę i pobiegł do kuchni.
Darcy biegała po całym domu i nawet nie przeszkadzało jej,
że nawet nie zna Małego Joe. Gadała bez końca.
Harry poszedł się położyć, bo stwierdził, że boli go
głowa. Zaczęłam się zastanawiać, gdzie są nasze prezenty ślubne. Nie chciałam w
tej chwili przeszkadzać Małemu Joe, więc postanowiłam pójść do graciarni.
Gdy otworzyłam, okazało się, że nie można w ogóle do niej
wejść. Zaczęłam się zastanawiać, co to za pudła, ale na każdym z nich były
jakieś numerki, więc postanowiłam na razie nie ruszać ich. Prawdopodobnie Mały
Joe pochował.
Kiedy wróciłam na górę, zapytałam mamę:
- Mamo, czy te pudła, to wyście chowali, czy Mały
Joe?
- Jakie pudła?- zapytała mama.
- No te w graciarni.
- To musisz zapytać albo Małego Joe, albo Michała. Oni
jakieś porządki robili.
Byliśmy trochę zmęczeni, więc postanowiłam, że pójdę spać,
a jutro rano będę szukać naszych prezentów.
Tak, jak postanowiłam, na następny dzień zapytałam
Małego Joe, co to za pudła w graciarni.
- Jakieś niepotrzebne rzeczy- powiedział.
- A nie wiesz, gdzie są schowane nasze prezenty
ślubne?
- A w graciarni, będę ci mógł pomóc dopiero po
południu, bo niedługo idę na zakupy.
- A sama nie mogę?
- Ale tam są jakieś rzeczy z przodu powstawiane… Dobrze. Wezmę
Nialla i Harry’ ego i zaczniemy sprawdzać, co tam jest.
Niall akurat miał wolne, bo Ewelina pomagała Kasi w
Ploteczkarni i umówiła się z nim dopiero po obiedzie, więc ochoczo zabrał się z
nami do inwentaryzacji graciarni.
W pierwszych pudłach znaleźliśmy rzeczy, które
pozostawialiśmy przed wyjazdem w podróż poślubną i przed wylotem do Chicago.
Były tam rzeczy Zayna, Ellie, Danielle, wszystko
wymieszane i powkładane do pudeł, których było chyba z pięć. Postanowiłam, że
zadzwonię później do Chicago, aby się spytać, co im przywieźć.
W pewnym momencie natknęłam się na pierwsze pudło z
prezentami, które były nawet nierozpakowane. Na pudle był napisany jakiś numer.
- Niall, zapytaj się Małego Joe, co to za numery na tych
pudłach- powiedziałam.
Blondyn pobiegł na górę i po chwili wrócił.
- To nie ma związków, ale tak twierdzi Mały Joe. Numery
pisał Michał- rzucił.
- Szlag by to trafił! Nie wiem, czyje to prezenty! Mogą
być Ellie i Lou, albo nasze, jak i Danielle i Liama, bo mama zapewne
rozpakowała swoje prezenty… Nie będę z taką głupotą dzwonić do Michała, aby się
dowiedzieć, co to za numery!
Na trzech pudłach było napisane: 17710118/111232330
Następne trzy pudła miały numery:
71571182023/1520271224
Potem znaleźliśmy pudła z numerami: 611812715157/
1512117
Kolejne były dwie paczki z numerami: 3113018
Oraz pięć pudeł z numerem: 181211515
Wiedziałam, że te numery coś znaczą. Tylko co… Co to
oznaczało?!
- Harry, nie wiesz co to może być? Do czego te numery?-
zapytałam.
- A skąd ja mogę wiedzieć? Przecież wiesz, że z matematyki
nie jestem najlepszy…
- Zobacz. Na tych paczkach jest tylko jeden ciąg liczb.
Może to oznacza Zayna, albo Nialla?
Niall sięgnął jedno pudło.
- Niall, nie możesz otwierać, jeżeli nie jesteś pewien, że
to twoje- powiedziałam.
- Nie wiem, czy się wytłumaczysz… Zostaw! Nie ruszaj! Chyba,
że złamiemy ten kod.
Przypomniało mi się, jak kiedyś z mamą grałyśmy w grę i
był tam kod złożony z liter alfabetu. Postanowiłam wypróbować ten kod.
Pobiegłam na górę i napisałam sobie pełny alfabet na kartce.
Doszłam do wniosku, że musi to być alfabet polski, bo
angielski nie ma tylu liter.
Rozpisałam sobie nasze imiona według tego kodu i zbiegłam na
dół.
Bingo! To było to!
- Nie ruszaj tych pudeł! To są pudła Zayna!- krzyknęłam do
Nialla, który próbował się dostać do pudeł z numerem 3113018- twoje pudła to są
te!- wskazałam palcem na pięć pudeł z numerem 181211515.
- A skąd ty wiesz?- zaczął się zastanawiać Niall.
- Bo ten numer jest zakodowany na pudle.
- Jak to?- zdziwił się.
- To musiał robić Michał, albo mama. To jest polski
alfabet. Zobacz. Masz tu rozpisane- pokazałam kartkę.
- Co to za litera?- wskazał na „Ą”
- Ą- powiedziałam.
-CO?!- powiedzieli obydwoje.
- Ą- powtórzyłam.
- Nic nie rozumiem…
- Nie musisz… Ten numer, który jest napisany w polskim
alfabecie znaczy Niall. Tu są pudła Liama i Dani, tu Ellie i Lou, a to nasze-
powiedziałam do Hazzy.
- Jesteś pewna?- zapytał Harry.
- To popatrz, co tu napisałam.
- No faktycznie. Wyglądają, jak nasze- rzucił łapiąc
za pierwsze pudło.
- Wiesz, co? Wynieś to może na górę, bo nie będziemy
się przepychać z Niall’ em.
- O!!! MOJA
BLUZA!!!- krzyknął Niall- A JA JEJ TAK SZUKAŁEM!!!- ucieszył się- myślałem, że
zgubiłem…
- Tak… Zgubiłeś w Warszawie- odpowiedziałam.
- No najwidoczniej zostawiłem- powiedział
naburmuszony.
Powynosiliśmy pudła na górę i zaczęliśmy rozpakowywać.
Tak, jak przypuszczałam, były to nasze prezenty ślubne,
ale tylko trzy pudła? Przecież tyle osób było… Fakt, że pudła były duże, ale…
Paczki były bardzo dobrze zapakowane i zaczęłam się
zastanawiać, czy w ogóle je rozpakowywać, ale jeśli mamy je zabrać ze sobą, to
lepiej chcę wiedzieć, co będę szmuglowała przez granicę.
A nóż jest coś, czego nie powinnam przewozić przez
granicę…
Podzieliłam się moimi myślami z Harrym.
Zgodził się ze mną i stwierdziliśmy, że jednak powinniśmy
rozpakować wszystkie nasze prezenty.
- No to rozpakowujemy- powiedział Harry.
Okazało się, że większość prezentów zgadzała się z listy,
które zostawialiśmy w sklepach.
Był i robot kuchenny, serwis, sztućce, były obrusy i to,
co żeśmy chcieli. W jednym prezencie było coś, czego nie mieliśmy na liście
prezentów. Był to czek na pięć tysięcy euro.
- Harry, pamiętasz, od kogo to dostaliśmy?
- Nie muszę pamiętać. Podpis doskonale znam…
- A czyj to podpis?
- Mojego ojca.
- Harry, jak my to zabierzemy, jeszcze nasz bagaż, to
zapłacimy majątek za lot… Może to wysłać pocztą?
- Chyba jest to dobry pomysł- odpowiedział- zamówimy
kuriera i dowiozą nam to do domu na Wiśniową.
- To na kogo wysyłamy?- zapytałam.
- Na pewno nie na Louisa. Niall jest z nami. Zostaje
Zayn, albo Liam.
- To wyślijmy na Liama- powiedziałam.
Postanowiłam to załatwić od razu.
Na kartonach napisałam nasze imiona i już było
wiadome, czyje to pudła.
Może Niall’ owi też wysłać te pudła?
- Niall? Wysłać ci te pudła?- zapytałam.
- To ja się jeszcze przyjrzę, co ja tu mam w tych
pudłach. Bluzy na pewno nie wyślę.
Przygotowałam dziewięć pudeł, ale po przejrzeniu jednego
pudła, Niall stwierdził:
- Dobra. Wysyłam wszystko.
Gdy powiedziałam, o co chodzi, powiedziano mi, że mogą
przyjechać, ale będzie to drogo kosztowało. Zapytałam ile. Wyszło, że będziemy
musieli zapłaci około pięciu tysięcy złotych.
Żałowałam, że zapomnieliśmy o prezentach ślubnych, gdy
lecieliśmy charterem z Warszawy, no ale trudno. Nic na to nie poradzimy.
Powiedziałam Harry’ emu, jak wygląda sprawa, a on się na to zgodził.
Po godzinie podjechała ciężarówa i panowie zaczęli wynosić
paczki, naklejając na nich adres docelowy.
- Na kiedy będzie ta przesyłka w Chicago?- zapytałam.
- Za dwa dni- odpowiedział jeden z pracowników DHL.
Postanowiłam zadzwonić do Li i uraczyć go dobrą
nowiną.
Ale po co ja mam dzwonić? Wejdę na Skype.
Pobiegłam na górę do laptopa i połączyłam się z Liam’ em.
Niestety bez rezultatów. Połączyłam się z Danielle. Dzięki Bogu złapałam ją.
- Cześć Dani! Wysłaliśmy nasze prezenty ślubne. Wasze też.
DHLEM. Podałam numer komórki Li. Paczki nadane są na was. Na Wiśniową. Podobno
mają być za dwa dni. Wszystko jest zapłacone, tylko nie przeraźcie się ilością,
bo jest czternaście dużych paczek. Będziecie mogli przechować nasze paczki do
naszego powrotu?
- Oczywiście, że będziemy mogli.
- Będą do was dzwonić. Dasz znać jak przyjdą?
- Nie ma sprawy. A jak tam w Warszawie?- zapytała.
Jeszcze za bardzo nie wiem, bo wczoraj nie mieliśmy siły
na cokolwiek, a dzisiaj od rana zajęliśmy się szukaniem prezentów. Była to
ciężka praca, bo paczki zostały zaszyfrowane, a każda z naszych par ma po trzy
paczki, a Niall ma pięć. Poza tym dwie paczki dla Zayna.
- To pozdrówcie wszystkich, których spotkacie- rzuciła Dani.
Zadzwonił telefon.
- Pogadamy później, bo muszę teraz odebrać- powiedziałam.
Odebrałam telefon, rozłączając się na Skype i usłyszałam:
- Dzień dobry Aniu! Tu Ewa.
- Cześć ciociu.
- To ty Megan?!- zdziwiła się.
- Tak. przyjechaliśmy na krótki odpoczynek do
Polski.
- A na długo przyjechaliście?
- Na dwa tygodnie. Musimy się oderwać od różnych
spraw.
- Przyjechaliście tylko we dwójkę?
- Nie, no z Darcy, Niallem i rodzicami.
- A jest mama?
- Nie. Poszła z Darcy do zoo. Chciała jej pokazać polskie
zoo. Pewnie wrócą gdzieś koło czwartej. A jak tam Paksio?- zapytałam.
Ciocia kupiła sobie Paksa trochę wcześniej, niż mama
kupiła mi Tapsa. Był to też york, tylko srebrny i zupełnie inny w charakterze
niż mój.
- A co u ciebie ciociu słychać?
- No gorąco, ale jeżdżę na działkę i tam się daje jakoś
przeżyć.
- A może się jakoś spotkamy? Poznasz Darcy.
- Wiesz, ja codziennie teraz muszę jeździć na działkę, aby
podlać rośliny. Może byście wpadli?
- To jest niezły
pomysł, ciociu. To byśmy wpadli samochodem.
- Ale nie wiem, czy twój mąż nie będzie zawiedziony, jak
zobaczy moją biedną działkę. Z tego, co mama mówiła, że wy macie tu w Warszawie
cztery razy większy ogród od mojej działki…
- Niech pozna polskie realia- powiedziałam- to kiedy
jedziemy?
- Kiedy chcecie.
- To może jutro?- zaproponowałam- a czy grill ciociu,
jeszcze żyje?
- Wszystko jest do grilla i jest on gotowy do użytku.
- Okej ciociu. To o której
mamy po ciebie przyjechać?- zapytałam.
- Nie wiem. Może o dziewiątej?
- Hmmm… A możemy o dziesiątej? Bo z Harry’ ego jest
straszny śpioch, poza tym, zanim oporządzę Darcy….
- Dobrze. Może być o dziesiątej.
- Oczywiście i zabierzcie mamę.
- To jesteśmy umówieni.
- Z kim tak gadałaś?- zapytał Harry siedzący na
fotelu.
- Nie wiem, czy pamiętasz ciocię Ewę.
- A która to?
- A widzisz. Nie pamiętasz. Nie będę wszystkiego
tłumaczyć. Mamy się jutro spotkać i przyjechać po nią o dziesiątej.
- Co tak wcześnie?- zaprotestował Hazzie.
- Jedziemy na działkę.
- Na jaką działkę?!
- Do cioci Ewy- powiedziałam krótko.
- Tak w środku nocy?!
- Jeździłam tam parę lat temu razem z mamą.
- Interesujące-
powiedział.
- Wiem. Zabieramy Darcy, mamę i Nialla.
- A Ewelina będzie?- zapytał.
- Nie wiem. Może… Darcy w końcu pozna przyszłą żonę
wujka Nialla.
Harry parsknął śmiechem.
- Może w końcu przestanie mówić na Ewelę „Ona”, albo „Pani”…
- Miejmy nadzieję…- powiedziałam kładąc się do łóżka.
- Jestem strasznie zmęczona. Jak nie chcesz, to nie musisz
się kłaść- powiedziałam.
- Wiem, ale przyznam, że pudła dały mi się we znaki-
odpowiedział przytulając się do mnie.
Przymknęłam oczy i rozpłynęłam się w marzeniach, które
musiały się potem przerodzić w sen.
Notabene śnił mi się heros. Dobrze go znałam. Miał czarne,
proste włosy sięgające mu za ucho, szare oczy, dosyć gęste brwi i otwartą ranę
na policzku. Na szyi miał kilkanaście naszyjników z wisiorkami przypominającymi
paciorki. Ogółem chłopak był wysoki i zdawał się być miły. Jego styl ubierania
się był normalny. Tak jak u każdego nastolatka. Dżinsy, które były podarte, białe
trampki, które tak naprawdę nie były białe, a czarne i granatowa bluza z kapturem.
Przez ramię zwisała mu czerwona torba, a w prawej ręce trzymał mocno miecz. Był
zrobiony prawdopodobnie z niebiańskiego spiżu. Miecz lśnił dziwaczną zielenią.
Wiedziałam tylko tyle, że chłopak walczył. Przed nim była
ogromna postać. Wyższa od niego chyba pięć razy. Miała skrzydła, szpony i…
łuski. A co dziwniejsze, była koloru pomarańczowego i wydobywała z siebie coś w
rodzaju muczenia…
Chłopak robił wszystko, aby ją zniszczyć. Ciął, atakował,
uderzał no i oczywiście unikał oraz stawiał opór potworowi.
W pewnym momencie chłopak wskoczył na grzbiet potwora i
nie zwrócił uwagi na kolce będące na grzbiecie. Ukuł się i upadł. Przez kilka
chwil nie dawał oznak życia. Za chwilę podbiegła do niego dziewczyna, którą
dopiero teraz zauważyłam. Była blondynką. Na głowie miała czapkę Jankesów. Jej
kędzierzawe włosy były związane niezgrabnie w koński ogon i opadały na
plecy. Cerę miała delikatną co było
zaletą jej urody. Oczy koloru szarego, tak jak chłopak. Dziewczyna także była
wysoka i na jej szyi również połyskiwało kilkanaście paciorków w różnych
kolorach. Ubrana w pomarańczową koszulkę jakiegoś obozu, zielone bojówki i
wygodne tenisówki. W lewej ręce sztylet, a w drugiej tarcza. Tą dziewczynę też
świetnie znałam.
Blondynka podbiegła prędko do leżącego na ziemi
chłopaka i wyciągnęła z plecaka termos.
Zapewne boski napój…- pomyślałam.
Nie myliłam się. Napój był złocisty i połyskujący.
- Percy! Prędko. Wypij kubeczek nektaru i zjedz ambrozję-
powiedziała spanikowana dziewczyna, która podała do ust chłopakowi nektar oraz
chwilę potem ambrozję.
Napój dlatego boski, bo chłopak nabrał szybko sił i rana,
która zdobiła jego blady policzek zniknęła, a cała twarz nabrała kolorów.
- Annabeth! Za tobą! Uważaj!- krzyknął chłopak. Złapał
dziewczynę i wspólnie schowali się za skałą- dobra. Robimy tak- zaczął Percy-
spróbuj odwrócić uwagę potwora, a ja wejdę jeszcze raz ostrożnie po grzbiecie i
zrobię z nim porządek.
- Percy. To zbyt ryzykowne.
- Ten pomysł
jest chyba najbardziej rozwiązalny…
Annabeth westchnęła ciężko.
- No dobrze… Może i masz racje. Na trzy wchodzimy.
- Dobra. Raz, dwa, trzy!
Dziewczyna rozpoczęła swoją działkę. Stanęła twardo przed
potworem i zaczęła wymachiwać rękoma i sztyletem. Nic nie pomagało, więc
zaczęła dziwnie tańczyć… Coś w rodzaju tańca irlandzkiego. Zaraz, zaraz. Skąd W
Percym TANIEC IRLANDZKI?! Mniejsza z tym…
Percy w tej samej chwili, nie tracąc na nic czasu wdrapał
się na zwierza i zadał mu cios w plecy.
Potwór przeraźliwie muknął i runął na ziemię.
Otworzyłam powoli oczy. Było mi strasznie gorąco. Czułam,
że pot ze mnie płynie ciurkiem. Moi ulubieni bohaterowie mi się śnili. To nie
może być prawda… Co to może oznaczać? Co się w najbliższym czasie wydarzy? Coś
miłego, czy coś strasznego? Sny przecież coś znaczą…
Wstałam po cichu i podeszłam do okna. Przez chwilę jeszcze
myślałam o moim śnie. Zastanawiałam się czy był to koszmar, czy jakieś
wspomnienie… Sama już nie wiem… Zaczęłam się wpatrywać w świecący księżyc i czarność
panującą przez okno. Dziś była pełnia. Rozgwieżdżone niebo, a na środku niego
duży, biały księżyc. Aż chciało się na to patrzeć.
Pomyślałam, że światło księżyca może jednak obudzić Harry’
ego, więc zasłoniłam okno, wcześniej je otwierając i po cichu zeszłam jeszcze
na chwilę do kuchni. Wyciągnęłam z szafki szklankę i nalałam sobie wody.
Strasznie mi było sucho w gardle, więc wypiłam drugą szklankę, której nie
dopiłam do końca. Zaniosłam ją na górę do pokoju i postawiłam na nocnym
stoliku. Skoczyłam jeszcze do łazienki i gdy się przeglądałam w lustrze,
wydawało mi się, że zobaczyłam jakąś czarną zjawę. Cała podskoczyłam i o mało
nie pisnęłam. Powstrzymałam się jednak i chwilę posiedziałam w tej łazience.
Przemyłam twarz i wróciłam do łóżka. Położyłam się i zobaczyłam, że Harry nie
śpi.
- Co jest? Czemu nie śpisz?- zapytał zaspany.
- Nie wiem. Nie mogę spać…- powiedziałam.
- A co ci się śniło?- zapytał zaciekawiony.
- Skąd wiesz, że coś mi się śniło?- zapytałam na
jego pytanie.
- Miałem takie przeczucie…- wyjaśnił- więc powiesz mi?
- No… Zastanawiam się, czy to był koszmar, czy
wspomnienie- opowiedziałam mu swój „sen”.
przytulił mnie do siebie i powiedział:
- Spróbuj zasnąć.
- Nie mogę.
- Postaraj się. Zamknij oczy i pomyśl o czymś miłym.
Harry się cicho zaśmiał.
- Z czego się śmiejesz?- zapytałam nie wiedząc, o co
chodzi.
- No, bo moja zawsze tak mówiła, gdy byłem mały i nie
mogłem spać. Zawsze mówiła, że mam zamknąć oczy i pomyśleć o czymś miłym, co
mnie w życiu spotkało, albo sobie to wyobrazić. Nie zawsze pomagało, ale często
skutkowało.
- I sądzisz, że mi też pomoże?
- Zobaczymy. Zamknij oczy- nalegał.
Zamknęłam i próbowałam z całych sił przypominać sobie
wszystkie miłe wspomnienia. Wspomnienia od dzieciństwa, przez nastolatkę po
młodą dorosłą. NIC. Nie mogę i tyle… Nie wiem, co się ze mną dzieje…
- Harry, nie mogę.
- Postaraj się.
- Staram się, jak zawsze. Nawet bardziej, ale nic mi
nie wychodzi…
- Mam pomysł.
- Wypali?
- Może… Moja metoda może zadziała…
- Twoja metoda?- zapytałam.
- Tak.
- A na czym ona polega?
- Zaraz się przekonasz.
Harry zaczął nucić mi do ucha piosenkę. Jedną z moich
ulubionych. Dobrze wiedział, co lubię. Zaczął do tego mnie lekko kołysać.
Oczy zaczęły mi się kleić po paru kolejnych piosenkach i
film mi się urwał. Nie sądziłam, że uśpi mnie w pewnym sensie kołysanka… Dobre
i to.
Obudziłam się parę minut po wpół do ósmej. Słońce
świeciło, jak oszalałe. Zdradzało to światło wpadające przez nasze jasne
zasłony.
Byłam nadal w objęciach Harry’ ego. Odwróciłam się w jego
stronę. Spał sobie smacznie i cicho oddychał.
Postanowiłam, że trzeba będzie się przygotować, skoro o
dziesiątej mamy być u cioci. Wyrwałam się delikatnie z uścisku Hazzy i po cichu
wstałam. Poszłam do łazienki i szybko się umyłam. Gdy z niej wyszłam, Harry
ciągle spał. Otworzyłam szafę i zaczęłam się zastanawiać, co na siebie włożyć.
Na dworze było pewnie ciepło, a zapowiadali, że będą olbrzymie upały i
zdecydowałam się na turkusową sukienkę bez ramiączek, zapinaną z przodu, więc
nie miałam takiego wielkiego problemu z zapinaniem się. Założyłam jeszcze do
tego moje ulubione czarne sandałki.
Podeszłam do toaletki i zaczęłam się czesać.
Rozważałam upięcie koka, albo zwykłego kucyka.
- Zrób warkocz- usłyszałam od strony łóżka. - Wyspałeś się?- zapytałam.
- Mógłbym spać dłużej- powiedział Harry.
- Wiem. Przekonałam się o tym.
- Kiedy?- zdziwił się.
- Kiedyś. Dawno temu, za górami, za lasami, gdzie
panowały ogry z kopytami.
Harry parsknął śmiechem.
- Powiadasz, że mam sobie zrobić warkocza?-
zapytałam po chwili namysłu.
- Tak.
- A to niby dlaczego?
- Nie wiem. Ładnie będzie wyglądać.
- Znawca fryzur się znalazł- powiedziałam lekko się
drażniąc z nim.
Harry nic nie odpowiedział.
- Ty się lepiej idź myć- powiedziałam.
- Zaraz. Chcę zobaczyć, jak się malujesz- rzucił
siadając na łóżku.
- Dobrze. Popatrzysz sobie, ale pod warunkiem, że
się wyrobisz.
- Wyrobię się, wyrobię. Jest dużo czasu do
dziesiątej…
- Zawsze tak mówisz, a potem cudem unikamy spóźnień.
- Och, co ty taka naburmuszona jesteś?
- Nie wiem. W ciąży jestem, pamiętasz?
- Pamiętam- odburknął. Widziałam, że o mało się nie
obraził.
Zrobiłam, więc starannie warkocza i umalowałam się.
- To by było na tyle, proszę pana. Proszę się iść myć do
łazienki. Marsz- powiedziałam odwracając się do niego przodem.
- A ty się już myłaś?- zdziwił się.
Popatrzyłam na niego groźnie. Chyba podziałało, bo zerwał
się i pobiegł do łazienki.
W między czasie ogarnęłam Darcy i gdy skończyłam, Harry
wszedł do pokoju ubrany w granatowe, krótkie spodenki i czerwoną koszulkę z
krótkim rękawkiem. O dziwo zabrakło Conversów. Na ich miejsce były japonki.
- Zobacz, Darcy. Tatuś się sam ubrał!- zaczęłam się
śmiać.
Harry popatrzył na mnie wzrokiem Bazyliszka.
- Ach…. Gdyby ten wzrok mógłby zabijać… Już dawno by mnie
tu nie było…- wybiegłam znów w wodze
wyobraźni.
Ocknęło mnie chrząknięcie Harolda.
- Idziemy na śniadanie?- zapytał.
- Ależ oczywiście- odpowiedziałam wychodząc z Darcy na
rękach z pokoju. Zeszliśmy na dół, gdzie nie było nikogo, oprócz Małego Joe,
który na nasz widok bardzo się ucieszył i czym prędzej skoczył do kuchni.
Usiedliśmy przy stole i nagle zjawiła się mama z jakimiś
torbami.
- Co tam masz?- zagadnęłam.
- Potrzebne rzeczy na działkę- powiedziała stawiając
rzeczy przy wyjściu, po czym wróciła do jadalni i usiadła z nami.
- Pyszne tosty!- powiedział Harry. Pewnie specjalnie
głośniej, by Niall (a raczej Śpiący Królewicz) obudził się, ze swojego
stumilowego snu.
Na działce byliśmy o wpół do jedenastej. Jechaliśmy w dwa
samochody. Niall z mamą pojechali
jeszcze po Ewelinę, a myśmy pojechali jeszcze po ciocię Ewę.
Paksio oczywiście przywitał wszystkich bardzo całuśnie, co
nie za bardzo podobało się Harry’ emu.
Aby odciągnąć Paksia od Harry’ ego, wzięłam go na kolana i
czule się z nim przywitałam i zaczęłam z nim rozmowę:
- Pamiętasz mnie?- Paksio koniecznie chciał mnie polizać-
nie można tak- był niepocieszony. Patrzył, czy nie da się polizać Harry’ ego,
ale trzymałam go z daleka.
Darcy gadała bez przerwy z ciocią Ewą.
- A dlaciego jedziemy na działkę?- zapytała Darcy.
- Żeby nam nie było za gorąco- odpowiedziała ciocia.
- A tam będzie zimno?- zdziwiła się.
- Też będzie gorąco, ale zrobimy tak, żeby było
chłodno.
Darcy nieświadomie rozmawiała z ciocią po polsku,
więc Harry nie wiedział o co chodzi.
Siedzieliśmy teraz na fotelach na działce i
czekaliśmy na pozostałą trójkę.
Zdaje się, że trochę pobłądzili, bo mama zadzwoniła,
zapytać się, jak do nas dojechać.
Oddałam telefon cioci i ciocia mamie zaczęła tłumaczyć.
Dziwiłam się, że Ewelina nie pamięta, jak się jedzie na działkę.
Wreszcie dojechali na jedenastą. Myśmy z ciocią zdążyłyśmy
przygotować coś do picia, poustawiać na stoliczku, ustawić parasol i puścić
wodę na niego.
Było już bardzo upalnie, więc przebraliśmy się w kostiumy
w kąpielowe. Ciocia wyciągnęła basen i zaczęła zlewać tam ciepłą wodę. Darcy cały czas jej asystowała.
* Tak więc jestem... Wybaczcie, ale nie mogłam jak wrzucić rozdziału, ponieważ wyjechałam do babci, no i musiałam jej pomóc... Także Was przepraszam za to, że musiałyście czekać i za błędy również. Mam nadzieję, że dalej będziecie czytać :3
~Meg
Kocham to <3
OdpowiedzUsuńTo jest takie sweet....
to super :D właśnie o to mi chodzi :D Cieszę się, że się podoba :D xx
UsuńUWAGA... JAKBYŚCIE MIAŁY JAKIEŚ PYTANIA DOTYCZĄCE BLOGA, ZAPRASZAM NA TWITTERA: @Chanelle310797 :) chętnie odpowiem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam xx
jak zwykle cudowny jestem ciekawa co bedzie dalej w tej histori czekam niecierpliwie i dziekuje zza tego bloga czekam na kolejny xxx i zapraszam do siebie xxx
OdpowiedzUsuńsuper a o co chodzi z tym snem Megan i ta zjawą w łazience...? czekam na nexta
OdpowiedzUsuńWybacz, że tak późno Ci odpisuje, ale chodziło o to, że przyśnił jej się pewien heros. Ten heros jest bohaterem książki Ricka Riordana, którego osobiście uwielbiam, dlatego postanowiłam coś nie coś napisać :) Tak przy okazji bardzo Wam polecam serię książek pt: "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy". Może niektórym się spodoba :)
Usuń