niedziela, 8 lipca 2012

Rozdział szósty
Pojechaliśmy do mnie do domu, aby sprawdzić czy jest wszystko w porządku. Podlaliśmy kwiaty i mieliśmy już wychodzić, kiedy Hazza pocałował mnie w policzek. Poczułam, że robię się czerwona i po chwili zapytałam:
-  A to za co?
- Za całokształt - odparł.  Humor poprawił mi się .
- Wiesz jak mi poprawić samopoczucie. Po chwili zauważyłam, że na Harry’ ego policzkach widnieją czerwone rumieńce. Roześmialiśmy się obydwoje, po czym zamknęliśmy drzwi i poszliśmy do sklepu.   Gdy byliśmy pod sklepem, Harry powiedział:
- Ja to miejsce już znam! Zdaje mi się, że doszło tu do jakiegoś wypadku. Do jakiegoś zderzenia? - roześmialiśmy się równocześnie.
   Weszliśmy do sklepu i zaczęliśmy robić zakupy. Koszyk był pełen.
- Zaczęłam się zastanawiać czy to wszystko zmieści się w wozie - powiedziałam do Hazzy. Zobaczyłam iskierki w jego oczach i wiedziałam, że zaraz coś wykombinuje.
- Weźmiemy wózek. Przywiążemy sznurkiem do zderzaka i tak pojedziemy! Co ty na to?
 Dostałam ataku śmiechu, bo wyobraziłam sobie, jak za tym pięknym BMW jedzie zwykły sklepowy wózek.  Zapłaciliśmy za zakupy i poszliśmy pakować się. Wszystkiego było bardzo dużo. Bagażnik ledwo się domknął. Pojechaliśmy do domu, gdzie na szczęście zastaliśmy większą ilość osób.
- My dziś zrobiliśmy zakupy, to mamy wolne od gotowania. Liam dzisiaj robi obiad.
- Dlaczego ja? - spytał.
- Dlatego, że podobno świetnie gotujesz - odpowiedziałam.
  Harry szepnął mi do ucha:
- To gdzie jedziemy?
Odszepnęłam:
- Może do Wilanowa?
- To my wychodzimy! Zjedzcie obiad bez nas! - i czym prędzej zamknęliśmy za sobą drzwi, zanim ktokolwiek zapytał. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy.
- A co to jest Wilanów?- spytał Hazza.
- Na pewno nie ma tam pawi. Możesz być spokojny.
Opowiedziałam mu o historii Wilanowa i zanim skończyłam już tam byliśmy. Pogoda była piękna. Świeciło słońce i  niebo było rozjaśnione. Wysiedliśmy z BMW i ruszyliśmy spacerkiem do parku. W pewnym momencie zapytałam się, czy wie co to jest gra w „berka”.
   W odpowiedzi usłyszałam głośne „berek”. Gdy się odwróciłam, już był daleko. Musiałam mocno się wysilić, żeby go złapać. Gdy w końcu mi się udało, role się odwróciły. Biegłam przed siebie i skręciłam w jakąś alejkę. Okazało się, że weszłam do roślinnego labiryntu. Miałam dwie możliwości. Pójść w prawo lub w lewo. Stanęłam i zaczęłam się zastanawiać. Zdecydowałam, że skręcę w lewo i z całej siły pobiegłam przed siebie. Zorientowałam się, że to ślepa uliczka. Chwilę potem poczułam rękę na swoim ramieniu i gdy się odwróciłam byłam już w objęciach Hazzy’ ego.   Spojrzał mi głęboko w oczy. Jego zielone oczy zrobiły się jeszcze bardziej zielone. Pochylił się nade mną i nieśmiało pocałował. Zrobiło mi się gorąco. Za naszymi plecami usłyszeliśmy płacz. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy trzyletnie dziecko, które zanosiło się płaczem. Podbiegłam do niego i zapytałam:
- Chłopczyku? Gdzie twoja mamusia?
Chłopiec płakał dalej. Przytuliłam go do siebie i zapytałam:
- Jak masz na imię?
- Jasiu - odpowiedział niepewnie.
- Gdzie twoja mama?
  Mały wychlipał, że nie wie. W oddali słychać było krzyki:
- Jasiu! Jasiu! Gdzie jesteś?
   Wzięłam Jasia za rękę i wyprowadziłam na główną ścieżkę. Podbiegła do nas bardzo zdenerwowana kobieta.
- Jasiu, gdzieś ty się podziewał? - zapytała.
- Spotkaliśmy go w labiryncie – odpowiedziałam - I wyprowadziliśmy go tutaj.
- Bardzo państwu dziękuję - wzięła chłopca za rękę i poszli w stronę wyjścia.
   Popatrzyłam na zegarek. Była godzina 14.10
- Nie jesteś głodny? - zapytałam Harry’ ego - tutaj możemy iść do restauracji na jakiś obiad - zaproponowałam.
- Z całą przyjemnością - odpowiedział.
Wyszliśmy z parku. Po prawej stronie była bardzo fajna knajpa. Usiedliśmy naprzeciwko siebie i czekaliśmy, aż przyjdzie kelner. Kelner przyniósł nam menu.
- Ale jestem głodny - powiedział Harry - Co polecasz? - dodał po chwili.
- A na co masz ochotę? Na słodko na słono? - spytałam.
  Harry zaczął się zastanawiać.
- No coś konkretnego.
- To w takim razie polecam schabowego.
- A ty co będziesz jadła? - zapytał.
- Ja wezmę pierogi z serem.
   Po pewnym czasie kelner przyniósł nam dwa duże półmiski.  Na jednym leżał olbrzymi kotlet schabowy z młodymi ziemniaczkami i młodą kapustą zasmażaną. Na drugim półmisku leżało dwanaście pierogów.
- Ja to mam zjeść? - zapytał Hazza.
- A co ja mam powiedzieć?
   Spróbowaliśmy swoich dań i stwierdziliśmy, że są przepyszne. Kiedy zjadłam połowę miałam już dość.
   Harry zapytał:
- Czemu nie jesz?
- Bo jestem już prze-żar- ta. Poproszę kelnera, żeby mi zapakował na wynos - odpowiedziałam. Harry jednak zmógł kotleta. Widać było, że mu bardzo smakowało.
- Chyba się będę toczył…
- To, to jakoś musimy się wytoczyć do samochodu - zażartowałam.
  Gdy wyszliśmy z restauracji, gwałtownie zaczął padać deszcz. Biegiem dopadliśmy do samochodu.
- Jestem cały mokry. Jak szczur! - powiedział.
- Tak. Nie dość, że włosy ci się wyprostowały, to faktycznie wyglądasz jak szczur - zażartowałam.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne - odpowiedział lekko nadąsany - Jedźmy do domu.
   Kiedy przyjechaliśmy do domu, byli wszyscy. Dziewczyny też.
- Zastanawialiśmy się, gdzie was wywiało - Powiedziała Danielle - Odkryłyśmy super miejsce, ale nie wiemy, czy dobre dla chłopaków, bo strasznie dużo tam młodzieży.
- A jakie to miejsce? - zapytał Zayn.
- W samym centrum Warszawy. To co  myślicie? - zapytała Eleanor.                                        
Pomyślałam, że muszę jechać do mamy.
- To jedźcie sobie sami, bo ja muszę pojechać do szpitala. Dołączę do was potem.                                 Po Harry’ m było widać, że miotają nim sprzeczne uczucia.
- Harry, dojadę do was. Nie przejmuj się.
   Załadowaliśmy się do samochodów, po czym wysiadłam na Barskiej i pobiegłam do szpitala, a reszta pojechała dalej.
   Mama była sama.  Przytuliłam się do niej, ale było to trudne przez gips.
- Bardzo cię boli? - zapytałam.
- Nie słoneczko, ale jest mi niewygodnie w tym pancerzu.
- Co u ciebie? Jak sobie dajesz radę? - zapytała.
- Mieszkam teraz z chłopakami i Max’ em. Bardzo się nami opiekują. Max poczuł się, jak u siebie w domu, a z resztą ja też. Mam swój pokój. Wiesz, dzisiaj rano, kiedy chciałam otworzyć drzwi, kawałek klucza utknął mi w dłoni. Strasznie chciało mi się płakać, bo myślałam, że cię nie zobaczę. Zadzwoniłam do Harry’ ego, którego niestety obudziłam. Chciałam, żeby mi pomógł. Zwlekł się z łóżka i wszystkich obudził. W końcu wezwali ślusarza, który był u nas po godzinie. Kiedy udało mu się otworzyć drzwi wyleciałam do łazienki. Śmieszne prawda? W ciągu tego tygodnia bardzo się z nimi zaprzyjaźniłam, a  szczególnie z Harry’ m. Czuję w nim pokrewną duszę.  Opowiedziałam mamie także o Wilanowie i o Łazienkach. Widziałam, że słucha bardzo uważnie i z każdą dalszą opowieścią na jej twarzy wita coraz szerszy uśmiech.
- Oj, chyba podoba ci się Harry.
    Zarumieniłam się.
- A czy Max był u ciebie? - zmieniłam czym prędzej temat.
- Tak ale był bardzo krótko, bo denerwował się, że wyszłaś sama z Harry’m, ale nie przejmuj się. Zaczyna zachowywać się jak kwoka. Denerwuje się, że nie jest u mnie, a gdy jest u mnie to denerwuje się, co się z tobą dzieje. Jak był u mnie dzisiaj, to chciał ze cztery razy dzwonić do ciebie na komórkę. Chyba jest przewrażliwiony. Powiedziałam Max’ owi, że nie długo doprowadzi do tego, że będę zazdrosna o własną córkę!  Za to się obraził. Nie wiem, co mam o tym myśleć - powiedziała z figlarną iskierką.
- Nie przejmuj się mamo! Wszystko będzie dobrze. A czy Max ci mówił, że większość zespołu już cię poznała?
  Mama wytrzeszczyła oczy i krzyknęła:
-SŁUCHAM?!
- Poznali cię Niall i Liam, bo Harry’ ego już znasz. Czyli trzech z pięciu. To przecież ponad połowa zespołu!
- Ale ja jakoś nie pamiętam…- powiedziała mama.
- Bo byłaś nieprzytomna.
- To byli TUTAJ? Jak to się stało?
 W skrócie opowiedziałam mamie, co się tamtego dnia wydarzyło, nie pomijając przygody Max’ a z różowymi szlafroczkami. Mama zaczęła się głośno śmiać.
- Oj, poprawiłaś mi trochę humor.
-  Tylko trochę?
- No dobrze. Niech będzie o 200 %.
Żeby było mamie jeszcze weselej opowiedziałam historię pierwszej nocy w domu chłopaków.
- Czy Harry’ emu już przeszło?
- Ale o co chodzi? - spytałam.
- No, czy jeszcze boczy się na Niall’ a?
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Ale zazdrośnik! Uważaj, żeby się przez ciebie zespół nie rozpadł!
- Oj mamo! Nie przesadzaj. Tatuś Liam na pewno na to nie pozwoli! - zaczęłyśmy się śmiać. Na to wszystko wszedł doktor Michał i powiedział:
- Do takiego pokoju się sympatycznie wchodzi. Aniu, jak się czujesz?
- A co mam mówić? W pancerzu duszno…
- No niedługo ci go zdejmiemy.
- A kiedy? Kiedy? - zaczęła się zastanawiać mama.
- No może jeszcze z tydzień go ponosisz.
- A Harry’ ego nie ma? - mrugnął do mnie doktor Michał.
- Chciałam pogadać z mamą sam na sam…
- Dobrze, już sobie idę - powiedział doktor.
- Nie! Nie! - krzyknęłam zmieszana - Już  żeśmy obgadały to co trzeba- dodałam z uśmiechem na twarzy.
- Wpadnę do ciebie później Aniu. Nie będę wam przeszkadzał. Dziś mam dyżur do rana.
Po chwili już go nie było.
- To Michał zna Harry’ ego? - zdziwiła się mama.
- No przecież już ci mówiłam, że ich poznałaś… A raczej oni ciebie.
- No tak…
   Nagle zabrzęczała moja komórka.
- Halo?
- Megan? Jesteśmy w Złotych Tarasach, jakbyś chciała do nas przyjechać - powiedział zdesperowany Hazza – A jak mama się czuje?
- Chcesz porozmawiać?
- No… niekoniecznie – odparł speszony - To co? Przyjedziesz?- zapytał cicho z nutką nadziei w głosie
- Plastiki nie dają mi tu żyć… Ma się tu odbyć koncert jakiejś polskiej grupy - dodał.
- A jaki zespół będzie grać?
- Hmm… PIAJEN.
  Zaczęłam się zastanawiać, co to za zespół. Po chwili krzyknęłam:
- PIN!!! Mój ulubiony polski zespół! Będą grać w Złotych!!!
- Kiedy? - zapytała mama.
- Kiedy, będą grać? - powiedziałam do słuchawki.
- Dzisiaj o dziewiętnastej - usłyszałam w odpowiedzi.
Zerknęłam na zegarek, a była 17.55.
Mama kazała mi jechać i życzyła świetnej zabawy. Powiedziałam Harry’ emu, że przyjadę.
- To gdzie się spotykamy? Może przy scenie?
- Dobrze. Pa.
   Na korytarzu usłyszałam, że jedzie wózek z jedzeniem. Wyszłam, aby odebrać kolację dla mamy i zdążyłam postawić na stoliczku talerz, gdy zadzwonił ponownie telefon.
- Przyjeżdżam po ciebie. Będę za piętnaście minut pod szpitalem - po czym się rozłączył.
  Nakarmiłam mamę.
- To co? Jedziesz na koncert? - spytała mama - O której jest godzinie?
- O dziewiętnastej. Mam jeszcze sporo czasu.
- No jak to? Nie masz za dużo czasu, bo musisz jeszcze dojechać.
- Nie. Dzwonił Harry i powiedział, że po mnie przyjedzie.
- Ale z niego gentelman.
- Czy w czymś mam ci jeszcze pomóc? Nie będziesz się gniewać, jeśli już pójdę? - spytałam z troską.
- Jedź i baw się dobrze. Jak wpadniesz potem, to opowiesz mi co się działo.
     Znowu zadzwonił telefon.
- Jestem pod szpitalem - oznajmił Hazza.
- Dobrze, już idę - rzuciłam w słuchawkę.
 Ucałowałam mamę na dowidzenia i wybiegłam z pokoju. Przed drzwiami szpitala czekał na mnie Hazzie.
- Tu jest zakaz parkowania, więc musiałem stanąć dalej.
    Gdy wsiedliśmy do auta, pod szpital zajechała taksówka. Z taksówki wygramolił się Max i poszedł do budynku.
* Cześć i czołem :) Wyjaśnię parę rzeczy :] To opowiadanie stworzyłam troszkę inaczej, jak jest w realu. Tzn. mam na myśli to, że niektóre postacie mają inny charakter, jak powinien być w rzeczywistości. Jest także tutaj mało opisów, ale daję Wam puścić w wodze wyobraźni. Po prostu chcę, abyście sami sobie niektóre sceny, czy rzeczy sobie wyobrazili :) Niestety smuci mnie jeden fakt. Mianowicie, że jest tak mały ruch na tej stronie.... Wiem. To są początki opowiadania, ale gdy z czasem będę dodawać kolejne rozdziały, początkujący czytelnicy będą mieli spore zaległości. No... Nic. Zobaczę, co będzie później. Dalej zachęcam Was do komentowania, jak i czytania oraz obserwowania.
                                                                                 ~ Meg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz